: 17 lip 2023, 23:53
WIELKA GRA DETEKTYWISTYCZNA - 3 DNI DO ŚLUBU
*zdjęcia to reprezentacje kostiumów - nie osób; jak poszczególne postacie wyglądają to już wiemy i ogarniamy (;*
Posiadłość Brightonów podobnie jak ta Korvenów wyglądała niczym rezydencja rodem z czasów elżbietańskich. O ile rodzinny dom śledczego posiadał nieco bardziej surowy, XIX-wieczny charakter i kształtem przypominał wielki prostokąt - willa sąsiadów sprawiała wrażenie misternej, bardziej subtelnej roboty. Budynki wydawały się oddawać charakter zamieszkujących ich mężczyzn. Arthur Korven był człowiekiem surowym, logicznym; o chłodnym uosobieniu. Ceniącym dyscyplinę oraz podporządkowanie jednostek stojących niżej od niego w łańcuchu pokarmowym. Roger Brighton nie pozostawał wielkim przeciwieństwem przyjaciela; niemniej miał w sobie coś z marzyciela. Gdy Arthur milczał - wszyscy wiedzieli, iż głowa paruje mu od pomysłów; że nad czymś się usilnie zastanawia. Kiedy to Roger milkł - oddalał się. Odpływał w nieznane i nikt nie miał pojęcia gdzie umyka.
Tego wieczora starsi państwo Brighton (nie obyło się bez tygodni negocjacji i namów) wybyli na wieczór w miasto. Zapewne gdyby nie wielka miłość jaką Roger darzył Eamona - nie zgodziłby się na kolejny nonsens syna. Po prawdzie, nie chciał mieć z nimi wiele do czynienia. Sędziwa, znacznie bardziej tolerancyjna babka (a może zwyczajnie była zbyt zmęczona, aby komukolwiek docinać i wkręcać się w bezsensowne kłótnie) zamknęła się w swoim pokoju i obiecała nie przeszkadzać w zabawie. Niespodzianką Johnathana dla pary młodej była bowiem...
- Wielka gra detektywistyczna! - Jon wyrzucił w górę ręce, spoglądając po zebranych z rosnącym podekscytowaniem. Jasne ślepia wyczekiwały, aż kolejna osoba dołączy do radosnej celebracji tego szczególnego wydarzenia. - Gra...detektywistyczna... - powtórzyła Kareena drapiąc się delikatnie po ramieniu przez materiał czarnej, koronkowej sukienki ze stójką. Powoli zaczynała rozumieć skąd te kostiumy, dlaczego w kopertach z zaproszeniami otrzymali krótkie opisy zagadkowych postaci... Rzecz jasna mieli ich sobie nie pokazywać, ale pokazanie partnerowi zawartości otrzymanej koperty okazało się pierwszą myślą zarówno jej jak i śledczego. - Mówiłam, że im się nie spodoba. - stojąca blisko brata Maeve wpatrywała się w świeżo zrobione paznokcie. Powoli zaczynała żałować, iż wieczór wolny od zajmowania się małym dzieckiem zdecydowała się poświęcić na to. Wszyscy wybaczyliby jej ewentualną nieobecność. Słysząc siostrę, Brighty'emu opadły ręce. Błękitne ślepia wbił w Eamona. - Co mam Ci powiedzieć? Będę udawał detektywa... Wow... - Brakuje Ci akcentu. - Jeszcze nie udaję! Woooo! - po komentarzu narzeczonej, brunet prześmiewczo rzucił pseudo-entuzjastycznym, pseudo-włoskim zawołaniem. Brzmiał przy tym niczym rasowy Mario. - Mamma Mia! Będę udawał siebie, ale we włoskiej wersji! - Reena parsknęła. EJ na powrót spojrzał na Jona i momentalnie zrobiło mu się głupio. Być może przesadzał. Może nie doceniał ilości godzin i pracy włożonej w zabawę. - Jesteś emerytowanym siłaczem cyrkowym... - Super siła. Tak, to jest moja... Cecha? - z kieszeni marynarki wyciągnął wymięte zaproszenie i zerknął do środka, gdzie znajdował się krótki opis Charlesa. Następnie zerknął po zebranych. Wzrok na dłużej zatrzymał na Deonne. Prezentowała się... lepiej niż większość z nich. - A Ty to kto...? - oczyma powiódł po eleganckiej, acz odrobinę kiczowatej sukience odsłaniającej więcej niż powinna. - Dowiemy się podczas gry. Z pewnością będziemy się świetnie bawić. Dziękuję, że ją zorganizowałeś. Możemy zacząć? - nie czekając na odpowiedź Tyren złapała przyszłego małżonka pod ramię i pociągnęła nieco w swoim kierunku.
Nie podobało się jej to. Nie okazywała niechęci, ale nie przypadło jej do gustu jak ubranie pisarki świetnie opinało kobiece wdzięki. Pani doktor dostała ładny ubiór, niemniej zdecydowanie mniej sensualny i działający na wyobraźnię. - Eem... Jeśli... Tak, możemy. - Jonathan wciąż trawił krytykę Korvena. Bardzo zależało mu, by to wypaliło. To i owo. - Przydzielono Wam lokacje startowe, tak? Jest rok 1923... Tak, 1923 rok... - zaróżowione wstydem poliki powoli nabierały bladej barwy a głos Jonny'ego robił się coraz pewniejszy. - Zostaliście zaproszeni do tej posiadłości przez anonimowego gospodarza! Każdy z Was jest tutaj, ponieważ rzeczony gospodarz zdaje się mieć Was a garści i znać Wasz mroczny sekret... Każdy ma specjalną umiejętność. Reena potrafi posługiwać się czterema językami. Eamon jest wyjątkowo silny. Steven zna migowy. Deonne potrafi korzystać z wytrychów... - przez chwilę tłumaczył poszczególnym osobom ich zdolności. W końcu zadowolony westchnął. - Dobrze! Przybyliście o innym czasie, więc jesteście na starcie ~rozrzuceni~ po całym domu. Kareena... jesteś zaskoczona widokiem swojego eks-lokaja w kuchni... Nie widziałaś go odkąd wywaliłaś go na bruk... - wziąłwszy Tyren pod ramię i kiwnąwszy na Stevena wyszedł z nimi za róg. Reszta powoli zaczęła rozchodzić się po willi.
Korven zerknął na pogięte zaproszenie. - Biblioteka? - w holu zostali tylko on i... Britton... Póki co nie zwrócił na to większej uwagi. - Okej... no to chodźmy... - ręką zamiótł w stronę wijących się ku górze schodów. - Znaczy... Nie mam pojęcia kim Pani jest, ale chyba powinniśmy udać się do biblioteki; gdzie dane nam było wpaść na siebie po raz pierwszy.
Deonne Britton
*zdjęcia to reprezentacje kostiumów - nie osób; jak poszczególne postacie wyglądają to już wiemy i ogarniamy (;*
Posiadłość Brightonów podobnie jak ta Korvenów wyglądała niczym rezydencja rodem z czasów elżbietańskich. O ile rodzinny dom śledczego posiadał nieco bardziej surowy, XIX-wieczny charakter i kształtem przypominał wielki prostokąt - willa sąsiadów sprawiała wrażenie misternej, bardziej subtelnej roboty. Budynki wydawały się oddawać charakter zamieszkujących ich mężczyzn. Arthur Korven był człowiekiem surowym, logicznym; o chłodnym uosobieniu. Ceniącym dyscyplinę oraz podporządkowanie jednostek stojących niżej od niego w łańcuchu pokarmowym. Roger Brighton nie pozostawał wielkim przeciwieństwem przyjaciela; niemniej miał w sobie coś z marzyciela. Gdy Arthur milczał - wszyscy wiedzieli, iż głowa paruje mu od pomysłów; że nad czymś się usilnie zastanawia. Kiedy to Roger milkł - oddalał się. Odpływał w nieznane i nikt nie miał pojęcia gdzie umyka.
Tego wieczora starsi państwo Brighton (nie obyło się bez tygodni negocjacji i namów) wybyli na wieczór w miasto. Zapewne gdyby nie wielka miłość jaką Roger darzył Eamona - nie zgodziłby się na kolejny nonsens syna. Po prawdzie, nie chciał mieć z nimi wiele do czynienia. Sędziwa, znacznie bardziej tolerancyjna babka (a może zwyczajnie była zbyt zmęczona, aby komukolwiek docinać i wkręcać się w bezsensowne kłótnie) zamknęła się w swoim pokoju i obiecała nie przeszkadzać w zabawie. Niespodzianką Johnathana dla pary młodej była bowiem...
- Wielka gra detektywistyczna! - Jon wyrzucił w górę ręce, spoglądając po zebranych z rosnącym podekscytowaniem. Jasne ślepia wyczekiwały, aż kolejna osoba dołączy do radosnej celebracji tego szczególnego wydarzenia. - Gra...detektywistyczna... - powtórzyła Kareena drapiąc się delikatnie po ramieniu przez materiał czarnej, koronkowej sukienki ze stójką. Powoli zaczynała rozumieć skąd te kostiumy, dlaczego w kopertach z zaproszeniami otrzymali krótkie opisy zagadkowych postaci... Rzecz jasna mieli ich sobie nie pokazywać, ale pokazanie partnerowi zawartości otrzymanej koperty okazało się pierwszą myślą zarówno jej jak i śledczego. - Mówiłam, że im się nie spodoba. - stojąca blisko brata Maeve wpatrywała się w świeżo zrobione paznokcie. Powoli zaczynała żałować, iż wieczór wolny od zajmowania się małym dzieckiem zdecydowała się poświęcić na to. Wszyscy wybaczyliby jej ewentualną nieobecność. Słysząc siostrę, Brighty'emu opadły ręce. Błękitne ślepia wbił w Eamona. - Co mam Ci powiedzieć? Będę udawał detektywa... Wow... - Brakuje Ci akcentu. - Jeszcze nie udaję! Woooo! - po komentarzu narzeczonej, brunet prześmiewczo rzucił pseudo-entuzjastycznym, pseudo-włoskim zawołaniem. Brzmiał przy tym niczym rasowy Mario. - Mamma Mia! Będę udawał siebie, ale we włoskiej wersji! - Reena parsknęła. EJ na powrót spojrzał na Jona i momentalnie zrobiło mu się głupio. Być może przesadzał. Może nie doceniał ilości godzin i pracy włożonej w zabawę. - Jesteś emerytowanym siłaczem cyrkowym... - Super siła. Tak, to jest moja... Cecha? - z kieszeni marynarki wyciągnął wymięte zaproszenie i zerknął do środka, gdzie znajdował się krótki opis Charlesa. Następnie zerknął po zebranych. Wzrok na dłużej zatrzymał na Deonne. Prezentowała się... lepiej niż większość z nich. - A Ty to kto...? - oczyma powiódł po eleganckiej, acz odrobinę kiczowatej sukience odsłaniającej więcej niż powinna. - Dowiemy się podczas gry. Z pewnością będziemy się świetnie bawić. Dziękuję, że ją zorganizowałeś. Możemy zacząć? - nie czekając na odpowiedź Tyren złapała przyszłego małżonka pod ramię i pociągnęła nieco w swoim kierunku.
Nie podobało się jej to. Nie okazywała niechęci, ale nie przypadło jej do gustu jak ubranie pisarki świetnie opinało kobiece wdzięki. Pani doktor dostała ładny ubiór, niemniej zdecydowanie mniej sensualny i działający na wyobraźnię. - Eem... Jeśli... Tak, możemy. - Jonathan wciąż trawił krytykę Korvena. Bardzo zależało mu, by to wypaliło. To i owo. - Przydzielono Wam lokacje startowe, tak? Jest rok 1923... Tak, 1923 rok... - zaróżowione wstydem poliki powoli nabierały bladej barwy a głos Jonny'ego robił się coraz pewniejszy. - Zostaliście zaproszeni do tej posiadłości przez anonimowego gospodarza! Każdy z Was jest tutaj, ponieważ rzeczony gospodarz zdaje się mieć Was a garści i znać Wasz mroczny sekret... Każdy ma specjalną umiejętność. Reena potrafi posługiwać się czterema językami. Eamon jest wyjątkowo silny. Steven zna migowy. Deonne potrafi korzystać z wytrychów... - przez chwilę tłumaczył poszczególnym osobom ich zdolności. W końcu zadowolony westchnął. - Dobrze! Przybyliście o innym czasie, więc jesteście na starcie ~rozrzuceni~ po całym domu. Kareena... jesteś zaskoczona widokiem swojego eks-lokaja w kuchni... Nie widziałaś go odkąd wywaliłaś go na bruk... - wziąłwszy Tyren pod ramię i kiwnąwszy na Stevena wyszedł z nimi za róg. Reszta powoli zaczęła rozchodzić się po willi.
Korven zerknął na pogięte zaproszenie. - Biblioteka? - w holu zostali tylko on i... Britton... Póki co nie zwrócił na to większej uwagi. - Okej... no to chodźmy... - ręką zamiótł w stronę wijących się ku górze schodów. - Znaczy... Nie mam pojęcia kim Pani jest, ale chyba powinniśmy udać się do biblioteki; gdzie dane nam było wpaść na siebie po raz pierwszy.
Deonne Britton