Żadna kobieta nie chce być jedną z wielu... Każda chce mieć świadomość — właśnie słowo klucz... Świadomość, że jest jedną jedyną na świecie. Jak to mówią: czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Gdyby nie spuścił na nią bomby, w postaci tamtej orgii to dalej żyłaby w przekonaniu, że jest jedyną dziewczyną w jego życiu i mógłby dalej się nią bawić, manipulować, sprawiać sobie i jej frajdę. Wszystko zmieniło się gdy pokazał jej, że są też inne i faktycznie — oczy zobaczyły, sercu zrobiło się żal.
To, że powiedziała mu, że go kocha, było tak spontaniczne, tak prawdziwe i szczere jak cała ona, ale nie oczekiwała, że jej odpowie, że on ją też kocha. Niby na miłość nie trzeba sobie zapracować, ale przecież tego uczucia nie da się poczuć z dnia na dzień. Miłość tworzona jest z tych wszystkich drobnych momentów, wyjątkowych, wspólnie przeżytych chwil radości, smutku, złości — jakby ktoś składał puzzle do kupy, a one, tak czy siak, nie miały przed sobą ani początku, ani końca.
Nie miała świadomości, że Ares czuł się przyparty do muru, nie mogła tego wiedzieć, nie siedziała w jego głowie, choć mimo wszystko dostrzegała bardzo wiele z tego co się w niej działo. Niby był zamkniętym na klucz, zakurzonym pamiętnikiem, a jej udało się wejrzeć do środka i co nieco wyczytać, jakby podglądała go przez dziurkę od tego zardzewiałego klucza.
Znała go na tyle na ile pozwolił się poznać, na tyle, na ile ją do siebie dopuścił, ale to w zupełności wystarczyło, przecież nieznanych lądów nie odkrywa się całych na raz, tylko robi się to spokojnie, metodycznie, krok za krokiem, przez co stają się ciekawsze a mapa się rozrasta. Na nowym lądzie można budować, tworzyć, rozwijać poszczególne obszary. To ona była dla niego wyzwaniem? Może, ale on dla niej też. W całym swoim życiu nie poznała jeszcze kogoś tak bardzo skomplikowanego i pociągającego jednocześnie, wszystko przez to, że różniło ich praktycznie całe jedno pokolenie, tylko skąd w Gabi takie pokłady cierpliwości i wyrozumiałości, skoro powinna być irracjonalną i porywczą gówniarą?
Na wszystko jest czas i miejsce, pamiętaj Gabi, moja śliczna Stokrotko. Nie zawsze uda ci się zareagować adekwatnie do sytuacji, będziesz popełniać błędy, ale zawsze staraj się postawić na miejscu drugiego człowieka, pomyśleć co może czuć, co może zrobić jeśli ty powiesz lub zrobisz coś, czego sama nie chciałabyś doświadczyć. Traktuj innych, tak jak sama chciałabyś być traktowana, szanuj każdego, bez względu na to czy jest śmieciarzem, sprzątaczką czy prezesem gigantycznej korporacji. Kochaj, kochaj całą sobą, doświadczaj, smakuj, baw się, daj światu tyle samo, ile chcesz od niego wziąć. Nie bój się marzyć, nie bój się czuć, choć nie będzie łatwo, poradzisz sobie ze wszystkim, życie nie stawia przed nami wyzwań, których nie jesteśmy w stanie pokonać.
"Matka" Gabi była bardzo mądrą, choć frywolną kobietą, takim niebieskim ptakiem, wolnym duchem niewciskającym nikogo w sztywne ramy, nie było dla niej tematów tabu, ograniczeń czasu i przestrzeni i tak właśnie przez prawie siedem lat wychowywała Gabi i to właśnie w niej zostało, choć stłamszone przez prawdziwych rodziców, próbowało się z niej wyrwać, jakby hodowała w swoim wnętrzu zupełnie inną istotę. Kierowała się w życiu słowami kobiety, dzięki, której jej wczesne dzieciństwo było kolorowe, pełne wolności, pasji, nieograniczonych możliwości, a którą tak brutalnie jej odebrano.
Nie... To ona odebrała sobie Gabi, kierując się bezinteresowną, czystą miłością matki, która chciała walczyć o życie swojego dziecka. Gdyby nastolatka nie zachorowała, to dziś pewnie byłaby zupełnie innym człowiekiem, może właśnie takim jak chciałby tego Ares — nadal byłaby pogodna, dobra, energiczna, ale inaczej postrzegałaby związki międzyludzkie.
Trwała chwilę w tym uścisku, nie wiedziała ile — pięć minut, dziesięć... Nie istotne. Czas nie miał tu żadnego znaczenia, chciała jedynie, by się uspokoił, by czuł, że jest przy nim, że jeśli potrzebuje, może płakać, że go kompletnie nie ocenia, choć powinna nim potrząsnąć, nazwać kutasem, złamasem, draniem i innymi epitetami.
- Już nie płaczę, nie płaczę...- kogo próbowała oszukać? Samą siebie? Oczywiście, że płakała... Wielkie grochy spływały po policzkach i niemal słyszała jak spadają na miękki dywan niczym krople deszczu, rozbryzgują się i niknął w materiale.
To było takie abstrakcyjne... Młoda kobieta i dorosły, postawny facet, oboje teraz tak bardzo wrażliwi na każde słowo, czyn, gest, nawet podmuch wiatru. Emocje wydawały się opadać, blednąć, wracać do poziomu zero, w którym to można idealnie i racjonalnie ze sobą rozmawiać, tylko czy tu było o czym dyskutować? Nie pasowali do siebie na żadnej płaszczyźnie, każde z nich miało inne priorytety, pragnienia, potrzeby... Ale prawda jest taka, że najbardziej potrzebowali siebie nawzajem, tylko z tego nic dobrego nie wychodziło.
Nie było innego wyjścia jak wstać i odejść, zapomnieć, wyjechać na drugi koniec świata jeśli będzie trzeba, jeśli to obojgu miało przynieść ulgę i spokój. Tak, żegnała się dla siebie, dla niego, dla nich. Musiała skoro on nie potrafił, to ona musiała być tą bardziej rozsądną. Nagle poczuła jego silne ręce zaciskające się na kościstych nadgarstkach, już niemal wstała, gdy kolana znów uderzyły o ziemię. Patrzył na nią tak, jakby naprawdę się bał, że ją stracił na zawsze.
Bolało, znów sprawiał jej fizyczny ból, zwłaszcza że złamanie w nadgarstku jeszcze do końca nie było wyleczone, syknęła cicho, niemal niezauważalnie, zacisnęła zęby i słuchała, co mówił. Odtrącał ją, odpychał, jak tylko choćby na sekundę opuścił gardę i nagle takie coś? Nagle jej tak bardzo potrzebował?
- Nie potrzebujesz mnie, nie jestem w stanie dać ci tego, czego pragniesz.- powiedziała spokojnie, choć ból trochę przyćmiewał zdolności racjonalnego myślenia. Co kryło się pod tą groźbą? Nie rozumiała tej strategii. Może to była jedyna, jaką znał? Wzięła głębszy oddech, tego było już za dużo jak na jedno, małe, drobne dziewczę.
I wtedy to się stało, niby patrzyli na siebie, ale wzrok Aresa stał się nieobecny, pusty, jakby odpłynął gdzieś daleko poza zasięg swojej świadomości.
Przestraszyła się, wyglądało to tak jakby miał jakiś dziwny atak, nie wiedziała jak ma się zachować, ale przynajmniej puścił jej nadgarstki. Narosła w niej panika. Powinna zadzwonić po pogotowie? A może do Franka? Może on powie jej, co ma robić, może to już wcześniej się zdarzało? Zaczęła rozglądać się za swoim telefonem, tak to była bardzo dobra decyzja. Oczywiście, telefon był w sprzętach a kodu do komórki Aresa nie znała.
Cholera, cholera... Co robić... co ja mam teraz zrobić? Co się dzieje, nic nie rozumiem... jak mu pomóc. Może wyjść? Nie Gabi, to najłatwiejsze co mogłabyś teraz zrobić, najprostsze i najbardziej chujowe.
- Ares, hej... Ares, ej... cholera no...- złapała go za nadgarstki i odciągnęła jego ręce od twarzy. Po jego policzkach ciekły łzy. Pierwszy raz w życiu widziała, żeby mężczyzna płakał, to wyrwało jej dziurę w sercu, ten widok był tak przykry... Nie dlatego, że płakał, nie dlatego, że to było oznaką słabości. Nie. Każdy ma prawo do emocji, każdy ma prawo czuć, każdy ma prawo do łez niezależnie od płci.
- Pomogę, pomogę, tylko powiedz jak, proszę... Powiedz, jak mam ci pomóc, proszę, powiedz...- znów ułożyła dłonie na jego policzkach, ocierała jego łzy, choć dłonie jej dygotały przez to, że spanikowała.
- Spójrz na mnie, wszystko jest dobrze, wszystko jest w porządku, nic się nie dzieje...
To jej wyglądało na jakiś atak paniki, musiała jakoś zwrócić na siebie jego uwagę, sprawić by przestał skupiać się na tym co go w ten stan wprowadziło. Cholera, przecież to była ona, to była jej wina, to ona mu to zrobiła.
- SPÓJRZ NA MNIE!- podniosła głos, krzyknęła, tak zrobiła to i nie czuła się z tym źle, musiała jakoś sprawić, żeby wyrwał się z tego amoku, ewidentnie był nieobecny, nie było go tu.
- Już dobrze, już wszystko dobrze, jesteś bezpieczny, skup się na mnie, oddychaj. Wdech nosem, wydech ustami, patrz mi w oczy i oddychaj ze mną.- nie puszczała jego policzków, była przerażona ale i pełna troski, martwiła się o niego. Obraz jego i Naomi zaczął się zacierać, to przestało być ważne, nie liczyło się.
- Jestem tu, nigdzie nie pójdę. Ciii.... wszystko dobrze.- nie mogła się powstrzymać, choć powinna, ale ten widok rozdzierał serce. Przecież ona tylko chciała, aby on był szczęśliwy, nic więcej nie miało znaczenia. Pochyliła się lekko do przodu, puściła jego twarz tylko po to by móc złożyć na jego policzkach delikatne pocałunki, by zebrać te cholerne łzy, których słony smak poczuła we wnętrzu ust. Jego policzki były gorące, rozpalone, a ona dla niego taka czuła, delikatna, wyrozumiała. Nie mogła go zostawić nie teraz. Objęła go za szyję i tak jakby się na nim położyła, choć nadal klęczała.
- Ciii.... Nic nie mów, nic już nie mów, chodź.- odsunęła się i wstała, wyciągnęła do niego rękę. Co ona robiła? Naprawdę powinna stąd spieprzać. Kiedy ujął jej dłoń pomogła mu wstać, choć nie było łatwo. Zrzuciła z łóżka tą pieprzoną walizkę i poprowadziła na nie Aresa. Wolną dłonią wskazała mu materac i sama się na nim położyła. Poklepała miejsce naprzeciwko siebie, dając mu jasno do zrozumienia, że oczekuje teraz, żeby położył się obok niej. Nie potrzebowała rozmawiać, on pewnie też nie. Zwyczajnie chciała być, trwać obok, okazać wsparcie i zrozumienie, zwyczajnie się przytulić i leżeć tak bez zbędnych słów, aż wszystkie emocje opadną.
Ares Kennedy