ce sera notre petit secret
: 18 maja 2023, 00:12
Kiedy natknął się na pana Ch. za pierwszym razem, był środek poniedziałkowej nocy, podłogę w kuchni wyścielały ostrokątne płaty niebieskiego światła księżycowego, a Francois był pewien, że zaraz umrze z głodu. Ostrożnie sunął po ciemnym labiryncie (zgubił się dwa razy) ku lodówce, a potem, w jej srebrnym odblasku, wyciągając karton mleka, spostrzegł przysadzistą sylwetkę przy blacie kilka kroków dalej. I omal nie krzyknął z przestrachu. Ojciec Vincenta siedział w swojej granatowej piżamie w kratę, bez kapci i skarpetek, jego siwe włosy świeciły się w ciemności, a w rękach szeleściły papierki po czekoladowych cukierkach. “Vincent, a co ty się włóczysz tak po nocach” zapytał z zaciekawieniem, a Francis zamarł w bezruchu, z zimnym kartonem w objęciach i zastanawiał się, czy powinien uciec. “Nie mogę spać, tato”, odrzekł w końcu, czując się tak potwornie głupio. “To przez to, co ci powiedziałem, tak?” zapytał człowiek, który w tej jednej chwili stał się najbardziej interesującą osobą na świecie — z tymi ustami zabrudzonymi od słodyczy, z najbielszymi włosami, jakie kiedykolwiek Francis widział i swoim nieobecnym wzrokiem, który krążył po zakamarkach dostępnych tylko dla niego jednego. Dwudziestoczterolatek usiadł wówczas naprzeciwko niego — na miejscu, które kilka dni wcześniej zajmował Vincent przygotowujący pachnące masłem omlety, a potem usłyszał “Słuchaj, byłem zły. Nie uważam, że Eloise i Chloe umarły przez ciebie. Po prostu niczego nigdy nie ułatwiałeś, Vince. Twojej matce było bardzo ciężko” i choć nie sądził, by było to możliwe (w końcu przed momentem zwrócił się do obcego człowieka słowem “tato”), tak od razu zrobiło mu się jeszcze bardziej głupio. Niewysłowienie wstyd. I potem pan Ch. dodał “Ale teraz jesteśmy tylko w dwójkę, Vince, ty i ja. Jakoś sobie poradzimy. Chcesz coś do jedzenia? Czemu ściskasz ten karton?” a Francis z jakiegoś powodu pozwolił mu zrobić sobie płatki. I wziął od niego dwa cukierki. A potem nie spał całą noc — nie tylko przez dawkę czekolady, ale te okropne słowa, które dźwięczały mu w głowie.
W każdym razie, z domu Vincenta się nie wyniósł.
Wieczorami wdzierał się do zachodniego skrzydła przez okno i tym samym oknem wydostawał się o świcie. Mył się przeważnie w prysznicu na basenie, ale czasem też u Vincenta — kiedy miał pewność, że ani bruneta, ani jego żony nie ma w domu. Na pana Ch. trafiał kilkakrotnie i za każdym razem brany był za jego syna; w pewnym momencie ewoluowało to do tego stopnia, że przegadywał z nim godziny i chował się za drzwiami szafy tylko wtedy, kiedy do pokoju wchodziły pielęgniarki. Mężczyzna o białych włosach pomagał mu także ukrywać się przed Vincentem i Yvette. Był zły na Francisa, że pozwolił wprowadzić się do jego domu jakimś obcym ludziom — bardzo nie lubił tej chłodnej pary. Pewnego razu powiedział mu “Oni się nawet nie kochają. Ja nie wiem, co oni ze sobą robią”, a Baudelaire wzruszył ramionami. A choć nie chciał dowiadywać się o przeszłości Vincenta w ten sposób, pan Ch. opowiadał o tamtych czasach bardzo dużo. Czasem Francis miał ochotę znaleźć głównego bohatera tych opowieści i objąć go swoimi ramionami — szczelnie i mocno, tak bardzo troskliwie, żeby dodać Vincentowi otuchy i żeby wyznać, że miał beznadziejne dzieciństwo. Ale nigdy tego nie zrobił. Nie potrafiłby przecież tego wytłumaczyć.
A potem nadszedł czwartkowy wieczór. W powietrzu wisiały szczątkowe zapasy lata, a trotuary pachniały w ten swój szczególny, gorący sposób. Mknąc po nich z grupą znajomych (wszyscy studiowali z nim na JCU, ciesząc się kolejnym zaliczonym kolokwium), mijał psy przebierające szybko łapami i podnoszące je komicznie wysoko do góry — chodniki nie zdążyły ostygnąć jeszcze po kąpieli słonecznej. Trafili do baru z zabawnym szyldem (miś tonący w kuflu piwa), zamówili hektolitry alkoholu, ale zanim Francisowi udało się wyciszyć myśli pod powierzchnią procentów, na samym końcu pomieszczenia dostrzegł Vincenta. I tak bardzo się wówczas zezłościł. Sądził bowiem, że jeśli kiedykolwiek mężczyzna zapragnie wymieniać z kimś tak konfidencjonalne, jednoznaczne spojrzenia, to tylko z Francisem — nie jakimś wysokim blondynem o długich ramionach i krzywym uśmiechu. Znajomi Baudelaire’a zaczęli się śmiać. “Patrzcie no, profesor Chandelier też świętuje” mówił Alex, a Matylda zapytała z przerażeniem “To on jest gejem?”, a potem Sarah “A on nie ma żony?”. I wtedy Francis powiedział, że oni wszyscy są strasznie wścibscy i obleśni, a Vincent smutny i pijany i po prostu niczego nie rozumie. Więc on odstawi go do domu. Teraz tak jakby się przyjaźnią. Nie, nie powie mu, co o nim mówili.
I faktycznie odstawił go do domu. Pijany Vincent był całkiem inny niż Codzienny Vincent — Francis bardzo chciał jakoś mu pomóc, ale nie wiedział jak. Stojąc w jego sypialni i służąc mu za podpórkę podczas ściągania butów ni stąd ni zowąd bruneta przytulił. Ale nie powiedział, że współczuje mu dzieciństwa — bał się, że Pijany Vincent mógłby się rozpłakać, a on wtedy tym bardziej nie wiedziałby, co zrobić. Baudelaire wiedział, że źle robi i że nie powinien zostawać u niego w pokoju; ale mężczyzna tak ładnie prosił. Cały był zresztą ładny; dlatego Francis rozłożył koc na dywanie i to na nim się zdrzemnął, kiedy przestali już rozmawiać. Głównie on mówił. Vincent zasnął gdzieś podczas tych opowieści, ale nie chował o to urazy. Potem, nad ranem, tak jak zwykle o brzasku wydarł się z tej Nierzeczywistej Rezydencji przez okno. Wydawało mu się, że słyszy kogoś za drzwiami sypialni i wolał nie ryzykować — nie miał przez to możliwości dostać się do swojego nielegalnie podejmowanego pokoju, gdzie trzymał plecak ze swoimi rzeczami, więc wykradł coś z szafy Vincenta; białą koszulę, czerwony krawat i czyste skarpetki (spodnie miał zostawić swoje, wczorajsze). Prysznic wziął na basenie, po treningu, tam też umył zęby, a śniadanie zjadł u Noah — Noah mieszkał jeszcze z rodzicami, więc załapał się na ciepłe naleśniki z syropem klonowym i świeżymi owocami. Po drodze napisał jeszcze do Vincenta, a potem wybrał się na uniwersytet. I wcale nie zamierzał iść do biblioteki, ale odnosił wrażenie, że rozmowę, którą Chenneviere pragnie z nim odbyć, najlepiej będzie przeprowadzić przy świadkach (wydawało mu się, że Vincent zapragnie go na przykład zabić. Bo wczoraj w przypływie swojej głupoty wyznał mu tak wiele. No i go objął). I choć z początku siedziała przy nim Cassandra, tak po chwili poprosił, żeby sobie poszła — niby nie mógł się przy niej skupić, a blondynka odebrała to błędnie i pocałowała go w policzek. “Jasne. Ucz się pilnie. A potem do mnie zadzwoń”.