: 29 gru 2021, 23:04
Leonie czuła się jak we śnie, który albo zaraz drastycznie się zakończy, albo przerodzi w istny horror. To co działo się w tej chwili na tej ławce, gdzie spędzili tak wiele popołudni oraz wieczorów, wydawało się nierealistyczne. Trudno było w to kobiecie po prostu uwierzyć. A jednak tu była, uśmiechała się, pełna nadziei, że wreszcie będzie tak, jak kiedyś pragnęła... Właśnie kiedyś, bo akurat ona z ich dwójki na bardzo długie lata zmieniła nieco perspektywę, patrząc na Bancrofta jako na tego, kto jest największym przekleństwem dla jej osoby. Tak długo oglądała się do tyłu czy spróbuje ją dogonić, tak ciężko było jej zaufać, otworzyć się na kogoś innego... Ktoś taki nie mógł być mężczyzną życia, prawda? A może ona miała złą perspektywę? Nie posiadała tej pewności, co do jego uczuć. Obawiała się i drżała za każdym razem, gdy znikał, że była tylko chwilą, która miała nie wrócić. I może powinna wiedzieć lepiej, ale naprawdę percepcję miała ograniczoną bardzo, zawężała się właściwie do tego, by we wszelkich niepowodzeniach szukać tylko i wyłącznie swojej winy. Robiła tak od bardzo dawna. I nie potrafiła z tym skończyć. To naprawdę wiele, że w tej chwili, znajdując się blisko Cartera, pomimo tak wielu trudności potrafiła choć na chwilę zostawić je z boku i po prostu cieszyć się samą perspektywą, która nieśmiało majaczyła na horyzoncie. Bo przecież długa oraz wyboista droga przed nimi...
Carter zdecydowanie od zawsze był dla Leonie za dobry. Zapewne każdy inny facet na jego miejscu obwiniałby Turner za lekkomyślne podejście do sytuacji, za brak chociażby zająknięcia się na ten temat, za te zero prób oraz późniejsze milczenie... Każdy byłby wściekły, każdy miałby do tego prawo. On jednak traktował tę wiedze trochę jak dar, chyba się nawet cieszył i to też onieśmielało Turner, bo prawda jest taka, że nie śmiała tak serio o tym marzyć. A jednak to dostawała. Tu i teraz, bez żadnych ekstra warunków do spełnienia. Tak po prostu. Czy to jest właśnie prawdziwa miłość, której tak długo szukała w tak wielu miejscach? Jeśli tak, to zdecydowanie latami błądziła...
Uśmiechała się. Szczerze się uśmiechała, aż do momentu, gdy Carter wspomniał o mężu. Leonie poczuła nieprzyjemny dreszcz rozchodzący się po ciele, ucisk w żołądku oraz ogromny wstyd. Mina nieco jej zrzedła, nie potrafiła tego ukryć. Miała męża, a zachowywała się tak, jakby nic nikomu nie przysięgała... Nie obiecywała... To nie było fair. Ani względem Michaela, ani Cartera. Jakby chciała mieć dwie furtki i wybrać tę, która wyda się lepsza w danej chwili. Kombinowała. I cholernie się tego wstydziła. Nie miała też sił o tym mówić. Dlatego uciekła wzrokiem, ale usta wciąż siliły się na ten szczery uśmiech, po którym nie bardzo został chociażby ślad przez całe to zakłopotanie.
Rozbawił ją jednak po raz kolejny, kiedy domagał się buziaków w zamian za swoje towarzystwo. Zachichotała, jak naiwna nastolatka. Odprężyła się. Wróciła wzrokiem do twarzy szatyna, a w tęczówkach Turner można było dostrzec rozbawienie. Zawsze potrafił oderwać myśli blondynki od nieprzyjemnych rzeczy, na różne sposoby jak widać. -Cieszy mnie to, przyda mi się druga opinia. Nie znam się na wybieraniu domów, nigdy tego nie robiłam - przyznała całkiem szczerze, bo cóż, kiedy się miało męża dewelopera, nie trzeba było zwracać uwagi na te techniczne sprawy. Ani żadne inne. Można było marudzić co do wyglądu i na tym się skupiać, co z powodzeniem wychodziło Leo. Teraz czekało ją o wiele trudniejsze zadanie. -Pojedziemy moim autem, bo później będę musiała jechać po Tessie, ale jak pójdzie nam sprawnie... Możemy pomyśleć o jakiejś nagrodzie dla ciebie, o ile się dobrze spiszesz - obiecała, po czym podniosła się z ławki. Chciała trzymać go wciąż za rękę, ale nie miała pewności kogo spotkają po drodze. Co prawda na boisku też nie byli zbyt ostrożni, ale... Nie warto kusić losu jeszcze bardziej. Ścisnęła więc dłoń Bancrofta raz jeszcze mocno, a następnie udała się z nim ramię w ramię do auta. Może nawet udało im się żartować, wspominać dobre czasy. Najważniejsze, że nie zgubili nadziei. Właściwie... Chyba nawet rozpalali ją nieco bardziej, pomimo tych wszystkich przeszkód.
// ztx2
Carter Bancroft
Carter zdecydowanie od zawsze był dla Leonie za dobry. Zapewne każdy inny facet na jego miejscu obwiniałby Turner za lekkomyślne podejście do sytuacji, za brak chociażby zająknięcia się na ten temat, za te zero prób oraz późniejsze milczenie... Każdy byłby wściekły, każdy miałby do tego prawo. On jednak traktował tę wiedze trochę jak dar, chyba się nawet cieszył i to też onieśmielało Turner, bo prawda jest taka, że nie śmiała tak serio o tym marzyć. A jednak to dostawała. Tu i teraz, bez żadnych ekstra warunków do spełnienia. Tak po prostu. Czy to jest właśnie prawdziwa miłość, której tak długo szukała w tak wielu miejscach? Jeśli tak, to zdecydowanie latami błądziła...
Uśmiechała się. Szczerze się uśmiechała, aż do momentu, gdy Carter wspomniał o mężu. Leonie poczuła nieprzyjemny dreszcz rozchodzący się po ciele, ucisk w żołądku oraz ogromny wstyd. Mina nieco jej zrzedła, nie potrafiła tego ukryć. Miała męża, a zachowywała się tak, jakby nic nikomu nie przysięgała... Nie obiecywała... To nie było fair. Ani względem Michaela, ani Cartera. Jakby chciała mieć dwie furtki i wybrać tę, która wyda się lepsza w danej chwili. Kombinowała. I cholernie się tego wstydziła. Nie miała też sił o tym mówić. Dlatego uciekła wzrokiem, ale usta wciąż siliły się na ten szczery uśmiech, po którym nie bardzo został chociażby ślad przez całe to zakłopotanie.
Rozbawił ją jednak po raz kolejny, kiedy domagał się buziaków w zamian za swoje towarzystwo. Zachichotała, jak naiwna nastolatka. Odprężyła się. Wróciła wzrokiem do twarzy szatyna, a w tęczówkach Turner można było dostrzec rozbawienie. Zawsze potrafił oderwać myśli blondynki od nieprzyjemnych rzeczy, na różne sposoby jak widać. -Cieszy mnie to, przyda mi się druga opinia. Nie znam się na wybieraniu domów, nigdy tego nie robiłam - przyznała całkiem szczerze, bo cóż, kiedy się miało męża dewelopera, nie trzeba było zwracać uwagi na te techniczne sprawy. Ani żadne inne. Można było marudzić co do wyglądu i na tym się skupiać, co z powodzeniem wychodziło Leo. Teraz czekało ją o wiele trudniejsze zadanie. -Pojedziemy moim autem, bo później będę musiała jechać po Tessie, ale jak pójdzie nam sprawnie... Możemy pomyśleć o jakiejś nagrodzie dla ciebie, o ile się dobrze spiszesz - obiecała, po czym podniosła się z ławki. Chciała trzymać go wciąż za rękę, ale nie miała pewności kogo spotkają po drodze. Co prawda na boisku też nie byli zbyt ostrożni, ale... Nie warto kusić losu jeszcze bardziej. Ścisnęła więc dłoń Bancrofta raz jeszcze mocno, a następnie udała się z nim ramię w ramię do auta. Może nawet udało im się żartować, wspominać dobre czasy. Najważniejsze, że nie zgubili nadziei. Właściwie... Chyba nawet rozpalali ją nieco bardziej, pomimo tych wszystkich przeszkód.
// ztx2
Carter Bancroft