: 09 lis 2023, 00:40
Obicie i wyżłobienie fotela, choć miękkie i eleganckie (z całą pewnością: kosztowne, o co — jak mógł się tylko domyślać — matka Judaha czyniła delikatne pretensje z typu tych: jak mogłeś wydać tak wiele i tak szybko, choć poprzedni samochód był jeszcze sprawny i względnie nowy?), paliło geordanową skórę pleców żywym ogniem. Choć chropowaty, pachnący nowością materiał oparcia nasączony był naturalną, pokojową temperaturą, mężczyzna odnosił doprawdy nieznośne wrażenie, że wystawiony był na czujne, niełaskawe promienie słoneczne od samego rana; że zdołał wchłonąć w siebie całe to ciepło niesione z nieba, że w konsekwencji odciskał na ciele pasażera białe, napełnione płynem surowiczym pęcherze pooparzeniowe, że skóra w zetknięciu z nim skwierczała, jak smażone na wysokim ogniu wiktuały oblane olejem i przypadkowo skropione wodą, że ogień przedarł się przez ścięgna, mięśnie i naczynia krwionośne, że dotarł do geordanowych kości, a nawet jeszcze dalej, choć nie do końca wiedział, co to dalej znaczyło.
Unikając maniakalnie zetknięcia się choćby skrawka pleców z obiciem fotela, lewitował chwiejnie, z pochylonym niezdrowo kręgosłupem (upodobniającym go posturą do osoby pochłoniętej mdłościami) nad deską rozdzielczą, starając się nie wyrżnąć niezgrabnie czołem o szybę przy ostrzejszych zakrętach i każdym hamowaniu.
W końcu, objęty drgawkami, osunął się ramieniem na drzwi pasażera i wlepił wilgotną, rozpaloną skórę policzka w przyjemnie chłodną szybę okna.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł, Jude — zwątpił, kiedy w muzykę radiową wplątał się niski, niepewny głos. Nie próbował go od siebie odepchnąć; nie chciał nawet zakazać mu wkroczenia w ten odrażający, pochłonięty ciemnością świat, do którego dostęp dotychczas posiadał wyłącznie Leonidas, ale i tak wyraźnie ograniczony (jakby posiadał wersję beta, a mijane gdzieniegdzie uliczki posiadałyby półprzezroczystą blokadę, niemożliwą do przekroczenia i ostrzegającą czerwonym napisem “brak zgody na odblokowanie”). Nie chciał po prostu, by zadawano mu p y t a n i a.
Czy pan wie, czy był pan z nim wówczas, czemu nie zainterweniował, czemu na to pozwolił.
Dojeżdżając jednak do szpitala, uległ. Minęło zaledwie kilka toczących się po jezdni minut, by stan Geordana zdążył pogorszyć się na tyle (jak zakładał — przez ulatniającą się adrenalinę), by teraz trząsł się jak ofiara narkomaństwa na głodzie i odnosił wrażenie, że droga, którą zdołali wreszcie pokonać, zajęła im co najmniej pięć, raczej sześć godzin.
— Jest mi trochę zimno — wymamrotał, kiedy mimo zatrzymanych kół, świat wciąż pędził mu przed oczyma. — Wiesz, może jednak nie wchodźmy. Wystarczy, że się prześpię. Jak odpocznę, to wszystko po prostu minie — nie wiedział, kogo próbował okłamać i dlaczego: bał się ewentualności, w której Jude odkryłby prawdę i postawił mu jedno z tych okrutnych ultimatum, lub zapowiedział swoje odejście (na które Danny nic już nie mógłby poradzić), czy może tej, w której zatrzymaliby go w szpitalu na dłużej; a może oznajmiliby mu, że jego stan jest na tyle tragiczny, że nie tylko nie są w stanie już mu pomóc, bo zakażenie rozprzestrzeniło się w każdej cząstce ciała i krwi, ale i że zostało mu maksymalnie pięć, może dziesięć minut życia.
Teraz, kiedy w końcu wszystko zdawało się układać.
Unikając maniakalnie zetknięcia się choćby skrawka pleców z obiciem fotela, lewitował chwiejnie, z pochylonym niezdrowo kręgosłupem (upodobniającym go posturą do osoby pochłoniętej mdłościami) nad deską rozdzielczą, starając się nie wyrżnąć niezgrabnie czołem o szybę przy ostrzejszych zakrętach i każdym hamowaniu.
W końcu, objęty drgawkami, osunął się ramieniem na drzwi pasażera i wlepił wilgotną, rozpaloną skórę policzka w przyjemnie chłodną szybę okna.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł, Jude — zwątpił, kiedy w muzykę radiową wplątał się niski, niepewny głos. Nie próbował go od siebie odepchnąć; nie chciał nawet zakazać mu wkroczenia w ten odrażający, pochłonięty ciemnością świat, do którego dostęp dotychczas posiadał wyłącznie Leonidas, ale i tak wyraźnie ograniczony (jakby posiadał wersję beta, a mijane gdzieniegdzie uliczki posiadałyby półprzezroczystą blokadę, niemożliwą do przekroczenia i ostrzegającą czerwonym napisem “brak zgody na odblokowanie”). Nie chciał po prostu, by zadawano mu p y t a n i a.
Czy pan wie, czy był pan z nim wówczas, czemu nie zainterweniował, czemu na to pozwolił.
Dojeżdżając jednak do szpitala, uległ. Minęło zaledwie kilka toczących się po jezdni minut, by stan Geordana zdążył pogorszyć się na tyle (jak zakładał — przez ulatniającą się adrenalinę), by teraz trząsł się jak ofiara narkomaństwa na głodzie i odnosił wrażenie, że droga, którą zdołali wreszcie pokonać, zajęła im co najmniej pięć, raczej sześć godzin.
— Jest mi trochę zimno — wymamrotał, kiedy mimo zatrzymanych kół, świat wciąż pędził mu przed oczyma. — Wiesz, może jednak nie wchodźmy. Wystarczy, że się prześpię. Jak odpocznę, to wszystko po prostu minie — nie wiedział, kogo próbował okłamać i dlaczego: bał się ewentualności, w której Jude odkryłby prawdę i postawił mu jedno z tych okrutnych ultimatum, lub zapowiedział swoje odejście (na które Danny nic już nie mógłby poradzić), czy może tej, w której zatrzymaliby go w szpitalu na dłużej; a może oznajmiliby mu, że jego stan jest na tyle tragiczny, że nie tylko nie są w stanie już mu pomóc, bo zakażenie rozprzestrzeniło się w każdej cząstce ciała i krwi, ale i że zostało mu maksymalnie pięć, może dziesięć minut życia.
Teraz, kiedy w końcu wszystko zdawało się układać.