We all have our horrors and our demons to fight
: 23 kwie 2023, 08:37
✶ 24 ✶
Minuty dłużyły się jak godziny, a dni jak miesiące. Mimo, że od jej drobnego wypadku pod Shadow minął tydzień, a od momentu, kiedy skończyła jej się ostatnia butelka taniej whisky, chowana w szafie na czarną godzinę - zaledwie dwa dni, Blair miała wrażenie, że siedzi tu sama, kontuzjowana i trzeźwa już całą wieczność. Początkowo uznała, że może to dobra okazja by udowodnić samej sobie, że potrafiła żyć bez alkoholu i że wcale nie stoczyła się aż tak nisko jak jej cholerni rodzice jak się czasami obawiała... szybko jednak okazało się, że brak wysokoprocentowych napojów był naprawdę poważnym problemem i już po kilkunastu godzinach zaczął porządnie dawać jej się we znaki, trawiąc jej ciało coraz bardziej uciążliwymi dolegliwościami.
Czytała kiedyś o tak zwanym alkoholowym zespole abstynencyjnym, czasami nawet miewała początki objawów, ale zwykle natychmiast zagłuszała je kilkoma szybkimi kolejkami, wyśmiewając przy tym w myślach absurdalny pomysł odstawienia, albo przynajmniej ograniczenia alkoholu - taka myśl bowiem pojawiała się w jej głowie od czasu do czasu, w akcie jakiegoś nieśmiałego przebłysku zdrowego rozsądku, ale zwykle znikała, kiedy tylko w zasięgu wzroku Emerson pojawiało się cokolwiek, zawierającego w sobie choć odrobinę alkoholu. Teraz jednak nie miała wyjścia. Potrzaskane kolano skutecznie uniemożliwiało jej przemieszczanie się na dystans dłuższy niż z sypialni do łazienki i z łazienki do kuchni; była więc uziemiona w swojej melinie, położonej pośrodku niczego, w samym centrum bagna i chwilowo nie miała najmniejszej szansy, żeby zdobyć swoją zbawienną najtańszą whisky (albo cokolwiek innego) na własną rękę. Powiedzieć, że czuła się przez to źle, to jak nic nie powiedzieć.
Głowa bolała ją tak, jakby ktoś próbował rozsadzić jej czaszkę od środka - był to ból o wiele bardziej dotkliwy niż ten w kolanie, przynajmniej dopóki nie próbowała chodzić - i nie pomagały żadne tabletki przeciwbólowe ani przykładanie do czoła ręczników nasiąkniętych zimną wodą. Choć siedziała w samej koszulce na ramiączkach i krótkich spodenkach od piżamy a okna w domu miała pootwierane na oścież, było jej cholernie gorąco. Strużki potu spływały leniwie po jej twarzy, szyi i ramionach; początkowo ocierała je co jakiś czas drżącymi nienaturalnie rękami, ale dość szybko dała sobie spokój.
Ostatnim gwoździem do trumny było to wszechogarniające poczucie samotności, które nasilało się z dnia na dzień i stopniowo robiło się coraz bardziej nie do zniesienia. Blair nienawidziła być sama. Towarzystwo - choćby najgorsze z możliwych - zapewniało jej psychiczny komfort, bo mając wokół siebie ludzi czuła się bezpiecznie i nie miewała zwykle żadnych głębszych refleksji nad swoim życiem... kiedy jednak zostawała sam na sam ze swoimi myślami, czy tego chciała czy nie, zaczynało docierać do niej, jak bardzo marnowała sobie życie i jak smutny będzie jej koniec, jeśli nie weźmie się za siebie. Podobne przemyślenia zawsze zagłuszała jeszcze większą ilością alkoholu, ale teraz nie mogła zrobić nawet tego.
Nie było innej opcji - m u s i a ł a kogoś tutaj ściągnąć, bo w przeciwnym razie z całą pewnością oszaleje do reszty.
Eli przyszedł jej do głowy jako pierwszy, bo doskonale wiedziała, że on jeden na pewno nie będzie jej oceniał, bez względu na to, w jak bardzo zaawansowanym stanie rozkładu się obecnie znajdowała. Sięgnęła po telefon i z ogromnym trudem wystukała trzęsącymi się dłońmi w miarę składną - choć niepozbawioną literówek - wiadomość z zapytaniem, czy nie chciałby wpaść i zahaczyć po drodze o monopolowy. Bardzo się starała, żeby wiadomość wyglądała względnie normalnie i żeby aż nie tak bardzo nie biło z niej desperacją, choć zdawała sobie sprawę, że to bezcelowe, bo Elijah domyśli się, że coś jest nie tak, kiedy tylko ją zobaczy.
Nieważne. To wszystko nie miało teraz najmniejszego znaczenia... nie, kiedy tak rozpaczliwie potrzebowała alkoholu i dobrego towarzystwa.
Elijah Cooper