we need to do something
: 03 kwie 2023, 09:52
five
thad & grainne
Pogrążona we własnych myślach, wracała dobrze znajomą trasą. Nie wchodziła jednak do lasu deszczowego z uwagi na przezorność — wybrała dłuższą, ale bezpieczniejszą drogę prowadzącą przy jego granicy. Nie chciała, aby cokolwiek spadło jej na głowę, a biorąc pod uwagę leżące na ziemi liście oraz pomniejsze drzewa przełamane w połowie, była taka możliwość, gdyby zdecydowała się zaryzykować. W połowie drogi złapał ją jeszcze deszcz, który zdecydowała się przeczekać pod zadaszonym przystankiem autobusowym na krawędzi lasu. Było to drobne szczęście w nieszczęściu, którym Grainne nie zamierzała się przesadnie przejmować. Westchnęła jednak pod nosem, bo gdyby wszystko szło zgodnie z planem, byłaby już u siebie i czekała na Jordana. Zamiast tego miała czekać, Bóg wie ile czasu, na nagim przystanku. Nie mogła mimo wszystko nie poddać się wdychaniu orzeźwiającego po upalnym dniu powietrza zmieszanego z zapachem mokrej ziemi. Zaprzeczyłaby, mówiąc, że wcale na nią to nie działało. Było wszak oderwaniem się od mozolnej, zbyt skomplikowanej na jej drobne ciało rzeczywistości. W pewnym momencie zdała sobie jednak sprawę, że ponad szumem padającego deszczu, zza jej pleców dochodziło jakieś popiskiwanie. Zaalarmowana skupiła się na tym jednym dźwięku i po dosłownie kilkusekundowej chwili wsłuchiwania się, zrozumiała, że nie był to wynik jej wyobraźni. Dramatyczne skomlenie zaczęło zdecydowanie działać na wrażliwe kobiece serce. Zostawiła więc rower pod dachem przystanku i starając się uchronić przed deszczem małą parasolką, ruszyła w kierunku odgłosów wyraźnie zwierzęcych. Parę kroków dalej zrozumiała, co było na rzeczy. Kilka skulonych ze sobą szczeniąt diabła tasmańskiego kuliło się w wejściu do nory. Wiedziała, że Lorne Bay nie było naturalnym środowiskiem dla diabłów tasmańskich, ale co jakiś czas — podczas, chociażby pogody takiej, jak ta — zwierzęta uciekały z sanktuarium na wolność. Większość udawała się wyłapać, ale niektóre po prostu ginęły bez śladu. Podejrzewała, że sprawa miała się podobnie z rodzicami malców, których po chwili trójkę trzymała już w ramionach. Ostatni, przerażony wycofał się głębiej w dziurę. A Grainne miała za krótką rękę, aby tam sięgnąć i wyciągnąć ostatniego szczeniaka. Ale nie zamierzała się poddawać. - No chodź... - sapnęła do siebie, starając się jakoś wymanewrować ramieniem, które aż po bark znajdowało się aktualnie w ziemi. Normalnie mogłaby rozkopać norę i wyciągnąć przerażonego zwierzaka, ale miała resztę jego rodzeństwa w lewej ręce i miała ograniczone pole swobody. Nie miała też tyle czasu, aby zostawić malucha i wrócić po niego później. Deszcze spływały do miejsc takich właśnie jak nory, gdzie większość zwierząt się topiła, nie mogąc wypłynąć na powierzchnię. Rezygnacja oznaczałaby po prostu śmierć diabła, a deszcz, zamiast łagodnieć, jedynie się wzmacniał, utrudniając już i tak trudne zadanie...
thad halsworth