long live the empire
: 10 lut 2023, 22:56
Potrzebował c i s z y.
W przeciągu minionych dwóch miesięcy sięgnął po alkohol tylko raz. Może dwa, jeśli liczyć wino, którego upił kilka łyków na jakiejś dobroczynnej kweście. Cały ten hałas, obijający się o jego myśli ostrymi krawędziami, zagłuszał każdą głupotą, na jaką natknął się na internetowych forach: ćwiczył, biegał, odnajdywał talent do gotowania w kuchni, która wcześniej służyła wyłącznie jako dekoracja. Czytał, pisał prace naukowe, które następnie wyrzucał do śmieci. Oglądał filmy i zarzucał im brak logiki. Przyjął kilku pacjentów w domu, co okazało się pomysłem nienajgorszym, więc udał się w kilka miejsc, by zatwierdzić tę praktykę prawnie. Nawet jednak kiedy był sam, kiedy okalała go najczystsza forma nicości, h a ł a s się umacniał. Więc kiedy spacerując z BiBi po okolicy dostrzegł, że do jednego z domów wprowadził się ktoś nowy, dostrzegł dla siebie szansę. Po kilku dniach niewiele wiedział o swoim sąsiedzie; na imię miał Bruce, nie mówił i niechętnie czasem tylko coś notował w odpowiedzi. Przeważnie siedział, być może wsłuchując się w poematy Othello, a może ignorując go błądził myślami po zakamarkach swej młodości. Theo zabierał ze sobą BiBi, który wdrapywał się mężczyźnie na kolana i czasem kąsał jego palce. Opowiadał mu o mieście, o swoich pacjentach, o pobliskich farmach. Coraz częściej sam milczał i bywało, że tak mijała im cała godzina — siedzieli na tarasie, rozłożeni w promieniach słońca, a gdy to zaczęło niknąć za horyzontem Othello wstawał, przeciągał zesztywniałe plecy i żegnał się skinieniem głowy. Czasem zabierał swojego kota, a czasem pozwalał, żeby został u mężczyzny; BiBi nie był zwierzęcym podróżnikiem i zawsze wracał do domu.
— Przyniosłem ci tę książkę, o której mówiłem — rzucił, kiedy — miał wrażenie, że znają się już całe życie i te ich spotkania są wryte w ich codzienność od zawsze — wszedł na teren jego działki od strony ogrodu. Wyciągnął do niego wysłużony już egzemplarz jakiejś rosyjskiej powieści, którą ukradł Walterowi, po czym przysiadł na schodkach. — Dowiedziałem się też, kto tu wcześniej mieszkał. I dlaczego wynajął ci ten dom, chociaż się do niczego nie nadaje — rzucił z uśmiechem, wbijając w niego spojrzenie.
bruce coleridge
W przeciągu minionych dwóch miesięcy sięgnął po alkohol tylko raz. Może dwa, jeśli liczyć wino, którego upił kilka łyków na jakiejś dobroczynnej kweście. Cały ten hałas, obijający się o jego myśli ostrymi krawędziami, zagłuszał każdą głupotą, na jaką natknął się na internetowych forach: ćwiczył, biegał, odnajdywał talent do gotowania w kuchni, która wcześniej służyła wyłącznie jako dekoracja. Czytał, pisał prace naukowe, które następnie wyrzucał do śmieci. Oglądał filmy i zarzucał im brak logiki. Przyjął kilku pacjentów w domu, co okazało się pomysłem nienajgorszym, więc udał się w kilka miejsc, by zatwierdzić tę praktykę prawnie. Nawet jednak kiedy był sam, kiedy okalała go najczystsza forma nicości, h a ł a s się umacniał. Więc kiedy spacerując z BiBi po okolicy dostrzegł, że do jednego z domów wprowadził się ktoś nowy, dostrzegł dla siebie szansę. Po kilku dniach niewiele wiedział o swoim sąsiedzie; na imię miał Bruce, nie mówił i niechętnie czasem tylko coś notował w odpowiedzi. Przeważnie siedział, być może wsłuchując się w poematy Othello, a może ignorując go błądził myślami po zakamarkach swej młodości. Theo zabierał ze sobą BiBi, który wdrapywał się mężczyźnie na kolana i czasem kąsał jego palce. Opowiadał mu o mieście, o swoich pacjentach, o pobliskich farmach. Coraz częściej sam milczał i bywało, że tak mijała im cała godzina — siedzieli na tarasie, rozłożeni w promieniach słońca, a gdy to zaczęło niknąć za horyzontem Othello wstawał, przeciągał zesztywniałe plecy i żegnał się skinieniem głowy. Czasem zabierał swojego kota, a czasem pozwalał, żeby został u mężczyzny; BiBi nie był zwierzęcym podróżnikiem i zawsze wracał do domu.
— Przyniosłem ci tę książkę, o której mówiłem — rzucił, kiedy — miał wrażenie, że znają się już całe życie i te ich spotkania są wryte w ich codzienność od zawsze — wszedł na teren jego działki od strony ogrodu. Wyciągnął do niego wysłużony już egzemplarz jakiejś rosyjskiej powieści, którą ukradł Walterowi, po czym przysiadł na schodkach. — Dowiedziałem się też, kto tu wcześniej mieszkał. I dlaczego wynajął ci ten dom, chociaż się do niczego nie nadaje — rzucił z uśmiechem, wbijając w niego spojrzenie.
bruce coleridge