We don't have to talk
: 10 sty 2023, 13:31
✶ 3 ✶
Morpheus już od ładnych paru lat zarabiał na życie kopiąc nagrobki i uczestnicząc w ceremoniach pogrzebowych i przez cały ten czas mnóstwo razy słyszał pytanie o to, co właściwie skłoniło go do zostania grabarzem. Prawie zawsze odpowiadał zgodnie z prawdą, że plany na życie mu się posypały a rodzinny bar go nudzi, więc brał co dawali i został w tym z przyzwyczajnenia. Ta odpowiedź natomiast rodziła kolejne pytania o to, jak sobie z tym radzi psychicznie i czy nie przygnębia go fakt, że przez cały czas ma styczność ze śmiercią - owszem, z początku oczywiście było mu ciężko, choć obciążający był dla niego nie tyle widok zmarłych sam w sobie, co obserwowanie pogrążonych w żałobie ludzi. Bez problemu potrafił postawić się na ich miejscu, bo sam również stracił kilka bliskich osób, (między innymi rodziców) i przez pierwsze kilka miesięcy pracy przeżywał wszystko bardziej, niż powinien. Po czasie jednak, jakkolwiek bezdusznie to nie zabrzmi, przyzwyczaił się do śmierci, zwłok, smutnych ludzi i całej reszty rzeczy, które zwykle towarzyszyły pogrzebom. Można wręcz powiedzieć, że w pewnym sensie mu to zobojętniało - z jednej strony, całe szczęście, bo w przeciwnym razie pewnie bardzo szybko dostałby na głowę i skończył z ciężką depresją.Nie znaczyło to oczywiście, że stał się bezdusznym człowiekiem pozbawionym empatii i że nie ruszało go totalnie nic. Nauczył się po prostu, że pewne rzeczy należy zostawić w pracy i nie przenosić ich na życie prywatne. Było to ciężkie, ale zdecydowanie do zrobienia, dlatego w chwili obecnej próbował skupić się na wszystkim innym, tylko nie na tym, że właśnie skończył kopać grób dla niespełna rocznego dziecka. Gdy odchodził w stronę wyjścia z cmentarza, usilnie próbował skoncentrować myśli na tym, co zje dzisiaj na kolację i do którego baru pójdzie się napić i mniej więcej w tym momencie, przy jednym z nagrobków, dostrzegł znajomo wyglądającą postać.
Nie znał kobiety osobiście, ale od jakiegoś czasu widywał ją tu regularnie - zawsze przy tym samym, stosunkowo świeżym grobie. Pamiętał pogrzeb, który te wizyty zapoczątkował, choć nie wiedział, kim dla nieznajomej była zmarła, którą podczas wspomnianego pogrzebu pochował. Mimo, że była dla niego kompletnie obcą osobą, zawsze było mu jej cholernie szkoda, bo wyglądała jak ktoś, komu właśnie zawalił się cały świat. Czasami miał nawet ochotę podejść i porozmawiać, może spróbować jakoś ją pocieszyć, ale ostatecznie zawsze uznawał, że randomowe podbijanie do obcej osoby jest trochę dziwne... najwyraźniej aż do dzisiaj. Przypomniało mu się, że ma w samochodzie nieotwartą połówkę, i choć pierwotnie zamierzał wykorzystać ją w innych okolicznościach, wyjął ją z bagażnika (znalazł nawet jakieś plastikowe kubeczki, które zostały pewnie po ostatnim rodzinnym grillu) i wrócił się z parkingu na cmentarz, do tego nieszczęsnego grobu i smutnej nieznajomej.
- Cześć. Wiem, że się nie znamy, ale wyglądasz, jakby coś okropnie ci ciążyło, a czasem najlepiej jest wygadać się komuś nieznajomemu. - To znaczy, pewnie też kojarzyła go z widzenia i wiedziała kim jest, dzięki czemu istniała spora szansa, że nie weźmie go za psychola, zaczepiającego kobiety na cmentarzach. - Jeśli nie chcesz rozmawiać, możemy po prostu się napić - dodał, bo nie chciał nakłaniać jej do zwierzeń, jeśli nie miała na to ochoty - tym bardziej, że psycholog był z niego raczej marny i poza wysłuchaniem, podzieleniem się alkoholem lub ewentualnie zaoferowaniem przysłowiowego ramienia do wypłakania, raczej niewiele mógł zrobić.
Rosie Shaughnessy