celeste x aspen
: 07 sty 2023, 16:03
#1
Powrót do rodzinnego miasta był dla Celeste powodem do dość silnego dysonansu poznawczego. Z jednej strony oznaczało to porażkę, ponieważ nie planowała tu wracać, a już na pewno nie z podkulonym ogonem, kiedy jej życie legło w gruzach. A przynajmniej takie, jakim znała je do tej pory. Z drugiej zaś odczuwała lekki dreszczyk podniecenia na samą myśl o przejściu się tak doskonale jej znanymi uliczkami i sprawdzeniu ile z nich pozostało niezmienionych. Takich, jakimi je zapamiętała. Bezpiecznymi.
Tym, co z pewnością wcale się nie zmieniło, był jej rodzinny dom, do którego wprowadziła się za namową matki. Państwo O’Haire na stare lata przeprowadzili się do bungalowu na Bali, gdzie zamierzali relaksować się do końca swoich dni. Celeste odwiedzała ich tam prawdopodobnie tak samo często, jak robiłaby to w Lorne Bay, uznali więc, że dlaczego nie. Zdaniem dziewczyny, była to naprawdę dobra decyzja, której czasem im zazdrościła. Kto wie, może i jej będzie dane spędzić tak swoją starość, u boku kogoś, kto wywołuje uśmiech na twarzy samą swoją obecnością. Nawet jeśli w tym konkretnym momencie, wydawało się to tak samo nieprawdopodobne, jak lądowanie UFO na środku Lorne Bay.
Nie pozostawało jej nic innego, jak wziąć się w garść i wykorzystać czas spędzony w domu na przezbrojenie się i powrót na odpowiednie tory. Aby było to możliwe, zatrudniła się w lokalnej przychodni na stanowisku rejestratorki, chcąc mimo zawieszenia w obowiązkach lekarza, dalej znajdować się w pobliżu medycyny. Właśnie wyszła z pracy, kierując swoje kroki do supermarketu, znajdującego się na trasie do domu. Musiała uzupełnić zapasy w spiżarni, która z racji nieobecności rodziców Cellie, świeciła pustkami.
Właśnie przemierzała alejki, odhaczając kolejne pozycje na liście utworzonej w telefonie i dorzucając produkty do koszyka, kiedy zorientowała się, że wprost na nią biegnie małe dziecko, a za nim rozwścieczony ojciec. Zamrugała kilkakrotnie i niewiele myśląc, odskoczyła w bok, robiąc im miejsce. Dwójka przebiegła dalej, niczym rozpędzony na drodze ekspresowej samochód i nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby nie to, co nastąpiło potem.
Odskakując w bok, trafiła wprost na wysoką piramidę puszek z fasolką, które w zetknięciu z kobietą, runęły z hukiem i poturlały się po podłodze. Celeste starała się je łapać, co musiało wyglądać z boku dosyć zabawnie. W końcu westchnęła zrezygnowana i schyliła się po pierwszą z puszek, podnosząc ją z ziemi. Wylądowała pod czyimiś nogami, złapała więc kontakt wzrokowy z kobietą, którą okazała się Aspen.
— O matko, przepraszam, zazwyczaj nie atakuję ludzi puszkami fasolki — bąknęła i roześmiała się, obracając nieszczęsną puszkę w dłoniach.
Aspen Hall-Rohrbach
Powrót do rodzinnego miasta był dla Celeste powodem do dość silnego dysonansu poznawczego. Z jednej strony oznaczało to porażkę, ponieważ nie planowała tu wracać, a już na pewno nie z podkulonym ogonem, kiedy jej życie legło w gruzach. A przynajmniej takie, jakim znała je do tej pory. Z drugiej zaś odczuwała lekki dreszczyk podniecenia na samą myśl o przejściu się tak doskonale jej znanymi uliczkami i sprawdzeniu ile z nich pozostało niezmienionych. Takich, jakimi je zapamiętała. Bezpiecznymi.
Tym, co z pewnością wcale się nie zmieniło, był jej rodzinny dom, do którego wprowadziła się za namową matki. Państwo O’Haire na stare lata przeprowadzili się do bungalowu na Bali, gdzie zamierzali relaksować się do końca swoich dni. Celeste odwiedzała ich tam prawdopodobnie tak samo często, jak robiłaby to w Lorne Bay, uznali więc, że dlaczego nie. Zdaniem dziewczyny, była to naprawdę dobra decyzja, której czasem im zazdrościła. Kto wie, może i jej będzie dane spędzić tak swoją starość, u boku kogoś, kto wywołuje uśmiech na twarzy samą swoją obecnością. Nawet jeśli w tym konkretnym momencie, wydawało się to tak samo nieprawdopodobne, jak lądowanie UFO na środku Lorne Bay.
Nie pozostawało jej nic innego, jak wziąć się w garść i wykorzystać czas spędzony w domu na przezbrojenie się i powrót na odpowiednie tory. Aby było to możliwe, zatrudniła się w lokalnej przychodni na stanowisku rejestratorki, chcąc mimo zawieszenia w obowiązkach lekarza, dalej znajdować się w pobliżu medycyny. Właśnie wyszła z pracy, kierując swoje kroki do supermarketu, znajdującego się na trasie do domu. Musiała uzupełnić zapasy w spiżarni, która z racji nieobecności rodziców Cellie, świeciła pustkami.
Właśnie przemierzała alejki, odhaczając kolejne pozycje na liście utworzonej w telefonie i dorzucając produkty do koszyka, kiedy zorientowała się, że wprost na nią biegnie małe dziecko, a za nim rozwścieczony ojciec. Zamrugała kilkakrotnie i niewiele myśląc, odskoczyła w bok, robiąc im miejsce. Dwójka przebiegła dalej, niczym rozpędzony na drodze ekspresowej samochód i nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby nie to, co nastąpiło potem.
Odskakując w bok, trafiła wprost na wysoką piramidę puszek z fasolką, które w zetknięciu z kobietą, runęły z hukiem i poturlały się po podłodze. Celeste starała się je łapać, co musiało wyglądać z boku dosyć zabawnie. W końcu westchnęła zrezygnowana i schyliła się po pierwszą z puszek, podnosząc ją z ziemi. Wylądowała pod czyimiś nogami, złapała więc kontakt wzrokowy z kobietą, którą okazała się Aspen.
— O matko, przepraszam, zazwyczaj nie atakuję ludzi puszkami fasolki — bąknęła i roześmiała się, obracając nieszczęsną puszkę w dłoniach.
Aspen Hall-Rohrbach