hurricane becky is coming
: 06 sty 2023, 00:31
001.
Coraz częściej zastanawiał się nad sensem powrotów. Coraz częściej przyłapywał się na tym, że to właśnie przyjazd do Australii traktował jako oderwanie się od jego codzienności w marynarce, niezależnie od tego, w którą część świata do rzucili. Bo nie miał do czego wracać - zastraszająco szybko zbliżał się do czterdziestki, a nie miał własnego miejsca. Jako dorosły facet wpadał do domu rodzinnego, ponieważ nie posiadał swojego kąta. Zawsze gdzieś nosiło go po świecie; jeżeli nie służył to podróżował. Czy na własną rękę, czy wstępował do ochotniczych grup medycznych. Dalej tułał się po świecie, wiodąc iście marynarskie życie bez większych zobowiązań na stałym lądzie.
I chyba trochę zaczynało go to męczyć, ta świadomość, że nie miał miejsca, w którym mógłby osiąść. Dlatego pojawienie się darowizny ze strony dziadka Balmonta zdawało się być błogosławieństwem od losu, jeżeli w ogóle można rozpatrywać takie okoliczności w podobnych kategoriach. Abe nie czuł się specjalnie związany z tym człowiekiem, z tym nazwiskiem, więc i nie doświadczył głębokiego żalu z powodu odejścia seniora.
Lorne Bay - niepozornie mała mieścina - zdawała się go do siebie wzywać. Wiedział, że osiadł tam jego brat, którego powinien odwiedzić już dawno temu, wiedział też, że wbrew własnym życzeniom na stałe zamieszkał tam Ephraim do niedawna z rodziną. Czuł zatem, że coś pchało go w stronę tego miasta, a on nie zamierzał się tejże sile opierać.
Wszystko było ustalone - lądował na lotnisku w Cairns, które zostało jego bazą docelową z uwagi na zmianę miejsca zamieszkania. Ojcu zlecił jeszcze przed powrotem sprzedaż poprzedniego auta, a w Cairns umówiony był z kolejnym facetem na właściwie finalizację transakcji za pachnącą nowością Toyotę Hilux.
Wychodząc z pokładu samolotu nie miał wiele - jeden plecak podróżny oraz jedna walizka w luku bagażowym i odebrany od rodziców, wierny towarzysz jego podróży - Roger. Czworonóg grzecznie siedział przy nodze, kiedy Becky polował na swoją walizkę. W czasie służby zdążył zarosnąć, mimo iż przed wypłynięciem jego tradycją stało się zgolenie zarostu do zera i maksymalne przystrzyżenie włosów. Teraz te leciały mu na oczy, gdy schylał się po czarną walizkę.
Nie chwalił się przyjazdem - o jego planach w kwestii pozostania na dłużej w Lorne wiedzieli jedynie rodzice, których poprosił o kilka przysług, przygotowując się do powrotu na australijski ląd. I nie sądził, że zamiast zaskoczyć innych, to on zostanie zaskoczony. Rozsuwane drzwi otworzyły się, a zapatrzony w ekran telefonu, na którym próbował dostrzec trasę, jaką mógł dostać się do Lorne, nie zwrócił uwagi na to, że Roger napiął się i wlepił psie spojrzenie w jednym kierunku. Dopiero kiedy trzymana przez niego smycz szarpnęła, a pies szczeknął, Becky podniósł głowę i wsunął telefon do kieszeni. Już miał uspokajać psa, kiedy powędrował za jego spojrzeniem, a jego oczom ukazała się znajoma sylwetka kapitana Ephraima Burnetta. Na zarośniętej twarzy Abrahama pojawił się uśmiech. - Aye, aye, kapitanie - rzucił Becky wciąż maszerując w stronę przyjaciela, nim zamknął go w braterskim uścisku, od którego nie było ucieczki. Przegarnął włosy do tyłu, gdy już zostawił Ephraima w spokoju, za to Roger podszedł bliżej niemal trącając nosem kolano mężczyzny, domagając się odpowiedniego przywitania. - Który? - nie musiał być geniuszem, żeby wiedzieć, że któryś z chłopaków doniósł Ephraimowi. Cieszył się, że go widzi - Ephraim był dla niego kimś w rodzaju brata. Z uwagi na znajomość ojców, widywali się często. Obrali także podobny kurs, który choć na inne stanowiska, poprowadził ich w stronę służby na morzu. Szanował tę przyjaźń i z chęcią w swoich krótkich przerwach między wypływami odwiedzał rodzinę Burnettów.
Ephraim Burnett
Coraz częściej zastanawiał się nad sensem powrotów. Coraz częściej przyłapywał się na tym, że to właśnie przyjazd do Australii traktował jako oderwanie się od jego codzienności w marynarce, niezależnie od tego, w którą część świata do rzucili. Bo nie miał do czego wracać - zastraszająco szybko zbliżał się do czterdziestki, a nie miał własnego miejsca. Jako dorosły facet wpadał do domu rodzinnego, ponieważ nie posiadał swojego kąta. Zawsze gdzieś nosiło go po świecie; jeżeli nie służył to podróżował. Czy na własną rękę, czy wstępował do ochotniczych grup medycznych. Dalej tułał się po świecie, wiodąc iście marynarskie życie bez większych zobowiązań na stałym lądzie.
I chyba trochę zaczynało go to męczyć, ta świadomość, że nie miał miejsca, w którym mógłby osiąść. Dlatego pojawienie się darowizny ze strony dziadka Balmonta zdawało się być błogosławieństwem od losu, jeżeli w ogóle można rozpatrywać takie okoliczności w podobnych kategoriach. Abe nie czuł się specjalnie związany z tym człowiekiem, z tym nazwiskiem, więc i nie doświadczył głębokiego żalu z powodu odejścia seniora.
Lorne Bay - niepozornie mała mieścina - zdawała się go do siebie wzywać. Wiedział, że osiadł tam jego brat, którego powinien odwiedzić już dawno temu, wiedział też, że wbrew własnym życzeniom na stałe zamieszkał tam Ephraim do niedawna z rodziną. Czuł zatem, że coś pchało go w stronę tego miasta, a on nie zamierzał się tejże sile opierać.
Wszystko było ustalone - lądował na lotnisku w Cairns, które zostało jego bazą docelową z uwagi na zmianę miejsca zamieszkania. Ojcu zlecił jeszcze przed powrotem sprzedaż poprzedniego auta, a w Cairns umówiony był z kolejnym facetem na właściwie finalizację transakcji za pachnącą nowością Toyotę Hilux.
Wychodząc z pokładu samolotu nie miał wiele - jeden plecak podróżny oraz jedna walizka w luku bagażowym i odebrany od rodziców, wierny towarzysz jego podróży - Roger. Czworonóg grzecznie siedział przy nodze, kiedy Becky polował na swoją walizkę. W czasie służby zdążył zarosnąć, mimo iż przed wypłynięciem jego tradycją stało się zgolenie zarostu do zera i maksymalne przystrzyżenie włosów. Teraz te leciały mu na oczy, gdy schylał się po czarną walizkę.
Nie chwalił się przyjazdem - o jego planach w kwestii pozostania na dłużej w Lorne wiedzieli jedynie rodzice, których poprosił o kilka przysług, przygotowując się do powrotu na australijski ląd. I nie sądził, że zamiast zaskoczyć innych, to on zostanie zaskoczony. Rozsuwane drzwi otworzyły się, a zapatrzony w ekran telefonu, na którym próbował dostrzec trasę, jaką mógł dostać się do Lorne, nie zwrócił uwagi na to, że Roger napiął się i wlepił psie spojrzenie w jednym kierunku. Dopiero kiedy trzymana przez niego smycz szarpnęła, a pies szczeknął, Becky podniósł głowę i wsunął telefon do kieszeni. Już miał uspokajać psa, kiedy powędrował za jego spojrzeniem, a jego oczom ukazała się znajoma sylwetka kapitana Ephraima Burnetta. Na zarośniętej twarzy Abrahama pojawił się uśmiech. - Aye, aye, kapitanie - rzucił Becky wciąż maszerując w stronę przyjaciela, nim zamknął go w braterskim uścisku, od którego nie było ucieczki. Przegarnął włosy do tyłu, gdy już zostawił Ephraima w spokoju, za to Roger podszedł bliżej niemal trącając nosem kolano mężczyzny, domagając się odpowiedniego przywitania. - Który? - nie musiał być geniuszem, żeby wiedzieć, że któryś z chłopaków doniósł Ephraimowi. Cieszył się, że go widzi - Ephraim był dla niego kimś w rodzaju brata. Z uwagi na znajomość ojców, widywali się często. Obrali także podobny kurs, który choć na inne stanowiska, poprowadził ich w stronę służby na morzu. Szanował tę przyjaźń i z chęcią w swoich krótkich przerwach między wypływami odwiedzał rodzinę Burnettów.
Ephraim Burnett