: 24 mar 2024, 18:47
Wszyscy zainteresowani wiedzieli, że Kiara nie miała zamiaru przejmować sklepu po śmierci rodziców, tylko go sprzedać, jak i wszystko inne, a potem wrócić do Sydney, gdzie miała ułożone życie po swojemu — zgodnie ze swoimi marzeniami, nie Duncana i Georgii. Nie widziała w tym nic złego. Zawiodła ich, to bolało, a i owszem, ale nie poddałaby się ich życzeniom, gdyby ponownie miała taki wybór. Byłoby to równoznaczne ze skazaniem samej siebie na egzystencję, w której nie mogłaby być nigdy w pełni szczęśliwa, bo to było prawdziwe życie, a nie komedia romantyczna na Netflixie, w której laska z wielkiego miasta wraca w rodzinne strony i odkrywa uroki tutejszego życia w asyście mężczyzny ze swojej przeszłości albo przystojnego przyjezdnego, który uczynił Lorne Bay swoim domem.
Nie była jednak zła. O dziwo. Właściwie to trochę jej ulżyło. Nie tylko dlatego, że nie był to już jej problem i miała jedną rzecz z głowy na swojej długiej liście porządków po państwie Yarborough. Wbrew pozorom, miała skrupuły i pewne opory przed opchnięciem tego sklepu pierwszej osobie, jaka by się nawinęła. W końcu było to całe życie jej rodziców. Nawet jeśli ona nie chciała w nim uczestniczyć to pozostawało ich dorobkiem. Chęć zamknięcia tego wszystkiego i powrotu do Sydney zapewne by ostatecznie wygrała, ale żal by pozostał. A teraz był to problem Lowella, którego najwyraźniej uznali za właściwszą osobę by przejął ich dziedzictwo i uczynił z nim to, co uważał za stosowne. On wlewał pot, krew i pewnie łzy też w to miejsce. I choć mogłaby się kłócić z tym stwierdzeniem, gdyby tylko chciała, bo argumenty same przychodziły jej do głowy, należał mu się ten sklep bardziej niż jej.
Nie odezwała się więcej słowem do Adelsteina, gdy podpisywali różnorakie papiery. Miała zamiar opuścić kancelarię bez słowa pożegnania, ale usłyszała jego głos. Posłuchała go i przystanęła, a potem powoli odwróciła się w jego stronę z niewypowiedzianym pytaniem w spojrzeniu. Było ono dość oczywiste. Prychnęła cicho na jego słowa.
— Wiem o tym — powiedziała mu całkiem spokojnym głosem, zważywszy na to z kim rozmawiała i ilość emocji, jaka się w niej kotłowała. — Miałeś naprawdę idiotyczną minę — wyjaśniła zaraz skąd miała taką pewność, oczywiście po swojemu — czyli niemiło wobec niego. Pewne rzeczy się nie zmieniały, a teraz już nie było przy nich prawnika, przed którym nie chciała wyjść na niedojrzałą dziewuszkę, która chowa urazę wobec mężczyzny, który przez lata pracował z jej rodzicami. — Nie jesteś na tyle dobrym aktorem, żebym podejrzewała, że tylko udawałeś — dokończyła jeszcze. Nawet nie próbowała mu zaprezentować rzeczonej miny, pewna, że takiego poziomu bezmyślnego szoku nie będzie w stanie powtórzyć.
— Zachowasz go? Otworzysz znowu i staniesz za ladą? — zapytała, skoro już rozmawiali. Była ciekawa jego planów, nie dało się tego ukryć. Dlaczego? Sama nie była pewna.
lowell adelstein
Nie była jednak zła. O dziwo. Właściwie to trochę jej ulżyło. Nie tylko dlatego, że nie był to już jej problem i miała jedną rzecz z głowy na swojej długiej liście porządków po państwie Yarborough. Wbrew pozorom, miała skrupuły i pewne opory przed opchnięciem tego sklepu pierwszej osobie, jaka by się nawinęła. W końcu było to całe życie jej rodziców. Nawet jeśli ona nie chciała w nim uczestniczyć to pozostawało ich dorobkiem. Chęć zamknięcia tego wszystkiego i powrotu do Sydney zapewne by ostatecznie wygrała, ale żal by pozostał. A teraz był to problem Lowella, którego najwyraźniej uznali za właściwszą osobę by przejął ich dziedzictwo i uczynił z nim to, co uważał za stosowne. On wlewał pot, krew i pewnie łzy też w to miejsce. I choć mogłaby się kłócić z tym stwierdzeniem, gdyby tylko chciała, bo argumenty same przychodziły jej do głowy, należał mu się ten sklep bardziej niż jej.
Nie odezwała się więcej słowem do Adelsteina, gdy podpisywali różnorakie papiery. Miała zamiar opuścić kancelarię bez słowa pożegnania, ale usłyszała jego głos. Posłuchała go i przystanęła, a potem powoli odwróciła się w jego stronę z niewypowiedzianym pytaniem w spojrzeniu. Było ono dość oczywiste. Prychnęła cicho na jego słowa.
— Wiem o tym — powiedziała mu całkiem spokojnym głosem, zważywszy na to z kim rozmawiała i ilość emocji, jaka się w niej kotłowała. — Miałeś naprawdę idiotyczną minę — wyjaśniła zaraz skąd miała taką pewność, oczywiście po swojemu — czyli niemiło wobec niego. Pewne rzeczy się nie zmieniały, a teraz już nie było przy nich prawnika, przed którym nie chciała wyjść na niedojrzałą dziewuszkę, która chowa urazę wobec mężczyzny, który przez lata pracował z jej rodzicami. — Nie jesteś na tyle dobrym aktorem, żebym podejrzewała, że tylko udawałeś — dokończyła jeszcze. Nawet nie próbowała mu zaprezentować rzeczonej miny, pewna, że takiego poziomu bezmyślnego szoku nie będzie w stanie powtórzyć.
— Zachowasz go? Otworzysz znowu i staniesz za ladą? — zapytała, skoro już rozmawiali. Była ciekawa jego planów, nie dało się tego ukryć. Dlaczego? Sama nie była pewna.
lowell adelstein