Despair in the arrival lounge
: 07 lip 2021, 12:55
Jebbediah Ashworth
Następnego dnia po otrzymaniu SMSa od Julii, z zadowoleniem odnotowała, że nie ma kaca po raz pierwszy od dawna. Zapakowała więc trochę ubrań, kosmetyków i dokumentów do walizki i udała się na lotnisko. Trattoria w hali odlotów nie powalała bajecznością, ale zaserwowali jej przyzwoitą lasagne i kilka skromnych lampek wina - niezbędnych by znieczulić się przed wejściem na pokład metalowej ptaszyny. Tuż przed startem napisała krótką, ale treściwą wiadomość do Jeba:
Przyjedź po mnie na lotnisko. 16:30, terminal przylotów B.
mając nadzieję, że Ashworth, jak już otrząśnie się z pierwotnego szoku, wsiądzie do swojego czterokołowego pojazdu - czymkolwiek obecnie nie jeździł - i ją po prostu odbierze.
Nie było to zbyt subtelne odnowienie kontaktu.
Wręcz przeciwnie.
W końcu nie rozmawiali od dobrych kilku lat, kiedy wreszcie postanowili spisać swój związek na straty i oszczędzić sobie dalszej katorgi. Szybko jednak odcięła się od tych myśli i u stewarda zamówiła przekąskę i podwójne martini, zwyczajnie zakładając, że wszystko pójdzie po jej myśli.
Co było dość odważne, bo do momentu lądowania wlała w siebie conajmniej cztery wytrawne koktajle z oliwką (dla bezpieczeństwa podane w plastikowych kubeczkach, jednak Polly nie była kryształową snobką). I zapewne dlatego musiała nakrzyczeć na stewarda, żeby ją zostawił w spokoju, gdy próbował jej pomóc w przedostaniu się do wahadłowego, lotniskowego busika podstawionego przy samolocie po lądowaniu. Przecież wcale nie była pijana!
Kwadrans później, siedząc okrakiem na swojej walizce, nieco chwiejnie, choć dość szybko, jechała po szerokim korytarzu prowadzącym ją do wyjścia. Ashwortha nie przegapiłaby nawet w tłumie na Times Square w godzinach szczytu.
”To co, zapalimy i jedziemy?” zapytała od razu, wbijając w Jeba wymowne spojrzenie. ”Przenocuję dziś u Ciebie, ale spokojnie, od jutra już wynajmuję pokój w tym pensjonacie przy parku” dodała jeszcze i zaczęła się rozglądać za ewentualną palarnią.
Następnego dnia po otrzymaniu SMSa od Julii, z zadowoleniem odnotowała, że nie ma kaca po raz pierwszy od dawna. Zapakowała więc trochę ubrań, kosmetyków i dokumentów do walizki i udała się na lotnisko. Trattoria w hali odlotów nie powalała bajecznością, ale zaserwowali jej przyzwoitą lasagne i kilka skromnych lampek wina - niezbędnych by znieczulić się przed wejściem na pokład metalowej ptaszyny. Tuż przed startem napisała krótką, ale treściwą wiadomość do Jeba:
Przyjedź po mnie na lotnisko. 16:30, terminal przylotów B.
mając nadzieję, że Ashworth, jak już otrząśnie się z pierwotnego szoku, wsiądzie do swojego czterokołowego pojazdu - czymkolwiek obecnie nie jeździł - i ją po prostu odbierze.
Nie było to zbyt subtelne odnowienie kontaktu.
Wręcz przeciwnie.
W końcu nie rozmawiali od dobrych kilku lat, kiedy wreszcie postanowili spisać swój związek na straty i oszczędzić sobie dalszej katorgi. Szybko jednak odcięła się od tych myśli i u stewarda zamówiła przekąskę i podwójne martini, zwyczajnie zakładając, że wszystko pójdzie po jej myśli.
Co było dość odważne, bo do momentu lądowania wlała w siebie conajmniej cztery wytrawne koktajle z oliwką (dla bezpieczeństwa podane w plastikowych kubeczkach, jednak Polly nie była kryształową snobką). I zapewne dlatego musiała nakrzyczeć na stewarda, żeby ją zostawił w spokoju, gdy próbował jej pomóc w przedostaniu się do wahadłowego, lotniskowego busika podstawionego przy samolocie po lądowaniu. Przecież wcale nie była pijana!
Kwadrans później, siedząc okrakiem na swojej walizce, nieco chwiejnie, choć dość szybko, jechała po szerokim korytarzu prowadzącym ją do wyjścia. Ashwortha nie przegapiłaby nawet w tłumie na Times Square w godzinach szczytu.
”To co, zapalimy i jedziemy?” zapytała od razu, wbijając w Jeba wymowne spojrzenie. ”Przenocuję dziś u Ciebie, ale spokojnie, od jutra już wynajmuję pokój w tym pensjonacie przy parku” dodała jeszcze i zaczęła się rozglądać za ewentualną palarnią.