: 15 lis 2022, 09:18
+ Aspen Hall-Rohrbach
Bywały takie momenty, kiedy Ainsley zazdrościła innym ludziom typowego zajęcia na etacie, które to wymagało kontaktu z drugim, często przypadkowym człowiekiem. Jej praca, od lat we właściwie zamkniętym teamie, nie dawała możliwości takich spotkań, jakie przytrafiają się choćby Aspen, pani z kwiaciarni. Atwood zastanawiała się mocno, jakby się zachowała, gdyby jawnie, nie kryjąc się z niczym, podrywał ją facet, który za chwilę wybierał się na randkę ze swoją drugą połówką. Na szczęście (?) do głosu dosyć szybko dostawał się jej zdrowy rozsądek - ciężko raczej byłoby raczej odnaleźć się blondynce w zajęciu, które docelowo aż tak nie skupiałoby się na niej samej.
Parsknęła głośnym śmiechem, słysząc o zamku:
- Penny, i co miałabym w tym zamku robić? Zamknąć się w wieży i czekać na księcia, który mnie wybawi swoją miłością? Skąd w ogóle ten pomysł, ostatnio moje cudowne życie singielki przerasta mnie na czterech pokojach, nie potrzeba mi do tego pałacu - machnęła dłonią w powietrzu, w tak teatralny sposób, jakby szybko, bez zbędnych ceregieli chciała zbyć temat. I nie, że Ainsley nie zna się na żartach i nie ogarnęła w tym momencie, że był to jeden z nich. Po prostu sam pomysł posiadania takiej budowli na własność wydał się jej tak absurdalny... że w sumie aż dziwne, że jej ojciec nie odpalił sobie po drodze jakiegoś zameczku. Kuzynka jednak dobrze wiedziała z jakim typem rodziny przyszło jej tańczyć.
- O tym mówię! Zupełnie naturalne jest, że na drogę w Stanach wylezie niedźwiedź, a w Szkocji wielki jeleń. Ale te robale tutaj - wzdrygnęła się. Z dwojga złego, nie wiedziała w tym momencie, czy wolała spotkanie z wielkim pająkiem (który i tak uciekłby pewnie na jej widok), czy z jeleniem rozmiarów konia pociągowego, ozdobionym porożem wymiarów osobowego auta? Ciężkie pytanie. Wzdrygnęła się jeszcze raz.
Uniosła palec do góry, zupełnie jakby właśnie wpadła na najbardziej cudowny pomysł.
- Zaraz ci pokażę - oznajmiła radośnie i zsunęła się ze swojego leżaczka, by na służącym za barek kawałku kontuaru poszukać swojego telefonu. Szybkie klik klik i już, na ekranie pojawiła się facjata rzeczonego mężczyzny. - Proszę bardzo. Wicehrabia od herbaty - zrobiła co prawda zdziwioną minę, bo biorąc pod uwagę, że chłop był głównie sportowcem, właśnie jakimś wioślarzem, to dziwne że przylgnęła do niego etykieta herbaciarza. Na dodatek był Kanadyjczykiem. Tyle pytań. Zabrała od Aspen swój telefon i ponownie zajęła poprzednie miejsce. Prewencyjnie od razu zaczęła usuwać to wyszukanie ze swojej przeglądarki, mruknęła sobie pod nosem wtedy: - I co, może mam go jeszcze wtajemniczyć w ten szalony pomysł? To patrz, już piszę - fuknęła sobie cicho. Takich rzeczy nie mówi się pannie Atwood, która dopiero co w postaci kilku kieliszków wina obaliła jego flaszkę - jest to jednoznaczne z memowym hold my beer i w tym momencie oznaczało tyle, że Dick dostał taką wiadomość. Ktoś będzie bardzo żałował tego rano, ale teraz siedziała zadowolona z siebie, z wręcz triumfalną miną.
- Hej! - rzuciła radośnie, ale z lekkim oburzeniem. - Ja cię znam! Jeśli obracasz kota ogonem, coś jest na rzeczy, więc szybciutko tłumacz się kuzynce jak na spowiedzi! - pogroziła jej palcem i zrobiła minę zatroskanego psychologa. Nawet przysunęła głowę w jej stronę, co by żadna część wypowiadanego przez dziewczynę tekstu jej nie umknęła. Po króciutkim zastanowieniu, zdała sobie sprawę z tego, że tak właściwie nigdy wcześniej nie rozmawiały o dzieciach. Znaczy! Rozmowa nie dotyczyła planów macierzyńskich Aspen, bo fakt, że dla Ainsley priorytetem wśród priorytetów jest posiadanie męża i dzieci, jest znany chyba już całej ludzkości, od kiedy ta skończyła jakieś szesnaście lat. To przecież nie jej wina, że przez drugie tyle nic się jakoś nie złożyło, by stało się to rzeczywistością.
- Aspen - zaczęła, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Dick byłby w stanie obiecać ci gruszki na wierzbie, ba! Gwiazdkę z nieba by obiecał, byle by tylko dostać to czego chce - rzuciła w niby kpiący sposób, ale gdzieś na jej twarzy rysował się uśmiech, coś jakby nieme dopowiedzenie 'i są tacy, co nie mają mu tego za złe'. Pierwsza w kolejce jest przecież sama Atwood.
Bywały takie momenty, kiedy Ainsley zazdrościła innym ludziom typowego zajęcia na etacie, które to wymagało kontaktu z drugim, często przypadkowym człowiekiem. Jej praca, od lat we właściwie zamkniętym teamie, nie dawała możliwości takich spotkań, jakie przytrafiają się choćby Aspen, pani z kwiaciarni. Atwood zastanawiała się mocno, jakby się zachowała, gdyby jawnie, nie kryjąc się z niczym, podrywał ją facet, który za chwilę wybierał się na randkę ze swoją drugą połówką. Na szczęście (?) do głosu dosyć szybko dostawał się jej zdrowy rozsądek - ciężko raczej byłoby raczej odnaleźć się blondynce w zajęciu, które docelowo aż tak nie skupiałoby się na niej samej.
Parsknęła głośnym śmiechem, słysząc o zamku:
- Penny, i co miałabym w tym zamku robić? Zamknąć się w wieży i czekać na księcia, który mnie wybawi swoją miłością? Skąd w ogóle ten pomysł, ostatnio moje cudowne życie singielki przerasta mnie na czterech pokojach, nie potrzeba mi do tego pałacu - machnęła dłonią w powietrzu, w tak teatralny sposób, jakby szybko, bez zbędnych ceregieli chciała zbyć temat. I nie, że Ainsley nie zna się na żartach i nie ogarnęła w tym momencie, że był to jeden z nich. Po prostu sam pomysł posiadania takiej budowli na własność wydał się jej tak absurdalny... że w sumie aż dziwne, że jej ojciec nie odpalił sobie po drodze jakiegoś zameczku. Kuzynka jednak dobrze wiedziała z jakim typem rodziny przyszło jej tańczyć.
- O tym mówię! Zupełnie naturalne jest, że na drogę w Stanach wylezie niedźwiedź, a w Szkocji wielki jeleń. Ale te robale tutaj - wzdrygnęła się. Z dwojga złego, nie wiedziała w tym momencie, czy wolała spotkanie z wielkim pająkiem (który i tak uciekłby pewnie na jej widok), czy z jeleniem rozmiarów konia pociągowego, ozdobionym porożem wymiarów osobowego auta? Ciężkie pytanie. Wzdrygnęła się jeszcze raz.
Uniosła palec do góry, zupełnie jakby właśnie wpadła na najbardziej cudowny pomysł.
- Zaraz ci pokażę - oznajmiła radośnie i zsunęła się ze swojego leżaczka, by na służącym za barek kawałku kontuaru poszukać swojego telefonu. Szybkie klik klik i już, na ekranie pojawiła się facjata rzeczonego mężczyzny. - Proszę bardzo. Wicehrabia od herbaty - zrobiła co prawda zdziwioną minę, bo biorąc pod uwagę, że chłop był głównie sportowcem, właśnie jakimś wioślarzem, to dziwne że przylgnęła do niego etykieta herbaciarza. Na dodatek był Kanadyjczykiem. Tyle pytań. Zabrała od Aspen swój telefon i ponownie zajęła poprzednie miejsce. Prewencyjnie od razu zaczęła usuwać to wyszukanie ze swojej przeglądarki, mruknęła sobie pod nosem wtedy: - I co, może mam go jeszcze wtajemniczyć w ten szalony pomysł? To patrz, już piszę - fuknęła sobie cicho. Takich rzeczy nie mówi się pannie Atwood, która dopiero co w postaci kilku kieliszków wina obaliła jego flaszkę - jest to jednoznaczne z memowym hold my beer i w tym momencie oznaczało tyle, że Dick dostał taką wiadomość. Ktoś będzie bardzo żałował tego rano, ale teraz siedziała zadowolona z siebie, z wręcz triumfalną miną.
- Hej! - rzuciła radośnie, ale z lekkim oburzeniem. - Ja cię znam! Jeśli obracasz kota ogonem, coś jest na rzeczy, więc szybciutko tłumacz się kuzynce jak na spowiedzi! - pogroziła jej palcem i zrobiła minę zatroskanego psychologa. Nawet przysunęła głowę w jej stronę, co by żadna część wypowiadanego przez dziewczynę tekstu jej nie umknęła. Po króciutkim zastanowieniu, zdała sobie sprawę z tego, że tak właściwie nigdy wcześniej nie rozmawiały o dzieciach. Znaczy! Rozmowa nie dotyczyła planów macierzyńskich Aspen, bo fakt, że dla Ainsley priorytetem wśród priorytetów jest posiadanie męża i dzieci, jest znany chyba już całej ludzkości, od kiedy ta skończyła jakieś szesnaście lat. To przecież nie jej wina, że przez drugie tyle nic się jakoś nie złożyło, by stało się to rzeczywistością.
- Aspen - zaczęła, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Dick byłby w stanie obiecać ci gruszki na wierzbie, ba! Gwiazdkę z nieba by obiecał, byle by tylko dostać to czego chce - rzuciła w niby kpiący sposób, ale gdzieś na jej twarzy rysował się uśmiech, coś jakby nieme dopowiedzenie 'i są tacy, co nie mają mu tego za złe'. Pierwsza w kolejce jest przecież sama Atwood.