#17 Życie nie jest przecież aż tak okrutne by odbierać je sobie na cmentarzu
: 03 lis 2022, 21:25
Desiree Riseborough
Cherry nie lubiła przychodzić na cmentarz, bo to miejsce napawało ją smutkiem i ogółem bardzo depresyjnym nastrojem. Patrząc na te kamienie człowiek zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo nieuchronny jest upływ czasu i ogółem życie, że w jednej chwili jesteś, a w następnej już cię nie ma. Cherry nie była zbyt wierzącą osobą, więc przychodząc na grób swojego brata nie myślała o nim jako o małym aniołku w niebie, w końcu odszedł z tego świata jako dziecko, a bardziej jako o szkielecie kostnym leżącym w ziemi i przygniecionym tym ciężkim kamieniem z inicjałami i dopiskiem by spał w spokoju. Gdy byli dziećmi to owszem przychodziła do kościoła, czynnie brała udział we wszelkich aktywnościach związanych z wiarą i życiem kościoła, jednak gdy jej brat umarł, będąc jeszcze dzieckiem to odwróciła się od tej całej religii, bo Bóg nie mógł być dobry skoro odbierał życie młodym ludziom, którzy mieli jeszcze tak wiele przed sobą? I była ostatni raz na cmentarzu w dniu pogrzebu brata, potem już przestała chodzić do kościoła, tym bardziej przestała uczęszczać na cmentarz, a dbaniem o grób zajmowała się jej mama. Jednak teraz gdy jej mama przestała domagać, żyjąc bardziej przeszłością aniżeli teraźniejszością, Cherry musiała pokonać te demony, które się wiązały z wizytą na cmentarzu. Jej mama miała Alzheimera, dlatego Whitehouse wolała by jej rodzicielka nie opuszczała farmy, bo coraz częściej się gubiła poza granicami ich sporej działki. Jeszcze tego jej brakowało, by poszukiwała mamy przez całą okolicę i zamartwiała się czy aby na pewno nic się jej nie stało. Przyjechała zatem swoim, czy raczej starym pick upem ojca, wyjęła z niego wszystko czego potrzebowała do odświeżenia grobu i jego ziemi, a następnie zabrała się do pracy. Jej brat musiał najwidoczniej bardzo lubić chwasty, skoro te namiętnie odrastały tuż przy jego nagrobku, a których wyrywanie całkowicie irytowało szatynkę. Ze zmęczenia otarła czoło brudną od ziemi rękawicą, pozostawiając pewną czarną grudkę na twarzy. Potrzebowała wyrzucić tę część chwastów, które już wyrwała, zatem wybrała się wraz z pełnym ich wiaderkiem w stronę kosza na śmieci, a po wysypaniu ich minęła ją jakaś blondynka, której wypadło coś z kieszeni, tudzież torebki. Cherry bez wcześniejszego namysłu sięgnęła po ową rzecz, którą o dziwo był sznurek i zawołała za kobietą:
- Przepraszam! Coś pani wypadło! - i ruszyła za nią, po czym dotarło do niej co właśnie trzyma w ręku, w tych brudnych od ziemi rękawiczkach. Sznurek, w dodatku miejsce w którym były, cmentarz, to wszystko sugerowało jedno, że kobieta próbowała ze sobą skończyć, albo planowała to zrobić ale Cherry swoją obecnością jej w tym przerwała. Szatynka przystanęła i rozejrzała się po starych drzewach znajdujących się na cmentarzu. Tutaj każda gałąź by się złamała pod ciężarem człowieka, ale nie mogła zatem oddać tej kobiecie samobójczego narzędzia, bo ona dokona tego samosądu wobec siebie samej gdzieś indziej. Zacisnęła mocniej palce na owym sznurku, jednocześnie zaciskając usta w wąską linię. Jak miała jej zachwalać życie, skoro sama ubolewała nad swoim własnym i co raz to mniej potrafiła w życie? Jednak ona miała dla kogo żyć i tylko dlatego jeszcze nie zrobiła czegoś nieodwracalnego. I wiedziała jedno, musiała przekonać ową blondynkę, że ta także ma dla kogo żyć, albo jakiś inny powód dla którego warto stawiać każdego dnia czoła niewdzięcznemu losowi.
Cherry nie lubiła przychodzić na cmentarz, bo to miejsce napawało ją smutkiem i ogółem bardzo depresyjnym nastrojem. Patrząc na te kamienie człowiek zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo nieuchronny jest upływ czasu i ogółem życie, że w jednej chwili jesteś, a w następnej już cię nie ma. Cherry nie była zbyt wierzącą osobą, więc przychodząc na grób swojego brata nie myślała o nim jako o małym aniołku w niebie, w końcu odszedł z tego świata jako dziecko, a bardziej jako o szkielecie kostnym leżącym w ziemi i przygniecionym tym ciężkim kamieniem z inicjałami i dopiskiem by spał w spokoju. Gdy byli dziećmi to owszem przychodziła do kościoła, czynnie brała udział we wszelkich aktywnościach związanych z wiarą i życiem kościoła, jednak gdy jej brat umarł, będąc jeszcze dzieckiem to odwróciła się od tej całej religii, bo Bóg nie mógł być dobry skoro odbierał życie młodym ludziom, którzy mieli jeszcze tak wiele przed sobą? I była ostatni raz na cmentarzu w dniu pogrzebu brata, potem już przestała chodzić do kościoła, tym bardziej przestała uczęszczać na cmentarz, a dbaniem o grób zajmowała się jej mama. Jednak teraz gdy jej mama przestała domagać, żyjąc bardziej przeszłością aniżeli teraźniejszością, Cherry musiała pokonać te demony, które się wiązały z wizytą na cmentarzu. Jej mama miała Alzheimera, dlatego Whitehouse wolała by jej rodzicielka nie opuszczała farmy, bo coraz częściej się gubiła poza granicami ich sporej działki. Jeszcze tego jej brakowało, by poszukiwała mamy przez całą okolicę i zamartwiała się czy aby na pewno nic się jej nie stało. Przyjechała zatem swoim, czy raczej starym pick upem ojca, wyjęła z niego wszystko czego potrzebowała do odświeżenia grobu i jego ziemi, a następnie zabrała się do pracy. Jej brat musiał najwidoczniej bardzo lubić chwasty, skoro te namiętnie odrastały tuż przy jego nagrobku, a których wyrywanie całkowicie irytowało szatynkę. Ze zmęczenia otarła czoło brudną od ziemi rękawicą, pozostawiając pewną czarną grudkę na twarzy. Potrzebowała wyrzucić tę część chwastów, które już wyrwała, zatem wybrała się wraz z pełnym ich wiaderkiem w stronę kosza na śmieci, a po wysypaniu ich minęła ją jakaś blondynka, której wypadło coś z kieszeni, tudzież torebki. Cherry bez wcześniejszego namysłu sięgnęła po ową rzecz, którą o dziwo był sznurek i zawołała za kobietą:
- Przepraszam! Coś pani wypadło! - i ruszyła za nią, po czym dotarło do niej co właśnie trzyma w ręku, w tych brudnych od ziemi rękawiczkach. Sznurek, w dodatku miejsce w którym były, cmentarz, to wszystko sugerowało jedno, że kobieta próbowała ze sobą skończyć, albo planowała to zrobić ale Cherry swoją obecnością jej w tym przerwała. Szatynka przystanęła i rozejrzała się po starych drzewach znajdujących się na cmentarzu. Tutaj każda gałąź by się złamała pod ciężarem człowieka, ale nie mogła zatem oddać tej kobiecie samobójczego narzędzia, bo ona dokona tego samosądu wobec siebie samej gdzieś indziej. Zacisnęła mocniej palce na owym sznurku, jednocześnie zaciskając usta w wąską linię. Jak miała jej zachwalać życie, skoro sama ubolewała nad swoim własnym i co raz to mniej potrafiła w życie? Jednak ona miała dla kogo żyć i tylko dlatego jeszcze nie zrobiła czegoś nieodwracalnego. I wiedziała jedno, musiała przekonać ową blondynkę, że ta także ma dla kogo żyć, albo jakiś inny powód dla którego warto stawiać każdego dnia czoła niewdzięcznemu losowi.