: 11 lut 2023, 23:23
Problem polegał na tym, że nieważne c o powiedziałby Orfeusz, nieważne j a k by to powiedział i w jaki sposób by przy tym na niego s p o j r z a ł — w sposób niewzruszony przepełniać miało go wrażenie, że sobie to wszystko wyobraża. Że jeśli coś się między nimi dzieje, to tylko po to, by zaraz runąć w salwie gromkiego śmiechu. Chyba tego bał się najmocniej; momentu, w którym Orpheus zapyta się go ze zgrozą, dlaczego uważał, że ten niewinny flirt oznacza coś w i ę c e j. — Żeby zaliczyć kierunek, trzeba inwestować w zajęcia strasznie dużo kasy. I czasu. Trzeba mieszkać niedaleko, mieć własne auto i uganiać się za wykładowcami, żeby dostać listy polecające, propozycje praktyk i pomoc w przygotowaniu powieści — upierał się, pochwycając w dłoń tłusty słoiczek z oliwą. Jasne, dzięki jego słowom zaczął nad tym wszystkim rozmyślać z większą intensywnością, nie potrafiąc zbliżyć się do którejkolwiek decyzji. Upijając łyk wody zastanawiał się, czy mógłby spróbować — wynająć pokój bądź choćby kanapę w Cairns, znaleźć tam jakąś pracę, sypiać w kawiarniach, pisać powieść przy świetle nocnej lampki tuż przed nadejściem świtu. — Nie mów tak — mruknąwszy, nie potrafił ściągnąć wzroku z orfeuszowej dłoni. Z palców muskających c z u l e jego skórę. To całe nie mów tyczyło się tak wielu spraw, bo - dlaczego chłopak umniejszał własnym zdolnościom? Dlaczego tak bardzo zależało mu na tym, by wspierać go w podjęciu słusznej decyzji? I dlaczego wciskał pomiędzy to komplementy, które się mu nie należały? Gdyby nie tenże wybuch śmiechu, w sposób paraliżujący przenikający do myśli, być może odważyłby się na odrobinę szczerości. Na oddaniu mu części swojej duszy, z którą Orpheus mógłby zrobić w s z y s t k o. Skulił się jednak w sobie i przez moment przypatrywał wesołości wymalowanej na twarzach znajdujących się niedaleko osób, przegapiając tym samym kolejno padające słowa. Spojrzał jednak wreszcie na Orfeusza nieobecnym wzrokiem, w odpowiedniej chwili chwytając się przedstawianej przez niego opowieści. Posiadającej fragmenty, których szczerość go przerastała — z tego względu, że nie spodziewał się, że Orphy mu ufa. Że lubi go na tyle, by sprezentować mu tak wielką część siebie. — Pewnie też bym kradł, gdybym nie był taką pokraką — zaśmiał się, starając to wszystko sobie wyobrazić: siedmioletniego Orfeusza, piękne ozdoby i policję. I chociaż w tamtej chwili myślał o tym, jak bardzo są do siebie podobni i jak wiele przykrych sytuacji są w stanie współdzielić, kolejne jego wyznania zaraz odsunęły od niego to poczucie przywiązania. Bo Orfeusz sypiał. Z wykładowcami. Czy miał na myśli także m ę ż c z y z n? Nie śmiał zapytać. Myślał o tym, że jego znajomi z wydziału także wdawali się w zakazane romanse, że byli zapraszani przez wykładowców na kolacje, które kończyły się w hotelach, że ludzie ci przechwalali się tym na korytarzach i traktowali to tak lekko, że Perry czuł wyłącznie zazdrość. Teraz natomiast był po prostu skrępowany. Dlatego milczał. Nie wiedział, co ma powiedzieć, bo to wszystko, co wiązało się z seksem, było dla niego zbyt przerażające. — Cieszę się, że mi powiedziałeś — i nie były to słowa, w których zawierała się jakakolwiek bezpośrednia reakcja. Bo nie wiedział, czy powinien roztrząsać cokolwiek. Posłał mu więc uśmiech przepełniony ciepłem, naprawdę ciesząc się z tego, że powiedział mu to wszystko.
orpheus wrottesley
orpheus wrottesley