Funerals suck.
: 17 wrz 2022, 14:36
002.
I can’t change your thoughts, my dear
I can’t change your fears
But if you want I'll travel near
To make it disappear
Nie przepadał za pogrzebami. Chyba nikt nie przepada. Nie cieszył go smutek, żałoba, ciemne kolory czy zapach trupów, który chcąc nie chcąc, często unosił się w samochodzie po zakończonym dniu. I zapewne gdyby nie dziwne kontakty ojca i mocna presja na znalezienie pracy „od zaraz”, zdecydowanie bardziej przyłożyłby się do wyboru zawodu. Ale skończył gdzie skończył i ku własnemu zdziwieniu, nie narzekał - hajs się zgadzał, weekendy miał przeważnie wolne, a większa część pracy polegała na siedzeniu i naciskaniu pedałów.
I chociaż czasem łapał go pogrzebowy blues, tak zazwyczaj z powodzeniem przychodziło mu nikłe przywiązywanie się do zmarłych pasażerów. Po prostu robił co trzeba, woził i przywoził oraz z nieokazywanym współczuciem spoglądał na smutne twarze w żałobnym tłumie, a dzisiejszy dzień nie różnił się od tych poprzednich absolutnie niczym.
Oparty o maskę karawanu, przyglądał się trumnie, opuszczanej równomiernie z każdym poleceniem, a rozpaczliwy szloch najbliższej rodziny mimo dużego dystansu docierał wyraźnie do jego uszu. To właśnie tak wyobrażał sobie kiedyś własny płacz, gdyby mały Elio nie wybudził się ze śpiączki - głośny i rozpaczliwy. Brat był jego oczkiem w głowie, młodszym kompanem, bez którego Fisher absolutnie nie wyobrażał sobie życia. Chłodny dreszcz niekontrolowanie przeszedł przez jego kark, a na twarzy wymalował się chwilowy grymas.
Z kieszeni czarnej marynarki wyciągnął paczkę czerwonych Mallboro i nie szczędząc ani chwili, wsadził papierosa do ust, opalając jedynym zwinnym ruchem zapalniczkę. Nikotyna szybko wypełniła płuca, dając znajomy upust i ulgę. Ponownie rozejrzał się po tłumie - z przodu najbliżsi i rodzina, jednak tuż za nimi ustawili się praktycznie sami młodzi ludzie. Cóż, nie trzeba było być wielkim Sherlockiem, by domyślić się, że nieboszczyk nie zmarł ze starości. Życie to kurwa, skomentował w myślach do samego siebie, na moment gardząc losem. Jednego dnia śmiejesz się w najlepsze, a drugiego pierdolnie cię auto i tyle cię widziano. Absurd. Gdyby to od Kevina zależało, każdy miałby co najmniej trzy życia, niczym w grze komputerowej. Tak, żeby chociaż w drugim albo trzecim naprawić błędy, powiedzieć ostatnie kocham cię lub mieć wystarczająco czasu by spełnić choćby jedno marzenie. Ale życie nie było grą, a niesprawiedliwe wypadki chodziły po ludziach.
Wypuścił głęboki dym, kątem oka zauważając drobną, długowłosą dziewczynę, czającą się przy drzewie. I dopiero po chwili zorientował się, że kojarzy ją z kawiarni. Ciemny ubiór wskazywał na udział w pogrzebie, jednak dziwnym było, że zamiast stanąć ze wszystkimi tuż przy trumnie, ona podpierała gałęzie.
— Chowasz się jak ta postać z filmów i seriali, która jest odpowiedzialna lub nie chce być widziana przez rodzinę zmarłego — rzucił z lekkim rozbawieniem, biorąc kolejnego bucha. — Co ukrywasz? — uniósł lewą brew, uważnie się jej przyglądając. Oczywiście, nie podejrzewał jej o cokolwiek, po prostu z natury miał niewyparzoną gębę i zagadywał w nawet najmniej odpowiednich momentach.
— Shiva, prawda? — bardziej strzelał niż znał odpowiedź. Plakietki w kawiarniach z natury grają niewielką rolę przy odbieraniu kawy, jednak Fisher był wyjątkowo dobrym wzrokowcem. — Palisz? — spytał z grzeczności, wyciągając paczkę z kieszeni płaszcza.
Shiva Ventress