: 28 paź 2022, 20:24
Nie uważała się za psychologa, nie miała w zwyczaju analizowania innych ludzi, nawet jeśli opowiadali jej o swoich problemach i ewidentnie oczekiwali od niej jakiejś reakcji czy podsumowania. Nie była w tym najlepsza. W końcu skąd miała wiedzieć, co działo się w głowach innych osób, skoro w większości sytuacji nie potrafiła nawet z pełnym przekonaniem stwierdzić, co działo się w jej własnej? Poza tym nie miała odpowiedniego doświadczenia, wykształcenia i… generalnie mało wiedziała, umówmy się. A najbardziej brakowało jej pewności siebie i wiary we własny osąd. Taka była. Dlatego nie do końca spodziewała się, ze faktycznie trafi w cel ze swoją mała i totalnie nieproszoną oceną motywów Mari. Gdy przyjaciółka przyznała jej mimo wszystko rację… Uśmiechnęła się i rozluźniła, trochę jakby spodziewała się oporu i miło rozczarowała się, że na niego nie natrafiła.
Pokiwała głową na informację o finansowych zmartwieniach Mari. Z jednej strony rozumiała, że sprawy związane z pieniędzmi mogły być stresogenne (b7la księgową, kto jeśli nie ona, miałby to rozumieć!), ale z drugiej też nie miała pojęcia, jak takie kwestie rozwiązywało się w związkach. - Ale… - powiedziała po raz kolejny powoli, głęboko rozważając każde słowo, które miała wypowiedzieć w kolejnej chwili. - Chyba nie musisz mu tego oddawać tak teraz-zaraz, prawda? Możesz to robić jeszcze przez jakiś czas – powiedziała rzeczowo i nie, to nie miała być próba mówienia Mari, jak miałaby żyć, nic podobnego! Kay w życiu nie porwałaby się na sugestię o tak odważnym charakterze. Zwyczajnie w swojej małej romantycznej głowce zakładała, że Mari i Jona jeszcze przez długi czas będą razem i w związku z tym czas na spłacenie długów będzie długi, a na dodatek kredyt najprawdopodobniej nie będzie podlegał opodatkowaniu. Bo z tym że Mari chciała Jonę spłacić, nie zamierzała się kłocić. Skoro chciała, to chciała, najwidoczniej taki mieli klimat i w porządku.
Zachichotała cicho pod nosem na opowieść o wuju Ryanie (Mari zawsze potrafiła znaleźć anegdotę, która idealnie pasowała do sytuacji, a na dodatek była niezwykle… życiowa), ale musiała wzruszyć ramionami. - Tak. Przynajmniej część. Na pewno Leon i Jamie, Gwen ostatnio ma nowy biznes, ale mam wrażenie, że nadal jest zaangażowana znacznie bardziej ode mnie… Na razie chyba muszę to wszystko przemyśleć – podsumowała, bo… O ile chętnie przyjęłaby opinię od Mari, jako że jej perspektywę Kayleigh uważała za niezwykle cenną, tak póki co nie miała w pełni wyrobionego własnego zdania. Jak zawsze zakładała z góry, że prędzej czy później wszystko ułoży się samo, a ona po prostu będzie mogła popłynąć z prądem, nie martwiąc się za bardzo tym, że miała do podjęcia ważne decyzje.
- No! – ucieszyła się, że Mari przyznała jej rację i wszystko wskazywało na to, że nie zamierzała się dłużej upierać przy swojej głupiej wersji, w której zakres wchodziło jakieś idiotyczne umieranie. Kay nie brała tego pod uwagę – bo faktycznie jej zależało, okej? Osoby takie jak Mari – tak pozytywne, sympatyczne, urocze i szczere – nie trafiały się często. Jeszcze rzadziej Kay miała okazję natrafić na kogoś, kto tak szybko i w tak dużym stopniu zaskarbiłby sobie jej zaufanie i sympatię. Dlatego żegnanie się z Mari absolutnie nie było opcją. Nie i już. Powiedziała, kropka. - Świetnie ci idzie, wygląda na super szczęśliwego! – zapewniła, po czym podała Gacusiowi kolejny kawałek sera. Mari nie wyglądała, jakby miała jej to za złe, więc Kay pozwalała sobie na uszczęśliwianie czworonoga.
Mari Chambers
Pokiwała głową na informację o finansowych zmartwieniach Mari. Z jednej strony rozumiała, że sprawy związane z pieniędzmi mogły być stresogenne (b7la księgową, kto jeśli nie ona, miałby to rozumieć!), ale z drugiej też nie miała pojęcia, jak takie kwestie rozwiązywało się w związkach. - Ale… - powiedziała po raz kolejny powoli, głęboko rozważając każde słowo, które miała wypowiedzieć w kolejnej chwili. - Chyba nie musisz mu tego oddawać tak teraz-zaraz, prawda? Możesz to robić jeszcze przez jakiś czas – powiedziała rzeczowo i nie, to nie miała być próba mówienia Mari, jak miałaby żyć, nic podobnego! Kay w życiu nie porwałaby się na sugestię o tak odważnym charakterze. Zwyczajnie w swojej małej romantycznej głowce zakładała, że Mari i Jona jeszcze przez długi czas będą razem i w związku z tym czas na spłacenie długów będzie długi, a na dodatek kredyt najprawdopodobniej nie będzie podlegał opodatkowaniu. Bo z tym że Mari chciała Jonę spłacić, nie zamierzała się kłocić. Skoro chciała, to chciała, najwidoczniej taki mieli klimat i w porządku.
Zachichotała cicho pod nosem na opowieść o wuju Ryanie (Mari zawsze potrafiła znaleźć anegdotę, która idealnie pasowała do sytuacji, a na dodatek była niezwykle… życiowa), ale musiała wzruszyć ramionami. - Tak. Przynajmniej część. Na pewno Leon i Jamie, Gwen ostatnio ma nowy biznes, ale mam wrażenie, że nadal jest zaangażowana znacznie bardziej ode mnie… Na razie chyba muszę to wszystko przemyśleć – podsumowała, bo… O ile chętnie przyjęłaby opinię od Mari, jako że jej perspektywę Kayleigh uważała za niezwykle cenną, tak póki co nie miała w pełni wyrobionego własnego zdania. Jak zawsze zakładała z góry, że prędzej czy później wszystko ułoży się samo, a ona po prostu będzie mogła popłynąć z prądem, nie martwiąc się za bardzo tym, że miała do podjęcia ważne decyzje.
- No! – ucieszyła się, że Mari przyznała jej rację i wszystko wskazywało na to, że nie zamierzała się dłużej upierać przy swojej głupiej wersji, w której zakres wchodziło jakieś idiotyczne umieranie. Kay nie brała tego pod uwagę – bo faktycznie jej zależało, okej? Osoby takie jak Mari – tak pozytywne, sympatyczne, urocze i szczere – nie trafiały się często. Jeszcze rzadziej Kay miała okazję natrafić na kogoś, kto tak szybko i w tak dużym stopniu zaskarbiłby sobie jej zaufanie i sympatię. Dlatego żegnanie się z Mari absolutnie nie było opcją. Nie i już. Powiedziała, kropka. - Świetnie ci idzie, wygląda na super szczęśliwego! – zapewniła, po czym podała Gacusiowi kolejny kawałek sera. Mari nie wyglądała, jakby miała jej to za złe, więc Kay pozwalała sobie na uszczęśliwianie czworonoga.
Mari Chambers