the worst kind of heartbreak won't leave you alone
: 11 sie 2022, 18:34
Nie potrafił wykrzesać z siebie uśmiechu. Wsłuchując się w kolejne nuty czyjegoś ciepłego głosu, w regularnych odstępach kiwał jedynie głową na znak, że sens posyłanych mu słów wcale mu nie umyka. Myślami był jednak daleko. W innym szpitalu, zaraz na krańcu miasta, w którym postać w białym złowrogim kitlu wyliczała ostatnie oddechy jego siostry. Nie był jej nic winien - oczywiście, że nie. A jednak odnajdując jej nazwisko wśród listy niedawno przyjętych pacjentów, postanowił niezłomnie, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by uratować tę kruchą istotę przed wiecznym zapomnieniem. Tyle że czas kurczył się z uporczywością źle wykończonej tkaniny, a założona w pośpiechu zbiórka pieniędzy świeciła pustką, nie przyciągając niczyich oczu. Stan konta nie był aż na tyle obiecujący, a dodatkowe zmiany nieroztropnie łapane nie miały zagwarantować mu satysfakcjonujących rezultatów w czas. Duma nie pozwalała natomiast błagać przyjaciół o pożyczkę, a nową rodzinę pragnął zakopać głęboko w przeszłości, nie zgadzając się na jej gwałtowny powrót. To więc było zmartwieniem dzisiejszego dnia - te niemożliwe do zebrania fundusze, pochłaniające baltazarowe myśli nawet podczas prowadzonej fizjoterapii. Zerknął nieobecnie na panią Dankworth, użyczając jej swojego silnego ramienia jako podpory przy schodzeniu z rotora, po czym znów pokiwał głową, udając, że wysłuchał jej opowieści o owdowiałym niedawno synu. - Ktoś tu chyba nie wykonywał swoich ćwiczeń - zauważył wybudziwszy się jednym okiem z tego przedziwnego transu, drugim natomiast wciąż zerkając wprost w złowróżbną przyszłość. - Jeszcze sporo pracy przed panią, pani D. - westchnął, po raz pierwszy od dawna dając się strawić rozczarowaniu. Dotychczas starając się pozostać wyrozumiały względem swych pacjentów, teraz złościł się niepotrzebnie na bezowocność poświęcanego im czasu. To jednak nie oni odpowiadali za jego irytację. To te pieniądze i… och, oczywiście, że Uriel. W pamięci wciąż przechowując ich ostatnią rozmowę, wściekał się za słowa, których wówczas nie wypowiedział, a także za wszystkie, które padły. Rozpamiętywał ów spotkanie w kółko i kółko, w wyobraźni przemieniając je w istną katastrofę nijak związaną z prawdą. Jedno pozostawało jednak niezmienne - wciąż go nienawidził. Ale kiedy ten niespodziewanie przeniósł się z odmętów wyobraźni Balthasara wprost do rzeczywistości, wyłaniając swą sylwetkę w odległości zaledwie pięciu kroków od niego, tuż na progu sali, Steffler z rozkojarzenia i silnego szoku posłał mu aż swój pierwszy tego dnia uśmiech. Cholera. Ściągając prędko z jego osoby wzrok, pomógł Dankworth usiąść na ławce nieopodal, teraz już wcale nie słysząc jej słów, a jedynie własne rozszalałe serce. Dlaczego tu był? To przecież nie wtorek, a on zagląda tylko we wtorki. Czego mógłby chcieć? Czy za tę niegrzeczną rozmowę sprzed kilku dni mógłby zapragnąć go zwolnić? Skoro klinikę tę finansowała jego rodzina… Tego było za wiele. Dłonie poczęły nieprzyzwoicie się pocić, spojrzenie nie potrafiło się okiełznać, błądząc chaotycznie po ziemi, a on starał się odnaleźć w swym sercu tamtą palącą złość, której przecież nie mógł pozwolić odejść.
uriel wordsworth
uriel wordsworth