Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Sierpień, 2019

Chwiejnym krokiem przemieszczała się wzdłuż asfaltowej ścieżki, delikatnie zahaczając brzegiem ulubionych Conversów o wystający chodnik. Stąpała powoli, nie wiedzieć czemu usiłując poruszać się jedynie po białym pasku namalowanym na jezdni. Na marne, bo co kilka sekund traciła odpowiednią równowagę i opadała wyjątkowo ciężką nogą poza granice. Czyżby wlała w siebie o jedno piwo za dużo? Prychnęła pod nosem, kiwając przecząco głową. No jak za dużo, przecież wypiła jedynie dwie butelki tego ciemnego i cholernie gorzkiego browara, którego Tessa wcisnęła jej na odchodne, żegnając ją soczystym buziakiem w policzek.
Nie miała jej za złe, że elegancko wyprosiła ją z ich wspólnego mieszkania, bo chciała spędzić kilka słodkich chwil z nowo poznanym, przystojnym blondynem. Cieszyła się jej szczęściem. Bardzo. No, może trochę, przez ułamek sekundy niezdrowo pozazdrościła jej tego niewinnego romansu, ale czy to nie czyste, cholernie ludzkie uczucie? Pragnąć czegoś. Pragnąć szczęścia. Pożądania. Miłości.
Wierzyła, że i na nią przyjdzie kiedyś czas i pomimo tego, że najbliższa przyszłość się na to nie zapowiadała, Jo kroczyła z wyjątkowo dobrym humorem wzdłuż oświetlonych ulic Lorne, rozglądając się za odpowiednim rozpraszaczem, którym mogłaby zając resztę wieczoru, kiedy o ironio grupka dziewczyn na wysokich szpilkach przebiegła tuż obok, wywołując wręcz niewielki wiatr dla jej złocistych włosów. Spojrzała w ich stronę, nasłuchując natłoku słów o pobliskiej domówce, dużej ilości alkoholu i świetnej zabawie. Czy mogła odmówić sobie takiej przyjemności? Absolutnie nie. Potrzebowała tego. Potrzebowała normalności. Potrzebowała poznać trochę życia i narobić wspomnień - dobrych i tych złych.
Zwinnie i jak prawdziwy zawodowiec wmieszała się w grupkę ludzi przekraczających próg wielkiego, drewnianego domu. Rozejrzała się dookoła, nie potrafiąc do końca zdecydować, na czym w pierwszej kolejności zawiesić oko. Suit wydawał się sięgać nieba, a wielkie, złociste zasłony przy oknach dodawały mieszkaniu czystej ekstrawagancji. Na moment naszła ją myśl, że może to nie dla niej, może wcale tu nie pasowała, może pomyliła światy i wkroczyła do tego niewłaściwego. Tego o kilka klas społecznych za wysoko. Jednak po chwili rozeznania stwierdziła, że goście wyglądali całkiem normalnie - luźne ciuchy, czerwone, papierowe kubki w dłoniach i głośno dudniąca muzyka z wysokich głośników. Jej klimat. Zdecydowanie jej klimat.
Uśmiechnęła się szeroko do dobrze zbudowanego chłopaka przy drzwiach i lekko tanecznym krokiem ruszyła za tłumem w stronę salonu. Co prawda obok tańca to nawet nie stało, ale jak to mówią: nawet maleńki ruch bioderek to forma sztuki. Wszyscy wydawali się ze sobą znać w mniejszym lub większym stopniu. Każdy rozmawiał, wymieniał niegrzeczne spojrzenia i powitania na miarę dwudziestego pierwszego wieku. A ona stała. Stała jak słup i przyglądała się scenie jak filmu. Filmu 10D, który właśnie rozgrywał się na jej oczach. Potrzebowała alkoholu. Zdecydowanie. Dużo alkoholu.
Rozglądnęła się dookoła, usilnie próbując namierzyć barek lub cokolwiek przypominającego butelkę z trunkiem wysokoprocentowym. Trochę poległa, bo zamiast tego jej oczom rzuciła się intensywna dyskusja w kuchni prowadzona przez dwójkę chłopców. Zaintrygowana nie wiedzieć nawet czym podeszła nieco bliżej i oparta o framugę drzwi przysłuchiwała się ostrej wymianie zdań. Wartości odżywcze wódki? Kurwa, chyba nigdy nie słyszała, żeby ktoś tak intensywnie bronił swoich racji w sporze o alkohol. Prychnęła pod nosem, może nieco za głośno, skupiając na siebie spojrzenia brunetów. Również zawiesiła nich wzrok. A dokładniej na jednym. Tym po lewej. Tym z lokami kręconymi jak idealna spirala i oczami bardziej brązowymi niż najsłodsza mleczna czekolada. Mimowolnie wstrzymała oddech, mając wrażenie, że jej serce na moment przyśpieszyło. Jo, ogar.
- Podobno im dłużej przetrzymana, tym mocniej kopie - rzuciła luźno, chociaż w środku coś dziwnie ścisnęło ją za żołądek. Podeszła do nich powolnym krokiem, nie spuszczając wzroku z lokatego chłopca - Prawda czy Mit? - lekki uśmiech wypłynął na jej twarz, kiedy obleciała wzrokiem jego twarz, krzyżując drobne dłonie na klatce piersiowej, wyczekując odpowiedzi. No skoro z niego taki znawca to niech się wypowie.
- A jak już o alkoholu mowa. Może polejecie coś dziewczynie, bo przecież nie będę tutaj tak o suchym pysku siedzieć - zażartowała, chociaż tak szczerze to teraz TYM BARDZIEJ potrzebowała się porządnie napić.

elijah johnston
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
19 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
lecz jak orfeusz poznałem życie po stronie śmierci, błękitnieją mi twoje na zawsze zamknięte oczy
☆☆☆
dwa
W salonie śmierdziało piwem.
Śmierdziało! Mało powiedziane. Z całą pewnością nie była to jedna z tych wątpliwie wzruszających scen młodzieżowego kina, w której ktoś z całkowitym brakiem samoświadomości celebrował po prostu tak, jak się celebruje największe życiowe sukcesy (lub przegrane, zależy, tak właściwie), a potem wszystkie te problemy, które w ramach swojej hucznej celebracji wygenerował, w wyniku jakiegoś szczęśliwego przypadku rozwiązywały się same. Nie. Ktoś – jakiś skończony idiota, jak mniemał Elijah – wylał na stojącą w salonie kanapę tak niepoważnie dużą ilość piwa, że przy odrobinie szczęścia i niskiej tolerancji można byłoby złapać trochę prądu od samego jej wąchania. Jedynym więc, co dało się w całej tej niespecjalnie przyjemnej ani estetycznej scenerii powiedzieć, gdy było się wyraźnie już sfrustrowanym przegraną rundą beerponga Johnstonem, było strasznie tu jebie. Bo jebało rzeczywiście, jak nieszczęść sto albo i nawet więcej, a poradzić na to nie dało się właściwie już nic, tym bardziej, że żadne z nich, to znaczy z tłumnie zgromadzonych, nie wydawało się w swoim obecnym stanie jednocześnie wystarczająco kompetentne i ambitne na tyle, żeby jakichkolwiek rozwiązań dla tego problemu w ogóle próbować szukać. Potencjalnych sposobów na uwolnienie się od duchoty w pełni zamkniętego pomieszczenia chojnie oblanego piwskiem nie było zbyt wiele – część imprezowiczów zdawała się na tyle mocno upodlona, aby mieć zupełnie gdzieś nieznośnie ciężkie powietrze pokoju, część pospiesznie pomknęła na tyły domu, a niewielki procent, z Elijahem włącznie, obrał kurs na kuchnię. On i kilka osób zaledwie, większości nie znał, ale nie miało prawa stanowić to większego problemu, tym bardziej, że zażyłości nie były wymagane w tym towarzystwie nawet wtedy, gdy miało się egzotyczne życzenie picia tequilli z czyjegoś pępka. Część z tych osób wykruszyła się po tym, jak porwała z blatu jakąś pierwszą lepszą flaszkę, więc ostatecznie w kuchni został sam z tym samym delikwentem, przez którego przegrali tamten beerpongowy mecz. Szczęśliwie, delikwent, zwany inaczej Florianem (co za durne imię... ładne, ale durne), był z Johnstonem w stu procentach zgodny, że: a) należało się napić, b) należało się napić czegoś, co nie było Bud Lightem. Minęły może trzy minuty odkąd panowie wzięli szturmem kuchenne szafki, a już z zamrażarki wyciągnięta została wódka. Z antymenelnikiem, oczywiście, co było K O L E J N YM powodem dla Elijaha do tego, żeby oburzyć się teatralnie.
Ale zdejmij to, nie mam trzynastu lat, rzucone z takim przekonaniem, jakby na karku miał co najmniej trzydziestkę, a nie był wciąż jeszcze odrobinę naiwnym siedemnastolatkiem, któremu wydawało się, że żadna ilość wódki nie będzie w jego przypadku jednoznaczna z najzwyklejszym w świecie zgonem. Antymenelnika ostatecznie nie udało się zdemontować – panowie poświęcili sprawie kolejne kilka minut, a i tak nie wrócili z tej bitwy z tarczą, gdzieś w międzyczasie rozpoczynając bardzo intensywną konwersację na temat właściwości wódki. Podczas gdy Florian obstawiał przy hardym przekonaniu, że wódka mając ponad dwieście kalorii na sto mililitrów nie ma prawa nie mieć, no nie wiem, jakiejś ilości białka albo tłuszczu na przykład, Elijah z zawzięciem przekonywał go, że nie, wódka wartości odżywczych nie posiada, ale mogą ją pić, bo występują w niej witaminy z grupy B. Dyskusja pochłonęła ich w zasadzie tak bardzo, że stali tam tak – jeden pochylony nad blatem, drugi oparty o niego biodrem – wpatrzeni intensywnie w pełną flaszkę, jakby zapominając, w jakim celu dostała ona właściwie z zamrażalnika wyciągnięta. Dopiero prychnięcie, które zaskakująco nie wypadło spomiędzy warg żadnego z nich, przerwało zażartą dyskusję na temat tego, czy istniała taka możliwość, że wódka miała witaminy, ale nie miała białka.
Spojrzenie natychmiast na dobre porzuciło stojącą między nim a kumplem flaszkę, po to, aby przenieść się na sprawcę całego zamieszania, a właściwie zmieszania, bo w głowie natychmiast ułożyła się odkrywcza myśl, że może – tylko może – zbłaźnili się bardziej niż odrobinę, jeśli byli obserwowani od dłuższej chwili. Nie miał pojęcia, kim jest nieznajoma, toteż z naturalnym dla siebie absolutnym brakiem skrępowania i zainteresowaniem lustrował ją uważnie przez chwilę czy dwie, po to, aby ostatecznie uśmiechnąć się lekko i bliżej nieokreślonym gestem dłoni zaprosić ją wgłąb kuchni. Cholera wie, co właściwie usiłował w ten sposób zasygnalizować. Że chciał jej tutaj, bo...? Bo... bo tak. Bo zaintrygował go jakby szelmowski wygląd i ta śmiała zaczepka, na którą musiał pokręcić krótko głową z rozbawieniem.
- Oczywiście, że mit – odparł ze stuprocentową pewnością siebie Elijah, choć naga prawda była taka, że nie mógłby mieć na ten temat mniejszego pojęcia. To jednak nie zdawało się być dla niego większą przeszkodą przed tym, aby wciąż zachowywać się jak ekspert do spraw dowolnego trunku przezroczystego. – Otwarta traci swoje właściwości, zamknięta... po prostu sobie leży – ocenił po chwili namysłu, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że przez cały ten czas spojrzenie trzymał utkwione w postaci nieznajomej. Z tego samego powodu lada moment przeniósł je na Floriana, który właśnie rozchylał usta, aby powiedzieć coś jeszcze. Coś o tym, że wódka zawierała białko i tłuszcze, tak na przykład. – Stary, starczy – zarządził. – Bo musimy polać damie – wyjaśnił za chwilę, odpychając się lekko dłonią od blatu, na którym właśnie się opierał i uśmiechając się lekko. – I polejemy. Pod warunkiem, że dama zostanie z nami w kuchni – złożył śmiałą ofertę, widocznie decydując nie kryć się z tym, że wolał jeszcze chwilę zatrzymać ją tutaj, wiedząc lepiej niż dobrze, że kwestią kilku sekund było rozpłynięcie się w tłumie w przypadku domówki na taką skalę. – No. To słucham życzeń – dodał znikąd, jasno sygnalizując, że odrzucenie oferty byłoby owszem, wciąż możliwe, ale... zupełnie zbędne, nie?

Jo King
ambitny krab
żuczek
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Oczy.
Miał bardzo ciekawe oczy. Trochę jak mieszanka ziaren mocno palonej kawy i drewna. Były ciemne. Tajemnicze. Wpatrzone prosto w te jej. O czym myślisz? Przelotne pytanie przebrnęło wzdłuż jej umysłu, chociaż odpowiedzi za nic nie potrafiło już stworzyć. Nie umiała czytać ludzi. Daleko jej było do tego. Nic dziwnego zresztą, biorąc pod uwagę, że dopiero od roku chodzi na wolności, doświadczając życia. Niczym kryminalista, który po kilkunastoletniej odsiadce w końcu opuścił mury więzienia i resztkami sił, próbuje ułożyć sobie wszystko od nowa. Od nowa, bo inaczej się nie da. Nie da się zacząć od środka. Nie w tym przypadku.
Jedyną rzeczą, która doskonale jej wychodziła było zakładanie maski pewnej siebie dziewczynki. Dziewczynki, która niczego się nie boi. Dziewczynki, której może i zmarła matka, odebrano braciszka a samą wsadzono do bidula na całe życie, ale jednak idzie z dzielnie podniesioną głowa pomimo, że w środku jest rozjebana na milion kawałków. Dziewczynki, a teraz kobiety. Kobiety nieustraszonej.. Przynajmniej na zewnątrz. Ruszyła więc odważnie jeszcze bliżej, zmniejszając dystans między nimi. Męski zapach perfum pomieszany z piwem zaatakował jej zmysły, przyprawiając o miękkie kolana i lekki zawrót głowy. Była zdecydowanie zbyt podatna na te pieprzone bodźce.
- Czyżby? - skwitowała, krzyżując ręce na klatce piersiowej i przekręcając głowę nieco bardziej w lewo, pozostawiając wzrok wciąż wbity w ciepły kolor czekoladowych oczu. Nie miała zamiaru podważać jego słów. Nie miała do tego kompetencji. Może on również ich nie miał, jednak tego raczej nigdy się nie dowie. Bo kim ona była, żeby się wypowiadać, skoro jej usta skosztowały alkoholu po raz pierwszy zaledwie cztery miesiące temu? Co ona mogła wiedzieć o czymkolwiek? Skąd mogła mieć blade pojęcie o ilości witamin, białka i tych wszystkich mało istotnych pierdołach, o których mówił jego kumpel? Ano właśnie nie mogła i całe szczęście, że pan lokate włosy uciszył go czym prędzej, bo jeszcze musiałaby coś odpowiedzieć, a wtedy byłaby w czarnej dupie. Czarnej i ciemnej dupie.
- Do damy to mi chyba daleko, ale zawsze można się łudzić - skwitowała, przewracając rozbawionymi oczami. Obserwowała uważnie, jak chłopak odbija się od blatu. Śledziła jego każdy drobny ruch, pozwalając sobie co jakiś czas zlustrować całokształt sylwetki, dziwnym trafem za każdym razem kończąc na twarzy. Twarz miał naprawdę ładną.
Zastanowiła się przez chwilę, jakie mogłaby mieć życzenie do alkoholu, jednak jeśli miała być ze sobą szczera było jej to kompletnie obojętne. Z kilku powodów: 1) alkohol to alkohol, 2) nie miała dlatego pojęcia, które trunki są jakie i czym się od siebie różnią i 3) byle by kopało. Biorąc jednak pod uwagę ich wcześniejszą rozmowę i ewidentne zamiłowanie do procentów nie mogła tak po prostu wykazać się obojętnością, czy, co gorsza, niewiedzą. Postanowiła więc postawić na najbezpieczniejszą kartę.
Szybkim ruchem odwróciła się tyłem do blatu i zwinnie zasiadła na chłodnym marmurze, tuż obok ewidentnie schłodzonej butelki wódki. Odsunęła ją delikatnie na bezpieczną odległość i ponownie ignorując tego drugiego typa, nachyliła się powoli w kierunku czekoladowych oczu i ponownie łapiąc jego elektryzujące spojrzenie, rzuciła zadziornie:
- Zaskocz mnie - kąciki ust Jo mimowolnie uniosły się do góry, ukazując szereg wyraźnych dołeczków. Lubiła rzucać ludziom wyzwania, jednak ten przypadek sprawił jej wyjątkowo dużą przyjemność - Jak będzie dobre, odpowiem szczerze na jedno twoje pytanie. Jakiekolwiek tylko chcesz - dodała po chwili, przygryzając dolną wargę i ściskając nieco mocniej chłodny blat, na którego brzegu podparła dłonie. Była to automatyczna reakcja na niekontrolowany ścisk w żołądku i inne dziwne rzeczy, których nigdy wcześniej nie doświadczyła. Nie była dobra w kokietowanie. Nie miała bladego pojęcia jak to się robi. Jednak sprawiało jej to wyjątkową przyjemność.

elijah johnston
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
19 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
lecz jak orfeusz poznałem życie po stronie śmierci, błękitnieją mi twoje na zawsze zamknięte oczy
- Daleko? – powtórzył przekornie, przybierając teatralnie zaskoczoną minę. Sceneria aż prosiła się o grę podobnego rzędu; gdzie indziej, jeśli nie w miejscach takich jak to, w wielkich domach, po brzegi wypełnionych nastoletnią złością i potrzebą przynależności (dziewięćdziesiąt procent gości cuchnęło nią na kilometr, z Elijahem włącznie, czy tego chciał, czy nie), prowadziło się podobne konwersacje? Gdzie łapało się za słówka, posyłało przedłużone spojrzenia i uśmiechało promiennie, ale subtelnie, jakby z zamiarem zaprezentowania się jako ktoś, kogo można byłoby zsynonimizować sobie z tajemnicą? Nikt nie mówiłby tak na szkolnym korytarzu, nie rozmawiałby tak przy kawie ani przez telefon, a to może był właśnie główny powód, dla którego te wszystkie imprezy były takie łatwe, przyjemne. Domówki rządziły się swoimi zasadami i te zasady jasno przyzwalały na to, aby czasem robić rzeczy niepoważne, okazjonalnie robić rzeczy durne, a raz na jakiś czas robić rzeczy które były i niepoważne, i durne. Tak, jak to pytanie. – Dziwne, bo wyglądasz na damę – wyjaśnił w końcu, przechylając nieznacznie głowę. Przez cały ten czas cień uśmiechu nie opuszczał jego twarzy ani na moment, zupełnie jakby coś w samej jej obecności sprawiało, że wyjątkowo ciężko byłoby zachować pozór powagi. A może to alkohol? Może alkohol kazał patrzeć na nią z niepodobną sobie przychylnością i mimowolnie czerpać niewyjaśnioną satysfakcję z każdego otrzymanego od niej spojrzenia, nieważne jak krótkiego.
Gdy tak pochylała się w jego kierunku, ostatecznie zawisając w sposób, który – stety albo niestety – pozwalał twarzom na zachowanie bezpiecznego dystansu, Elijah nie potrafił odmówić sobie szybkiego przemknięcia wzrokiem po jej twarzy. Nie takiego jak to wcześniejsze, gdzie miarą zainteresowania była jej sylwetka, przede wszystkim w sensie prezencji aniżeli fizycznym. Uważne. Postronny obserwator miałby pełne prawo wyrazić najszczersze zaskoczenie że młody Johnston, nawet tu i teraz, bujnięty już co najmniej kilkoma kubeczkami najróżniejszych trunków, zdolny był do wykrzesania z siebie skupienia w takiej ilości. Skupienia, bo tym właśnie były odrobinę ściągnięte brwi – nie wyrazem sceptycyzmu ani zwątpienia, a pełnej koncentracji, z którą sunął tylko odrobinę pospiesznie po charakterystycznych rysach twarzy, od zakończonego miękką kreską nos, przez ciemne brwi, pełne usta, na spojrzeniu przenikliwie błękitnych oczu kończąc. Choć na ogół nie brak było mu przecież słów, ba, z wyrzucania ich okazjonalnego nadmiaru zdawał się wręcz w niektórych kręgach słynąć, tym razem nie miał najmniejszego pojęcia, jak opisałby stojącą przed nim dziewczynę. Na przestrzeni tych kilku sekund, w których jedynym odgłosem obijającym się wśród kuchennych ścian był bas dudniącego na zewnątrz głośnika, Elijah spróbował nazwać wszystkie te rzeczy, które przychodziły mu na myśl, gdy na nią patrzył. Popołudniowe słońce, ametyst, pozłacana biżuteria wybrana ponad tą posrebrzaną, letnie miesiące. Wiedział, że był zainteresowany i wiedział, że miała do powiedzenia więcej, niż jego przeciętna rówieśniczka. I może to w zupełności wystarczało; ta pewność, że miał do czynienia z kimś, kogo nie potrafiłby zamknąć w żadnym oczywistym określeniu.
Zaskoczenia, chciała zaskoczenia. Wtem na myśl przyszedł dość nieoczywisty wniosek, że istniało prawdopodobieństwo, że nie był właściwą osobą na właściwym miejscu – zaskakiwał, o ile w ogóle, wyłącznie całkiem mocną jak na nastolatka głową, no i tą z definicji mocno pstrokatą otwartością, z którą podchodził do wszystkich i wszystkiego. Był to jednak tylko chwilowy kryzys na drodze do zadbania o usadowioną teraz wygodnie na marmurowym blacie damę, wszak nie minęła chwila, a Elijah już ruszał na kolejny już szturm kuchennych szafek C... Chada? Chrisa? Nie miał zielonego pojęcia, jak nazywał się ten bogaty gnój, który sprosił ich tu wszystkich co najmniej tak, jakby jutra (a z jutrem także powrotu rodziców z wycieczki do najbliższego resortu golfowego) miałoby nie być. Krótką chwilę znalazło znalezienie wszystkiego, czego potrzebował, to znaczy dwóch czerwonych (bo jakżeby inaczej) kubeczków i pierwszego lepszego napoju gazowanego, który wpadł mu w ręce. A potem dłoń instynktownie wyciągnęła się po zostawiającą na delikatnych opuszkach palców ślad zimna flaszkę. Moment, dwa, w końcu Johnston wręczał blondynce najprostszego drinka świata, rozcieńczoną byle Spritem wódkę, znaczy się. Z bardzo nieprzyzwoitą przewagą procentów w proporcjach wspomnianego napoju, ale hej, czy była mowa o zaskakiwaniu barmańskimi zdolnościami, czy o zaskakiwaniu po prostu?
- Jedno zaskocz mnie dla damy – oznajmił uroczyście, co najmniej tak, jakby otaczać miało ich niewiadomych rozmiarów towarzystwo. W istocie w kuchni byli już zupełnie sami – Elijah zarejestrować zdążył to dopiero wtedy, gdy z własnego kubeczka pociągał pierwszy łyk, z satysfakcją stwierdzając, że ten pożal się Boże drink, czy raczej nędzna karykatura pełnoprawnego drinka, była absolutnie przepaskudna. Czyli właśnie taki, jak być powinien. Nastoletnie lata były stanowczo za krótkie, żeby raczyć się niskoprocentowym winem, więc choć z tego miejsca szczerze wątpił w to, że da się zawartość ich kubeczków okrzyknąć dobrą albo i nawet przyzwoitą, wydawał się ze swojego dzieła... całkiem otwarcie zadowolony. – To jak, odpowiadasz szczerze czy nieszczerze? – zagaił właściwie natychmiast, podejmując decyzję, że to jedno pytanie, należne czy nie, paść mogło przecież zupełnie niezależnie od całej reszty.

Jo King
ambitny krab
żuczek
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Gdyby jeszcze dwa lata temu ktoś opisał jej obecne życie, popatrzyłaby na niego spod wielkiego byka, robiąc przesadnie skrzywioną minę, której ten świat jeszcze nie widział. Następnie poprawiłaby wiecznie opadający na twarz kosmyk białych włosów i ryknęła śmiechem. Tak po prostu. Czystym, donośnym, niewymuszonym śmiechem. Pewnie nawet musiałaby złapać się za brzuch, mając wrażenie, że zaraz padnie na jakiś zawał, albo coś rozsadzi jej wnętrzności od tego intensywnego gestu. Niemożliwe. Za nic nie pomyślałaby, że jeszcze kiedyś będzie w stanie nadrobić tak bezczynnie stracony czas. Te wszystkie lata, kiedy kolejne dzieci opuszczały mury bidula, a jej nie chciał nikt. Ludzie przychodzili, oglądali, niekiedy nawet jak wystawione małpy w zoo, a potem zabierali na spacer po ogrodzie, na lody tuż za rogiem, robili wszystko, by poznać się nieco lepiej. Przy dobrych wiatrach, kiedy wszystko wydawało się iść po ich myśli nawet zabierali do domu na cały weekend. Ah, prawdziwy rarytas. Golden Ticket pieprzonego bidula. Jo udało się to tylko raz, kiedy miała jedenaście lat. Była taka szczęśliwa, przepełniona złudną nadzieją. Nadzieją, że od teraz wszystko będzie dobrze. Nie było. Nie było, bo ona jak zwykle musiała coś zawodowo spierdolić. Tak bardzo chciała zrobić wszystko poprawnie, tak desperacko pragnęła dobrego wrażenia, że los przewrócił jej zamiary o sto osiemdziesiąt stopni. O ironio. Rozwalona szafeczka przy niewielkim łóżku, całkiem przypadkiem wylany kubek gorącej czekolady na biały, puchaty dywan i równie nieplanowane wpuszczenie szczura z piwnicy do dużego pokoju były tylko małym biforkiem przed największym szambem, które wyjebało na kolacji w jeszcze piątkowy wieczór spowodowane jej nagłą reakcją alergiczną na jeden ze składników sałatki przygotowanej specjalnie dla niej. Plus był taki, że zanim odwieźli ją przestraszeni do granic możliwości z powrotem do bidula zahaczyli jeszcze o szpital. Fajnie. Przynajmniej pozwiedzała ciekawe miejsce i poznała nowe twarze. Od tamtej pory już nawet nie łudziła się, że kiedyś znajdzie prawdziwy dom i normalne życie. A jednak proszę - dziesięć lat później siedziała w obcisłej skórzanej kurtce na chłodnym blacie, filtrując z kompletnym nieznajomym podczas domówki, na którą wbiła niezaproszona i już po części wstawiona. Czy życie mogło być piękne? A mogło. Mogło i było.
Patrzyła uważnie jak pan piękne oczy zabiera się za robienie drinka. Twarz miał skupioną, intensywnie przetwarzającą informacje, a żyłka na jego czole wykonywała lekkie pulsacyjne podskoki. Chciała dotknąć tej żyłki. Z jakiegoś dziwnego, nieznanego powodu tak po prostu chciała poczuć jego twarz pod swoją skórą. Sprawdzić, czy aby na pewno jest tak przyjemna i gładka jak wydawało się to z daleka.
- Dużej ilości dam serwujesz takie rarytasy? - prychnęła pod nosem, wbijając w niego wyzywające spojrzenie. Przedstawił to tak, jakby zdecydowanie nie był to pierwszy raz, kiedy powtarzał taką czynność. Nie mogła być w przecież w żaden sposób wyjątkowa - Dziękuje - przyjęła grzecznie szklankę, muskając przy tym jego palce zupełnie przypadkowo. Ciepły dreszcz przebiegł gdzieś w okolicach brzucha, przywołując kolejne dziwne, lecz przyjemne uczucie, którego do tej pory nie znała. Przyłożyła trunek do ust, gotowa do skosztowania. Widząc jak wielce skomplikowane składniki użył do zrobienia drinka nie spodziewała się nawet, że w jakikolwiek stopniu będzie on dobry w smaku. Nie. To wiedziała już od samego startu. Ale przecież tu wcale nie chodziło o dobry smak, prawda? Chodziło o to, żeby się sponiewierać i gładko ciągnąć grę, w którą dopiero co zaczęli grać, próbując odpowiednio ustawić karty. Pociągnęła zdecydowanie zbyt duży łyk, czując jak pomimo Sprita alkohol wypala jej delikatne gardło. Normalnie skrzywiłaby się na twarzy, kręcąc głową ze zniesmaczeniem, jednak jego mocne spojrzenie ciemnych oczu sprawiło, że zrobiło się jej dziwnie przyjemnie i gorąco.
To jak, odpowiadasz szczerze czy nieszczerze?
Odsunęła szkło od ust, lubieżnie oblizując pozostałości drinka na dolnej wardze. Na twarzy wymalował się jej delikatny uśmiech, a w oczach wydawały się skakać niewielkie iskierki. Spojrzała na niego z lekko przechyloną głową, przerzucając dłonie za siebie i to na nich opierając środek ciężkości. Przyglądała mu się przez chwilę, nieznacznie wymachując mimowolnie zwisającymi nogami, ponownie wręcz umierając z ciekawości, o czym właśnie myślał. Ah, ile byłaby w stanie oddać, żeby tylko poznać chociaż urywek tych kręcących myśli. Dużo. Dużo byłaby w stanie oddać.
- To już? - uniosła brew wysoko do sufitu, rzucając tym samym pytające spojrzenie - To chyba najbardziej zmarnowane pytanie, jakie w życiu słyszałam - pokręciła głową, powstrzymując wielki uśmiech, cisnący się na jej usta - Szczerze. Szczerze to był wyjątkowo smaczny. Na swój sposób - odpowiedziała zgodnie z prawdą, bo może i sam w sam sobie nie powalał, za to połączenie drinka z całokształtem wrażeń tworzył niesamowite doświadczenie. Całe szczęście, że na co dzień ten proces nie wyglądał tak samo, bo już chyba dawno zostałaby alkoholiczką. Zagubioną, uzależnioną wariatką.
Pociągnęła kolejny łyk i odłożyła szklankę gdzieś na bok w bezpieczną przestrzeń, wracając do wyprostowanej pozycji, automatycznie bliżej niego. Ponownie pozwoliła sobie zlustrować jego twarz, dostrzegając w jego oczach kolejną, zupełnie nową głębię. Może to z miłości do malowania tak bardzo doceniała ich koloryt i sposób, w jaki się blendowały. Może. Jednak nie zmieniało to faktu, że nagle stało się to jedno z jej ulubionych czynności.
- Szkoda, że tak zmarnowałeś swoje pytanie - rzyciła po chwili, na moment odrywając od niego spojrzenie i otulając wzrokiem otoczenie - A mogłeś spytać o tak wiele: Jak mam na imię, skąd jestem, o czym myślę, w skali od jeden do dziesięć jak bardzo podobają mi się twoje oczy, albo czy miałabym ochotę z tobą zatańczyć, o tam na parkiecie - machnęła delikatnie głową w kierunku tłumu ludzi poruszających biodrami do słodkich rytmów The 1975, po czym powróciła do jego idealnie kawowych oczu - Widzisz, a teraz nie będziesz wiedział, kiedy mówię prawdę, a kiedy kłamie - skwitowała spokojnym tonem, chociaż w środku jej wnętrzności aż wrzały. Nie miała pojęcia czy ktoś nagle zdecydował się podkręcić klimę, czy to może przez niego biło z niej takie ciepło.

elijah johnston
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
19 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
lecz jak orfeusz poznałem życie po stronie śmierci, błękitnieją mi twoje na zawsze zamknięte oczy
- Nie – odpowiedział krótko, pozwalając, aby to stanowczość tej odpowiedzi była najlepszym poświadczeniem jej całkowitej szczerości. Bo taka właśnie była. Szczera, do bólu przezroczysta. Ostatecznie, jakkolwiek cwane nie byłyby te uśmiechy, którymi na prawo i lewo rzucał w towarzystwie nowopoznanej damy, do kobieciarza (którym, rzecz jasna, musiałby być, żeby mieć aż taką wprawę w obsługiwaniu dam jaką właśnie mu zarzucano) było mu jednak wciąż... paskudnie daleko. Tak daleko, że z pewnym trudem przyszło mu odmówienie sobie wyjaśnienia, że do polewania owszem, posiadał dryg, wynikający głównie z dość niepokojącego zamiłowania do doprowadzania się do stanów, w których godność wyczerpywała się na długo przed ich swoistym punktem kulminacyjnym. Musiał być więc w tej chwili mocno rozdarty między przemożną potrzebą bycia w jej oczach kimś lepszym niż suma podejmowanych przez niego na porządku decyzji, a niepokojem o to, że milczenie było swojego rodzaju oszustwem, paskudnym kłamstwem zapakowanym w jakąś poetycką wręcz tajemniczość. Właśnie dlatego zawahał się lekko, w chwilowej ciszy wpatrując się w nieznajomą, pozwalając, aby jej podziękowania przerwały milczenie i wznowiły rozmowę z miejsca, które było dla Elijaha łatwiejsze do zrozumienia. A potem...
To już?
Kurwa mać. Mógł to przewidzieć.
Oczywiście, że zmarnował pytanie. Ale w takim razie...
- W takim razie wiesz już o mnie najważniejszą rzecz – bez zbędnego zakłopotania odbił piłeczkę, w bezwarunkowym odruchu wzruszając lekko ramionami, choć przecież do generalnej obojętności było mu wciąż dość daleko. – Zmarnowane szanse to moja specjalność – zadeklarował gwoli wyjaśnienia, mimo poważnego tonu uśmiechając się niezmiennie ciepło. Ile w tym stwierdzeniu było prawdy – ciężko powiedzieć, bo w przeciwieństwie do niejednego rówieśnika, Elijah szans do zmarnowania... no, nie miał w nadmiarze. Skromne życie współdzielone jedynie z najpoczciwszą kobietą na świecie, jego mamą nie otwierało przed nim w końcu mocy okazji ku temu, żeby sięgać po rzeczy wielkie, jakkolwiek niezwykłe. Ale może właśnie to, może właśnie ta paskudnie sztampowa zwyczajność całego jego istnienia była precyzyjną definicją tego, czym zmarnowana szansa była. Bo przecież czasem wciąż jeszcze marzył – o tym, że życie nie skończy się w Lorne, że razem z Sarą wyjadą gdzieś dalej, może nawet poza kontynent, zobaczą świat. Że będzie w jego życiu taki czas, że nie będzie chciało mu się pić tej wódy i łapać za obce dłonie, bo będą lepsze rzeczy niż bycie upodlonym i bezmyślna bliskość. Ten sen, jakkolwiek irracjonalny i nieprawdopodobny – wielki świat nie przewidywał miejsc dla takich jak on – wciąż za wszelką cenę starał się w nim żyć, trochę jak uporczywy chwast, który przez szczeliny między brukowymi kostkami przedziera się nawet wtedy, gdy otula go wyłącznie bezwzględność bijącego chłodem betonu.
- Tak? Aż tyle rzeczy masz przede mną do ukrycia? – zagaił niby niewinnie, choć spojrzenie, które z minuty na minutę zdawało się przybierać na intensywności, stanowiło możliwie najjaśniejsze i najbardziej oczywiste świadectwo tego, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co właśnie robił. Podobało mu się. Tak strasznie podobało mu się, że grała z nim dalej w tą grę, jakby zmuszając do tego, żeby zasłużyć sobie na dodatkowe słowo, na pierwszy odważny gest, z których jakimś dziwnym trafem póki co tak brutalnie odarta była cała ta rozmowa, wciąż prowadzona z bezpiecznego, jakby dziwnie rozsądnego dystansu, a jednocześnie w tak jasny i oczywisty sposób intymna. – Okej – kolejne wzruszenie ramion, idealny akompaniament do obojętnego tonu, który przyjął na potrzebę całej tej sceny. Odwrócony beztrosko wzrok i ambiwalentna postawa zdawały się być zwiastunem całkowitej rezygnacji, ale twarz, przede wszystkim spojrzenie, które długo nie potrafiło wytrzymać oderwane od jej łagodnych rys, szybko zdradziły, że to znów była część tej śmiesznej gry. – W takim razie ja będę odpowiadał. Szczerze – oznajmił w tej samej chwili, w której oczy na nowo zabłysnęły dziką ciekawością, a usta wykrzywiły się w ostrożnym grymasie zadowolenia. – Mam na imię Elijah – zaczął śmiało, nie czekając na jakiekolwiek przyzwolenie, bez żalu pozwalając własnemu imieniu płynnie ułożyć się na zmiękczonym stanem ewidentnego podpicia języku. – Jestem stąd. Myślę, że takich oczu jak Twoje nie wypada mierzyć jakimiśtam skalami, no i tak, chciałbym pójść z Tobą tańczyć, o tam, na parkiet – z godną podziwu dokładnością odwzorował jej wcześniejszy gest, naśladując tamto skinięcie głowy – chociaż tu też całkiem mi się podoba, bo jesteśmy sami. – Znów podparł się dłonią o blat, aby znów zawisnąć gdzieś w dzielącej ich przestrzeni, tym razem z umysłem zbliżając się jednak tak, jak do tej pory nie zbliżyło się jeszcze żadnej z nich. I dopiero teraz, gdy twarze dzieliły najdalej dziesiątki centymetrów, a ciepłe powietrze nierównych oddechów zaczynało mieszać się ze sobą i ciężkim, mdlącym zapachem drogiej wódki jednocześnie, uśmiechnął się znów. – Zapomniałbym. O czym myślę. Myślałem właśnie o Twoich ustach – wyłożył karykaturalnie rzeczowym tonem, co najmniej tak, jakby opowiadał jej właśnie o pogodzie za oknem, a nie rzucał podobnego typu sugestię, od niechcenia wciśniętą między wersy niby całkiem niezobowiązującej i swobodnej konwersacji.

Jo King
ambitny krab
żuczek
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
- W takim razie mam nadzieję, że to jedyna zmarnowana szansa, jaką dzisiaj przepaścisz - zacmokała w powietrzu, od strzału odbijając piłeczkę z powrotem w jego stronę, doprawiając słodkim, dwuznacznym kontekstem kolejnej już wypowiedzi, chociaż tak naprawdę nie miała żadnych oczekiwań. Doskonale zdawała sobie sprawę, że ludzie na co dzień tak rozmawiają, a fakt, że chłopak nazwie cię ładną wcale nie znaczy, że będzie już tobą na zawsze. A myślała tak. Myślała tak przez dość długi okres czasu, kiedy jej relacje z płcią przeciwną ograniczały się jedynie ogrodnika Richarda, który co środy przychodził sadzić nowe krzewy przy deptaku. Richard był starszym panem z długą brodą - niezbyt dobry obiekt do praktykowania zalotów czy innych flirciarskich zagrywek. Trzeba było sobie radzić na inne sposoby, wiec jedyna szkoła uwodzenia, jaką skończyła Jo ta w reżyserii Rogera Krumble z Jacksonem w roli głównej. Niezbyt dobry warsztat jak na osiemnastoletnią dziewczynę. Ani trochę. Jednak jakimś cudem w tamtym momencie przy kuchennym blacie jakoś dawała sobie radę. Nie szło jej najgorzej, a przynajmniej tak się jej wydawało. W końcu dalej tam stał, tak? Tak. Dalej uśmiechał się do niej wyzywająco, ciągnąć rozmowę, tak? Tak. No właśnie, więc nie mogło być aż tak źle. Na dźwięk kolejnego pytania, założyła nogę na nogę, nachylając się lekko do przodu, jakby chciała mu właśnie powiedzieć sekret, którego nikt inny nie powinien słyszeć
- Nawet nie wiesz jak wiele mam do ukrycia - zadziorny uśmiech wymalował się jej twarzy, a w oczach zdawały się skakać radosne iskierki. Było w nim coś wyjątkowego. Coś, co sprawiało, że czuła się dobrze, że nie miała problemu z wyrzucaniem zdań na poczekaniu, że potrafiła być na tyle lubieżna, by analizować jego twarz kawałek po kawałku, co jakiś czas zatrzymując się w okolicy ust, kiedy on odpowiadał na wszystkie pytania, które miały być skierowane do niej.
Elijah.
Powtórzyła w myślach. Boże, co za piękne imię. Chyba jedyne w swoim rodzaju. Nigdy wcześniej takiego nie słyszała. Co prawda jej lista męskich imion była dość okrojona, ale to było nieważne. Dla niej było wyjątkowe. Niepowtarzalne. Z wyjątkowo głębokim wybrzmieniem. Gdyby ktoś teraz dał jej kartkę papieru i pastele, namalowałaby najpiękniejszą interpretację tego imienia.
Elijah.
Powtórzyła ponownie, powstrzymując kąciki ust przed niekontrolowanym drgnięciem. A on mówił dalej. Nie przestał. Kontynuował potok tak ładnych słów. Słów, których - wierzcie lub nie - Jo nigdy wcześniej nie słyszała. Nigdy nie dostawała komplementów. Nie ona. Nie takich ładnych i kolorowych. I chcąc lub nie - Elijah o pięknych czekoladowych oczach właśnie rozdziewiczał ją słowo po słowie. Napawał nowym doświadczeniem, które w dodatku przyprawiało o szybsze bicie serca. Nie odpowiadała. Zabrakło jej słów. Siedziała po prostu na tym cholernym blacie, delikatnie nachylona i wpatrzona w jego twarz jak w najpiękniejsze dzieło sztuki z ekskluzywnej galerii. Dopiero niewielki gest z jego strony w postaci zmniejszenia bezpiecznej przestrzeni sprowadził ją na ziemię. Przełknęła ślinę, wodząc wzrokiem wzdłuż idealnie wyeksponowanej linii szczęki, kościstych policzkach, aż po wydłużony nos, co chwile odkrywając to nowe, piękniejsze drobiazgi. Zrobiło się jej gorąco. Ciepły dreszcz zawędrował wzdłuż kręgosłupa, przyprawiając o gęsią skórkę, a ona usiłowała zebrać w sobie wszystkie siły, by nie dać nic po sobie poznać. Nie miał bladego pojęcia co z nią robił. Nie od tego stopnia.
- O moich ustach? - udała zdziwioną, mimowolnie oblizując dolną wargę na samo ich wspomnienie - A co, coś z nimi nie tak? - przekręciła głowę, wykonując leciutki dziubek, tak żeby było je lepiej widać. Jego wzrok był nie do zniesienia. Palił ją. Palił jej całe wnętrze, wyzwalając fale obrzydliwie przyjemnego skurczu żołądka. Jak mogła nie doświadczyć tego wszystkie wcześniej? Jak możliwe było życie w zamkniętej klatce z dala od tak intensywnych wrażeń? Kurwa. Tak wiele straciła.
Ale przecież nic straconego, tak? Miała go przed sobą, bliżej niż jeszcze kilka chwil temu. Tak blisko, a jednak bez żadnego kontaktu fizycznego, żadnego dotyku. Zapragnęła to zmienić. Z udawaną pewnością, przesunęła powoli dłoń, do momentu aż natrafiła na tą jego, opartą luźno o chłodny marmur. Delikatnie, wręcz ledwie namacalnie musnęła jego skórę, sunąc opuszkami palców po zewnętrznej części dłoni, przez nadgarstek aż po zgięcie przy łokciu. Wpatrzona w czekoladowe oczy, delektowała się niewinnym gestem, chłonąc go w całości. Zwariowała. Przesunęła opuszki jeszcze wyżej, zahaczając o cienki materiał koszulki, który już po chwili zakręciła na palcu i delikatnie szarpnęła w swoją stronę, zmuszając go do ponownego zmniejszenia odległości.
- Zabierz mnie gdzieś - wyszeptała prawie w jego usta, biorąc pod uwagę jak blisko siebie się znajdywali - Zabierz w jakieś Twoje miejsce. Zaskocz czymś.. - rzuciła mu kolejne już tego wieczoru wyzwanie. Nie chciała, by ten wieczór się kończył, a gra, którą podjęli wydawała się na tyle intrygująca, że aż żal było jeszcze wskakiwać do drugiej rozgrywki, kiedy pierwszą wciąż mogła toczyć się powolnym tempem. Wykonała niewielki ruch bioder, przesuwając się na koniec blatu, prawie stykając się z jego czołem, po czym zsunęła się na nogi, mimowolnie ocierając o jego klatkę piersiową. Zadarła głowę w górę, desperacko odszukując jego spojrzenie - ..Elijah - wypowiedziałą najpiękniej jak tylko potrafiła, kwitując całe zdanie. Twój ruch typie.

elijah johnston
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
19 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
lecz jak orfeusz poznałem życie po stronie śmierci, błękitnieją mi twoje na zawsze zamknięte oczy
Godna podziwu wydawała mu się teraz (zresztą, tak właściwie – nie tylko teraz) jej ewidentna miłość do wyzwań; z fascynacją przysłuchiwał się jej śmiałym prośbom, z równie niemałym zainteresowaniem śledził połyskujące najszczerszą ekscytacją oczy, które przez cały ten czas zdawały się przyglądać i patrzeć tak uważnie, jakby usiłowała przejrzeć go teraz na wylot. I może przeglądała, skoro miała pełną świadomość tego, że jej wyzywający ton był dla niego siłą napędową dla wszystkich tych rzeczy, przed którymi na co dzień – na trzeźwo – powstrzymywała kierowana zdrowym rozsądkiem wstrzemięźliwość. Boże, co to był za wspaniały wieczór na to, żeby być młodym i głupim. Więc gdy znalazła się teraz tak blisko, żądna przygód i jego (kto by pomyślał? jego, tylko jego) towarzystwa, nie miał innego wyboru, niż tą prośbę spełnić. Zaskoczyć. Tylko że przed zaskoczeniem i wyprawą w nieznane musiał znaleźć się czas na to, aby jedną z dłoni ze stoickim spokojem ułożyć gdzieś na krzywiźnie jej opiętego materiałem spodni biodra, a potem uśmiechnąć się, aby z tym samym uśmiechem przysunąć się jeszcze trochę bliżej, w bezruchu zastygnąć dopiero wtedy, gdy ust nie dzieliły nawet nędzne milimetry. Nie, to nie był pełnoprawny pocałunek – zdążył zostawić na jej miękkich wargach ciepło tych własnych, niby nietrwały ślad, który w rzeczywistości miała – a przynajmniej taką miał nadzieję – nieść przy sobie przez najbliższe minuty. I...
I tyle. Odsunął się dokładnie wtedy, gdy cała ta bliskość i wynikające z niej szaleństwo prosiły o więcej, bardziej i szybciej, o pierwszy tak śmiały gest. Boże, naprawdę nie chciał się odsuwać, a boleśnie przypomniał mu o tym sposób, w jaką skórę otulił chłód nienaruszonego jej rozedrganym oddechem powietrza, ale wiedział, że w innym przypadku ich gra nie byłaby żadną grą, a ledwie jej wyjątkowo nieudaną repliką. Mógł więc tak samo niezawodnie i przekonująco grać absolutne niewzruszenie, posyłać jej teraz ten cwany uśmiech, który zdawał się otwartym zaproszeniem do kolejnej partii, do przetasowania kart, jeśli można, ale wszystko to było pozą, kuriozum idealnie odmierzonej prawdy przemieszanej z należytą dawką najzręczniejszej aktorskiej gry. Teraz milczał; zawzięcie i ponad wszystko uparcie, a w trwaniu w tym dziecinnym postanowieniu pomógł mu ten wciąż jeszcze na wpół pełny plastikowy kubek, z którego właśnie pociągnął przyzwoitego łyka, o ile można było w ten sposób nazwać próbę przełknięcia co najmniej połowy pozostałego alkoholu duszkiem.
- Idziemy.
Nie prośba, a stwierdzenie, w całej swojej stanowczości w pewnym sensie suche, choć to z całą pewnością nie w nią wymierzony był ten dziwny rodzaj oschłości, który był niczym innym, jak najdobitniejszym wyrazem zdecydowania, determinacji. Tym, ale też kolejnym sposobem na to, aby zachować doprowadzający do szału dystans – bo Elijah wiedział, że nic nie trzyma go przed tym, aby złapać ją raz i trzymać blisko następną godzinę lub dwie, ale i tak świadomie decydował się na dobrowolne uczestnictwo w zabawie, którą sama chwilę temu zapoczątkowało. Więc kolejny łyk, taki, który sprawił, że gardło zapiekło żywym ogniem, a brwi na kilka sekund ściągnęły się w wyrazie tego, co teoretycznie chyba należało nazwać obrzydzeniem (nawet jeśli, gwoli ścisłości, żrący posmak wódki przestał go brzydzić już miesiące wcześniej), a wraz z tym łykiem złożona sobie samemu przysięga bycia daleko tak długo, żeby doprowadzić ją do najczystszego szału. Tyle tylko, że dłoń tak nagle zdała się przeraźliwie pusta, gdy dzierżony w niej kubek, opróżniony z ponad połowy wcześniejszej zawartości nie bez wysiłku, został odstawiony na kuchenny blat. Nie, nie potrafił odmówić sobie także i tego, więc złapał ją za dłoń, przy okazji wcześniejszego skrzyżowania spojrzeń sygnalizując, że zamierzał zrobić teraz dokładnie to, o co poprosiła. Zabrać ją gdzieś, gdziekolwiek, w swoje miejsce skoro tego właśnie chciała.
Na dworze nie było zimno, ale rześkość wieczornego powietrza szybko tchnęła w Elijaha nową energię. Opuszczając posesję tamtego domu nie miał jeszcze pojęcia, gdzie właściwie zamierzał ją zaprowadzić, ale z pełną ufnością traktował rytm i kierunek dyktowany przez pracujące teraz niezależnie od jego przymglonego alkoholem umysłu nogi. Wierzył, że nie było teraz miejsc niewłaściwych ani obcych – z palcami wciąż splecionymi z jej dłonią, zdawał się z pełnym przekonaniem wierzyć w to, że świat stał właśnie przed nimi otworem, tu i teraz, w byle czwartkowy wieczór. Zupełnie nierealne wydawało się to, że znał ją tylko chwilę, że nie miał nawet pojęcia, jak miała na imię (z jakąś dziwną dozą szacunku podchodził do stwierdzenia, że tak wiele miała do ukrycia i z równie dużą ilością samozaparcia powtarzał sobie, że zamiast pytać otwarcie, lepiej było ją do podzielenia się nim... zachęcić?), bo wszystko wydawało się być teraz na swoim miejscu, właściwe, łatwe, a w całej tej prostocie tak niezwykłe. Toczyli się więc środkiem jezdni w wyjątkowo niespiesznym tempie, a w którymś momencie tej powolnej przeprawy przez jedną z bardziej przyzwoitych dzielnic Lorne, Elijah doszedł do wniosku, że brakuje mu w tej chwili tylko jednego. Z lekkim żalem (niewyrażonym żadnym skrzywieniem ani smutnym spojrzeniem, rzecz jasna; o tym mowy nie było) wypuszczał zaraz dłoń blondynki z własnej, sięgając wgłąb kieszeni spodni po mnącą się w niej paczkę papierosów i zapalniczkę. Nie pytał, nie proponował: bez słowa podał jej jedną z fajek, drugą, własną, wtykając pomiędzy zęby. Kultura nakazywała odpalić damie jako pierwszej, więc tak też zrobił, napotykając ze strony wykończonej ostatnimi kilkoma wieczorami zapalniczki spory opór, wszystko po to, aby już przy okazji odpalania własnego peta przekonać się, że ognia miało na ich dwójkę nie wystarczyć.
- Czekaj – poprosił, przystając tuż obok niej i w jakimś zupełnie bezwarunkowym (choć na pewno nie przypadkowym) odruchu zahaczając dłonią o jej talię, aby zatrzymać ją tuż obok. – Odpalę od Ciebie – zdecydował śmiało, znów uśmiechając się lekko, gdy zdał sobie sprawę z tego, że była to kolejna okazja do znalezienia się nieprzyzwoicie blisko. Nie minęło więc kilka sekund, a już nachylał się w jej stronę, z premedytacją czyniąc cały ten na ogół dość ordynarny gest bardziej intymnym, niż było to konieczne – ręka znalazła sobie miejsce gdzieś na wysokości policzka, jakby rzeczywiście miało być tak, że bez subtelnego pokierowania jej twarzą nie było realnych szans na powodzenie. – Zaciągnij się. Mocno – poinstruował, czerpiąc nieopisaną przyjemność z tego, że znów przyszło im być teraz tak blisko siebie nawzajem. Przysuwając się jeszcze odrobinę, aby zetknąć papierosy końcówkami, umyślnie podniósł wzrok, w tym wszystkim wciąż od nowa usiłując choćby na chwilę złapać jej spojrzenie.

Jo King
ambitny krab
żuczek
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Nie wiedziała skąd to się wszystko wzięło. Nie miała pojęcia, skąd przybyła ta nagła pewność siebie, ta pieprzona chęć zbliżenia, ta nagła desperacja by po prostu nie odchodził. Chciała go bliżej, mocniej, bardziej. Chciała chłonąć jego zapach, delektować się spojrzeniem, by finalnie zasmakować też jego wyjątkowo pełnych, idealnie zaróżowionych ust. Nie potrafiła tego nawet nazwać. Wszystkie te uczucia, całe to napięcie, gorąc i przyśpieszenie serca - wszystko to przeżyła po raz pierwszy. Pierwszy pieprzony raz. Czytała o tym w książkach, widziała to na filmach, jednak w życiu nie spodziewała się, że tak naprawdę dało się to czuć aż do tego stopnia, że nie dało się nad tym w żaden sposób zapanować. Jakby coś nagle odebrało jej kontrole i pozwoliło jedynie odczuwać. I choć wszystkie te uczucia na swój sposób był cholernie przyjemne, Jo gdzieś głęboko w środku była szczerze przerażona.
Tłumaczyła sobie, że to przecież normalne prawda? Kiedy robisz coś po raz pierwszy czujesz dyskomfort. Czujesz coś nowego, nieznanego, coś, nad czym nie masz panowania. Ludzką reakcją jest więc ucieczka, niewielki krok w tył, który pozwoli wciąć to wszystko na spokojnie, z perspektywy. Tylko, że przy nim nie było mowy o kroku w tył. Nie było mowy o nabieraniu perspektywy, bo przecież jak mogłaby się teraz zdystansować, kiedy przekroczyli już tyle granic? Z tego nie było odwrotu. Jechali autostradą, a na prostej wcale nie zapowiadało się na żaden zjazd przez najbliższe kilkanaście kilometrów. Nie było wyjścia. Musiała jechać do przodu. Razem z nim.
Czekała na dalszy ciąg wydarzeń, wpatrując się w idealnie czekoladowe oczy i nie mając bladego pojęcia, jaki będzie jego następny ruch. Rzuciła mu kolejną rękawicę, dając jeszcze większe pole manewru niż kiedykolwiek wcześniej. Pozwoliła mu zabrać się gdziekolwiek. Zaufała. Pewnie nie powinna, ale zaufała. Obserwowała uważnie jak zeruje drinka i podążając tym samym tropem złapała za własne szkło i wlała w siebie pozostałości. Ciepła, delikatna dłoń stanowczo wplotła się w tę jej, przyprawiając o niekontrolowane kołatanie serca. Wyprostowała na moment palce, by upewnić się, czy to wszystko przypadkiem nie jest czystym złudzeniem i kiedy była już pewna autentyczności tego wyjątkowego gestu, zacisnęła je pewniej, zamykając ich dłonie w idealnym uścisku. Było idealnie. Miała wrażenie, że perfekcyjnie do siebie pasują. Zupełnie jakby zostały wymodelowane specjalnie na tą chwilę. Poczuła lekkie szarpnięcie i nim wyszli z kuchni, Jo zdążyła jeszcze złapać pełną do połowy butelkę czystej wódki, stojącej samotnie na blacie.
Powietrze było rześkie, a delikatny wiatr podwiewał jej cienkie, złote włosy. Idealna pogoda na spacer. Zadarła twarz w górę, próbując nieco ostudzić parzący wręcz gorąc na policzkach, jednak nie było to takie proste - jego dłoń wciąż znajdowała tuż czy jej, emanując prawie namacalną elektrycznością. Nie dało się tego zignorować.
Pomimo, że przez kilka chwil szli w kompletnej ciszy, nasłuchując przyjemnego dla ucha szelestu liści, Jo wcale nie czuła niezręczności. Nie czuła potrzeby wypełniania czasu rozmową, zbędnym zagadywaniem i szukaniem tematu na siłę. Chłonęła tę chwilę. Brała ją cała, taką, jaka była. A była idealna. Przez moment zastanawiała się, czy dla niego jest to również coś ciekawego, wyjątkowego, czy może zwykła cotygodniowa wyprawka z kolejną już nieznajomą. Nie chciała być po prostu kolejną, jednak z drugiej strony doskonale zdawała sobie sprawę, że w żadnym wypadku nie była wyjątkowa.
- Hm? - przystanęła na moment, rzucając mu pytające spojrzenie - Dziękuje - przyjęła papierosa, nie omieszkując przy tym, oczywiście, musnąć jego idealnej skóry własnymi opuszkami - Nie chce nic mówić, ale powinieneś chyba zainwestować w nową zapalniczkę. Ewentualnie nauczyć się krzesać z kamieni jak prawdziwy harcerz - skwitowała rzucając w jego stronę największą oczywistą oczywistością, bo przecież kiedy komuś coś nie działa w życiu nie wpadłby na to, by kupić sobie nowe. Dzięki JoJo, na pewno sobie to chłopak weźmie do siebie - Odpalisz ode mnie? - spytała zdziwiona, bo nigdy wcześniej nic podobnego nie robiła, jednak nim zdążyła cokolwiek dodać, silna dłoń zahaczyła o jej biodro, przyprawiając o natychmiastowe pulsowanie, w miejscu, gdzie się znalazła. I kiedy już myślała, że to już szczyt jej cierpień, że teraz już tylko będzie mogła skupić się, by ochłonąć, jego wolna ręka zawędrowała tuż do jej policzka, doprowadzając jej ciało do istnego wrzenia. Wstrzymała oddech, przenosząc spojrzenie z jeszcze niezapalonego papierosa na kawowe, cholernie idealne oczy. Oczy, które wpatrzone były prosto w nią.
Zaciągnij się. Mocno
Zaciągnąć się? Jak mogła się zaciągnąć, kiedy kompletnie zapomniała jak się oddycha? Jak mogła robić cokolwiek, kiedy on tak na nią działał, kiedy pragnienie bliskości było wręcz namacalne, a ta sama bliskość parzyła do granic możliwości? Jak mogła znaleźć idealną równowagę dla tego wszystkiego? Nie miała wyjścia. Przełknęła to całe pieprzone roztargnienie i zebrała w sobie. Graj, Jo. Baw się. Pociągnęła papierosa resztkami sił, upewniając się, że Elijah był w stanie odpalić swojego. Widząc czerwony żar uśmiechnęła się delikatnie i prostując głowę, odsunęła filtr od ust.
- Trzeba było od razu palić po studencku. Po co marnować fajki - prychnęła, unosząc się na czubkach palców, by być jeszcze bliżej jego twarzy. Nie należał do tych super wysokich, jednak wciąż był o te kilka centymetrów bardziej przy chmurach niż ona. Zadarła głowę nieco w górę i upewniając się, że zdążył już wyjąc swojego papierosa, zbliżyła usta na cholernie niebezpieczną odległość. Ich bliskość była wręcz namacalna, a ciepło, które z nich biło uderzało prosto po twarzy. Przekręciła delikatnie głowę, wdmuchując mu dym, który przez te kilka sekund trzymała w płucach, delikatnie i prawie przypadkowo dotykając jego dolnej wargi. Przyjemny dreszcz adrenaliny przebiegł po jej kręgosłupie, dodając jeszcze więcej przyjemności do obecnej chwili. Odsunęła się dosłownie na milimetry, by łatwiej odnaleźć jego ciemne spojrzenie.
- No ale skoro już mamy dwie odpalone, to trudno. Może innym razem - rzuciła cicho i bezczelnie zjechała wzrokiem prosto na jego wciąż lekko rozchylone usta. Tak bardzo chciała ich posmakować, kiedy w tym samym czasie była przerażona wiedząc, że nigdy wcześniej tego nie robiła. Nie chciała tego spierdolić, chociaż podobno wystarczy to poczuć. A wyglądało na to, że czuli się nawzajem bardzo dobrze - A szkoda - skwitowała w końcu przerywając tę niemą rozmowę między nią a jego pełnymi wargami.
Wykonała kilka kroków w tył, wychodząc na środek pustej ulicy i unosząc wcześniej zajebana butelkę wódki wysoko w powietrze, wzniosła niemy toast. Za niego. Za nią. Za nich. Za te chwile. Za te cholernie proste, lecz piękne chwile.
elijah johnston
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
19 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
lecz jak orfeusz poznałem życie po stronie śmierci, błękitnieją mi twoje na zawsze zamknięte oczy
- No proszę, proszę – parsknął rozbawiony, przez cały ten czas ani myśląc oderwać od niej własnego spojrzenia, które utkwione było niezmiennie gdzieś na wysokości jej oczu (choć wyjątkowo obrzydliwym kłamstwem byłoby stwierdzenie, że przynajmniej raz na symboliczne kilka minut nie uciekało niżej, z powrotem na jej pełne usta). W tym momencie przez głowę nie przetaczała się żadna myśl o nachalności tych wszystkich mniej lub bardziej drobnych gestów, zupełnie jakby jej towarzystwo, choć przecież niezmiennie nowe i wciąż całkiem w tej nowości specyficzne, były najbardziej komfortowymi okolicznościami w jakich przyszło mu się od długich tygodni znaleźć. – Nie dość, że tajemnicza dama o wielu sekretach, to jeszcze jaka zaradna – skwitował jej odważne słowa, kręcąc lekko głową w czymś, co pierwotnie przypominać miało politowanie, a co ostatecznie i tak nie wybrzmiało nawet w połowie tak kąśliwie, jak na potrzeby ich wspólnej zabawy powinno. Widocznie dawał się teraz ogrywać, bez żalu odbierać sobie zwycięski tytuł, zamiast za wszelką cenę wyrywać go z tych jej drobnych, ciepłych dłoni. Trudno. Zamiast zwycięskiego ruchu, chętniej dłonie wyciągał teraz przez dzierżoną przez nią flaszkę; w ferworze tej wielkiej mobilizacji nie zdążyło przemknąć mu przez myśl, jak słusznym wyborem było jej zabranie, za co zresztą podziękował swojej towarzyszce, nie serdecznym słowem, a kolejnym uśmiechem, w tak jasny i oczywisty sposób zaadresowanym tylko do niej i do niej wyłącznie. Znalazł się też czas na krótkie skinienie głowy, które było najdobitniejszym wyrazem pełnej zgody z jej niemym toastem, zupełnie jakby zgodnie uznali, że ta chwila mogła, a nawet potrzebowała być przypieczętowana tym przyjemnie łatwym do przetworzenia brakiem obscenicznej bezpośredniości i wyraźnie wypowiedzianych słów. Przyjmując od niej flaszkę i łapiąc za szyjkę, na której jej dłoń zdążyła zostawić ciepły ślad, też wznosił ten cichy toast. Za nich, owszem, ale przede wszystkim za ten wieczór, którego nie sposób było zamknąć w żadnej książkowo prostej definicji źle, dobrze, lepiej albo gorzej.
A miasto? Miasto właśnie oddawało mu przysługę za wszystkie te lata, które jako dziecko, a potem nastolatek, spędził na jego ulicach – jeśli czasem ze zrozumiałych powodów czuł żal o to, że nie przyszło mu wychowywać się w miejscu innym niż to, dziś musiał całkowicie rozpływać się w obliczu komfortowej świadomości, że na myśl przychodziło mu teraz tyle pięknych miejsc, w które mógłby ją zabrać. Lorne było niewielkie, było specyficzne i w pewnym sensie zamykało go w ramach konkretnego modelu dzieciaka, przed którym nie otwierał się szeroki horyzont wspaniałych perspektyw, ale Lorne było przecież też piękne i takie właśnie wydawało mu się zwłaszcza teraz, gdy idąc z nią po tej pustej ulicy mógł podnieść wzrok i nie zobaczyć ciemnego, pustego nieba, a firmament błyszczących łagodnym światłem gwiazd. I może właśnie ten widok był tym, co finalnie pociągnęło go w jedno, konkretne miejsce – w mgnieniu oka i zupełnie instynktownie skręcał w jedną z pobocznych uliczek, która prowadziła w stronę jednej z licznych okolicznych plaż. Spacer nie był długi, ale nie musiał być, bo nad całą sceną wciąż unosiła się rześka atmosfera pełnej beztroski, absolutnego i całkowitego braku zmartwień, które kazałyby zwątpić w jakikolwiek aspekt tej sytuacji. To, gdzie teraz szli, jak szli, którędy, jak długo, po co... Tyle było tych rzeczy, od zawsze i na zawsze tak durnych i niepotrzebnych, które zabierać mogły teraz czas i energię, a od których mieli teraz pełne prawo być wolni.
Jego miejscem okazał się stary, drewniany pomost, wybiegający zaledwie kilka metrów wgłąb niewielkiej zatoczki, chronionej od wściekłych fal wieczornego oceanu kilkoma wymytymi skałami. O bliskości wzburzonej wody niezmiennie przypominał jednak przyjemny szum, choć z natury donośny, to wciąż z jakiejś przyczyny tak niezwykle kojący. Wszystko, wszystko znów wydało się Elijahowi tak zabawnie idealne, jakby sprzyjała im – a może jemu, skoro miał szczęście w zastępstwie za klasyczne domówkowe rozrywki być teraz właśnie tutaj, z nią – jakaś obca, wyższa siła, która z podobną najbardziej zagorzałemu perfekcjoniście dbałością podchodziła do każdego, najmniejszego nawet aspektu tej sytuacji. I nawet skrzypienie desek, na co dzień złowrogie i jakby ostrzegawcze, dziś wydało się częścią całej tej iście nadmorskiej symfonii, akompaniamentem dla rozbryzgujących się o skały fal i nieznacznie przyspieszonych oddechów. Znów za rękę prowadził ją po pomoście, aż do samego końca, skąd widok mógł być jeszcze bardziej wspaniały niż dotąd (nawet jeśli, nawiasem mówiąc, nie wydawało się to Elijahowi możliwe). Zdążył tylko chaotycznym gestem dłoni wskazać na miejsce na wyblakłym od słońca drewnie, zanim sam kucnął, ostatecznie opadając na deski ciężko i... tak zwyczajnie się na nich kładąc. W tym samym momencie dopalonym praktycznie do samego filtra papierosem zaciągnął się już po raz ostatni, zanim dogasił go o wilgotną konstrukcję pomostu.
Nie miał w tym momencie pojęcia, czy zaskakiwał. Nie byłby w stanie zgadnąć – subiektywnie ocenić, czy ta stopklatka, która była wszystkim tym, czym był on, głupi, młody i zakochany w falach Elijah, kwalifikowała go teraz do bycia kimś wyjątkowym, ciekawszym, niż w rzeczywistości był. Być może była to tylko kolejna denna klisza. wyrwany spomiędzy częstochowskich rymów motyw uwielbiany tylko przez tych poetów, którzy za dobrze rozumieli otaczający ich świat, żeby przelewać na kartki myśli o rozczarowaniach wynikających z samej konieczności w nim funkcjonowania. I może chciał grać z nią dalej, wykonywać co zręczniejsze podania i uznawać, że żadne z tych zagrań nie było do końca czyste, ale w tym momencie nie miało to większego znaczenia. Zaskakujący czy nie, chciał tu być. Z nią, najlepiej z nią, nawet jeśli lata spędzane w zakamarkach bliźniaczo podobnych temu konkretnemu zdołały nauczyć go, że samotność miała sens, gdy sięgało się po nią świadomie.
Więc nie wiedział. Jak miała na imię, skąd była, o czym myślała, w skali od jednego do dziesięciu jak bardzo podobały jej się jego oczy, czy chciała go wtedy zabrać na parkiet, ani czy stojąc teraz nad nim myślała o nim ciepło, czy zamierzała przyjąć zaproszenie w noc, która była przecież tak inna niż wszystko to, co działo się do tej pory – niż hałaśliwa domówka i lepka od potu skóra wszystkich tych, którzy zdecydowali się na niej zostać. Nie wiedział i w dalszym ciągu nie śmiał pytać, przez cały ten czas pozwalając, aby arkusz ocen (czy był w tym wszystkim należycie odważny, czy zrobił coś niespodziewanego, czy było tu wystarczająco pięknie, czy było to miejsce właściwe do spożycia nawet większych ilości wódki?) wypełniała teraz sama, w ciszy, jakby we własnym zakresie. Nie przeszkadzał jej nawet wcześniejszym nachalnym spojrzeniem, wszak wzrok z godną podziwu intensywnością sunął teraz po rozświetlonym niebie, tak pieczołowicie i skrzętnie starając się prześledzić każdy, najmniejszy jego zakamarek, zupełnie jakby on sam doszukiwał się w tym widoku jakiegoś kardynalnego błędu, który podważałby jego prawdziwość.

Jo King
ambitny krab
żuczek
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
W jednym miał rację: była odważna. Była odważna, bo taka właśnie być musiała. Życie nie traktowało jej pokornie i kolorowo, wymuszając konkretne zachowania, by po prostu przetrwać. Przetrwała tyle obrzydliwych chwil, złamanych serc i utratę rodziny - musiała być silna. Musiała, bo innego wyjścia nie było. Nauczyła się więc iść po swoje z podniesioną głową, nawet jeśli nie miała bladego pojęcia do robiła, ani gdzie powinna postawić następny krok. Zupełnie tak jak w tamtej chwili.
Nie miała pieprzonego pojęcia co właśnie robiła, stojąc na środku jakiejś randomowej ulicy w towarzystwie świeżo poznanego chłopaka, wielkiej butelki wódki i cholernie pięknej panoramy gwiazd tuż nad ich głowami.Nie wiedziała, czy decyzje, które podejmowała na gorąco i odskoku były dobre. Pewnie nie, jednak w tamtym momencie zupełnie o to nie dbała.
Cieszyła się tym.
Cieszyła się chwilą.
Cieszyła się chwilą spędzoną właśnie z nim.
Co było w nim tak wyjątkowego? Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Nie dlatego, że ciężko było znaleźć te dobre, miłe cechy - wręcz przeciwnie - jej podobało się kurwa wszystko. Wszystko w nim było idealne. Zaczynając od sposobu, w jaki na nią patrzył, od tych cholernie seksownych iskierek pożądania ulokowanych w ciemnych tęczówkach poprzez delikatną, lecz męską dłoń, którą otulał jej drobne palce, gdy szli wzdłuż oświetlonych ulic Lorne, a ciepły wiatr szarpał ich niesforne włosy, aż po ton głosu, którym czarował jej całe ciało, gdy bez wytchnienia opowiadał o sobie i życiu w małym mieście. A ona słuchała. Słuchała jak zaczarowana, co jakiś czas kciukiem muskając przyjemną w dotyku skórę i błagała. Błagała w myślach, by czas stanął w miejscu. By mogła zostać już tu na zawsze, doświadczając co sekundę to nowych wrażeń, emocji i czułości. Czułości, których nikt wcześniej jej nie dał. I chyba to właśnie najbardziej czyniło go wyjątkowym - był pierwszym. Pierwszym, który dał jej chwilę szczęścia, beztroski i nienamacalną gwiazdkę z nieba.
Powolnym krokiem wkroczyła na pomost, w międzyczasie wyrzucając peta w zapełnioną przestrzeń, rozglądając się dookoła. Było pięknie. Było tam szczerze pięknie. Podeszła nieco bliżej krawędzi, wbijając spojrzenie w idealnie formujące się fale, które w ułamku sekundy rozbijały się o brzeg i jak gdyby nigdy nic wracały do morza. Jakie to proste. Tak po prostu jak fala rozbić się na milion kawałeczków, by po chwili odrodzić się na nowo i zrobić to samo. W kółko i w kółko to samo. Prychła pod nosem, wybijając się z zamyślenia.
- Ładnie tu - wydusiła, odwracając się w końcu w jego stronę, by dostrzec leżący na pomoście, zamyślony ideał. Wyglądał jak z bajki. Wyglądał jak piękna poezja, opisana najstaranniej wyselekcjowanymi słowami.
I nagle zapragnęła zobaczyć świat z jego perspektywy.
Podeszła na środek mostu i ówcześnie odkładając gdzieś na bok już prawie pustą flaszkę po wódzie, ułożyła głowę tuż obok jego, kładąc resztę ciała po przeciwnej stronie. Chłodny wiatr ochładzał jej ciepłe od wrażeń pliczki, kiedy zapatrzonym jak w obrazek wzrokiem sunęła po idealnych konstelacjach gwiazd. Świeciły wyjątkowo mocno, pokazując się z najlepszej, możliwej strony. Przekręciła delikatnie głowę, opadając polikiem na chłodny pomost, by spojrzeć na Elijah.
- O czym myślisz? - wyszeptała ledwie słyszalnie, zawieszając wzrok na jego twarzy. Sunęła po idealnej linii szczęki, podziwiając ostry kształt, pragnąc dotknąć każdy jej milimetr, a serce zdawało się zatrzymać, kiedy i on w końcu uraczył ją swoim ciemnym spojrzeniem - Elijah - wypowiedziała ciepłym tonem i wplotła dłoń w jego bujne loki, nie potrafiąc już dłużej walczyć z dzielącą ich przestrzenią i brakiem jakiegokolwiek fizycznego kontaktu. Potrzebowała go czuć. W mniejszym lub większym stopniu.
elijah johnston
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
19 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
lecz jak orfeusz poznałem życie po stronie śmierci, błękitnieją mi twoje na zawsze zamknięte oczy
O czym myślał?
Twarz siłą rzeczy rozbłysnęła najszczerszą radością, gdy policzki naciął szeroki grymas, niecodzienne połączenie rozbawienia, zainteresowania i... zadowolenia? To ostatnie owszem, mogło być (a nawet musiało) być nieodłączną i szalenie oczywistą składową tego miksu najróżniejszych emocji, niemniej podchodzić do niego należało z odpowiednią dozą sceptycyzmu – głównie dlatego, że wszystko to wciąż było przecież tak szalenie dziwne, nierealne wręcz. Z drugiej strony... w całej tej abstrakcji, jakby w ramach jakiegoś wyjątkowo pokrętnego paradoksu, wydawało się jednocześnie proste, naturalne. Jakby ich dwóm głowom od zarania dziejów pisane były te wgłębienia w starych, zużytych deskach, jakby morska bryza tylko czekała na to, aby mgiełką rześkiej, słonej wody otulić teraz ich twarze, jakby gwiazdy zdecydowały się błyszczeć mocniej, intensywniej niż kiedykolwiek dotąd, gdy tylko postanowili we dwójkę złożyć im wizytę, kładąc się tak bezceremonialnie pod gołym niebem. Elijah nie kochał wielu rzeczy. Matkę, starego kota, wzburzone wody oceanu, odrobinę pretensjonalną poezję i popołudniowe słońce; ale leżąc tutaj, teraz, pewien był, że tak jak te wszystkie rzeczy, tak i tą konkretną chwilę, w całej swojej prostocie tak urzekającą, także kochał. Mocno, z całego swojego młodzieńczego serca. Chciał czerpać z niej garściami, choć nie łapczywie, nie bez opamiętania, wszak nawet w podtrutym ciele kwitła samoświadomość na tyle duża, zrozumiała i czytelna, aby wiedzieć, że wieczory takie jak te zdarzały się raz na milion. Że nie wolno było ich pospieszać.
O tym myślał, tak naprawdę. Chwilę zastanawiał się, czy tą prawdą należało się dzielić, zupełnie jakby zdążyło wykiełkować w nim jakieś nieśmiałe, choć zupełnie uzasadnione przeświadczenie, że pewne rzeczy traciły na wartości z chwilą, w której były nazywane. Właśnie dlatego milczał moment, drugi. Nie tak, jak milczy się z bezradności i nie tak, jak milczy się, gdy próbuje znaleźć się właściwą odpowiedź. Nie. Odpowiedź leżała tuż przed z nim, z pofalowanymi od słonej wilgoci, złocistymi włosami rozsypanymi na zapiaszczonym pomoście, z twarzą na wpół rozbłyskającą pod płaszczem księżycowego światła. Milczał, bo chciał się tym cieszyć.
- O Tobie – przyznał w końcu bezwstydnym tonem, a niezmącona zbędnym zawahaniem bezpośredniość tej odpowiedzi zdawała się stanowić najlepsze świadectwo jej całkowitej szczerości. Spojrzeniem znów błądził po jej twarzy; po skórze, po kształtach – oczach, ustach i nosie, po włosach, po wszystkim, chłonąc to niezwykłe wszystko bez żadnego skrępowania, w myślach zastanawiając się, czy kiedykolwiek wcześniej widział kogoś, kto, tak jak ona, nawet leżąc na mokrym drewnie mógł być tak wierną podobizną nieuchwytnego boskiego piękna. Ona, rozciągający się za nią pejzaż wymytych skał, wątłe światło księżyca, nawet ta prawie pusta flaszka, która stała nieopodal – gdyby tylko mógł, zamknąłby ten przedziwny, choć niewątpliwie piękny moment w statycznej stopklatce aparatu, a potem z całego serca liczyłby na to, że znajdzie się w tym parszywym mieście ktoś, kto zręcznymi pociągnięciami pędzla uwieczni ten stan na płótnie, tak, aby zostać mógł z nim już na zawsze, do końca. O tym też teraz myślał, wciąż ucieszony, choć teraz, w porównaniu do poprzedniego, ten uśmiech był znacznie skromiejszy, lżejszy, jakby rozrzedzony ciekawością, która zaledwie chwilę później przemówiła przez zadane jej pytanie. – Skąd się wzięłaś? – Czuł, że nie miała dla niego dziś wielu odpowiedzi, że to pytanie być może miało być jednym z nielicznych, które w ogóle mu przysługiwało. Zrozumiał to, gdy milczała tak dużo, słuchając uważnie; jego słuchając, co było przecież tak zwyczajnie abstrakcyjne i niemożliwe, jeśli myślało się o wszystkich tych osobach, które czasem raczyły go spojrzeniami, ale tylko nimi, wszak nie interesowało ich w nim nic, co nie było namacalne, fizyczne, łatwe do ujęcia i zatrzymania blisko siebie. Ci ludzie nie chcieli historii, nie chcieli słów, przemyśleń, jego miejsc, przeciągłych spojrzeń i tylko okazjonalnych śmiałości. Nie chcieli wiedzieć, o czym myślał. Woleli mówić. Ona nie mówiła. – Hm? – zachęcił łagodnie, miękko, pozwalając, aby przyjemnie mrukliwy dźwięk tej krótkiej sylaby płynnie przetoczył się przez usta i zawisnął w rozedrganym powietrzu. Nie zamierzał naciskać, choć tak jasne było, że ta zachęta była wyrazem najszczerszej nadziei na to, że ostatecznie zasłużył sobie na niewielką nawet namiastkę wiedzy.
Jakby wtórując spokojnemu zapytaniu, wkrótce także i jego własna dłoń we własnym rytmie odnalazła drogę do jej twarzy. Tak jak ona, z palcami wplecionymi teraz w rozsypane na pomoście włosy (czy wiedziała, jak bardzo jej drobna dłoń pasowała do jego loków?), tak i on zapragnął jakiejś jej części dla siebie, nie mając chęci, ochoty ani tym bardziej potrzeby zastanawiać się, czy wolno było mu się na odrobinę bliskości zdobyć. Wolno. Wiedział, że wolno, ale na wszelki wypadek zachował przypieczętowaną absolutnym spokojem ostrożność, gdy opuszkami palców bez namysłu sięgał do jej twarzy, zostawiając na skórze policzka delikatne muśnięcia, ledwie ciepłe ślady, które szybko stawać musiały się tylko wspomnieniem jego badawczego dotyku.

Jo King
ambitny krab
żuczek
ODPOWIEDZ