Miała takie podejrzenia i ugryzła się w język głównie dla niego. Nie chciała dokładać mu w tym momencie nerwów. Bo nawet jeśli naprawdę nie uważała, że należy jakoś specjalnie się nad nią rozczulać i przede wszystkim była w 100% przekonana, że nie powinien się czuć w żaden sposób winny, że coś się jej stało tutaj, to jednak potrafiła sobie wyobrazić, że w odwrotnej sytuacji nie byłoby jej już tak łatwo na to spojrzeć. Nadal miewała wyrzuty sumienia, że przy pierwszym spotkaniu po jej powrocie złamała mu nos, gdy o tym myślała. Nawet jeśli jej rozsądna część potrafiła zaakceptować, że było to spowodowane przez zbieg bardzo niefortunnych wydarzeń. Dlatego starała się mocno być dla niego wsparciem, a nie działać mu na nerwy tym, że jest upartym osłem. Jeśli to nie jest miłość, to ja nie wiem, co nią jest.
—
Możliwe. No cóż, w takim razie odwołam wspinaczkę na klif pod koniec miesiąca… — westchnęła, jakby co najmniej rzeczywiście miała takie coś w planach. Tak naprawdę to nie miała i nawet nie planowała tego zmienić. Aż takie szaleństwa jej mimo wszystko nie kręciły, wspinała się tylko po ściankach, a nie po prawdziwych skałach bez zabezpieczeń. Ale była świadoma, że niestety i to będzie musiała sobie odpuścić przez jakiś czas. —
Będę korzystać — trudno stwierdzić, czy go w tym momencie chciała o tym zapewnić, czy raczej ostrzec. Chociaż oczywiście miała szczerą nadzieję, że okoliczności będą mniej dramatyczne niż te.
—
Przykro mi — sama powędrowała wzrokiem ku łodzi, przykrytej w znacznym stopniu dużym, starym drzewem. Niewiele dawało to, że jej przykro, ale chyba na chwilę obecną i tak nie można było powiedzieć nic więcej. Nie chciała go zapewniać, że na pewno się to ogarnie, bo było to raczej marne zapewnienie w tych okolicznościach, szczególnie że nie miała w tym zakresie kompetencji. —
Chciałabym móc zrobić coś więcej, żeby Ci pomóc, ale mogę tylko obiecać, że możesz na mnie liczyć i nic w tej kwestii się nie zmieniło — nie było to nie wiadomo jak dużo, ale zdążył ją też na tyle poznać, aby wiedzieć, że była całkiem zaradna i zaangażowana. I żadna głupia wierzba tego nie zmieni.
Westchnęła ciężko i dość niechętnie spełniła jego prośbę, chociaż sama doskonale wiedziała, że nie wygląda to najlepiej. Może i rzuciła medycynę bardzo szybko, ale biorąc pod uwagę swój tryb życia, wyjazdy na misję i aktualną prac, była nie najgorzej przeszkolona z pierwszej pomocy i jeszcze lepiej zaznajomiona z kontuzjami i złamaniami. Ale dopóki nikt nie mówił tego na głos, to jakoś łatwiej było to ignorować. W ignorowaniu tego, że było to bolesne, była akurat całkiem niezła — miała wysoki próg bólu i niejednokrotnie robiła sobie krzywdę (przypadkiem, celowo nie łamała sobie kończyn, naprawdę). —
Mhmm, trochę się spodziewałam, że plasterek z dinozaurem nie załatwi sprawy — przyznała, przyglądając się swojej ręce, która nie prezentowała się pięknie. Zmieniła lekko kolor i była opuchnięta, a ból przy próbie poruszania był nie tylko bardzo niekomfortowy, ale też cholernie męczący. Skrzywiła się lekko, na samo słowo
szpital, do którego absolutnie nie chciała jechać. —
Szpital jest daleko i na pewno mają trudniejsze przypadki na głowie — dodała, jakby to kompletnie przesądziło o tym, że tam nie pojadą. —
Poradzą sobie z tym w przychodni — dodała, chociaż i to nie do końca jej się podobało, co dość jasno wyrażała jej niezadowoloną miną. Niestety, wiedziała dobrze, że jeśli chciała wrócić do pracy możliwie, jak najszybciej, to nie miała wyjścia. A chciała. I pozostawało się jej cieszyć, że to ręka, a nie noga, bo mimo wszystko to ograniczało ją zdecydowanie mniej. Nadal będzie mogła iść chociaż pobiegać.
aldred reddington