If found, please return to…
: 13 lip 2022, 20:10
#2
Wiele osób, z Francisem Parkinsem na czele, złapałoby się za głowę, wiedząc, co w planach miała Maxine we własnej osobie. Dzisiejszego wieczoru postanowiła pójść na żywioł i wreszcie zrobić postęp w swoim małym-dużym śledztwie.
Jak powszechnie wiadomo, miejscowi policjanci mieli w głębokim poważaniu zaginięcie Sarah Parkins. O wiele bardziej interesowało ich pożeranie pączków i czajenie się na kolejną dolewkę kawy w miejscowym fast foodzie. Kto wie, może pani Parkins oblała ich przy pierwszym podejściu do testów psychologicznych i teraz mścili się na swój sposób, nie kwapiąc zbytnio z szukaniem poszlak.
Całe szczęście, do miasta wróciła córka marnotrawna, nie przebierająca w środkach.
Według jej własnego, prywatnego szkicu, opcji mogło być kilka. Przede wszystkim – Sarah żyła, albo też nie. Jeśli żyła, musiała mieć naprawdę dobry powód do ucieczki po angielsku, bez choćby słowa pożegnania. Opcja druga w tej odnodze drzewka śledczego, prowadziła ku poważnej chorobie. Alzheimer? Tyle, że gdyby matka rzeczywiście cierpiała na to problematyczne schorzenie, raczej nie trudno byłoby ją odnaleźć?
O wiele więcej wysiłku musiałaby włożyć w tropienie osoby zmarłej. Nie chciała patrzeć na matkę z obiektywnego punktu widzenia, niczym kazus studencki, jednak ten sposób ratował ją przed emocjonalnymi traumami. Wystarczyło, że ojciec i brat przeżywali swoje, zamieniając się w zdołowane jednostki, kompletnie wyprane z racjonalności.
Nie sądziła też, aby matka targnęła się na własne życie, dlatego też postanowiła rozejrzeć się po przybytku, gdzie rozmowy o trupach i potencjalnych nieboszczykach, raczej obijały się o uszy. Wchodziła do istnej jaskini lwa i za cholerę nie wiedziała, jak się ubrać. Może powinna przypominać jakąś wyuzdaną ćpunkę? Nikt wtedy nie zamieniłby z nią sensownego słowa, biorąc za lalkę do towarzystwa. Być może, przyniosłoby to pewne rezultaty, jednak tego wieczoru musiała zachować trzeźwe spojrzenie na sytuację.
Postawiła na poważną klasykę, w barwach szarości i czerni, przez co wypadnie albo na córkę mafioza, albo aspirującą kierowniczkę korpo. Cokolwiek. Ważne, aby w razie potrzeby, była w stanie sięgnąć po dyskretny gaz pieprzowy, schowany w marynarce (kij w kto, że tego typu środków zdecydowanie nie powinno się rozpylać w pomieszczeniach).
Ciemne okulary dawały poczucie anonimowości i głównie przez to postanowiła zatrzymać je na nosie, po minięciu bramkarzy. Była tutaj świeżą twarzą, a to wystarczało, aby przykuć wzrok stałych bywalców… którego póki co się nie obawiała.
Jak gdyby nigdy nic, lekkim krokiem podeszła do baru, zajmując jedno z wysokich krzesełek. Z dwojga złego, lepiej pokazać się w takim klubie samemu, niż z obstawą (nawet taką, niewinnie wyglądającą). Cóż najgorszego mogłoby się stać? Te myśli lepiej pozostawić w swojej głowie, skoro miała skupić się na rozeznaniu.
- Podwójne martini - przekazała z francuską naleciałością barmance, gdy już zyskała jej uwagę. Wódka z colą brzmiała zbyt banalnie i infantylnie a czysta whisky prędzej wypaliłaby jej gardło. Wystarczy na nią spojrzeć: nawet w tym outficie szefowej nie wyglądała na kogoś, kto piłby szkocką, albo nawet rum.
Czuła się trochę, jak dzieciak z deskorolką, wśród gangu motocyklistów, przez co potrzebowała procentów, aby się odpalić i mentalnie poklepać po plecach. Powoli i spokojnie; byle tylko nie wpakowała się na minę.
Sameen Galanis
Wiele osób, z Francisem Parkinsem na czele, złapałoby się za głowę, wiedząc, co w planach miała Maxine we własnej osobie. Dzisiejszego wieczoru postanowiła pójść na żywioł i wreszcie zrobić postęp w swoim małym-dużym śledztwie.
Jak powszechnie wiadomo, miejscowi policjanci mieli w głębokim poważaniu zaginięcie Sarah Parkins. O wiele bardziej interesowało ich pożeranie pączków i czajenie się na kolejną dolewkę kawy w miejscowym fast foodzie. Kto wie, może pani Parkins oblała ich przy pierwszym podejściu do testów psychologicznych i teraz mścili się na swój sposób, nie kwapiąc zbytnio z szukaniem poszlak.
Całe szczęście, do miasta wróciła córka marnotrawna, nie przebierająca w środkach.
Według jej własnego, prywatnego szkicu, opcji mogło być kilka. Przede wszystkim – Sarah żyła, albo też nie. Jeśli żyła, musiała mieć naprawdę dobry powód do ucieczki po angielsku, bez choćby słowa pożegnania. Opcja druga w tej odnodze drzewka śledczego, prowadziła ku poważnej chorobie. Alzheimer? Tyle, że gdyby matka rzeczywiście cierpiała na to problematyczne schorzenie, raczej nie trudno byłoby ją odnaleźć?
O wiele więcej wysiłku musiałaby włożyć w tropienie osoby zmarłej. Nie chciała patrzeć na matkę z obiektywnego punktu widzenia, niczym kazus studencki, jednak ten sposób ratował ją przed emocjonalnymi traumami. Wystarczyło, że ojciec i brat przeżywali swoje, zamieniając się w zdołowane jednostki, kompletnie wyprane z racjonalności.
Nie sądziła też, aby matka targnęła się na własne życie, dlatego też postanowiła rozejrzeć się po przybytku, gdzie rozmowy o trupach i potencjalnych nieboszczykach, raczej obijały się o uszy. Wchodziła do istnej jaskini lwa i za cholerę nie wiedziała, jak się ubrać. Może powinna przypominać jakąś wyuzdaną ćpunkę? Nikt wtedy nie zamieniłby z nią sensownego słowa, biorąc za lalkę do towarzystwa. Być może, przyniosłoby to pewne rezultaty, jednak tego wieczoru musiała zachować trzeźwe spojrzenie na sytuację.
Postawiła na poważną klasykę, w barwach szarości i czerni, przez co wypadnie albo na córkę mafioza, albo aspirującą kierowniczkę korpo. Cokolwiek. Ważne, aby w razie potrzeby, była w stanie sięgnąć po dyskretny gaz pieprzowy, schowany w marynarce (kij w kto, że tego typu środków zdecydowanie nie powinno się rozpylać w pomieszczeniach).
Ciemne okulary dawały poczucie anonimowości i głównie przez to postanowiła zatrzymać je na nosie, po minięciu bramkarzy. Była tutaj świeżą twarzą, a to wystarczało, aby przykuć wzrok stałych bywalców… którego póki co się nie obawiała.
Jak gdyby nigdy nic, lekkim krokiem podeszła do baru, zajmując jedno z wysokich krzesełek. Z dwojga złego, lepiej pokazać się w takim klubie samemu, niż z obstawą (nawet taką, niewinnie wyglądającą). Cóż najgorszego mogłoby się stać? Te myśli lepiej pozostawić w swojej głowie, skoro miała skupić się na rozeznaniu.
- Podwójne martini - przekazała z francuską naleciałością barmance, gdy już zyskała jej uwagę. Wódka z colą brzmiała zbyt banalnie i infantylnie a czysta whisky prędzej wypaliłaby jej gardło. Wystarczy na nią spojrzeć: nawet w tym outficie szefowej nie wyglądała na kogoś, kto piłby szkocką, albo nawet rum.
Czuła się trochę, jak dzieciak z deskorolką, wśród gangu motocyklistów, przez co potrzebowała procentów, aby się odpalić i mentalnie poklepać po plecach. Powoli i spokojnie; byle tylko nie wpakowała się na minę.
Sameen Galanis