In corpore sano
: 09 lip 2022, 14:03
XVII
Mens in firma in corpore sano
outfit // Evander Gray Mens in firma in corpore sano
Dawno nie prowadziła na dłuższe dystanse, ale odpowiednia dawka leków wystarczyła, by nie bała się aż tak bardzo. Głęboki oddech, którego dawno temu nauczyła się na terapii. Do Cairns nie było tak daleko. Powtarzała sobie, że da radę. Po drodze próbowała ułożyć sobie wszystko w głowie. Wyjechała do Sydney, wróciła. Wszystko się stabilizowało. Tak, regularnie przyjmowała tabletki. Tak, musiała przerwać terapię, ale to przez brak czasu. Wróci, wróci, niedługo, tylko załatwi sprawy. Jest w porządku, nie wymiotowała dziś rano, absolutnie. Jest odpowiedzialna, żadnych substancji odurzających, dużo snu. Oczywiście – ma wsparcie społeczne. Nic niepokojącego, wszystko w idealnym porządku. A może delikatnie zwiększyć dawkę? Tylko troszeczkę.
Mogła. Wyszła z gabinetu z poczuciem małego triumfu. Za trzy godziny miała być w szkole. Z tym też sobie poradzi – wyglądała lepiej, niż zwykle, wszystkie materiały miała w samochodzie, a dzień zaczęła wzorowo, więc miała szansę przetrwać go bezboleśnie. Zmierzała do wyjścia, znaną już na pamięć drogą, mimo obcasów poruszając się zdumiewająco cicho. Nauczyła się udawać, że jest niewidzialna. I niesłyszalna. W przeciwieństwie do jakiejś nowej pielęgniarki, która krążyła ze starszą kobietą na wózku, wyraźnie nie umiejąc znaleźć sobie miejsca. Powtarzała coś nerwowo o doktorze Andersonie, który z pewnością już czeka. I choć Violet, jako że była niemal niewidzialna, mogłaby tę scenkę ominąć i udawać, że nigdy jej tu nie było, miała przecież zbyt miękkie serce. A leków wzięła tak dużo, że była niemal znieczulona – żadnego lęku, żadnego oporu. Stan idealny.
– Jeśli chodzi o doktora Daniela Andersona, to szuka pani kardiologii. Trzeba zjechać na drugie piętro. Korytarzem w lewo, potem w prawo. Gabinety są z lewej… – zaczęła tłumaczyć, jakby co najmniej tu pracowała, a przynajmniej bywała codziennie. Bo kiedyś bywała. Z matką, której dolegało chyba wszystko, i dzięki której poznała korytarze szpitala w Cairns aż zbyt dobrze. Pielęgniarka wydawała się jeszcze bardziej zdezorientowana, więc Violet odsunęła okulary na czubek głowy i postanowiła kontynuować, nie widząc żadnej potwierdzającej przyjęcie komunikatu reakcji. – Ale pani chyba dolega noga, hm? – zagadnęła staruszkę, dostrzegając amatorski opatrunek na kolanie. Kobieta wydawała się bardziej rozmowna, bo od razu pokiwała głową, dostrzegając chyba w Swan wybawienie. – Doktor Olivia Anderson, ortopedia. Też drugie piętro, ale z windy w prawo i znów w prawo. Korytarz jest ślepy – zakończyła swój wykład przewodnika wycieczki, dziwnie zadowolona z siebie, mimo braku publiczności. Przynajmniej pielęgniarka w końcu minimalnie się ożywiła. – A pani nie powinna tak trzymać nogi – dodała jeszcze Violet, zerkając na staruszkę. Nie wiedziała, czemu nie mogła przestać wyrzucać z siebie słów, ale może faktycznie powinna zacząć lepiej pilnować swoich leków.
Może wtedy pojawiłby się jakiś stan pomiędzy płaczliwym obejmowaniem toalety na kolanach a nieco przesadną pewnością siebie.