organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
34.

Od wypadku, zgodnie z tym co jej powiedziano, minęły ponad dwa tygodnie. Sama nie odczuwała tak tego wcale, nie po tym, jak dziesięć dni spędziła w śpiączce, tracąc tym samym na poczuciu czasu. Powrót do żywych bynajmniej nie należał do lekkich i dających wytchnienie, wręcz przeciwnie. Nie przywykła tkwić w łóżku, a teraz była w nim wręcz unieruchomiona, rana nie goiła się na niej za szybko, co też nie powinno nikogo dziwić, z uwagi na to, że była niedożywiona, ale przy tym nie mogłaby narzekać na opiekę. W zasadzie ta ją wręcz onieśmielała, bo też do niej wcale nie przywykła, jak i do otoczenia jakim była willa Hawthorne'a. Co prawda nie była tu po raz pierwszy, ale inaczej zasypiało się w obcej pościeli z myślą, że następnego dnia to się nie zmieni, że nie wróci do siebie. Nawet o ten powrót nie męczyła gangstera, bo chociaż było jej wstyd, wiedziała, że sobie w tym stanie nie poradzi. Utrzymanie pionu póki co było dla niej wyzwaniem i celem na najbliższy czas.
Na początku niewiele osób do niej wpuszczano, bo naturalnie sama gości nie dobierała. Dziś jednak odwiedziła ją blondynka, którą Divina kojarzyła z Shadow, ale za wiele o niej nie wiedziała. Nie miała pojęcia, jak dużą rolę Campbell odegrała w akcji ratunkowej, a ona sama też niewiele zdradziła. Mimo to jej przybycie miało być dla Norwood niezwykle istotne, bo to dzięki Pearl dowiedziała się, że Richard szukał jej w klubie i jak to powiedziała dziennikarka - jak skończony idiota prosił się o śmierć. Naturalnie organistka poprosiła o przekazanie mężczyźnie, że nic jej nie jest, ale najwyraźniej na tym nie miało się skończyć. To znaczy blondynka sama zaproponowała, by Divina mu to powiedziała, a z czasem wyjaśniła o co jej chodziło. Nie była mistrzem obsługi swojego telefonu, ale Pearl jej wszystko, chociaż z wyraźnym zniecierpliwieniem, wyjaśniła, do tego mówiąc, by zadzwoniła dopiero po tym, jak wszyscy będą myśleli, że już śpi. Miała mieszane uczucia co do tego, ale mimo to wieczorem, bo godzina aż tak późna nie była, gdy została sama, złapała za urządzenie i zrobiła wszystko tak, jak jej kazano.
Jeden sygnał, drugi, a chwilę przed tym gdy miał wybrzmieć trzeci usłyszała odebranie połączenia.
- Dobry wieczór - wychrypiała w słuchawkę, nie wiedząc co powinna powiedzieć powracająca z zaświatów osoba. - Nie przeszkadzam? - dodała grzecznie, chociaż chyba bardziej przez zagubienie. - To ja, Divina - przypomniała jeszcze sobie o tym, że wypada się przywitać, w końcu mógł już o niej zapomnieć i o tym, jak brzmiał jej głos, szczególnie ten w słabszym wydaniu.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
To wcale nie było tak, że po jej wypadku dostał epifanii. Wręcz przeciwnie, bardzo chciałby, żeby spadły mu klapki z oczu i otrzymał silnego kopa do zmiany swojego życia, ale tak nie było. Po części sądził, że to dlatego, że informacje o Divinie czerpał z pośredniego źródła zwanego Pearl Cambell. Trudno było urzeczywistnić to, co się stało, zwłaszcza gdy rewelacje pochodziły z ponętnych ust dziewczyny, do której niegdyś wzdychał. Poza tym był trochę jak ten cały święty Tomasz- musiałby dotknąć tego anioła, by przyznać, że faktycznie coś się stało. Nadal bywały dni, że nie wierzył nawet w to, że Norwood jest postacią z planety ziemi, więc nic dziwnego, że jej zranienie zdawało się chorą abstrakcją.
A może chciał tak myśleć? W końcu tak było łatwiej, bo wiedział, że w najbliższym czasie jej nie zobaczy i że przez ten wypadek jest dla niego praktycznie martwa. Nie chciał jednak wyobrażać ją sobie na marach, więc wmawiał sobie, że wyjechała, wyleciała do swojego niebiańskiego królestwa i na dobre jej to wyszło. Nie było to zbyt mądre, ale zdecydowanie mu pomagało przetrwać zarówno tęsknotę, jak i chęć zadźgania Nathaniela tępym nożem do masła. W swoich najskrytszych fantazjach widział jego wielogodzinną mękę i to również sprawiało mu niemałą satysfakcję.
Ba, dzięki temu był nawet względnie trzeźwy, gdy zadzwonił telefon. Wprawdzie Pearl go uprzedziła i dlatego jego dzwonek zbudziłby nawet trupa swoją głośnością, ale i tak przez chwilę wpatrywał się w ekran poruszony.
Żyje, dzwoni do niego, usłyszy ją, nie odeszła.
Ta świadomość biła go prosto w twarz i nie brała jeńców, a on był poruszony zupełnie jak wtedy, gdy zrozumiał, że go śledzi.
Odebrał telefon i poczuł, że ze wzruszenia więźnie mu głos w gardle. Dał jej powiedzieć wszystko i pewnie w innych okolicznościach nawet by się zaśmiał z jej pytania czy mu przeszkadza, ale obecnie nie był w stanie.
– Ty żyjesz, ja się martwiłem, ja odchodziłem od zmysłów, Viny – to były banały i truizmy, ale musiały paść, bo sam musiał przekonać siebie, że rozmawia z żywą istotą, a nie duchem.
Ostatnio rozpacz i kokaina prowadziły go za rękę do takich miejsc, że nie wiedział czy to realne czy może stąpa po kolejnym matriksie.
– Co się stało? – nie mieli za wiele czasu, więc musiał przejść do ofensywy. Jak to się stało, że ktoś taki jak ona, leżał po strzale, a ta kanalia przechadzała się napawając świeżym powietrzem. Powinni go zabić, a przynajmniej zamknąć, nawet jeśli Divina po części zawdzięczała mu życie.
To on postawił ją w takiej sytuacji i po raz pierwszy Dick spotykał się z innym agresorem niż on sam. Nie sądził jednak, że będzie tak wściekły, a był, więc bardzo szybko i niedbale odpalił papierosa czekając na opowieść swojej ulubionej organistki.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Sama nie czuła się zbyt dobrze w tej sytuacji, to znaczy cieszyła ją możliwość porozmawiania z nim, ale jednocześnie to było takie niecodzienne. Rozmowa z kimś przez telefon, z kimś, kto chyba się o nią martwił. Wcześniej nie miałaby nawet do kogo dzwonić, dlatego też nigdy nie myślała o kupnie komórki, a teraz proszę... to znaczy tej nie sprawiła sobie sama i może dlatego na jej barkach zaczęło ciążyć poczucie winy. Wiedziała w końcu, że urządzenie - w jej mniemaniu - należało do Nathaniela, a ten mógłby nie przyjąć zbyt dobrze informacji o rozmowie ze strażakiem. Mimo wszystko nie miałaby serca nie skontaktować się z nim, szczególnie po tym, jak tamta blondynka opowiadała jej, że Richard się martwił.
Skrzywiła się delikatnie, zarówno przez jego słowa, jak i przez to, że chciała się nieco podnieść na poduszce, ale ból jej w tym przeszkodził. Zadbała przynajmniej o to, by nie wydać żadnego dźwięku i nie martwić nim rozmówcy jeszcze bardziej.
- Przepraszam... ja spałam i nie wiedziałam, przepraszam - wypowiedziała nieco skołowana, zerkając do boku na szklankę z wodą, po którą sięgnęła i upiła przez słomkę parę łyków, by zwilżyć gardło. Nie chciała brzmieć tak źle, jak najpewniej brzmiała.
Kolejne pytanie mężczyzny wcale nie było łatwiejsze. W zasadzie przez nie uświadomiła sobie, że tej ich rozmowy kompletnie nie zaplanowała i teraz miała w głowie pustkę. Cisza więc przez chwilę dawała o sobie znać, ale w końcu zdecydowała ją się przerwać.
- To nic - zaczęła dość prosto i poniekąd w typowy dla siebie sposób. Odetchnęła nieco ciężej. - Zdarzył się pewien wypadek i teraz nie czuję się najlepiej - dodała, nie chcąc go przerażać szczegółami. Poza tym zwyczajnie nie umiała nie umniejszać temu wszystkiemu. W końcu Richard miał dość własnych kłopotów, jej nie były mu wcale potrzebne. To też zamiast skupiać się na negatywach, zaraz postanowiła, że lepiej będzie go uspokoić. - Mam dobrą opiekę, wracają mi siły i teraz już wszystko jest dobrze - może i tu sprzedawała to wszystko w zbyt jasnych barwach, ale po prostu wierzyła, że tak będzie lepiej. - Tylko, że przez jakiś czas nie będę w stanie pojawić się w kościele, przepraszam - ponownie musiała przeprosić, bo nie chciała go w żaden sposób zawiść, czy zignorować. Miała nadzieję, że zobaczy, bo od czasu pobudki, tylko raz opuściła łóżko o własnych siłach i skończyło się to wylądowaniem na podłodze z otwartą raną. Nawet gdyby pozwolono jej wyjść, musiała przyznać przed samą sobą, nie byłaby w stanie dotrzeć na żadne spotkanie.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Dawno nie rozmawiał z nikim przez telefon. Przez moment tylko jedna osoba wirowała w jego myślach, ale przecież starał się o nim zapomnieć. Nie mógł więc porównywać tego wszystkiego z koszmarem Diviny, która została uziemiona po postrzale. Tyle, że przeżywał obecnie tak okrutną gonitwę myśli, że aż zakręciło mu się w głowie od tego wszystkiego.
Być może również od nikotyny, którą wdychał łapczywie, zupełnie jakby to jego postrzelili. Czyżby tym właśnie była empatia? A może zwyczajnie dramatyzował, a wcale tego nie czuł?
Nie wiedział, a pytania rozrastały się w jego głowie jak stumilowy las. Miał wrażenie, że dzisiejszej nocy, po prochach go odwiedzi i oberwie każdą gałęzią.
Na razie jednak oddychał za szybko i mało brakowało, a zakrztusiłby się petem, gdy znowu go zaczęła przepraszać. Najwyraźniej nawet postrzelenie nie jest w stanie zmienić Diviny Norwood.
Nie wiedział jednak czy czuje z tego powodu ulgę czy bardziej go to przeraża. Uśmiechnął się lekko.
- Zaś zaczynasz tyradę z gorzkimi żalami? Cieszę się, że jesteś cała. To nie twoja wina, więc nie przepraszaj - poprosił cicho, bo zdał sobie sprawę, że mimo wszystko nieco ją wini. To ona przyciągała jak magnes kłopoty i mężczyzn, z którymi nie powinno się zadawać. Przykładem był on sam, ćmiący wolno papierosa i zastanawiający się ile wytrzyma tak na czysto podczas jej słów.
Tak cholernie trudnych do przyswojenia. Nie sądził, że stanie się tak miękki, jeśli chodziło o jej osobę i to go zdecydowanie drażniło. A mimo to nie odkładał słuchawki, ciekaw czy jeszcze usłyszy coś konkretnego.
Najlepiej to w jaki sposób wyrwać ją ze szponów tego gangstera.
- Jaki wypadek? Pearl mówiła, że cię postrzelili… Myślałem, że oszaleję. To było po naszym pikniku, ja… Do cholery, ty sobie samej przynosisz pecha, Viny! - wykrzyknął, bo teraz do niego dotarło, że to jemu wieszczyła nieszczęście, a sama została postrzelona.
Wręcz brzmiało to jak parodia, jak i sam fakt, że znowu (czy ona nie zna innego słowa?) przepraszała go za brak nieobecności w kościele. Obecnie ten przybytek mógł nawet zacząć się palić i Dick nie zwróciłby na to najmniejszej uwagi.
Żyła, oddychała, była relatywnie niedaleko, więc mógł niemal odetchnąć z ulgą i powrócić do starych zwyczajów, choć wyjątkowo nie świerzbiły go ręce jak zawsze i nie myślał o kokainie, która dotąd królowała na jego stole.
Był raczej głodny wiedzy o niej, o jej doświadczeniach i epizodzie z postrzałem.
- Czy ty znowu chciałaś zginąć? - zadał więc pierwsze pytanie prosto z brzegu. Być może powinien skupić się na jej rekonwalescencji, na powrocie do jej podłej chatki, ale ta świadomość jej pragnienia śmierci uwierała go jak jeden maleńki kamyk w bucie.
Czyżby znowu zaczął lubić dziewczynę, która po prostu mu pewnego dnia się zabije?
Tak bardzo chciał, by oznajmiła, że zostanie na tym świecie, niezależnie od wszystkiego.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nie wiedziała, jak ma się zachować. W dodatku nieco się bała... nie chciała wcale oszukiwać pana Hawthorne'a, bo chociaż nie miał prawa jej zabronić kontaktu z kimkolwiek, to jednak telefon, z którego korzystała, należał do niego, u niego też gościła, dzięki niemu żyła i wiedziała - nawet jeśli wciąż nie do końca to pojmowała, że się o nią martwi i chce, aby wydobrzała jak najszybciej. Mimo to czuła, że powinna za wszystko przeprosić Richarda i zapewnić go, że z nią już wszystko dobrze. No, może nie do końca, ale żyła, po prostu potrzebowała czasu, aby w pełni wyzdrowieć i dojść do siebie.
- Trochę moja w zasadzie... przeze mnie się niepokoiłeś - przypomniała mu, bo jednak... takie były fakty. Gdyby jej nie postrzelono, a w zasadzie gdyby ona sama nie rzuciła się na linię strzału, Richard nie ryzykowałby swoim życiem. - Ta pani... Pearl, ona mówiła, że prosiłeś się o śmierć przed Shadow... nie rób tego, dobrze? - nie miała prawa niczego mu rozkazać, ale naprawdę się o niego bała, stąd też ta prośba i nadzieja, że jednak jej nie zignoruje. Sama też na pewno miałaby trudność ze skupieniem się na swoim zdrowiu, gdyby stale musiała myśleć o tym, czy konflikt Nathaniela i Richarda się nie zaostrza. Bardzo by tego nie chciała, szczególnie wiedząc, że to ona jest tego powodem.
Drgnęła nieco, kiedy podniósł głos. Nie lubiła, gdy ludzie to robili, a jeszcze w tym przypadku zaraz poczuła wyrzuty sumienia.
- Nie bądź na mnie zły, proszę... nie miałam wyboru, w przeciwnym wypadku ktoś inny by zginął - zabawne... dlaczego nie powiedziała wprost, że Nathaniel. Było to oczywiste, a jednak... jakby się bała przyznać przed Richardem, że go broniła, ale... po ich ostatniej rozmowie na cmentarzu, za każdym razem gdy patrzyła na gangstera, miała w głowie istny mentlik. Najgorsza była jednak świadomość, że tak wiele osób z jej powodu źle się czuje, bo skutki tego zamieszania poniosły się echem nie tylko po tych, których Divina znała, ale też po całkiem obcych osobach.
Przez chwilę między nimi panowała cisza, ale kiedy ją przerwał, sama nie wiedziała, jak powinna zareagować. Poczuła coś... wstyd. Nie względem tego, dlaczego tak postąpiła, a względem tego, o co Richard ją podejrzewał i tego, że miał ku temu powody. Tyle razy chciała zginąć, prosiła o śmierć, ale tym razem.
- Chyba nie - przyznała cicho, jakby przyznawała się do tego zarówno przed nim, jak i przed samą sobą. Spojrzała na przeciwległą ścianę, w zasadzie wielkie okno, bo prosiła by nie zasuwać jej żaluzji. Chciała widzieć morze, bo widok ten kiedyś daleki był od jej zasięgu. - Chciałam jedynie, żeby pan Hawthorne nie zginął - przyznała jeszcze ciszej, bawiąc się pościelą w wolnej dłoni. Miała wrażenie, że czeka teraz na jakiś wyrok, ale takie były fakty, nie chciała go okłamywać. Wtedy liczyło się dla niej jedno.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Oczywiście, że się niepokoił. Wręcz wyrywał sobie włosy z głowy na myśl o tym, że coś mogło jej się stać, a jego fryzura była ubezpieczona i była dla niego świętością. To wiele mówiło o tym jak traktuje Divinę. Tyle, że jak to on- gdy dowiedział się, że jest względnie w jednym kawałku i nie grozi jej żadne zagrożenie, nawet od strony gangstera udawał, że wcale go to nie obeszło. Musiał zachować pozory, bo kompletnie nie rozumiał, co z nim robi ta dziewczyna i dlaczego wskoczył na swoistego rodzaju sinusoidę. Jednego dnia pragnął ich wspólnej śmierci, zupełnie jak w młodzieżowych filmach drogi, a drugiego dnia drżał o jej życie. On, który tak naprawdę miał wszystkich w głębokim poważaniu i nie zmieniło się to nawet wówczas, gdy miał zostać ojcem.
Wystarczyło jednak spotkanie na cmentarzu i otworzenie się przed nieznajomą, a porwał go wir emocji tak sprzecznych i niebezpiecznych, że sam najchętniej teraz rozpędziłby się i walnął głową w mur, by sobie je wybić z głowy. Niekoniecznie jednak chciał obarczać winą za jego własne odczucia dziewczynę, która cudem uniknęła śmierci. Dwukrotnie, raz z jego ręki, więc nawet statystyka była dla nich złowieszczo kiepska.
- Ta Pearl… Ona sama szuka śmierci, gdzie popadnie, więc nie powinna się odzywać na ten temat. Trochę się znamy - wyjaśnił cicho, bo chciał porzucić temat winy Diviny, która gotowa była zawsze wziąć na swoje barki grzechy całego świata.
Podobno był już taki szaleniec i skończył ukrzyżowany, więc Dick wolał tego uniknąć.
- Myślałem, że on ci coś zrobił, wiesz? Chciałem go zabić, bo potwornie bolało mnie to, że ciebie nie ma obok mnie, że ty… odeszłaś. Nie zniósłbym tego. Nie po tym wszystkim, co przeszliśmy razem - wyjaśnił bardzo nieskładnie, ale musiała mu wybaczyć. Kompletnie nie był dobry w określaniu uczuć, a te buzowały jak szalone i czuł, że są jak te zakłócenia na linii. Przez telefon niewiele mógł jej pokazać, na dodatek była słaba i wycieńczona, a on jak ten debil podnosił głos.
Powoli zaczynał sam się biczować, co właściwie było absolutnie niecodzienne. Był absolutnym mistrzem w zwalaniu winy na kogoś innego.
- Przepraszam. Trochę wariuję. Jak to: ktoś inny by zginął? - zauważyła, że pominęła ten aspekt wskazania konkretnej osoby i włoski na skórze, które stanęły na baczność, doskonale naprowadziły go na trop, kim ona mogła być.
I on pamiętał ich rozmowę i to jej zawahanie, gdy jawnie wskazywał, że Nathaniel odgrywa większą rolę w jej życiu. Tymczasem on, Remington popchnął ją prosto do… zasłonięcia jego ciała. Na chwilę odłożył telefon włączając tryb głośnika. Właśnie po to, by zetrzeć pot ze swoich skroni i przekląć pod nosem. To była jego pieprzona wina.
To znowu on posłał ją prosto w ramiona śmierci i choć ten pieprzony gangster ją uratował to czeka ją długie dochodzenie do siebie. Po raz pierwszy od dawna czuł do siebie taki niesmak, przemieszany z wstydem i wyrzutami sumienia, które sprawiły, że znowu musiał wziąć.
To nie ona była przeklęta, to on sprowadzał na nią nieszczęścia będąc po prostu sobą.
Zamilkł na jej słowa, choć nie dlatego, że wreszcie przyznała mu się do przewinień. To była ta chwila, w której buzowała w nim nieznana wcześniej epifania.
- Zależy ci na nim. To chyba dobry znak, jeśli on czuje to samo… - nie był tego pewien, ale przecież zajmował się nią, uratował, wyrwał ze szponów śmierci, podczas gdy Dick był po prostu natrętnym ćpunem w jej życiu. Wykorzystującym ją bezustannie.
- Viny, ja… przepraszam - i chyba po raz pierwszy wiedział, że to słowo nie jest kartonowe i wypowiadane tak po prostu.
Była jedną z kobiet, które skrzywdził najbardziej na świecie i wcale nie liczył na to, że mu wybaczy. Nie, zrobi to, bo tak jej religia nakazuje, ale on, Dick nie wybaczy sobie tego, że przysparzał jej tylko cierpienia.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Wzrok już dawno przyzwyczaił jej się do ciemności, więc wodziła raz po raz spojrzeniem przez sypialnię, do której widoku póki co wierzyła, że nigdy się nie przyzwyczai. Pomieszczenie nawet skąpane w mroku wydawało jej się niesamowicie jasne, tak kontrastujące z jej mikroskopijną sypialenką, w chatce w lesie. Tam ledwo weszło jednoosobowe łóżko, umieszczone zaraz przy ścianie, ze skrzynką po owocach, postawioną pionowo obok, robiącą za szafkę nocną. W posiadłości Hawthorne'a miała do swojej dyspozycji ogromne łóżko, tak wysokie, że kilka dni temu, gdy z niego spadła, otworzyła przypadkiem swoją ranę... spadła na własne życzenie, bo nieumiejętnie próbowała wstać, ale to nieważne. Po dwóch stronach mebla stały prawdziwe szafki nocne, na tyle duże, by na jednej zmieściła się lampka, kubek z herbatą, szklanka z wodą, chusteczki, parę książek i wciąż było miejsce. Jakby trafiła do innego świata, oddychała całkiem innym powietrzem - tym przepełnionym mieszaniną zapachu świeżej pościeli i zapachowej świecy, a nie wilgoci i grzyba.
W pomieszczeniu nie panowała jednak cisza i za tą Divina odrobinę tęskniła. Przy łóżku poza szafką nocną stał jeszcze stojak z kroplówką, a obok jakaś aparatura, wydająca z siebie piknięcia. Oschły lekarz mówił, że można by ją już zabrać, ale z uwagi na długość śpiączki, nie zaszkodzi jeszcze trochę pomonitrować narząd... naturalnie nie Divinie przypadło podjęcie decyzji, co do tego, czy komputer znika czy jeszcze zostaje.
- Znacie się? - podchwyciła, wyrwana z tych oględzin pomieszczenia, przez jego głos. - W zasadzie mnie to zaskoczyło, gdy wspomniała o tobie... ja za dużo o niej nie wiem, widziałam ją tylko kilka razy w Shadow - przyznała zgodnie z prawdą, przymykając na moment oczy. Nie chciała dodawać tak na wstępie, że ma wrażenie, że blondynka za nią nie przepada, bo skarżenie się na innych nigdy nie było dla niej czymś normalnym.
Poczuła jeszcze silniejsze poczucie winy, bo przecież własnego życia nie uważała za nic wartościowego, sądząc, że i tak nikt za nią nie będzie tęsknił. Tym czasem według słów Richarda wychodziło na to, że informacja o jej ewentualnej śmierci mogłaby być dla niego bolesna.
- Przepraszam... nie sadziłam, że ktoś mógłby się mną przejąć - przyznała zgodnie z prawdą, a zaraz po tym jakoś tak odruchowo spojrzała na fotel stojący obok, ten na którym najczęściej siadał Nathaniel. - Ale pan Hawthorne nie jest tutaj niczemu winien... opiekuje się mną i jest dla mnie dobry. Lepszy, niż wcześniej - ostatnie trzy słowa dodała po chwilowym zawahaniu, jakby sama przed sobą musiała najpierw przyswoić tę wiedzę, którą zauważyła już pierwszego dnia po przebudzeniu.
- To nie we mnie celowano - zamiast już wtedy przyznać się, że ochroniła gangstera, przeciągnęła jeszcze chwilę tę niepewność, chociaż sama nie wiedziała dlaczego. - Poza tym nie przepraszaj, nie zrobiłeś nic złego - zapewniła zaraz, zgodnie ze swoimi przekonaniami.
Naprawdę nie chciała, by się oskarżał, chociaż skłamałaby mówiąc, że rozmowa z nim nie miała na nią żadnego wpływu. Miała i to duży, szczególnie po tym, gdy obudziła się po raz drugi po wypadku. Gdy już lepiej łączyła fakty i wspomnienia, a przy tym pamiętała chwilę, w której Nathaniel złożył na jej dłoni pocałunek, gdy ona była dość mocno zmroczona lekami. To wszystko mieszało jej w głowie, ale jednocześnie nie potrafiła ignorować tych wszystkich faktów... sęk w tym, że nie za bardzo je rozumiała.
- Sama nie wiem... - ułożyła się nieco inaczej. - To znaczy... boję się, że źle to rozumiem. Nie wiem, jak to jest gdy komuś na mnie zależy, co jeśli sobie dopowiadam? Poza tym... powinnam też bać się jego i w zasadzie się boję, bo wiem do czego jest zdolny, ale ostatnio zauważam, że jest w nim też dobro - chociaż nie mógł tego dostrzec przez telefon, poczuła, że się rumieni. Dziwnie było jej dzielić się z kimś swoimi przemyśleniami, ale poczuła w tamtym momencie, że rozmawianie z kimś przez telefon, to dość miłe zajęcie.
- Nie przepraszaj mnie - poprosiła z pewnym naciskiem, a obraz Hawthorne'a musiała póki co zepchnąć nieco na bok. - Bardzo cię proszę, nie przepraszaj - dodała nieco spokojniej, biorąc głębszy wdech. - Nie żałuję, wiesz? Gdybym mogła cofnąć czas, wszystkie decyzje związane z tobą i panem Hawthornem podjęłabym tak samo - zdobyła się na to wyznanie. Czuła jednak w głosie strażaka ból i chociaż nie była dobra z chwalenia się, ani przesadnego uzewnętrzniania, to chciała, aby ten się o nią nie martwił. - Mam się tutaj dobrze... mam pokój z widokiem na morze, taki zabawny materac, w który się zatapiam i dzisiaj dostałam budyń z malinowym syropem, więc proszę, nie martw się o mnie, wszystko będzie dobrze - zapewniła go, unosząc delikatnie kącik ust. Wiedziała, że do takich luksusów nie pasowała, ale póki nie była w stanie wrócić do swojego domu i swojego życia, chyba mogła cieszyć się takimi drobiazgami, prawda?

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Tak naprawdę nigdy nie był fanem konwersacji prowadzonych przez telefon i ta rozmowa również nie miała zmienić jego zdania. Z prostej przyczyny, tęsknił za grymasami na jej ustach, rumieńcach wstydu i wątłym uśmiechu. Pozbawiony tego wszystkiego czuł się jak w kiepskim talk- show, w którym bohaterowie wymieniają się nieznaczącymi frazesami. Owszem, to nie do końca była prawda, bo przecież wiadomość o jej dobrym stanie (względnie) zdrowia sprawiła mu ogromną ulgę, ale mimo wszystko namacalnie za nią tęsknił. Nie do końca wiedział jak to określić, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie czuł. Może, gdy jego rodzeństwo było jeszcze malutkie i wymagało jego opieki to zdarzało mu odczuwać ten specyficzny rodzaj przywiązania, ale było to tak, że niewiele z tego pamiętał.
Poza tym Divina wydawała mu się w ogóle odosobnionym przypadkiem. Dziewczyna z lasu, z której lata temu zapewne by się naigrywał, a teraz stanowiła dla niego punkt odniesienia do moralności.
Tej, którą miał tak głęboko zagrzebaną, że pokryła się patyną i teraz za każdym razem wydawała mu się zardzewiała, gdy próbował patrzeć na świat właśnie w ten sposób. W ten dobry i bezkonfliktowy, ku chwale Norwood, która odkryła w nim coś jeszcze. Tyle, że obecnie była daleko i nie chodziło o odległość, ale o niemożność zobaczenia jej.
Ba, był nawet przekonany, że ta rozmowa będzie ostatnią, jaką wykona, bo jej cudowny opiekun miał problem z zaborczością i najchętniej zamknąłby ją w piwnicy. Łapał więc jej słowa w przyśpieszonym tempie, zupełnie jakby zdawał sobie sprawę, że za chwilę połączenie może zostać zerwane, a jemu zostaną tylko mgliste wspomnienia.
Tak, z jego rodzeństwem było identycznie. Znikali gdzieś we mgle dorosłego życia, tego, na które Dicka nigdy nie było stać i przez to był od nich znacznie gorszy. Koniec końców został sam i ratował się poznawaniem kobiet w opałach. Pearl była jedną z nich, ale nie był pewien czy chce, by Divina poznała tę historię.
- Och, następna fanka Nathaniela? - musiał sobie pozwolić na tę uszczypliwość, choć po wykrzyczanych do niej słowach o złamanym sercu poczuł się lepiej. Powinien teraz o niej zapomnieć, bo zwiastowała kłopoty, a te miały się nie imać Remingtona. Odtąd na każdej, pierwszej randce będzie pytać niewiasty o połączenia z Shadow. Będzie to dla niego równie poważny deal breaker jak bycie grubym. - Tak naprawdę pewnie jej nie znam tak dobrze. Myślałem, że jesteśmy bliżej, ale ona ma swoje towarzystwo- wyjaśnił najbardziej oględnie jak się dało, ale gdyby wiedział, że za moment przygniecie go wręcz poczucie winy to zapewne katowałby ten temat bez końca.
Za późno, momentalnie jej słowa zaczęły brzmieć jak biały szum, a jego myśli objęła w posiadanie kokaina, która przynajmniej pozwoliłaby mu zapomnieć o tym brzemieniu. Czy nie z tego powodu zaczął brać na samym starcie? Nie mógł poradzić sobie z emocjami i kiedyś po prostu je wszystkie wyłączył. Był trochę jak opustoszały budynek, w którym podłączyli prąd po wielu latach ciemności i raziło go to niesamowicie, a przez jej głowę akurat przebiegała ogromna serwerownia z milionem kabli, które próbowały odnaleźć właściwe połączenie.
- Cieszę się. Że wiesz, jesteś cała i on jest inny i się martwi o ciebie - wcale to nie brzmiało zazdrośnie, ale przecież przez telefon nie dostrzegała jego wywrócenia oczami. Śmieszne, że on się zadręczał o nią, a ona po prostu… zrobiła to, co doradzał jej na cmentarzu. Dała się omamić luksusowym życiem, które wiódł ten gangster. Najgorsze było, że sam podświadomie ją wepchnął w jego łapska i teraz mógł winić jedynie siebie.
To wszystko sprawiało, że aż dławił się wyrzutami sumienia, choć przecież z Diviną wszystko było w porządku.
Po prostu mu się wymykała.
Jak Pearl i inne kobiety, które nie potrafiły znieść jego skomplikowanego życia. Ba, to nawet nie chodziło o płeć, bo Hector też z niego zrezygnował.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć - powiedział w końcu, gdy cisza stała się między nimi nieznośna. - Jeśli jest dla ciebie dobry to pewnie masz rację, jest w nim dobro i potrafisz to z niego wyciągnąć. Chcesz się starać? To będzie teraz twoje życie? - dopytał, bo mimo, że wewnątrz umierał, to nie zamierzał dać tego znać po sobie.
- I serio lubisz budyń? Ja nie przepadam - uśmiechnął się w końcu, bo jej słowa wydawały się dziwnie absurdalne, jeśli wziąć pod uwagę ciąg etycznych zdań, jakie wypowiedziała.
A może budyń odgrywał jakąś rolę w nawróceniu Nathaniela?
Nie wiedział i egoistycznie musiał przyznać, że nawet nie chciał wiedzieć.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
W swojej chatce miała stacjonarny telefon, ale z tego korzystała raczej rzadko, bo i do kogo miałaby rozmawiać. Nigdy nie miała jednak zdania o tym sposobie komunikacji, chociaż w tej chwili była za niego wdzięczna. Cieszyło ją przecież to, że mogła skontaktować się z Richardem i wszystko mu wyjaśnić, bo zwyczajnie wierzyła, że jest mu to winna. Nie chciała, żeby przez nią napytał sobie biedy, wówczas jeszcze bardziej bałaby się tego swojego przekleństwa, o którego konsekwencjach nieraz mu już wspominała.
Uszczypliwość wymierzona w Pearl Campbell była w zasadzie dość zaskakująca. Po pierwsze Divina niekoniecznie znała powiązania blondynki z kimkolwiek, po drugie, gdyby była w stanie mówić otwarcie, a nie zawsze tak pokornie, jakby miała to w zwyczaju, przyznałaby od razu, że dziennikarka chyba za nią nie przepadała, chociaż Norwood nic złego jej nie zrobiła. Nie było to natomiast dla niej niczym zaskakującym - przywykła przecież do nieuzasadnionej niechęci.
- Następna? - podpytała niepewnie, chcąc zrozumieć kwestię, której nie pojmowała jak na razie. - Nie wiem czy fanka... nie rozmawiali wcale zbyt przyjaźnie - dodała zgodnie z prawdą, wierząc, że nie robi nic złego, dzieląc się z nim swoimi obserwacjami. Poza tym to też było nowe, rozmawiać z kimś o innych. Stale uczyła się, jak można prowadzić konwersacje i zwracała uwagę na szczegóły, które dla innych były normalnością. - Ale przecież pomogła nam się skontaktować ze sobą... i szczerze wątpię, by robiła to dla mnie. Chyba za mną nie przepada - jednak pozwoliła sobie na tą szczerość, obawiając się też, że Richard niepotrzebnie sobie ujmuje, nie chciała, żeby było mu przykro, żeby wydawało mu się, że jego osoba nie ma dla innych znaczenia. Sama wiedziała, że nie jest to najprzyjemniejszym spostrzeżeniem.
Naprawdę starała się prowadzić tę rozmowę dobrym torem, a nie było to dla niej zbyt łatwe, zważywszy na to, że często milczała, gdy inni sięgali po jakieś błahe, wypełniające ciszę frazy. O small talku nie wiedziała wiele, w zasadzie nie wiedziała nawet czym to było, to też przy każdej chwili ciszy stresowała się, że powiedziała coś nie tak i jakoś go zagniewała, rozczarowała lub zasmuciła.
- Ja też się cieszę, że jesteś cały - przyznała zgodnie z prawdą, wzdychając cichutko. Nie wyczuła w jego tonie zazdrości, bo chyba chciała wierzyć, że słowa jego są po prostu prawdziwe. Poza tym samo to, jak Richard przyznał na głos, że gangster się o nią martwi, nieco ją krępowało i znów zmuszało do zastanawiania się, czy prawda mogłaby być właśnie taka. Cisza jednak znów wypełniła słuchawkę, to też ponownie poczęła się stresować. Chciała go uspokoić i najwyraźniej wcale jej to nie wyszło. Wyrzuty sumienia z miejsca opanowały jej myśli i nie przeminęły w chwili, w której męski głos ponownie zabrzmiał w telefonie.
- Nie rozumiem - jej skołowanie zdawało się być wręcz namacalne. - Czym ma być moje życie? - może zbyt intensywnie o tym myślała, skoro już miała wrażenie, że kręci jej się w głowie, a aparatura mierząc jej puls nieznacznie, ale jednak - przyspieszyła. - Moje życie się nie zmieni... gdy stanę na nogi wrócę do siebie i do kościoła, ale po prostu sądziłam... że może uda mi się chociaż trochę wpłynąć na to, jakim jest człowiekiem - przyznała, czując mieszaninę wstydu i poczucia winy, jakby sam ten pomysł, wypowiedziany na głos, miał okazać się wybitnie nietrafionym planem, nawet jeśli Richard powiedział coś innego. Zwyczajnie miała wrażenie, jakby sprawiła mu zawód, nie tylko tym, ale nawet wspomnieniem budyniu. W zasadzie było jej wstyd, że o tym wspomniała i chociaż jej nie widział, spuściła wzrok w zwyczajnym odruchu zakłopotania.
- Pierwszy raz jadłam - przyznała zgodnie z prawdą, bo chociaż nie było to żadne wykwintne danie, nigdy wcześniej nie miała sposobności. Nie kupowało się go gotowego, a jej w dzieciństwie nie miał kto niczego przyrządzać, to też później, w dorosłym życiu sama po niego nie sięgała. Z resztą po budyń, jak i wiele innych dań, które zapewne dla normalnych ludzi stanowiło niespecjalnie wyszukane smakołyki. - Nie można mi póki co stałych posiłków... poza tym nie jestem chyba zbyt wybredna... - była zakłopotana i dlatego ciągnęła rozmowę o tym dość pospolitym deserze, jakby było to czymś istotnym. Czy wychodziło teraz jej zacofanie, bo ze wszystkiego o czym mogła wspomnieć, padło akurat na coś tak głupiego. - Pewnie wcale się nie znam - dodała jeszcze, ale bardziej niż to, chciała go teraz przeprosić, tylko nawet nie wiedziała za co. Sęk w tym, że było jej ciężko, miała świadomość, że nie tak powinna ta rozmowa wyglądać i chyba nie potrafiła jej naprawić.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Dziwnie czuł się po tym wszystkim, zupełnie jakby ostatni piknik na cmentarzu sprawił, że usunął ze swojej powierzchowności o jedną warstwę za dużo i Divina teraz wiedziała o nim rzeczy, których wiedzieć nie powinna. W końcu powiedział jej wprost i całkiem na trzeźwo (po herbacie, ale to przecież się nie liczy), że chętnie by rzucił prochy tylko dla niej. Takich deklaracji nie składał byle komu i wiedział, że przekroczył tym wyznaniem Rubikon. Tyle, że Los czy też jej Bóg postanowił się zemścić okrutnie za tę szczerość i zanim się obejrzał, dziewczyna stała się poszkodowana i to na dodatek w mieszkaniu osoby, która kojarzyła mu się tylko z krwią, która spływała w jego umywalce.
Może i nie był hipokrytą i powinien zwolnić w sądach dotyczących osoby Nathaniela, ale nie potrafił. Sama świadomość faktu, że może patrzeć na Divinę w sposób niegodny sprawiała, że jeżył się jak starszy brat i był gotów pójść za nią walczyć Jednocześnie podświadomie wiedział, że takie życie byłoby dla niej lepsze niż podły kościół i cmentarz. Ten dysonans odczuć, to zakłopotanie dało się odczuć w rozmowie, która była pełna napięcia i niepewności.
Do cholery, nie chciał teo. W końcu jego serce przepełniała nadzieja, bo żyła, oddychała i była namacalna, nawet jeśli jedynym łącznikiem ich relacji był telefon komórkowy. Tyle, że po chwilowej euforii przyszedł dół tak ogromny jak Rów Mariański i Dick Remington zupełnie zgłupiał.
Pewnie dlatego weszli na temat Pearl Cambell.
- Wiesz, wszystkie moje znajome okazują się znajomymi tego psy… człowieka z Shadow - wyjaśnił, choć wiedział, że mleko się rozlało i właśnie delikatnie ją uraził. Nie chciał jej zarzucić przyjaźni z gangsterem, ale nie mógł powstrzymać się przed tym przytykiem w stronę blondynki. Tym samym wpadł we własne sidła. - W sensie? - roześmiał się z jej słów. - Myślisz, że ona zrobiła to dla mnie? Znamy się, trochę się razem kręciliśmy, ale nie wiem czy cokolwiek to dla niej znaczyło - westchnął, jeszcze tego brakowało, by omawiał swoje miłostki z osłabioną po postrzale Diviną. - I dlaczego cię nie lubi? Może zwyczajnie ci zazdrości? - tyle, że tak naprawdę nie miała czego. Nie potrafił zupełnie odczytywać emocji wśród płci przeciwnej, wydawało mu się to bardziej zagmatwane niż instrukcje przeciwpożarowe.
A może był bardziej zajęty badaniem swojej zazdrości? Chyba właśnie ją musiał czuć, gdy tak powoli próbował przekonać siebie w myślach, że to dobrze, że ma niezłą opiekę i ten gangster realizuje się w roli niańki. Nie do końca rozumiał dlaczego jest tak cholernie poruszony tym wszystkim, bo był pewien, że w Divinie nie jest zakochany.
Najwyraźniej jednak wcale nie trzeba było być, by odczuwać dziwną zaborczość i chęć obrony ją przed złem. Szkoda, że dowalił do pieca tak, że to on, Richard wychodził na wilka w tej zagmatwanej historii. Tak naprawdę nie powinien nawet się dziwić, choć robił to i zachodził w głowę, gdzie popełnił błąd.
Było już na to za późno i powinien ją puścić wolno. Ta myśl prześladowała go zupełnie tak jakby była nawiedzona. Powoli wszystko w jego życiu przypominało dom z koszmarów, łącznie z faktem, że dziś na podłodze zauważył krew i nie pamiętał do kogo należała.
- Viny, ja… Posłuchaj mnie uważnie. Moja obecność w twoim życiu sprawia, że jesteś narażona na nieprzyjemności, na konflikt z tym człowiekiem, a on jest gwałtowny i może zrobić ci krzywdę. Nie chcę tego, kurwa, rozumiesz? Umierałem, bo myślałem, że cię zabił przeze mnie. Nie chcę tego czuć - powtarzał jak katarynka ignorując fakt, że to wcale nie chodzi o jej obecność, ale o to, że wreszcie z trudem wyhodował u siebie sumienie.
A każda zmiana ewolucyjna nie dość, że wymagała czasu to jeszcze zazwyczaj bolała jak diabli.
- I to nie chodzi o to, że lubisz budyń! To nic złego, wiesz? Nie każdy musi lubić to samo, ja się cieszę, że w końcu jesz coś, bo przez ostatnie tygodnie wyglądałaś tak jakbyś żywiła się cmentarną ziemią - westchnął. - Ja ogólnie się cieszę, że jest ci wygodnie, będziesz zdrowa i ci się poukłada, tylko… Ja cię skrzywdzę, a ja tego nie zniosę - zakończył nieporadnie, nie wiedział czy cokolwiek z jego słów zrozumiała, ale musiała przerwać ten ciąg nieszczęśliwych wypadków, które ostatnio ich prześladowały.
W końcu zasługiwała na najlepsze, a on był najgorszym.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Chociaż zaraz po przebudzeniu nie pamiętała wszystkiego, to jednak z każdym dniem, z każdą chwilą przytomności wracało do niej coraz więcej, a zatem też to, co usłyszała od Richarda. Prawdę mówiąc nadal do końca nie wierzyła w to, że dla kogoś jej osoba mogłaby mieć takie znaczenie, ale nie chciała tego negować. Mimo wszystko to wyznanie nie mogło być dla niego łatwe i w pełni doceniała ten trud, który sprawił, że chociaż na moment poczuła się tak, jakby miała jakąś wartość.
Najbardziej chciałaby, gdyby Remington i Hawthorne się ze sobą dogadali, albo przynajmniej zapomnieli sobie to, co zaszło w porcie, ale też wątpiła, aby jej prośby zostały wysłuchane. Niezależnie od tego, co chciała, a czego wolała unikać, z perspektywy czasu może dobrze się stało, że Nathaniel się tam zjawił, bo gdyby Richard ją zabił... pewnie by sobie tego nie wybaczył. Popadłby w jeszcze głębszy dół, a Divina byłaby powodem, dla którego nie widziałby już dla siebie nadziei. Aktualny rozrachunek był więc o wiele bardziej korzystny, ale nie chciała dzielić się tymi przemyśleniami. W strażaku dało się wyczuć niechęć do gangstera, a w samym Nathanielu... cóż, prawdę mówiąc Divina zwyczajnie bała się mu wspominać o Richardzie, nie chcąc sprawdzać do czego mógłby doprowadzić gniew właściciela Shadow.
- Nie wiem, czy można mnie nazwać jego znajomą... to skomplikowane - przyznała powoli, ważąc słowa. Na jej korzyść na pewno przemawiał ten typowy dla niej, przemożny spokój, bo dzięki temu nie unosiła się niepotrzebnie i nie nadszarpywała swojego zdrowia. - Myślę, że tak... że zrobiła to dla ciebie - odpowiedziała spokojnie i tym razem bez zawahania, bo właśnie takie było jej stanowisko w tej kwestii. - Poza tym wątpię, aby mogła mi czegoś zazdrościć, ale może jest na mnie zła, w końcu przeze mnie byłeś w niebezpieczeństwie. Pan Hawthorne też teraz będzie... tak mi powiedziała - poczuła się nieco lepiej, kiedy mogła się tym z kimś podzielić, bo od czasu rozmowy z blondynką, te słowa niesamowicie jej ciążyły. Nigdy nie chciała być dla nikogo ciężarem, wiedziała też, że jest przeklęta, dlatego żyła na uboczu, a teraz... było to niemożliwe i chwilowo wszystko się komplikowało.
Prawdę mówiąc, nie była pewna czego powinna się spodziewać po tej rozmowie, ale nagłe wyznanie Richarda na pewno nie mieściło się w jej przewidywaniach.
- Hej, poczekaj chwilę, proszę - musiała przymknąć oczy i nabrać więcej powietrza, aby nie poddać się chwilowemu zmroczeniu. - Richardzie... wiem, że pan Hawthorne nie jest dobrym człowiekiem, ale... wątpię, aby miał mi coś zrobić. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że mnie nie skrzywdzi - powolutku odsłaniała przed nim swoje przemyślenia, nie chcąc wcale dochodzić do wniosku, który siłą rzeczy już formowała na języku. - Tylko, że faktycznie boję się o to, co mógłby zrobić tobie... dlatego jeśli wolałbyś nie ryzykować, to zrozumiem. W zasadzie... nie powinieneś dla mnie ryzykować własnym bezpieczeństwem. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby z mojego powodu dotknęła ciebie jeszcze jakaś krzywda - przyznała z prawdą, ponownie przymykając oczy. Z jednej strony wiedziała, że jest wolnym człowiekiem, ale z drugiej póki co nie była w stanie ustać na nogach, więc musiała polegać na litości innych.
- Nie jadłam ziemi - z jego wypowiedzi wyrwała tą metaforę, której oczywiście ona sama nie zrozumiała i teraz naprawdę podejrzewała, że Richard mógł tak o niej myśleć. Było jej przez to nieco wstyd, więc na moment między nimi zapanowała cisza. - Nie wiem, jak mam to zrozumieć... boję się, że ten telefon to pożegnanie, ale rozumiem, jeśli będziesz chciał się ode mnie odsunąć. Po prostu... ciężko mi z tym - przyznała zgodnie z prawdą, bo nie miała w swoim życiu zbyt wielu osób i inaczej sobie wyobrażała tą rozmowę. Bardziej, jako coś szczęśliwego, albo przynajmniej miłego, a tym czasem czuła się coraz gorzej, bo jedynie żal w niej wzbierał.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Jej wewnętrzny spokój udzielił się także jemu. Tylko raz krzyczał na nią i wtedy byli oboje o krok od śmierci, więc teraz nie zamierzał też wyrywać z krtani swoich żalów, choć czuł, że powoli traci cierpliwość. Zachowanie typowego ćpuna- od kiedy pomyślał, że o kokainie w szafce to już nie spuszczał wzroku z szuflady, zupełnie jakby siłą woli mógłby ją otworzyć i wydobyć z niej swój najważniejszy skarb. Woreczek strunowy pomógłby mu się uspokoić i nie czułby wtedy, że namacalnie ją traci. Kolejną osobę w swoim życiu. Niegdyś traktował to jako swoistego rodzaju- płodozmian. Pozbywał się z łatwością znajomych, zupełnie jakby zrzucał warstwę wierzchnią swoich ubrań. Od pewnego czasu jednak coś się w nim zmieniało i doskonale pamiętał ten moment przełamania.
Wtedy, gdy rozpłakał się w jej obecności, a ona próbowała go pocieszyć. Pewnie dlatego tak emocjonalnie reagował na jej brak podejmując wręcz nieludzki wysiłek, by pozostać czystym. Dla niej, powtarzał od kiedy wiedział, że przetrwała i uśmiechnął się na myśl o kolejnym spotkaniu.
Dopiero ta rozmowa telefoniczna uświadomiła mu, że takiego może nie być. Nathaniel nie dopuści do ich przyjacielskich pogaduszek, choćby to odbywało się pod jego nosem, a on nie ma siły na kolejną walkę. Nie wyobrażała sobie jakim pieprzonym wysiłkiem było pozostawanie nieskalanym tym białym proszkiem.
Nie zamierzał jej jednak o tym opowiadać. To nie była bajeczka dla dziewczyny, której tkanki rozerwała kula, bo zakryła ciałem mordercę. Nie zasługiwała na to.
- Ona… Kiedyś ją pocałowałem, wiesz? - na rękę tym razem był mu temat Pearl, bo przynajmniej Nathaniel znikał z jego pola widzenia, a na myśl o tym człowieku sama nozdrza mu się rozszerzały w poszukiwaniu narkotyku. - Ona wtedy sobie dała ze mną spokój, więc może czuła się winna, chciała, bym o tobie wiedział - wyjaśnił skrótowo, bo tak naprawdę nie pojmował, co może dymić pod czaszką Cambell. Zapewne wzdychała skrycie do ich ulubionego gangstera, ale o tym nie zamierzał mówić.
Jej słowa sprawiły jednak, że przewrócił oczami.
- Ten twój pan Hawthorne sobie poradzi i ja też, jesteśmy twardzi. Ty niekoniecznie. Ci ludzie mogą się mścić na tobie, więc Pearl powinna zrobić wszystko, by zapewnić tobie opiekę - i choć Divina nie miała pojęcia to właśnie to powtarzał jej przy ich spotkaniu. Norwood była w tym skomplikowanym układzie najważniejsza, choć nigdy nie wypowiedział tego głośno wyczuwając zawiść, jaką ją darzyła.
Kompletnie nie rozumiał powodu tej zazdrości, ale nie zamierzał jej wzniecać na nowo.
Jak i nie powinien angażować się w życie tej dziewczyny. Ta pewność sprawiała, że tak, chciał to zakończyć i zamknąć sprawę dziwnej relacji, którą stworzyli. Sądził, że z łatwością przetnie tę nietypową więź, która ich ze sobą splatała, a potem skończy się nieszczęśliwie, bo bez tej nici nigdy nie wyjdzie z labiryntu.
Westchnął, wystarczyło tylko się rozłączyć, a czerwony przycisk na jego telefonie był nagle widzialny jak nigdy wcześniej. Tylko jeden ruch nadgarstka i może ćpać całą noc bez żadnych wyrzutów sumienia. Nie skrzywdzi jej, bo już nigdy się nie zobaczą. Nie będzie jego sumieniem, bo wyrzuci je do kosza, razem z tą całą pieprzoną relacją. Tylko należało podjąć decyzję.
- Kurwa- dawno nie przeklinał przy niej, ale teraz wyrwało mu się samo, słowo zakołysało na języku, a potem na nim upadło. - Divina, zależy mi na tobie! Czy ty tego nie widzisz?! I nie, nie jak mężczyzna, który pragnie kobiety - uprzedził ją, bo doskonale pamiętał jej rumieńce na buzi i to zakłopotanie, które ostatnio odczuwała, gdy zeszli na ten temat - ale zrobiłbym wszystko, byś była szczęśliwa. Tylko tak cholernie się boję, że znowu zacznę ćpać i wszystko spieprzę. Nie ma ciebie obok, a ja nawet nie wiem czy on cię kiedyś stamtąd wypuści i pozwoli nam iść na cmentarz. Nie chcę cię stracić, nie mogę przeżyć straty kolejnej osoby - więc trochę bezczelnie wywalał ją ze swojego życia.
A raczej przed chwilą próbował, bo teraz wiedział jedno- nie był w stanie odłożyć słuchawki i tego zakończyć. Nie po tym, co jej powiedział i co zapewne przyjmie (jak to ona) ze stoickim spokojem.
Może dlatego tak jej potrzebował w swoim życiu. A może zwyczajnie uczepił się jako ostatniej deski ratunku przed zaćpaniem się na śmierć w drogich ciuchach?

Divina Norwood
ODPOWIEDZ