zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Nie chciał być wcale rozsądny. Inaczej, Jebbediah Ashworth uważał się za bardzo racjonalnego człowieka, którego poglądem rządziły się okazjonalnie wiara i dobra żyłka do interesów. Potrafił zadbać o farmę, sprawić, by rozkwitła pod jego okiem, umiał zrobić trumnę albo dwie, dbając o piękny ceremoniał i wreszcie nabrał umiejętności uwodzenia kobiet. Z tym, że nade wszystko potrafił to spierdolić jednym gestem, słowem bądź hipochondryczną naturą. Nie wspominając już o alkoholu, który wesoło hasał w jego żyłach i powodował katastrofy mniejsze i większe. Czasami jednak na bimber nie mógł zwalić i okazywało się, że całkiem na trzeźwo gonił sąsiada z widłami. Najwyraźniej jakoś rozsądek nie współgrał z jego żywiołowym charakterem albo nie było pęt, w które można było go wrzucić, jeśli już zaczynał wpadać w szał. Mimo wszystko jednak powziął bardzo dojrzałą decyzję i zamierzał się niej trzymać tak długo jak się dało, choć trzymając Audrey na kolanach wiedział, że praktycznie już sobie struga nie trumnę, a szubienicę, bo sądził, że przepadnie z kretesem, gdy tak będzie czule go traktować.
Zamiast jednak skupić się na totalnie aseksualnych dla niego sierotkach i ich łóżkach, postanowił wpuścić ją do jego sypialni. Zupełnie na trzeźwo, co już było jednym z etapów zaufania, bo Ashowrth mógł pieprzyć każdą (i wiele dziewcząt miało okazję, niech Pan wybaczy), ale spać z jakąkolwiek… Zakrawało to dla niego niemalże o świętokradztwo, bo takie atrakcje były zazwyczaj zarezerwowane dla żony. Nigdy nie dotarł do tego etapu i nie musiał się jednocześnie martwić, że jego staroświecka narzuta w jelonki spodoba się wybrance… albo fakt, że łóżko sobie sam wystrugał i nad nim wisiał ogromny krzyż. Na pewno była to najbardziej osobliwa sypialnia świata, ale było tu przytulnie i gdy zapalił lampkę, powracały do niego reminiscencje tamtej nocy, gdy nastoletnia Audrey po prostu położyła się obok niego. Wtedy uważał, że ją sobie wymodlił i również teraz zdania nie zmienił, gdy zobaczył, że z entuzjazmem rozbiera się. Zupełnie jakby ta noc miała być równie naturalna jak tamta, którą spędzili pod wpływem substancji niewiadomo pochodzenia. Dał sobie bowiem rękę uciąć, że musieli jej dosypać, bo ich domy nie dość, że w dużej odległości do siebie, to wcale nie były podobne.
A może to był właśnie Bóg, którego New Age chciało ubrać w przeznaczenie? Może on zesłał mu kobietę idealną, a on wtedy nie zwrócił uwagi?
Zaśmiał się na jej pytanie, myśleli o tym samym. Zanim jednak odpowiedział, pocałował ją w czoło. – Prysznic – nie chciała, by taki zakurzony kładł się obok niej w tej pościeli w jakieś wzorki, ptaszki czy cokolwiek innego z garderoby pani Ashworth. Nie była to kołdra, na którą wyrywałby panienki, ale jak już wcześniej zostało powiedziane, nigdy tu nie chciał bądź nie musiał. Zniknął w łazience zanim jej myśli zdążyły podążyć do oczywistego rozwiązania, jakim byłaby wspólna kąpiel. Jeśli miał być grzeczny tej nocy, to takie pokusy i podszepty ciała nie wchodziły w grę. Dopiero po chwili wyszedł z łazienki w samych bokserkach i położył się obok niej.
Zero fajek (już), alkoholu, tylko oni dwoje i ta paląca się lampka.
- Wiesz, byłaś wtedy nastolatką. Może i chciałem – parsknął, bo nie zamierzał udawać, że nie – ale nie sądziłem, że mam szanse z pryszczatymi licealistami – ułożył się wygodnie i objął ją ramieniem, sunąc palcami po jej zgrabnej talii. – Fakt, myślałem o tobie czasami. Po prostu nigdy nie było okazji ani możliwości. Żadna z moich narzeczonych też by się nie ucieszyła, gdybym fantazjował o sąsiadce, która sama wskoczyła mi do łóżka, rozumiesz – żartował, ale nie jego wina, że właśnie przeżywał pierwszą prawdziwą noc z dziewczyną od dłuższego czasu i nieco mu odbijała kolba.
Poza tym musiał odrzucić myśli o fakcie, że leży przy nim praktycznie półnaga, a to mimo szczerych chęci nie było łatwe. Pieprzona Ewa, wszystko przez jej jabłko z Edenu, sprowadziła grzech, a teraz Jebbediah musiał się z nim użerać.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Uśmiechnęła się delikatnie, gdy jego usta spotkały się z jej czołem. Podobna propozycja faktycznie pojawiła się w jej umyśle, Audrey jednak jeszcze pamiętała o jego postanowieniu i zamiarze jego szanowania…. I chyba tylko to sprawiło, że podobne słowa nie uleciały, a tęskne spojrzenie odprowadziło jego sylwetkę do samiutkich drzwi. Ciche westchnienie wyrwało się z ust panienki Clark, gdy uważniej rozejrzała się po pomieszczeniu, które wcześniej widziała głównie w ciemnościach. Ogromny krzyż wydał jej się odrobinę przerażający, przynajmniej przez kilka chwil, podczas których Audrey z zaciekawieniem przyglądała się najróżniejszym detalom, by w końcu skupić spojrzenie na narzucie w jelonki, która wywołała kolejny uśmiech na jej ustach bo podobne nakrycie sama z wielką chęcią położyłaby na swoim, jeszcze nie złożonym łóżku. Jak gdyby była u siebie zsunęła narzutę z łóżka składając w równą kostkę, aby położyć ją na jednym z krzeseł.. Po tym zwyczajnie wsunęła się pod kołdrę ubraną we wzorzystą poszewkę, oczekując jego powrotu. Dopiero teraz poczuła zmęczenie, jakie osiadło na jej ramionach zapewne już kilka godzin wcześniej.
- Wypraszam sobie, nigdy w życiu nie spotykałam się z żadnym licealistą. Z pryszczatym też nie. - Stwierdziła z wyraźnym rozbawieniem w delikatnym głosie, dla potwierdzenia swoich słów kręcąc przecząco głową. I nie kłamała, w czasach jej włamania do domu leżącego obok niej mężczyzny, spotykała się z rok starszym kolegą który, ku zakładzie ich relacji, wybrał studiowanie w pobliskim Crains. Uśmiechnęła się gdy ten objął ją ramieniem, po czym w zupełnie naturalnym odruchu przesunęła się trochę w jego stronę, aby zwyczajnie wtulić się w jego ciało. Ciche westchnienie zadowolenia wyrwało się z jej ust, gdy leżała tak, przytulona do pana Ashworth, z jego palcami sunącymi po jej skórze, ponownie mając dziwne wrażenie, że wszystko jest poukładane na swoim miejscu. Kolejne jego słowa sprawiły, że zaśmiała się cichutko pod nosem, bo te wszystkie, niewielkie skrawki ich rzeczywistości o których teraz rozmawiali wydawały się jej aż nazbyt abstrakcyjne. I gdzieś przez chwilę przemknęło jej przez myśl, że może fakt, iż wylądowała wtedy właśnie w tym domu nie był przypadkiem… Tak samo jak fakt, że coś skutecznie zabierało im wszelkie okazje, aż do niedawna. Taka możliwość jednak przewyższała nawet jej wiarę w impulsy przeznaczenia oraz wszelkie inne losy czy przypadki.
- Wskoczyła to stanowczo za dużo powiedziane, jakbym wtedy skakała, chyba wyplułabym wątrobę. - Z pewnością, ledwo stała na nogach gdy przyszło jej wtedy odnaleźć ten sam materac. -… ale szczerze mówiąc, odkąd wróciłam z Sydney sama kilka razy zastanawiałam się, czy by nie odwiedzić cię na ten obiecany absynt. Bo wiesz, jeszcze nie miałam okazji go spróbować… Ale zawsze coś mi wypadało. - Przyznała z rozbawieniem i delikatnym rumieńcem zawstydzenia, jaki pojawił się na jej buzi. Kilka razy łapała nawet za telefon aby wybrać odpowiedni numer, za każdym jednak razem coś sprawiało, że musiała zmienić plany - a to ojciec, a to pacjent w potrzebie bądź inne, niezwykle przyziemne sprawy. Odrobinę zawstydzona własnymi słowami, zwyczajnie mocniej się w niego wtuliła, dopiero po kilku chwilach powracając spojrzeniem brązowych ocząt do jego buzi. Dłoń panienki Clark powędrowała w kierunku zarośniętego policzka, aby delikatnie, w czułym geście począć wodzić po nim smukłymi palcami. Przez chwilę zwyczajnie przyglądała mu się z uśmiechem wyrysowanym na ustach, ciesząc się tą, pozornie zwyczajną chwilą.
- Cieszę się, że teraz jest pan ze mną, panie Ashworth. - Przyznała, bo chwila wydawała jej się odpowiednią na podobne wyznania wypowiedziane ściszonym do szeptu głosem. Delikatne światło lampki, miękka pościel i poczucie zwykłej, prostej bliskości zachęcało ją do wypowiedzenia niektórych ze swoich myśli. A ta, z tych wszystkich myśli wydawała jej się być tą najważniejszą choć nie była pewna, czy bardziej chodzi o to, że był z nią w tej chwili czy że to z nią postanowił zacząć się spotykać. Powoli, jakby odrobinę obawiała się, że go spłoszy (zapewne przez deklarację z warsztatu) przesunęła palcem po jego wargach, by chwilę później złączyć ich usta w czułym pocałunku, mającym na celu potwierdzić jej słowa.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
- Zawsze wolałaś starszych? Mam nadzieję, że nie tych o dwie dekady – trochę się z nią droczył, a trochę mimo wszystko dopytywał, bo pragnął wiedzieć, na ile przez jej życie przejawiały się osobniki płci męskiej. Jeszcze nie odkrył jak bardzo może być zazdrosny o dziewczynę, która cóż, była znacznie młodsza i skoro budziła w nim takie emocje, to nie chciał sobie nawet wyobrażać jak to wygląda wśród jej rówieśników.
Podobne myśli, obawy i strach pozostawiał sobie jak ta cała Scarlett O’Hara – na jutro – mając nadzieję, że znajdzie w modlitwie albo w jakimś pradawnym almanachu sposób na otrucie jej potencjalnych adoratorów i dzięki temu pozostanie jedyny w jej sercu. Dziwne, że do tej pory nigdy podobne uczucia czy zamiary nie przychodziły mu do tej rozmodlonej głowy, a przecież często gówniary grzały jego łóżko. Tak naprawdę chyba ciężar podobnej strzygi, która osiadała na piersi i nie pozwalała spać, zależał tylko i wyłącznie od zaangażowania, a w panienkę Audrey przyszło mu inwestować praktycznie wszystko. Nie sądził jednak, że kilka lat temu to by wypaliło. Byli wówczas zupełnie innymi ludźmi i przynajmniej on nie był w stanie być jej całkowicie wiernym, więc może dobrze się stało, że dali sobie wzajemnie czas?
Inna sprawa, że wtedy był młodym i krzepkim mężczyzną, a teraz mógł się oszukiwać bez końca, ale metryka robiła swoje i pukała mu do drzwi galopująca pięćdziesiątka, a to uznawał nie tylko za początek starości, ale (i co gorsza) rodzinnego szaleństwa, więc pozostawało im względnie siedem szczęśliwych lat. Kiepska liczba, jeśli chce się myśleć o założeniu rodziny i nie taka najgorsza, by przeżyć miłość życia.
- Byłaś wtedy pijana jak meserszmit – nie mógł powstrzymać chichotu na wspomnienie dziewczyny, która najlepiej wydzierała się jakby ją gwałcili, a potem raczyła się papierosem. – Właśnie! Paliłaś wtedy – zauważył i nie mógł powstrzymać się przed lekkim uszczypnięciem jej boku. – Teraz taka święta, a wtedy proszę… I spanie z obcym w łóżku. Też mi proponowałaś – te wspomnienia jednak były delikatne, wręcz leciutkie i sprawiały, że Jebbediah mógł wtulić głowę w jej piersi z podobną ufnością jak wtedy.
Na chwilę, bo niebawem padło wyzwanie z jej strony i pozwolił się pocałować na dobranoc. Wiedział, że jeśli tylko nie skończy jej całować, to cały ich post pójdzie w cholerę, więc ostatkiem woli, sił i wszystkiego innego powziął decyzję o zamknięciu oczu.
- Ja też się cieszę, panienko. To jak zupełne szaleństwo – wymruczał i po chwili spał już praktycznie słodko, nie uprzedzając jej, że może chrapać. Mówili, że zakochani nie śpią i wzdychają po nocach, ale akurat on już dawno nie spał tak beztrosko i bezpiecznie jak wtedy, gdy czuł pod ręką jej delikatne ciało. I zapewne przespałby nawet do rana i zerwałaby ich matka z krzykiem jako osobliwą pobudką, gdyby nie to, co stało się w jego pieprzonym śnie.
Zerwał się o równej drugiej, z przerażającym krzykiem, z przyśpieszonym oddechem, patrząc na nią mętnym wzrokiem. Była tu, śniły mu się jakieś głupoty, teraz musiał tylko złapać na nowo świadomość między jawą a snem.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
- W tym gabarycie wiekowym jesteś pierwszy. - Przyznała, delikatnie wzruszając wątłym ramieniem. Do tej pory Audrey poruszała się po tych bezpiecznych różnicach wieku, nie przekraczających czterech lat i raczej nie wykazując większego zainteresowania mężczyznami, mogącymi być w tym samym wieku co jej ojciec… Nie licząc panów nazwiskiem Clooney, Oldman oraz Depp, każdy jednak posiadał crush’a na jakiegoś celebrytę, czyż nie? Audrey posiadała na trzech, oglądając większość filmów jakie z ich udziałem pojawiały się na ekranie. I mimo iż posiadała wielu znajomych w zbliżonym do niej wieku, z których część zapewne nie odmówiła jej na jednoznaczną propozycję, to Jebbediahowi udało się skraść jej serduszko. W dodatku tak skutecznie, że zwyczajnie nie była nawet w stanie stwierdzić, kiedy dokładnie to się stało. I nie żałowała choć przez chwilę, zwłaszcza teraz, gdy leżeli wtuleni w siebie podczas najcodzienniejszej ze wszystkich możliwych scenerii, tuż przed zaśnięciem.
- Nie tylko ja. - Odpowiedziała z uśmiechem nie schodzącym z ust. Zaśmiała się, gdy ten uszczypnął ją w bok, a kolejne jego słowa sprawiły, że ciche westchnięcie uciekło z jej piersi. - Babcia zmarła na raka płuc, po tym z dziadkiem i ojcem przestaliśmy. - Wyjaśniła, co też stało za jej i nie tylko jej decyzją. Obserwowali ostatnie dni babci Prudence z przerażeniem, a gdy przyszło jej zamknąć oczy w trójkę wypalili po ostatnim papierosie zaprzestając paskudnego nałogu. Wspomnienie w jej głowie zapisane było w smutnych barwach, ramiona pana Ashworth zdawały się jednak być skuteczną tarczą przeciwko smutkowi - ten dziś jej nie dosięgnął.
Kilka chwil później, po cichym wyznaniu i całusie na dobranoc panna Clark zasnęła snem na tyle mocnym, że nawet jeśli Jebowi przyszło w tym czasie chrapać, nie zrobiłoby jej to większej różnicy. Zmęczenie intensywnymi dniami oraz przeprowadzką skutecznie wysysało z niej siły, do tego stopnia, że zwyczajnie miała ochotę przez kilka kolejnych dni nie budzić się i jedynie spać w ciepłych objęciach pana Ashworth. Zapewne spałaby tak do rana gdyby nie fakt, że coś przestało jej pasować. Wpierw ruch zarejestrowany gdzieś na skraju świadomości, później krzyk znajomego głosu... Zaspana, jeszcze nie do końca pewna czy aby na pewno nie śpi, otworzyła oczy zerkając w ciemności w kierunku swojego chłopaka. - Jeb? - Wyrwało się z jej ust nieprzytomnie, jakby chciała upewnić się, że faktycznie spała z nim w jego sypialni, a ten fakt nie był jedynie pięknym snem. Kilka uderzeń serca nabrała pewności, że tak nie było, a on siedział obok z przyspieszonym oddechem oraz mętnym wzrokiem skierowanym w jej stronę. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, gdy podniosła się do siadu, przysuwając się do niego i uważnie lustrując zaniepokojonym spojrzeniem. - Miałeś zły sen czy znowu coś przypadkiem podpaliliśmy? - Spytała eterycznym półszeptem, by przysunąć głowę do jego ramienia i kilkukrotnie, delikatnie musnąć je swoimi ustami. Miała nadzieję, że rozchodziło się jedynie o nieprzyjemny sen, a nie coś o wiele bardziej poważnego... Chociaż nie do końca była pewną, czy potrafiła mu w tym momencie pomóc, zwyczajnie nie mając wielkiego doświadczenia z sennymi koszmarami. Delikatnie owinęła swoje ramiona wokół jego szyi aby subtelnie acz stanowczo przyciągnąć go siebie, choć nie była pewna, czy to w czymkolwiek pomoże. - Wszystko w porządku? - Spytała równie cichutko z wyraźnym niepokojem w głosie, mając nadzieję, że chodziło jedynie o nieprzyjemny sen. Jednocześnie zatopiła palce w jego czuprynie, aby delikatnie, w kojącym geście, przesuwać nimi po jego głowie z nadzieją, że to pomoże mu się uspokoić.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Jebbediah tak naprawdę miał problem z wrażliwością i widać to było, że poruszał się przy niej czasami tak nieudolnie jak słoń w składzie porcelany. Nie dość, że faktycznie był dość ciężki (praca fizyczna jednak pozwalała utrzymać mu sylwetkę w ryzach), stary jak potop (a przynajmniej dla większości ludzi wiek czterdziestu dwóch lat to była jakaś abstrakcja), to jeszcze na dodatek najwyraźniej nie umiał powstrzymać swojego długiego jęzora i jak przyszło co do czego to zaczynał klepać jak najęty i mało brakowało, aby już do reszty nią zniechęcił.
Na szczęście pominął uwagę o tym, że dobrze być pierwszym choć w tym – bo i za dziewicami i tak nigdy nie przepadał, bo mimo że Kościół na niego parł jak szalony, to i tak były absolutnie niedoświadczone, nudne i bez fantazji, którą miał kiedyś pokazać Audrey, gdy przyjdzie odpowiednia pora – ale jak przyszło co do czego, przywołał na jej uroczo ślicznej twarzyczce smutek, który dotknął go do głębi. Miała w sobie coś takiego, to nieuchwytne coś, co sprawiało, że mógłby faktycznie spalić cały świat, byle by tylko uśmiechała się do niego znacznie częściej. Uczucia do niej również były podobnie czyste, bez całego rozgardiaszu, który znał jeszcze za sprawą Jordan i który (niestety) sprawiał, że czasami nienawidził bardzo tej kobiety.
Tutaj podobne emocje były mu obce, a gdy Audrey wtuliła się w jego ciało i posnęli snem sprawiedliwych poczuł, że mógłby się do tego przyzwyczajać. Do jej delikatnego oddechu blisko jego piersi, do zapachu jej włosów potraktowanych z czułością przez jakiś szampon, wreszcie do ciepła jej ciała, które nieodmiennie mu miało kojarzyć się z domem. Może również dlatego, że to właśnie tu przyszło mu ją poznać i od tamtej pory już zupełnie stracił dla niej głowę, choć te niezwane jeszcze (przez niego) uczucia nasiliły się, gdy spotkał ją teraz ponownie.
Za sprawą przeklętego Laurenta, który doprowadził do śmierci jego lamę. I właśnie to sprawiło, że przez sen siwy włos zjeżył mu się na głowie, bo nim się obejrzał, a ten cały dziwny człowiek wracał do miasteczka i zabierał mu jego pannę Clark, mamrocząc coś o dziadku i na dodatek gryząc ją zachłannie w szyję. Krew po niej spływała, ten idiota z psem śmiał się chrapliwie i pokazywał mu kły, a biedny Ashworth nic nie mógł poradzić poza krzykiem, który jak się okazało, zbudził nie tylko jego z tego przeklętego koszmaru, ale i jego dziewczynę.
Obecną, nieprzemienioną w żadnego wampira, więc to musiał być sen. Powtarzał to sobie tak dobitnie, ale nadal docierały do niego przeklęte flashbacki z tego paskudnego koszmaru i mógł już jedynie przymknąć oczy i poczekać aż przejdą.
Był tak na tym skupiony, że nawet jej żart o podpaleniu przeszedł bez echa, a on musiał dopiero odetchnąć ze trzy razy mocniej, by dotarło do niego, że tamta Audrey w śnie to nie ta sama realna i ta jest zmartwiona i pyta co się stało. Nie brzmiało to najmądrzej ani rozsądnie, ale właśnie tak plątały mu się wizje między snem a jawą i naprawdę potrzebował dłuższej chwili, by to spiąć w logiczną całość, a potem przytulić do siebie panienkę Clark.
- Śniło mi się, że mi ciebie zabrał, tak jak Arizonę. W sensie no lama była martwa, a ty wampirem, ale poszłaś z nim i pozwoliłaś mu i chyba bredzę bez sensu – mruknął, chyba z dwojga złego lepszym byłoby chrapanie, a nie jakaś wędrówka do koszmarów sennych spod znaku wampirycznej sagi, której nie zdążyli jeszcze dokończyć.
Musiał przyznać, że po tym z całą pewnością będzie odżegnywać się mocno od kontynuacji oglądania tego wiekopomnego dzieła dla ludzkości, bo jak widać, to miało na niego katastrofalny wpływ. A może jednak ten lęk przed stratą i wrodzona obawa przed szczęściem, które nijako zaglądało im w okna, gdy tak po prostu spali razem?

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey nigdy nie powiedziałaby, że Jebbediah posiadał problemy z wrażliwością. Wręcz przeciwnie, była przekonana, że pod tą grubo ciosaną powłoką kryło się wrażliwe oraz czułe wnętrze, które zwyczajnie rzadko oglądało światło dziennie. A może to jedynie zakochanie przykryło jej spojrzenie różowym filtrem? Nie wiedziała, była jednak pewna, że ktoś pozbawiony wrażliwości nie wtulałby się w nią gdy nadchodziły trudne tematy, nie martwiłby się na wieść o jej spotkaniu z tajpanem czy nie zawodził nad ocean, aby wspólnie podziwiać zachodzące słońce. Te i inne niewielkie, acz podobne detale były przysłowiowym gwoździem do trumny dla panienki Clark, gdyż to przez nie straciła resztki głowy na rzecz starszego o dwie dekady sąsiada.
Teraz, gdy wybudził ją ze snu swoim krzykiem, zdając się znajdować w zupełnie innej rzeczywistości, wpatrywała się w niego z wyraźnym zaniepokojeniem, z każdą kolejną chwilą czując, jak serce przyspiesza napędzane dziwnym napięciem. Nie była pewna, co powinna jeszcze zrobić, to też odetchnęła z wyraźną ulgą, gdy jego ramiona w końcu owinęły się wokół jej ciała, reagując na poprzednie gesty. A skoro ją przytulał, to musiało w porządku. Usta panienki Clark spotkały się z jego czołem w czasie, gdy nadal delikatnie głaskała go po głowie, jakby ten gest miał pomóc mu wyrwać się ze szponów sennych mar… Które teraz, gdy wypowiedział je radiowym głosem wydały się jej odrobinę zabawne i mimo iż nie chciała ignorować powagi sytuacji, cichutko zachichotała pod nosem.
- Chyba powinniśmy przystopować z tymi filmami o wampirach… - Zaczęła, przenosząc jedną z dłoni na męski policzek, aby w czułym geście przesunąć po nim opuszkami palców. Dopiero po chwili przypomniały jej się stare słowa babci, że nie raz w śnie spotykamy się ze swoimi pragnieniami oraz obawami i to ta myśl wywołała ciężkie westchnienie, jakie uleciało z jej ust. Ale czy mógł przejawiać podobne obawy? Audrey co do tego nie była pewna z jednego, niezwykle prostego powodu - nie uważała się za kogoś, kogo nie dałoby się zastąpić. W swojej opinii była dość przeciętna, raczej nie wyróżniająca się na tle innych do tego stopnia, aby stać się unikatem.
- Ale wiesz, że nie jestem rzeczą, którą zwyczajnie ktoś może sobie zabrać? - Zaczęła więc ostrożnie, odsuwając się odrobinę aby skrzyżować ich spojrzenia. I nie, nigdy nie czuła się przez niego traktowana choćby odrobinę przedmiotowo, chciała jednak aby wiedział, że bez jej zgody nikt nie mógł sobie jej przywłaszczyć. Opuszki jej palców ponownie przesunęły po zarośniętym policzku, gdy zaspany umysł powoli układał sobie w głowie kolejną odpowiedź. - Buchinsky może sobie iść cmoknąć Kluska w nos. - Obok cienia rozbawienia pewność wybrzmiała w delikatnym głosie Audrey, która w tym momencie jakoś nie wyobrażała sobie, że Laurent bądź ktokolwiek inny byłby w stanie przemówić do resztek jej rozsądku i odciągnąć od Jebbediaha. - To nie jego wybrałam tylko ciebie i to w twoim łóżku śpię. A tak się składa, że nie mam najmniejszej ochoty, aby to w jakikolwiek sposób zmieniać, panie Ashworth. - Przyznała z delikatnym rumieńcem na policzku i uśmiechem w jaki ułożyły się jej wargi. Audrey nigdy nie miała w zwyczaju grać na dwa fronty, a jeśli już w coś się angażowała, zazwyczaj robiła to na sto procent. I tak było i tym razem - spotykała się z Jebem i nie miała zamiaru ani szybko zwiać ani rozglądać się za innym towarzyszem. Zapewne to podejście było odrobinę staroświeckie jak na jej wiek, panna Clark jednak od najmłodszych lat nie lubiła jakichkolwiek przejawów niesprawiedliwości bądź kłamstw, a granie na dwa fronty bądź skreślanie kogoś zbyt szybko właśnie z tym się jej kojarzyły. - No chyba, że przestaniesz mnie lubić… Ale do tego czasu będzie mi miło, jak będziesz o tym pamiętał nawet w snach. - Dodała, przysuwając się jeszcze odrobinę, tylko po to, aby oprzeć swoje czoło o czoło pana Ashworth, palcami nadal błądząc gdzieś między jego policzkiem a włosami. Ostrożnie wypuściła powietrze z płuc, zupełnie jakby obawiała się, że mogłoby go to spłoszyć, po czym delikatnie przesunęła noskiem po jego nosie w czułym geście. Z głupią nadzieją, że jej słowa w jakiś magiczny sposób odgonią możliwe koszmary, przynajmniej na resztę tej nocy.

KONIEC!

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ