26 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
1.

Chyba nigdy nie nauczyła się respektować zasad i raczej marne szanse, by jeszcze miało się to zmienić. Tłumaczyła sobie, że nie jest złym człowiekiem, bo działa w dobrej wierze, ale też na próżno mówić o jakiś wyrzutach sumienia. Ślepo zapatrzona w obrany sobie cel, zamierzała podążać w jego kierunku, nie zważając na to, co stanie na jej drodze. Zagajnik Matki Lucindy od zawsze był miejscem od którego wszyscy mieli się trzymać z daleka, ona też niekoniecznie chciała się do niego zbliżać, ale dwa tygodnie temu dostała namiary na jakiegoś typa, którego dziś obserwowała w lokalnym barze. Spotkał się z kimś, był nerwowy, a po wszystkim opuścił Moonlight i skierował się do lasu deszczowego. Śledzenie kogoś w tych warunkach nie było łatwe, ale facet najpewniej w ogóle nie podejrzewał, że ktoś może za nim iść. Ostatecznie podszedł do jednego ze strażników, jacy pilnowali Zagajnika. Sama Pearl nie planowała, a przynajmniej jeszcze nie planowała wchodzić na jego teren. Potrzebowała więc dobrego punktu obserwacyjnego i nim pomyślała, już była w trakcie wspinaczki na jedno z dość wysokich drzew. Faktycznie widok miała całkiem niezły, chociaż... po godzinie rozmowy, z której i tak nie usłyszała słowa, jej obiekty obserwacji po prostu sobie poszły, a ona cóż... nadal tkwiła na drzewie. Odczekała jeszcze stosowne trzydzieści minut i uznała, że tu się kończy jej tajna misja, a tego dnia, tak jak w trakcie wielu poprzednich - nie znalazła żadnej istotnej informacji. Postawiła nogę na jednej gałęzi, pamiętając o trzech punktach podparcia, ale najwyraźniej drzewo nie pamiętało o tym, że powinno być jednym z nich. Usłyszała po prostu trzask, nawet nie zdążyła krzyknąć, paznokciami wczepiając się w korę na marne. Runęła w dół, ale zaledwie o jakieś półtora metra, łamiąc po drodze znacznie więcej gęstych i lichych gałązek, aż ostatecznie poczuła rozdzierający ból na plecach i... i nic. Zero upadków. Jęknęła z bólu, otwierając oczy, a kiedy zobaczyła, że od podłoża nadal dzielą ją jakieś dwa metry, w pierwszej chwili nie rozumiała co się tutaj dzieje. Potrzebowała kilku długich sekund, nim w ogóle odwróciła głowę tak, by spojrzeć za siebie.
- Co do..? - jęknęła, łącząc fakty. Spadając i łamiąc po drodze gałęzie, jedna z nich niefortunnie wślizgnęła się między jej plecy, a materiał ubrania, na którym teraz zwisła. Plecy musiała mieć mocno podrapane, ale co ważniejsze... nie było takiej opcji, by z obciążeniem, jakie stanowiło jej ciało, jakkolwiek się uwolniła. Żenujące. Nie dało się tego inaczej nazwać, a mimo to... długo wmawiała sobie, że da radę i chyba wisiała tam dobre dwie godziny, nim wyciągnęła telefon z kieszeni. Naturalnie nie mogła zadzwonić do żadnej znanej sobie osoby, nie chciała się tłumaczyć co tu robiła, ani pokazywać w takiej odsłonie. Policja też odpadała, ci to zawsze zadają za wiele pytań i jeszcze by ją spisali. Szukając w głowie rozsądnego planu, ostatecznie zdecydowała się na straż pożarną, tłumacząc, że utknęła na drzewie... nic jej nie jest, nie jest pijana, nie złamała sobie nogi, nie żartuje, nie jest kotem, nie, nie ma nikogo innego, kto jej pomoże i tak, naprawdę potrzebuje pomocy. Po piętnastu minutach rozmowy z dyspozytorem, w końcu obiecano jej jakąś pomoc, więc rozdrażniona mogła po prostu wisieć, jak ta piniata... przynajmniej miała w kieszeni papierosy. Jedyny pozytyw tego cholernego dnia.

Richard Remington
ambitny krab
dezynwoltura
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Jasne, że przyszło mu pełnić dyżur tego dnia. Inni mogli imprezować, świętując odejście na emeryturę jakiegoś dziada, na którego nigdy nie zwracał głębszej uwagi, ale on… Mówiąc oględnie, nie nadawał się jeszcze do pokazania wśród ludzi. Może dlatego, że zachodziło prawdopodobieństwo, że na widok kokainy zaświecą mu się oczka i zapomni, że jest byłym narkomanem. Nie ubierał tego w ładne słowa, bo przecież mu zakazali. Musiał czuć, że prochy są brudne i szargają na strzępy jego godność. Z tym, że łatwo było wmawiać takie dyrdymały ludziom, którzy sprzedawali telewizor i sami się puszczali, by zarobić na działkę.
Richard Remington po prostu płacił złotą visą, którą potem dzielił sobie ścieżki rozkoszy. Może dlatego trudno mu przychodziło uporanie się z tym całym odwykiem, który nadal wydawał się mu grubą przesadą. Raz, drugi zdarzyło mu się zawalić, a oni już obwoływali go naczelnym ćpunem i wozili po miastach ku przestrodze. Obecnie czekał na oferty ze szkół średnich, w których przyjdzie mu opowiadać jak wyparł się Jezusa i trafił na drogę pełną podejrzanych znajomości i jak miłość otworzyła mu oczy. Raczej jak wysłali go za karę i odcięli na trochę fundusze. Może powinien być mniej szczery w swoich wynurzeniach?
Wówczas nie siedziałby jak ostatnia ciota w dyżurce, czując się jak gruba licealistka, którą wstyd zabrać na bal na zakończenie szkoły. Jeszcze przez przypadek zeżre nauczyciela i narobi obciachu.
Właśnie wcinał batona (od przygody z kokainą jadał jak szalony i byle co), gdy zadzwonił alarm. Coś na drzewie, nie dokończył wezwania, ale arbitralnie przyjął, że chodzi o kota. Przecież nikt inny nie wspina się na konary tutaj. W tej pieprzonej Australii zawsze w takiej dziupli może siedzieć jakiś mało przyjemny mieszkaniec w stylu anakondy albo gigantycznego pająka.
Zabrał więc samochód, drabinę i w samej bokserce (wiosenne upały!) pognał na miejsce zdarzenia, wiedząc, że ma uczulenie na pieprzone dachowce i że kokaina nigdy by mu czegoś takiego nie zrobiła.
Spodziewał się szaleńczych przygód, życia na wysokim poziomie, a dostawał jakieś latające ssaki. Piękne, po prostu cudownie.
Zaparkował samochód i wyszedł, by rozeznać się w otoczeniu i by sobie zapalić, skoro nic go nie trzymało w jednostce poza poczuciem niesprawiedliwości. I wtedy, właśnie wtedy zobaczył, że kot ma dwie (całkiem zgrabne) łapy i wisi jak te karuzele nad łóżeczkami dzieci.
Ciekawe czy gdzieś miała pilota i kręciła się w kółko.
Przekrzywił głowę i podszedł mimowolnie bliżej.
- Myślałem, że to kot! – zakrzyknął, dziwne, że zazwyczaj ociekał ironią, sarkazmem i najwyższym rodzajem chamstwa, ale teraz sobie darował. Może dlatego, że wystarczająco żałosny był fakt, że tak sobie wisiała i nie miała żadnego manewru, jeśli nie chciała się połamać.
Na cholerę właziła na to drzewo?!
Może i ona za dobrze się bawiła na jednej z okolicznych imprez, na które już nie zapraszano Dicka. Mało brakowałoby, a obróciłby się na pięcie i poszedł. Zwyciężyła jednak w nim ciekawość, która trzymała go w jednym miejscu i w ryzach.
- Dobra, po co tam weszłaś? Jesteś cała? – strażak ideał, mało brakowało, a zapytałby, czy podzieli się z nim fajką.

Pearl Campbell
26 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Wprost proporcjonalnie do czasu spędzonego na drzewie wzrastała w niej irytacja. Jedyne pocieszenie znajdowała w tym, że miała na sobie nieszczególnie lubianą przez siebie bluzę, bo obawiała się, że z tej niewiele zostanie po takiej przygodzie. Poza tym na dobry nastrój wpływało też to, że piekły ją niemiłosiernie plecy. Przy każdej próbie oswobodzenia się raniła je sobie jeszcze bardziej, więc ostatecznie biernie zwiesiła wszystkie kończyny, czując się jak skończona idiotka. Mogła tylko sobie wyobrazić, jak żałośnie musi w tej chwili wyglądać i potem się dziwić dlaczego ludzie nie biorą jej serio. Nietrudno też domyślić się, że jak przystało na kobietę nerwową, postawioną w niekorzystnej sytuacji, zaczęła się niecierpliwić i mówić sama do siebie, o tym jak to kurna straż ma czas i po co się spieszyć. Że dobrze, że nie umierała, bo zdążyłaby na piechotę dojść do bram świętego Piotra, a potem z powrotem w dół i jeszcze niżej, bo tam u góry raczej by się nie odnalazła. W końcu jednak usłyszała jakiś dźwięk, więc bluzgi wyrzucane pod nosem ucichły, a Pearl zaczęła nasłuchiwać w skupieniu tego, co ma nadejść zza krzaków. Może i nieco zaczęła się obawiać, tak w czas, bo przez ostatnie godziny kompletnie nie myślała o tym, jakie konsekwencje mogą się wiązać z jej niekorzystnym położeniem. No, ale wyskoczył jakiś typ w żonobijce z drabiną, więc wyraźnie jej ulżyło. W dodatku wydawał się całkiem młody, krzepki, atrakcyjny, więc śmiała podejrzewać, że nie wyjdzie z niego upierdliwy wujek Staszek ze straży i nie zacznie jej tłumaczyć, jak to panienki nie powinny chodzić po drzewach. Nie mogła też przewidzieć tego, że z człowiekiem znajdującym się poniżej całkiem sporo ją łączy, chociaż od jej odwyku minęło już kilka lat i uważała siebie za całkowicie wyleczoną z nałogu. Przynajmniej w to wierzyła.
- Mogę zamiauczeć - rzuciła sarkastycznie w ramach powitania. Co innego miała powiedzieć? Że nie jest kotem? To chyba było całkiem widoczne. Zaciągnęła się ostatnim buchem z papierosa i tak spojrzała na ten niedopałek, wychodząc z założenia, że rzucanie go na ziemię przy strażaku byłyby trochę jak przejeżdżanie na czerwonych światłach machając mijanemu radiowozowi. Naturalnie nawet gdyby Richard się nie pojawił, rzuciłaby niedopałek, ale potem by go stąd zabrała. Za często czytała w necie o ekologii, by przynajmniej tego odruchu się nie nabyć. - Dla sportu... czy to w ogóle ważne po co? Myślałam, że w akcjach ratunkowych liczy się szybka reakcja, pogadamy sobie, jak już będę na ziemi - zaproponowała, a przy tym poruszyła się nieco zbyt gwałtownie, bo gałąź znów poharatała jej plecy. Skrzywiła się, ale też nie planowała zgrywać damy w opresji. Umówmy się, jej duma i tak już została doszczętnie przez nią sfatygowana. - Nic mi nie jest, poza tym, że mogą o mnie mówić dowcipu w stylu przychodzi baba do lekarza z drzewem na plecach - taki tam żarcik. Niestety była posiadaczką dość osobliwego poczucia humoru, który pewnie mało kogo w ogóle bawił, ale ona sama, szczególnie po kilku lampkach wina bawiła się w swoim towarzystwie fenomenalnie. Szkoda więc, że aktualnie była tak okrutnie trzeźwą, ale może miało to jakieś plusy. Po pijaku mogłaby jeszcze faktycznie powiedzieć mu, co tutaj robi, a to akurat było jej ściśle strzeżoną tajemnicą. No, ale póki co wierzyła, że w razie potrzeby jakoś go zbajeruje, może się uśmiechnie, puści oko, a jak to nie zadziała, to uda idiotkę, bo jej urok osobisty nie zawsze działał tak, jakby sobie tego życzyła i powoli zaczynała się już oswajać z myślą, że tą kartą nie wygra wielu rozgrywek.

Richard Remington
ambitny krab
dezynwoltura
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Jakże on nie lubił takich dziewczyn. Pewnych siebie tak bardzo, szarżujących ironią i sarkazmem, w ogóle takich za bardzo. Pod tym względem był typowym przedstawicielem gatunku homo sapiens męskiego samca. On szalenie cenił pokorne i skromne, takie, którymi można było pokierować jak tylko się chciało. Przynajmniej nie groziło to ranami ciętymi i świadomością, że jego partnerka będzie bawić się w spidermana. Tak sobie przynajmniej myślał skromnie, paląc papierosa i czując, że ma dwie opcje.
Jedna była nader kusząca. Mógł zwinąć drabinę i pójść sobie do jednostki, która nagle wydała mu się Itaką po zetknięciu z tym podniebnym zjawiskiem. Zaś druga była tak naprawdę jedyną słuszną – mogła być niesympatyczna i wkurwiająca go, ale miał zobowiązania zawodowe.
Poza tym – czego Richard nie komentował głośno, ale wszyscy wiedzieli – bez rozkosznie płynącej w żyłach kokainy – wszystkich ludzi traktował bardzo demokratycznie. Nienawidził skurwysynów, niezależnie od tego, kim byli, co robili i dlaczego musieli z nim obcować. Jedynymi wyjątkami były Lorry (która nie chciała go znać po tym, co zrobił) oraz Horsie (ta go znosiła od zawsze), więc ta dziewczyna tak naprawdę niczym nie zawiniła. To on miał z głową, kolokwialnie rzecz ujmując.
- Jak nie zamiauczysz, to cię nie zdejmę – i znowu, nie mówił za poważnie, bo cały czas przystawiał drabinę, starając się tak ją wypoziomować, by nie runęli oboje z odległości kilku metrów, bo wtedy dostałby tytuł najgorszego strażaka w okolicy. I tak mało brakowało do tej plakietki, więc pod względem zawodowym (przynajmniej) starał się jak mógł. Cała reszta pozostawała żałośnie po staremu. Nadal był zimnym człowiekiem bez ociupinki empatii czy zrozumienia.
- To trochę potrwa, więc słucham, mała, twojej historii – wprawdzie wszedł na drabinę i znalazł się obok niej, ale sprawdzał gałąź, na której wisiała i odkrywał, że przyda się ręczna piłka, by ją oddzielić od drzewa. – I też widziałem ten odcinek Chirurgów, ten facet w ogóle przeżył? – może i mieszał, bo Puchalska oglądała tyle tych seriali, że obrazy zacierały mu się w pamięci.
Westchnął przeciągle i odpalił papierosa, podając jej prosto do ust. Dżentelmen z niego taki jak z niej dama, ale halo, przecież starał się jakoś wspierać ją w potrzebie.
- Muszę upiłować gałąź, żeby cię na ziemi z niej ściągnąć. Inaczej cię nie utrzymam i zaliczymy drugą bazę szybciej niż chcemy – poinstruował ją bardzo dokładnie, pragnąc być tym wybawcą, którego chciała widzieć u swojego boku, ale nadal nie szło mu to zbyt dobrze.
Zwłaszcza, że przyglądał się jej i odnajdywał jakieś cechy, które mogłyby go zainteresować – na przykład, nie była brzydka – ale bez kokainy z czarującego księcia zamieniał się jedynie w bardzo bogatą ropuchę.

Pearl Campbell
26 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Jeśli z czymś zdążyła się już w swoim życiu oswoić, to z tym, że niebiosa nie zesłały jej daru do zjednywania sobie ludzi, a co za tym idzie, całkiem często ludzie jej nie lubili. Kiedyś próbowała z tym walczyć, podporządkować się, zatrzymać przy sobie wiele osób, ale ostatecznie i tak zwykle na nic się to nie zdawało. Teraz przynajmniej miała w życiu jakiś cel na którym mogła się skupić, a chociaż często słyszała, że ma dać sobie spokój i się nie wydurniać, że nie jest swoją zmarłą siostrą, że nie nadaje się na dziennikarkę śledczą, że powinna skupić się na tych swoich śmiesznych instagramach i może zostać przy ubraniach, to i tak pozostawała głucha na podobne rady. Akurat uporu nigdy nie można jej było odmówić. Często nawet idiotycznego, ale jak się na coś zawzięła, to nie chciała odpuścić.
- Widzę, że trafił mi się wybawca z poczuciem humoru - rzuciła do niego z góry i jednak powstrzymała się od miauczenia. Chciałoby się powiedzieć, że miała swoją godność, ale jednak wisiała zaczepiona własną bluzą o gałąź, więc... zdania w tej kwestii mogły być podzielone. Mimo wszystko ulżyło jej, kiedy zaczął ustawiać drabinę, bo drugi raz po pomoc wolałaby nie dzwonić.
- Mała? - powtórzyła po nim z wyraźnie przerysowanym wyrazem oburzenia, w którym nie dało się doszukać tak naprawdę żadnej negatywnej emocji. - W tym stanie mam jakieś trzy metry wysokości - zauważyła, mrużąc odrobinę oczy. Nieszczególnie chciała mu się spowiadać ze swojej historii. Tradycyjnie najłatwiej było ukryć wszystko pod niszowym poczuciem humoru wspomaganym sarkazmem i przekonywującą grą aktorską rodem z przedstawienia w podstawówce. - Zabawne - pochwaliła jeszcze ten jego dowcip o przeżywaniu. Sama nie planowała tutaj wcale umierać, co najwyżej... połamać sobie nogi, ale to też niekoniecznie znajdowało się na liście jej zainteresowań. - Moja historia... wszystko zaczęło się gdy miałam cztery lata... pokochasz tą opowieść, jest ujmująca - nawet przyłożyła sobie dłoń do klatki piersiowej, jakby sama miała się wzruszyć. Doceniła jednak tego papierosa, więc uśmiechnęła się szerzej, zaciągając się po chwili tytoniem, który z błogością wypuściła z ust. Nieszczególnie cieszyło ją to, że ta akcja potrwa chwilę, bo jednak... każdy ruch poza niezadowoleniem, owocował też bólem, ale nie chciała wychodzić na beksę. Tylko, że plan, jaki jej sprzedał niekoniecznie dodawał jej odwagi. Otworzyła szerzej oczy i spojrzała na niego w nieco bardziej przenikliwy sposób, jakby doszukując się, czy on tak na poważnie.
- Chwila... a co jak ją upiłujesz i złamie się zanim mnie zabezpieczysz? - zapytała wprost, wolała poznać ryzyko, skoro już tkwili tutaj razem, bo z uwagi na swój zawód nie powinien jej porzucić. - Lubię swoje nogi i wolałabym pozostać przy możliwości machania stopami - dodała, odruchowo jakoś nimi kilka razy przebierając w powietrzu. - Jak coś pójdzie nie tak, na pewno mnie poświęcisz i pozwolisz mi spaść samej - dodała z przekąsem. Wydawał się takim przyjemniaczkiem. Atrakcyjny, pewny siebie i wygadany... słowem ten typ, którym nie należy ufać. Niby był tutaj, żeby pomóc, ale jednak... to jej groziło nieprzyjemne spotkanie z podłożem, gdyby coś poszło nie tak.

Richard Remington
ambitny krab
dezynwoltura
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Wiedział, że cnotą strażaka jest podejście do drugiego człowieka. Nie bez kozery ten zawód kojarzył się z ogromnym zaufaniem społecznym i wyznaczał nową jakość w kontaktach międzyludzkich. Zazwyczaj na widok takiej osoby ludzie nastawiali się na miłego, przystojnego i wysportowanego mężczyznę, który klepał po główkach dzieci, pocieszał ich matki i ściskał prawicę ojca. A potem do akcji wysyłali kogoś takiego jak Dick, który mógł zakrzyknąć już tylko NIESPODZIANKA, bo przecież nie umiał zachowywać się jak przystało na osobę godną zaufania. Był sobą, obrażonym na świat byłym kokainistą, który zmądrzał jedynie wraz z wyrokiem kuratora i dzięki ogromnym nakładom finansowym tatusia.
Nie każdy bohater jednak nosi peleryny, a jego celem nadrzędnym w tej chwili było ratowanie niewiasty z opresji, nawet jeśli była tak nieznośna, że po wszystkim nie skoczą razem na drinka, by świętować udaną akcję. Jego personalne animozje nie miały najmniejszego znaczenia.
- Trafił ci wybawca, który już żałuje, że nie zabrali go na urodziny kolegi – to zabrzmiało niemal tak jakby miał osiem lat i był tym nielubianym dzieckiem, które nie jest zapraszane na kinderparty, co właściwie było całkiem akuratne. Raczej nie przepadali za tym gburem, zwłaszcza gdy dowiedzieli się, że skatował swoją partnerkę. Nie istniało coś takiego jak przebaczenie, więc może nie powinien szarżować przypadkowymi znajomościami?
Dzięki nim przynajmniej miał do kogo otworzyć usta, gdy Horsie nie było w pobliżu. Tyle, że nie był specem w prowadzeniu milutkiej small talk, więc musiał opierać cały ciężar konwersacji na brunetce.
- Nosicie takie szpile, że powinnaś docenić ten wzrost. Może jednak chcesz zostać? – i nie spodziewał się, że opowie mu swoje dzieje od wczesnych lat dzieciństwa, właściwie rzucił w eter pytanie, a odpowiedź wcale go nie interesowała. Był okropnym egocentrykiem i tak naprawdę niewiele obchodzili go ludzie z wypadków. Może dlatego, że większość była w workach. Cała (bo takie najczęściej dostawał pytanie od rodziny), ale zapakowana w foliowe ostatnie pożegnania.
Dziewczyna była pierwszą, którą karmił papierosem.
- Niewiele w życiu kocham i na pewno nie są to cudze historie – oznajmił, wyjmując jej fajkę, by mogła się zaciągnąć i spojrzał na nią z bliska. Była całkiem ładna, więc musi być zdrowo popierdolona, skoro znalazła się na drzewie. Głupi zakład? Jakaś akcja Greenpeace? Pogoń za nieistniejącym kotem? Strzelał pytaniami do siebie, mocując na drzewie grubą linę.
- Ale ty masz coś z głową – wreszcie orzekł, gdy już hak był gotowy i zapinał ją do niego. – Jestem strażakiem. To oczywiste, że najpierw ratowałbym ciebie – mimo wszystko nie został człowiekiem od wypadków, by triumfować nad ofiarami.
Chciał za to czuć, że cokolwiek w życiu mu wychodzi, nawet jeśli to było wybawianie z opresji durnego dziewczęcia. Upewnił się, że uprząż jest dobrze skonstruowana i po wszystkim ona będzie dyndać nad drabiną, po czym zaczął piłować gałąź.
Oby to był dobry plan, bo naprawdę nie chciał sporządzać kolejnego raportu.

Pearl Campbell
26 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Może i skoczenie na drinka nie byłoby taką złą opcją? Z jednej strony Pearl była pyskata, ale z drugiej nie należała do sortu złych ludzi. Miała złote serce, tylko nie zawsze potrafiła to okazać, no i przy tym niewypaczone usta też niekoniecznie dobrze rzutowały na to, jak będzie odbierana przez innych. Można ją było pokochać, albo znienawidzić, trudno trwać gdzieś pomiędzy, już taki był z niej typ.
- Oho - rzuciła w przestrzeń nieco głośniej, ale też nie krzyczała, by na wszelki wypadek nikt spacerujący w pobliżu nie zdecydował się tuta podejść, by sprawdzić, co też ona i pan strażak wyrabiają. - Omija ciebie impreza? Jez... słabo. Ja bym sobie nie odpuściła - przyznała zgodnie z prawdą, chociaż od jakiegoś czasu nie była już tak skora do podobnych zabaw, jak kiedyś. W przeszłości robiła znacznie więcej głupot, niż teraz, a najgorsze było to, że narkotyki nie były ich źródłem, a następstwem. Teraz była czysta, ale to nie tak, że nigdy o prochach nie myślała, z resztą nie mogłaby przestać o nich myśleć, skoro pomagała Leonowi w wyjściu na prostą z nałogu. Miała wrażenie, że ten temat nigdy nie będzie do końca zamknięty. Nigdy nie nadejdzie taki dzień, kiedy uzna, że nie ma już nic wspólnego z sobą sprzed odwyku. No, ale póki co radziła sobie dobrze, miała jakiś cel, pracę, której nie musiała się wstydzić i jak na razie w chwilach załamania wino wystarczało. Czasami bardzo dużo wina, ale jednak na nim się kończyło.
- Pewnie nie potrafisz tego ocenić teraz, ale musisz wiedzieć, że i bez szpilek na wzrost nie muszę narzekać - uśmiechnęła się pięknie, za pięknie, bo przez ten przerysowany gest było widać wyraźną nutę ironii. Szpilki lubiła, oczywiście, że tak, chociaż po pracy w Shadow na jakiś czas miała do nich niesamowitą awersję. Tam dopiero musiała nosić obrzydliwie wysokie buty, ale teraz wyleczyła się już ze swoich uprzedzeń.
Wiadomo, że nie pytał o jej dzieciństwo, ale cóż... Pearl wierzyła, że takim wstępem zniechęci go do czekania na tą faktyczną spowiedź. Robiła to też dla jego dobra, im mniej osób wiedziało o tym, co robi, tym lepiej. Jeszcze ktoś mógłby przez nią być w tarapatach, w końcu nie bawiła się w śledztwo dotyczące rozwalonych śmieci w dzielnicy mieszkalnej... szukała mordercy sprzed lat, człowieka, który w jej oczach był obrzydliwą bestią, bo to czego się dopuścił... normalny człowiek nie byłby w stanie powtórzyć jego czynów.
- Uuuuu - wypuściła z płuc powietrze zabarwione nikotynowym dymem i uniosła kilka razy brwi w sugestywnym wyrazie. - Czyli to ten typ, co? Niedostępny, oschły, nieco tajemniczy... laski na to lecą, hm? - zapytała, przygryzając wargę, żeby nie wyszczerzyć się głupio i zachować pozory powagi, chociaż ta z samą jej wypowiedzią nie chciała iść w parze. Trochę się zgrywała, ale chyba tak już miała, że nie wiedziała, kiedy powinna być cicho.
- Gdyby płacili mi za każdym razem, gdy to słyszę - burknęła, bo tyle było po jej żartobliwym poczuciu humoru. Patrzyła co on z tą uprzężą kombinuje, ale bardziej zaskoczyły ją jego słowa na które uniosła nawet dość mocno brwi. - Czyli jednak nie drań, a bohater - skwitowała, jakby wcale jej wcześniej nie obraził. Przechyliła nawet nieco głowę, bo w tych warunkach podobne manewry nie były aż tak oczywiste. - W tej chwili to doceniam, ale generalnie... powinieneś siebie stawiać na pierwszym miejscu. Kiedyś zginiesz za te swoje jestem strażakiem - podsumowała cmokając przy tym cicho, ale też nie mogła narzekać, bo w chwili, w której to ona stanowiła ofiarę, cieszyło ją, że mimo wszystko ten mężczyzna kierował się takim, a nie innym podejściem. Tylko jak już zaczął piłować tą gałąź, a ta znów zaczęła podrażniać jej plecy, mimowolnie syknęła, gryząc się w język, by nie rzucić jakimś epitetem w kierunku drzewa. Miała wrażenie, że połamane gałęzie próbują przebić się przez jej ciało. - I jak tam ci idzie? - nie chciała go pospieszać, ale też skłamałaby mówiąc, że ból nie robił na niej żadnego wrażenia. Wbrew temu, co próbowała sobie i innym wmówić, nie była żadną siłaczką, raczej... typowym słabeuszem.

Richard Remington
ambitny krab
dezynwoltura
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Na pewno to ich łączyło, choć Dick raczej był osobą, który trudno zdobywać sobie przyjaciół. Tacy ludzie jak on – szczerzy, mocno bezczelni i szastający kasą na prawo i lewo – nigdy nie byli lubiani w towarzystwie. Oczywiście, jeśli chodzi o prawdziwe bratnie dusze obok siebie, bo na znajomych od kieliszka nie mógł narzekać. Od drinków, od palenia, od wciągania. Gdy stawiał, miał tony kolegów i koleżanek. Szkoda, że o świcie pozostawał sam i jakby miał więcej wrażliwości w sobie, to nawet mógłby się tym przejąć, ale Remington wydawał się raczej pozbawiony tej cechy.
- Taka z ciebie imprezowa dziewczyna? – zagadnął, ale to dlatego, że naprawę wiszenie na drzewie w ciszy było ostatnim, czego pragnął. – Nie jestem teraz zbyt bezpieczny, jeśli chodzi o przyjęcia. Mógłbym wciągnąć pół stołu, gdybym tylko lekko się rozbawił – przyznał od niechcenia i to pewnie był jakiś milowy krok w terapii, bo zazwyczaj nie opowiadał nikomu, że jest skażony, a tu zwierzał się obcej dziewczynie. Z tym, że obstawiał, że nie będzie chciała i tak go oglądać w przyszłości, więc mogła wiedzieć, że obsługuje ją były ćpun, który właśnie usiłuje naprawić swoje błędy i pogodzić się z nieuniknionym – kokaina i jej smak zostaną tylko w jego wspomnieniach. Jak i piękne dziewczyny, bo bez prochów leciała na niego tylko jego mama. Może dlatego, że sama nieźle od lat dawała w żyłę.
- Gdybyś była niższa, to miałbym chyba mniej problemów ze ściągnięciem cię – zauważył przytomnie, śmiejąc się z własnej charakterystyki. Mimowolnie, bardzo wbrew sobie zaczynał lubić tę dziewczynę i jej poczucie humoru, choć na przyszłość doradziłby jej trzymanie się stałego gruntu, bo nie zawsze będzie strażak na zawołanie. – Wcale nie jestem oschły ani tajemniczy. Jestem dość prostym facetem, nienawidzę tych skomplikowanych – przyznał, zastanawiając się, czy skatowanie ciężarnej dziewczyny to czyn na tyle wyrachowany, by można było uznać go za mrocznego skurwysyna. Na jego był zwykłym bandytą i ćpunem, którego pewnie nawet Pearl zatłukłaby gołymi rękami, gdyby tylko wiedziała, z jakim bohaterem ma do czynienia.
Na pewno nie był żadnym symbolem rycerskości, po prostu wykonywał swoją pracę, czując, że taki rodzaj adrenaliny jest lepszy niż ten związany z proszkiem… i właśnie, gdy już wszystko było gotowe i gałąź zaczęła się delikatnie łamać pod jego naporem zobaczył go. Węża, spokojnie wpatrzonego w nich, z miną samca, który czeka na happy meala, w sensie na mięso z nich. Aż się otrząsnął.
- Ja pierdolę, kurwa mać, spierdalamy! – i zanim zdążył zrobić cokolwiek mądrego bądź rozsądnego, szarpnął Pearl do siebie i zeskoczył z drabiny, przewracając się na piasek. Kilka metrów, kość w jego ramieniu na pewno gruchnęła, ale gdyby nie uciekli, to ten mały przyjemniaczek wsunąłby kły w jej nogę.
A może faktycznie był bohaterem?
Obecnie bardzo poturbowanym, to musiał przyznać.

Pearl Campbell
26 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Jeśli o nią chodzi, to poza szczerością i bezczelnością, niestety pieniędzy już na tyle nie miała, aby zjednywać sobie znajomych chociażby na kilka chwil. W towarzystwie była zawsze tą głośniejszą, niż cichszą. Inne dziewczyny jej nie lubiły, bo miały ją za pozerkę i może coś w tym było, a mężczyźni uważali ją albo za kumpla, albo za materiał na przygodę, nic więcej.
- Całkiem - odpowiedziała na jego słowa, bardziej ciekawa tych kolejnych. Sama była po odwyku, pracowała też jako opiekun terapii odwykowej Fitzgeralda, więc temat był dla niej jak najbardziej aktualny, ale zwyczajnie nie analizowała od razu słów obcych osób pod względem narkotyków. Szukała raczej banalniejszych rozwiązań, dlatego nie trafiła od razu. - Hm? Że niby nie zaprosili cię, bo zjadłbyś im wszystko? Coś kręcisz - mruknęła, pozostawiając mu przestrzeń do wyjaśnień, ale też nie nalegając na nie w stopniu, który mógłby uznać za przytłaczający. Jakby nie patrzeć byli dla siebie obcymi ludźmi, chociaż to nigdy jej nie przeszkadzało w zapoczątkowaniu rozmowy.
- No i masz... całe życie sprawiam problemy, chociaż szczerze nie chcę - westchnęła z emfazą, która mogłaby podbiegać pod karykaturę, jako, że aż tak nie było jej teraz wstyd za swoje zachowanie i raczej nie wyciągnie z tego żadnych wniosków. W końcu na swój wzrost nie miała wpływu, prawda? Ale chyba faktycznie bawiło ją to, że nawet ten potrafi być problemem. - Nie wiem czy ci ufać... a znam się na ludziach. Poza tym statystyki pokazują, że każdy ma jakąś swoją tajemnicę - czy znała się na ludziach? Nie. Ale uparcie wmawiała sobie i otoczeniu, że jest inaczej, bo to stanowiło podstawy, by wierzyć, że nadaje się na detektywa śledczego, na którego wcale się nie nadawała. - No, ale to całkiem dobrze, że zaprzeczyłeś moim słowom. Zbyt pewni siebie faceci są do dupy - podzieliła się z nim swoją osobistą refleksją, o którą nikt nie prosił, a wszyscy potrzebowali. Nie należała do tych osób, co z miejsca chcieli wszystko wiedzieć, czy wypytać, nawet jeśli jej zawód mógłby to sugerować. Gdyby jednak tak się złożyło, że wiedziałaby co tam Richard czai, czy od razu uznałaby go za osobę od której trzeba się trzymać z daleka? Był to ciężki, ale przede wszystkim złożony temat. Z jednej strony ludzka wrażliwość powinna obudzić w niej uzasadnioną odrazę, ale z drugiej... może nikogo nie skatowała, ale też była uzależniona. Dotknąć dna można na wiele sposobów, ona o tym, jak to jest, gdy już się tam dotrze, nie zapomniała. Póki co jednak nie musiała się tym martwić, skupiona na tym co tu i teraz. Z każdym ruchem mężczyzny czuła, jak drżąca gałąź kaleczy jej skórę, ale pozostawała twarda, a przynajmniej próbowała, jednak tego co się nagle wydarzyło, na pewno nie mogła przewidzieć.
- Co? - rzucone pospiesznie, niespodziewanie, przemienione w nagły pisk, gdy wszystko wydarzyło się tak szybko. Zamknęła odruchowo oczy, automatycznie przyczepiając się do jedynego stabilnego źródła wsparcia, jakim był oczywiście Richard. W jej głowie wszystko trwało lata, a w rzeczywistości minęły ułamki sekundy, w trakcie których z wiszącej na drzewie panny, była tą leżącą na obcym mężczyźnie, przynajmniej już na ziemi. Ból wwiercał się w jej podświadomość razem z adrenaliną, która na jakiś czas ten niwelowała. W końcu też otworzyła oczy. - Co to kurwa było? - zapytała, chcąc się nieco unieść na rękach, ale jednak nie miała tyle siły, jej ciało było zwiotczałe od wiszenia i jeszcze poobijane. Dlatego też bezceremonialnie zwolniła napięcie w mięśniach ramion i opadła na niego, oddychając ciężko. - Trzeba było powiedzieć, że chcesz uścisk w nagrodę za ratunek... jez, stary, nie trzeba być takim desperatem - burknęła, ale wymieszane to było z cichym chichotem, bo jednak jej nieszczególnie pożądane w niektórych sytuacjach poczucie humoru brało nad nią górę. To lepsze, niż biadolenie o tym, że mogło im się coś stać... poza tym, to nie tak, że bycie w ryzykownej sytuacji było dla niej całkowitą nowością. Tutaj wychodził ten brak instynktu samozachowawczego.

Richard Remington
ambitny krab
dezynwoltura
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Oczywiście, że kręcił i mataczył, bo przyznawanie się komuś, że kilka gramów miało nad nim władzę swojego czasu nie było łatwe. Właściwie, jeśli użyć prawdziwych słów – było cholernie trudne, więc wolał wciskać kit o alergii przy zapchanym nosku, a nie informować, że się już sypie od wciągania kresek. Lekarz mówił, że jak dobrze pójdzie to wszystko się odbuduje i spustoszenie, które wywoływały narkotyki w jego organizmie, w końcu znikną, ale on wiedział lepiej. To pociąganie i wieczny katar to była jego karma za to, że zawalił co się dało i na dodatek, nie odczuwał tak wielkiego ciężaru odpowiedzialności.
Mógł przecież zadręczać się bez końca, wywoływać w sobie poczucie winy, ale nie potrafił. Jego skurwysyńska natura zawsze brała górę i kończyło się na niezręcznych komentarzach. Wszyscy przecież albo mu współczuli albo go nienawidzili, a on nie potrafił odnaleźć się w sytuacji, w której trzeba reagować bardziej niż wzruszeniem ramion. A może tak perfekcyjnie wszystkich wrabiał, a tak naprawdę był wrażliwym chłopcem?
Sam już nie wiedział. Jak i tego, że spojrzał na nią i powiedział prawdę.
- Byłem uzależniony od prochów, przez co nie jestem przyjemnym misiem w remizie – nie był, a jest, w końcu o kokainie myślał regularnie, ale chciał przynajmniej sprawiać pozory ogarniętego człowieka. – Dlaczego nie chcesz sprawiać kłopotów? Przynajmniej cię zapamiętam – zauważył z uśmieszkiem człowieka, który mógłby nawet ją wyrwać w barze, gdyby spotkali się kilka dobrych miesięcy temu. Szkoda, że tamten mężczyzna zniknął już, przygnieciony nałogiem i perspektywą rozstania z jedyną dobrą dziewczyną w jego życiu. To była właśnie jego brudna tajemnica. Ten sekret, który starał się zamieść pod dywan i na zawsze pogrzebać.
- Statystyki są do dupy – skwitował to więc jednym stwierdzeniem, które dopiero za chwilę miało okazać się prawdą. Bo według wszelkich prawideł fizyki i prawdopodobieństwa powinni zejść stąd w sposób bezpieczny i cywilizowany, a po jego wrzasku i bliskim spotkaniu (oko w oko) z wężem lądował z hukiem na ziemi. Czuł, że z jego żebrami jest nie za ciekawie i że Pearl całkiem ładnie pachnie, gdy już na nim leżała.
- Tam jest wąż. Taki syczący i jadowity! – wskazał na drzewo, tłumacząc jej nagłe zajście (zejście), przy którym gruchnęła mu ręka. – Ale widzisz, mówiłem, żebyś mi zaufała. Jesteś w miarę cała. A ja nie – z tym, że wcale nie gniewał, bo gdy zaczęła chichotać, i on roześmiał się głośno.
Mimo wszystko ta sytuacja była komiczna. Jego kumple balowali na imprezie, alkohol lał się strumieniami, Duke pewnie nawet znormalniał, a on jak ostatni cieć leciał prosto z drzewa na twardy grunt, czując, że ocalił jedynie swoją rękę od pisania raportu. Połamaną raczej niczego nie napisze.
- Wiem, że nie jesteś mi nic winna, ale może byś mnie podrzuciła autem strażackim do szpitala, co? – zaproponował, wskazując na dziwnie przekrzywiony łokieć i śmiejąc się znowu na całego.
Może on jednak nawet bez prochów nie był zbyt normalny?

Pearl Campbell
26 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Leżąc tak na nim, wcale nie mogła narzekać, nie należała w końcu do wstydliwych dziewcząt bojących się cudzej bliskości, a bez wątpienia Richard był przyjemniejszy od drzewa, na którym dotychczas wisiała. Gdyby nie ból pleców, generalnie nie mogłaby się do czegokolwiek przyczepić, ale też podejrzewała, że takie podejście prezentuje tu tylko ona. Na pewno nie brała pod uwagę, że mężczyzna może czuć się w jej towarzystwie komfortowo, a już w ogóle nie mogła przewidzieć, że zdobędzie się na to, aby powiedzieć jej tak istotną prawdę o sobie. W zasadzie w pierwszej chwili podparła się na jednym łokciu, uśmiechając głupio, jakby brała to za żart, dopiero po chwili zrozumiała, że jego słowa nim nie były, a wyraz jej twarzy się zmienił. Przez moment patrzyła się na niego pozwalając by kosmyki jej włosów drażniły fragment jego skóry.
- Byłeś? Czy może jesteś nadal? - to mogło zabrzmieć nieodpowiednio, ale nie miała nic złego na myśli. Sama była uzależniona, była też na odwyku, a teraz cóż... opiekowała się terapią innego człowieka, chociaż nie czuła, że jest odpowiednią osobą do tej roli. Ledwo swoje życie ogarniała, więc na miejscu innych nie dałaby sobie do opieki nawet brudnej skarpety. - Jeśli byłeś, a oni ciebie nie zaprosili... to chujowi z nich kumple z pracy - niekoniecznie myślała nad tym, by dbać teraz o poprawność językową. Generalnie nieszczególnie przebierała w słowach, co pewnie mężczyzn na dłuższą metę odpychało. Wulgarna laska była dobra na jeden wieczór, a nie na życie. Nie, żeby była przesadnie zdemoralizowana, ale na pewno nie należała do ułożonych kobiet, chociaż w zasadzie bardzo się starała. - Yhm... za tydzień będę już tylko mglistym wspomnieniem, znam tę historię - przewróciła oczami, chociaż musiała przyznać, że kiedy uśmiechał się w taki sposób, było w nim coś kuszącego. Z drugiej strony cała ta sytuacja była mocno niepoprawna, chociaż o tym akurat Pearl nawet nie pomyślała. Wzruszyła jeszcze ramionami, bo w zasadzie nawet jeśli sama mówiła o statystykach, to też nie była ich fanem. Zamiast jednak odnieść się do tego, odwróciła na moment głowę w stronę drzewa.
- Och... węża nie brałam pod uwagę - mruknęła pod nosem, bo rzeczywiście nie brzmiało to najlepiej, ale też nie mogła się tym przejmować, skoro byli już bezpieczni na ziemi i najwyraźniej oboje mieli nienajgorsze humory. Nie była z tych kobiet, które rozpamiętywały straszne przeżycia. Skoro uszła z życiem, nie było się co tym zadręczać. - Nie taka cała... nie chciałbyś teraz widzieć moich pleców - uniosła się nieco bardziej, a przez ruch materiału na wspomnianej części ciała, przypomniała sobie o ranach. Naturalnie jednak wcale sobą się nie przejmowała, bo w końcu dotarło do niej, że strażak nie żartuje.
- O cholera! - uniosła się nie myśląc za wiele, przez co zamiast się podnieść, albo przesunąć, usiadła sobie na nim, zgięte nogi pozostawiając po dwóch stronach jego ciała. - Ty naprawdę jesteś ranny! - oznajmiła mu, już się nie śmiejąc. Co innego, gdy w niebezpieczeństwie była ona, a co innego, gdy przez jej głupotę cierpiał ktoś jeszcze. - Jezu, uszkodziłam strażaka - jęknęła bardziej do siebie, niż do mężczyzny, którego imienia nawet nie znała. Przetarła jeszcze twarz dłonią, jeszcze nie stając. - Zawiozę cię gdzie chcesz, tylko mi powiedz najpierw co ci jest - poprosiła, chociaż w zasadzie brzmiało to bardziej, jak dyktowanie warunków, niż jak prośba. No, ale miała dobre zamiary, tak? Po prostu się przejęła.

Richard Remington
ambitny krab
dezynwoltura
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Jeśli w jej oczach był bardziej przyjemny niż drzewo, to już jakiś sukces, prawda? Na szczęście nie był typem człowieka, który obraża się z powodu zbyt przerośniętego ego. Po odwyku zdawał sobie sprawę, że jeśli jest kimkolwiek, to tylko wrakiem, który ktoś opakował w naprawdę ładne pudełko i na dodatek jeszcze dołożył bilecik w postaci karty kredytowej tatusia. Taki pakunek musiał robić wrażenie wśród płci przeciwnej. Przynajmniej wśród tych dziewcząt, które znał Richard, bo Pearl leżąca na nim i pachnąca miło, było zupełnie innym doznaniem. Może dlatego zgłupiał do reszty i był o krok od wyznania jej całkowitej prawdy o sobie, choć i tak zaczął z grubej rury, bo narkotyki nie były drobną niedogodnością. Długi czas sam tak myślał, ot, trochę proszku do noska, by przetrwać dzień. Żadna tragedia, nie działo się nic. Nawet, gdy czas weryfikował jego usprawiedliwienia, nie robił sobie z tego zupełnie nic. Dopiero śmierć dziecka i milczenie ze strony Lorry otrzeźwiły go na tyle, by spróbować odwyku.
Jej pytanie było wręcz jak najbardziej zasadne, a Dick źle nastawiony do nowopoznanych ludzi stwierdził, że ta dziewczyna nie jest taka zła. Może pomogły jej krągłości na swoim pogruchotanym ciele, a może fakt, że nie odsuwała się ze wstrętem, bo miała do czynienia z ćpunem.
- Jestem czysty od trzech miesięcy, więc praktycznie nadal jestem pierdolonym narkomanem – wyjaśnił, wcale się nie dziwił kolegom z pracy, ale i tak czuł się przez to potwornie osamotniony. – Ale masz rację, są chujowi – posłał jej uśmiech, może i była lekko wulgarna, ale w świecie, w którym się obracał, świecie pełnych sztucznych i napompowanych laleczek, które wyrażały się pięknie, nawet podczas niemoralnych zachowań… to była naprawdę dobra odmiana. Może dlatego się z nią droczył, a może po prostu za mocno upadł na głowę i potrzebował pomocy lekarskiej. Niech wybierze mądrze. – Tak, bo zazwyczaj dziewczyny na mnie TAK lecą – uniósł brwi, śmiejąc się cicho. To było trochę absurdalne, a jego komendant zapewne stwierdzi, że nawet nie nadaje się do ściągania kotków z drzewa, a co dopiero do ratowania niewiast z opresji. – I hej, co ci jest? – gdy się podniosła, jego wzrok padł na jej obrażenia, jeszcze tego mu brakowało, kolejnego istnienia na sumieniu. Na całe szczęście poruszała się, więc wykluczył paraliż, a to spory postęp w jego wypadku. Już chciał ją delikatnie dotknąć, gdy uniosła się tak gwałtownie, że sam nabrał powietrza do płuc, by nie wrzasnąć z bólu. Zamiast ręki miał jakąś odgiętą kończynę, więc jeśli chodzi o imprezy, to tę zaliczyli w epicki wręcz sposób.
- Uszkodziłaś strażaka. Na pewno ludzie cię potępią i pójdziesz do piekła – za to on wyszczerzył zęby w uśmiechu, bo siedziała na nim i panikowała, a wydawała mu się taka opanowana. – Do szpitala, ale umiesz prowadzić, prawda? Widziałaś auto? – tym razem już to był czysty żart. Przelotnie dotknął jej ramienia zdrową ręką. – Nie panikuj, mała. Nie umieram. Może dostaniemy coś z ubezpieczenia, zawsze to jakiś plus, nie? – zwłaszcza dla Richarda, który nigdy sam sobie nie opłacił rachunków.

Pearl Campbell
ODPOWIEDZ