

about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.
kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Był skończonym idiotą. Debilem. Kretynem. Bałwanem. Przede wszystkim zresztą tchórzem. Szkoda, że uświadomił to sobie dopiero w momencie, kiedy Mitch zapytał go o r a d ę co do randkowych opcji. W dodatku z dziewczyną, czego szczerze mówiąc Jethro się po nim nie spodziewał. Tak samo jak nie spodziewał się po samym sobie, że to pytanie aż tak go dotknie. Przeciśnie się zgrabnie między żebra, prześliźnie pod mostkiem i ukłuje prosto w serce. Co miał zrobić? Przecież odmowa odpowiedzi byłaby zwyczajnie głupia, schował jedynie ten ból gdzieś do kieszeni, czy to jeansów, czy kucharskich spodni i odpowiedział mu tak, jak tylko umiał. Oczywiście, że proponując jakąś restaurację. Albo kawiarnię. W ogóle nie miał na myśli Beach Restaurant, ale przecież ileż w Lorne było takich miejscówek? Nie dość, że Mitch znał dobrze menu, to jeszcze miał zniżkę pracowniczą. Same plusy; dla chłopaka przynajmniej, bo kiedy Jet dostał zamówienie na piccatę, na stolik podpisany imieniem rudzielca… Cóż, nie powinien był zerkać w tamtą stronę dla własnego dobra, dla własnego spokoju i możliwości dotrwania do końca zmiany mentalnie w jednym kawałku. Miał jednak ten głupi zwyczaj obserwowania restauracji z otwartej wydawki. Po co to komu? Ciężko było stwierdzić czy coś mu się w żołądku skręciło, wywróciło na drugą stronę czy może zamieniło się miejscami. A może to było trochę nad? Albo i pod, sam nie wiedział, ale to uczucie nie należało do najprzyjemniejszych. Zawiesił się wtedy nawet nad świstkiem z zamówieniem, trochę patrząc na ten kawałek papieru, a trochę obserwując tę dwójkę, która bawiła się wręcz wybornie. Przekazał zamówienie kucharzom i wyszedł na papierosa, zanim zrobi, bądź powie coś głupiego.
Dlaczego, do cholery, to musiała być piccata? Dlaczego chłopak wybrał akurat to danie, jakie Jethro ugotował mu na rozejm? Zarzekał się, że kucharz miał mu to gotować, prawda… Nie powinien być więc zdziwiony. Tyle, że sam wkręcił się w tą sytuację aż za bardzo i to zamówienie zwyczajnie bolało. Zrobił więc to, co każdy tchórz i uciekł na zaplecze. Potrzebował… czego? Świeżego powietrza, żeby się z tej zazdrości nie udusić? Wymówki, by na tę dwójkę nie patrzeć? Usiadł na schodku, zwinął papierosa i wypalił go trochę szybciej, niż normalnie. Nerwowo zaciągając się dymem aż do drapania w płucach.
Zaopatrzył się (a raczej Mitcha) w egzemplarz The Professional Chef, wydany przez Culinary Institute of America. Książka-biblia każdego początkującego kucharza, omawiająca wszelkie kuchenne sprzęty, składniki i sekrety technik, do których się często wracało, nawet będąc owym tytułowym profesjonalnym kucharzem. Zapakował książkę w jeden z tych nieco krzykliwych i trochę kiczowatych papierów, jaki udało mu się kupić po drodze do pracy i korzystając z okazji, kiedy Mitch zbierał się do wyjścia, zaczepił go jeszcze.
— Czekaj, mam coś dla Ciebie. – zagadnął i zaprowadził go do biura, taktycznie siadając na biurku przed monitorem z odczytem z kamer. Normalnie cały misterny plan wchodził w życie wręcz idealnie. Podał mu pakunek, który jeszcze chwilę temu leżał na blacie i uśmiechnął się lekko. Nie miał pojęcia czy ten prezent mu się spodoba, ale liczył się gest, prawda? – Nie mam pojęcia, czy trafiłem, ale przynajmniej jest całkiem praktyczne. Wszystkiego najlepszego.
Mitchell Thompson
Dlaczego, do cholery, to musiała być piccata? Dlaczego chłopak wybrał akurat to danie, jakie Jethro ugotował mu na rozejm? Zarzekał się, że kucharz miał mu to gotować, prawda… Nie powinien być więc zdziwiony. Tyle, że sam wkręcił się w tą sytuację aż za bardzo i to zamówienie zwyczajnie bolało. Zrobił więc to, co każdy tchórz i uciekł na zaplecze. Potrzebował… czego? Świeżego powietrza, żeby się z tej zazdrości nie udusić? Wymówki, by na tę dwójkę nie patrzeć? Usiadł na schodku, zwinął papierosa i wypalił go trochę szybciej, niż normalnie. Nerwowo zaciągając się dymem aż do drapania w płucach.
- Zazdrość.
***
Urodziny Mitcha zbliżały się wielkimi krokami i z tej okazji jedna z kelnerek obmyśliła cały plan imprezy-niespodzianki, wkręcając w to przynajmniej połowę pracowników restauracji. Tym samym bardzo wszystkim zaufała, że nikt się nie wygada i, o dziwo, Mitch nie miał o niczym pojęcia, albo był bardzo dobrym aktorem. W przeddzień swoich urodzin dostał w grafiku wieczorną zmianę z zamknięciem. Od rana po restauracji krążyła kartka urodzinowa do podpisu przez każdego, kto był obecny. Wieczorem za to jedni zamykali, a inni zajęci byli sprzątaniem tylko połowicznie. Na sali został jeden duży stolik, na którym krzesła wyjątkowo nie wylądowały położone do góry nogami, by ułatwić robotę nocnej firmie sprzątającej. Gdzieś w kuchni jeden z kucharzy wykładał mały deser na talerzyk, wbijając w niego świeczkę. Barmani wrzucali puszki piwa i kilka butelek wina do wiadra z lodem, by się szybko schłodziły, a Jet? On miał za zadanie przetrzymać Mitcha gdzieś na zapleczu, póki cała ta niespodzianka nie będzie gotowa. Miał na to całkiem dobry sposób, bo tak się złożyło, że kupił mu urodzinowy prezent. Głowił się nad tym przez ostatni tydzień, nie do końca mając konkretny pomysł. Alkoholu Thompson raczej nie pijał, więc żadna flaszka nie zrobiłaby tu roboty. Ale pamiętał jak Mitch słuchał jego opowieści o przepisach i różnych technikach kulinarnych. Pamiętał też, że u Thompsonów raczej się nie gotowało, a była to przecież całkiem przydatna umiejętność. Zaopatrzył się (a raczej Mitcha) w egzemplarz The Professional Chef, wydany przez Culinary Institute of America. Książka-biblia każdego początkującego kucharza, omawiająca wszelkie kuchenne sprzęty, składniki i sekrety technik, do których się często wracało, nawet będąc owym tytułowym profesjonalnym kucharzem. Zapakował książkę w jeden z tych nieco krzykliwych i trochę kiczowatych papierów, jaki udało mu się kupić po drodze do pracy i korzystając z okazji, kiedy Mitch zbierał się do wyjścia, zaczepił go jeszcze.
— Czekaj, mam coś dla Ciebie. – zagadnął i zaprowadził go do biura, taktycznie siadając na biurku przed monitorem z odczytem z kamer. Normalnie cały misterny plan wchodził w życie wręcz idealnie. Podał mu pakunek, który jeszcze chwilę temu leżał na blacie i uśmiechnął się lekko. Nie miał pojęcia czy ten prezent mu się spodoba, ale liczył się gest, prawda? – Nie mam pojęcia, czy trafiłem, ale przynajmniej jest całkiem praktyczne. Wszystkiego najlepszego.
Mitchell Thompson

about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
Tak, Mitch spotykał się z dziewczyną i Jethro nie powinien się dziwić. Po pierwsze właśnie dlatego, że sam ostatnio poddawał w wątpliwość swoją orientację. Cóż to za podwójne standardy? To jeden może eksperymentować, a drugi już nie? A po drugie przecież nie tak dawno pytał go, czy spotyka się z kimś i zaprzeczył żartując nawet, że może powinien spróbować z jakąś dziewczyną, skoro z facetami słabo mu wychodzi i trafia ciągle na dupków. Tak, to był żart z jego strony, ale skoro nadarzyła się okazja, to czemu jej nie wykorzystać? Normalnie w życiu ne zagadałby do żadnej laski z zamiarem poderwania jej, o nie, na to był zbyt nieśmiały. No i totalnie nie umiał w podryw. To jego ojciec wyszedł z tą inicjatywą sugerując, że Mitch powinien spędzać więcej czasu z rówieśnikami, bo wygląda na samotnego, a tak się składa, że miał świetną kandydatkę, bo ktoś tam w szpitalu miał bratanicę czy tam inną kuzynkę, która właśnie przyjechała do Lorne Bay i nikogo tu nie zna. Początkowo Mitchell był bardzo na nie odbierając propozycję ojca jako atak i próbę wyswatania. W końcu jednak uznał, że może warto spróbować? Nie miał przecież nic do stracenia.
Poprosił więc o radę Vermonta, bo sam miał praktycznie zerowe doświadczenie w randkowaniu. Spotykał się w prawdzie z Zachriasem, ale to było trochę co innego i trochę inny etap znajomości. Nigdy nie był na randce w ciemno z dziewczyną i potrzebował wskazówek. Bo czego innego oczekiwali faceci, a czego innego kobiety.
Jet nie powinien też dziwić się, dlaczego Mitch wybrał ich knajpę na miejsce spotkania. Przede wszystkim miał stuprocentową pewność, że jedzenie będzie wyśmienite, miał zniżkę i doskonale znał menu. A i tak zamówił coś spoza karty wiedząc, że dla Jeta nie będzie to problemem, bo i tak miał wszystkie potrzebne składniki do przygotowania niezadowolonego kurczaka, którego przecież tak uwielbiał.
Randka się udała, dziewczyna była miła, a rozmowa nad wyraz się kleiła. Mogłoby być z tego coś więcej. Mogłoby, gdyby tylko poczuł to coś. A nie czuł kompletnie nic. Zupełnie jakby rozmawiał z siostrą. Może potrzebował więcej niż tych kilka spotkań. Może odrobina wina obudziłaby uśpione zmysły. A może po prostu powinien jej powiedzieć prawdę. Tak chyba byłoby najlepiej. I Jethro też powinien wziąć sobie tę rade do serca i wyznać co czuje, zanim naprawdę będzie za późno. Miał tak wiele okazji… Jak choćby właśnie ta, gdy za którymś razem odwoził go do domu i Mitch półżartem stwierdził, że musi przestać z nim jeździć, bo po tych przytulańcach na motorze przestanie patrzeć na niego jak na kumpla. Nie przyznał mu się do tego, bo przecież żaden heteryk nie chciałby usłyszeć od kumpla geja, że ten miewa z nim erotyczne sny, a tak się złożyło, że te nawiedzały Mitcha niemal za każdym razem, gdy Jethro odwoził go do domu. Przemilczał też fakt, że stanął mu, gdy ostatnim razem jechali na skróty polną drogą. Raczej marne szanse, że Jet nic nie poczuł. Thmpson miał bowiem w zwyczaju oplatać go niczym ośmiornica, bo wciąż trochę bał się jazdy na motorze. To były więc dwie idealnie idealne okazje, które Vermont zmarnował bezpowrotnie.
- Co? - zapytał trochę zdezorientowany dając się zaprowadzić do biura. Cóż to mógł mieć dla niego, że musiał wręczyć mu to tak oficjalnie w biurze? Nie mógł dać mu tego w szatni, gdy się przebierali? Aż mu się zrobiło gorąco. Dopiero gdy dostrzegł kolorowy pakunek odetchnął.
- Skąd wiedziałeś? - zapytał mrużąc podejrzliwie oczy, ale uśmiechnął się ważąc prezent w dłoniach. Ciężki. Potrząsnął pakunkiem, jakby chciał sprawdzić, czy grzechocze, choć już trochę domyślał się, co mógł skrywać kolorowy papier, który szybko rozerwał.
- Wow – oczy mu się zaświeciły, gdy zaczął kartkować książkę. Wyglądała jak coś, czego potrzebował, choć do tej pory jeszcze o tym nie wiedział. Ostatnio trochę zaczął bawić się w kuchni i z całą pewnością zrobi pożytek z tej ksiązki
- Praktyczne… Chcesz zrobić ze mnie kucharza czy masz już dość moich durnych pytań? – zapytał szczerząc się wesoło. Dla Jeta te pytania, którymi czasem Mitch go zasypywał przy okazji różnych kulinarnych anegdotek z pewnością były banalnie proste, ale dla Thompsona to wciąż czarna magia. Teraz będzie mądrzejszy! Miał jednak nadzieję, że Jet nie przestanie opowiadać mu tych swoich ciekawostek, bo uwielbiał ich słuchać. Przeczytanie o nich z książki to nie to samo.
- Dzięki – zarzucił mu ręce na szyję, uściskał go mocno i odsunął się szybko kompletnie ignorując monitor za jego plecami.
- To może… skoczymy na jakieś piwo? - zaproponował wciąż nie zdając sobie sprawy z imprezy-niespodzianki przygotowywanej za ścianą.
Poprosił więc o radę Vermonta, bo sam miał praktycznie zerowe doświadczenie w randkowaniu. Spotykał się w prawdzie z Zachriasem, ale to było trochę co innego i trochę inny etap znajomości. Nigdy nie był na randce w ciemno z dziewczyną i potrzebował wskazówek. Bo czego innego oczekiwali faceci, a czego innego kobiety.
Jet nie powinien też dziwić się, dlaczego Mitch wybrał ich knajpę na miejsce spotkania. Przede wszystkim miał stuprocentową pewność, że jedzenie będzie wyśmienite, miał zniżkę i doskonale znał menu. A i tak zamówił coś spoza karty wiedząc, że dla Jeta nie będzie to problemem, bo i tak miał wszystkie potrzebne składniki do przygotowania niezadowolonego kurczaka, którego przecież tak uwielbiał.
Randka się udała, dziewczyna była miła, a rozmowa nad wyraz się kleiła. Mogłoby być z tego coś więcej. Mogłoby, gdyby tylko poczuł to coś. A nie czuł kompletnie nic. Zupełnie jakby rozmawiał z siostrą. Może potrzebował więcej niż tych kilka spotkań. Może odrobina wina obudziłaby uśpione zmysły. A może po prostu powinien jej powiedzieć prawdę. Tak chyba byłoby najlepiej. I Jethro też powinien wziąć sobie tę rade do serca i wyznać co czuje, zanim naprawdę będzie za późno. Miał tak wiele okazji… Jak choćby właśnie ta, gdy za którymś razem odwoził go do domu i Mitch półżartem stwierdził, że musi przestać z nim jeździć, bo po tych przytulańcach na motorze przestanie patrzeć na niego jak na kumpla. Nie przyznał mu się do tego, bo przecież żaden heteryk nie chciałby usłyszeć od kumpla geja, że ten miewa z nim erotyczne sny, a tak się złożyło, że te nawiedzały Mitcha niemal za każdym razem, gdy Jethro odwoził go do domu. Przemilczał też fakt, że stanął mu, gdy ostatnim razem jechali na skróty polną drogą. Raczej marne szanse, że Jet nic nie poczuł. Thmpson miał bowiem w zwyczaju oplatać go niczym ośmiornica, bo wciąż trochę bał się jazdy na motorze. To były więc dwie idealnie idealne okazje, które Vermont zmarnował bezpowrotnie.
***
Urodziny. Nigdy jakoś specjalnie się z nich nie cieszył. No może kiedyś, gdy był dzieckiem i dostawał super prezenty, jak na przykład ten mały chemik na ósme urodziny. Im był starszy, tym mniej cieszył się na ten dzień. Po pierwsze prezenty były coraz słabsze, a po drugi rodzinny obiad zamieniał się w przyjęcie dla przyjaciół. A on nie miał przyjaciół, więc był po prostu gościem na przyjęciu siostry. Chodzili do jednej klasy, więc znajomi w większości byli wspólni, ale to on była zawsze gwiazdą imprezy, a on stał gdzieś z boku. Nie żeby mu to przeszkadzało, bo zwykle i tak szybko znajdował powód, by się zmyć. Teraz też nie liczył na nic specjalnego. Ba, właściwie nie liczył na nic. Przecież nikt nie wiedział, że miał urodziny, prawda? Na Facebooku miał ukryte wszystkie dane, Jet nic nie wiedział, bo chyba nigdy nie wspominał mu o tym. Zapomniał tylko tym, że w robocie jest ktoś kto wprowadzał jego dane do systemu i zna datę jego urodzin… Serio nie spodziewał się niczego. Nawet nie marudził, że jakiś chuj mu ustawił drugą zmianę w ten szczególny dla niego dzień, bo i tak nie miał żadnych planów. - Co? - zapytał trochę zdezorientowany dając się zaprowadzić do biura. Cóż to mógł mieć dla niego, że musiał wręczyć mu to tak oficjalnie w biurze? Nie mógł dać mu tego w szatni, gdy się przebierali? Aż mu się zrobiło gorąco. Dopiero gdy dostrzegł kolorowy pakunek odetchnął.
- Skąd wiedziałeś? - zapytał mrużąc podejrzliwie oczy, ale uśmiechnął się ważąc prezent w dłoniach. Ciężki. Potrząsnął pakunkiem, jakby chciał sprawdzić, czy grzechocze, choć już trochę domyślał się, co mógł skrywać kolorowy papier, który szybko rozerwał.
- Wow – oczy mu się zaświeciły, gdy zaczął kartkować książkę. Wyglądała jak coś, czego potrzebował, choć do tej pory jeszcze o tym nie wiedział. Ostatnio trochę zaczął bawić się w kuchni i z całą pewnością zrobi pożytek z tej ksiązki
- Praktyczne… Chcesz zrobić ze mnie kucharza czy masz już dość moich durnych pytań? – zapytał szczerząc się wesoło. Dla Jeta te pytania, którymi czasem Mitch go zasypywał przy okazji różnych kulinarnych anegdotek z pewnością były banalnie proste, ale dla Thompsona to wciąż czarna magia. Teraz będzie mądrzejszy! Miał jednak nadzieję, że Jet nie przestanie opowiadać mu tych swoich ciekawostek, bo uwielbiał ich słuchać. Przeczytanie o nich z książki to nie to samo.
- Dzięki – zarzucił mu ręce na szyję, uściskał go mocno i odsunął się szybko kompletnie ignorując monitor za jego plecami.
- To może… skoczymy na jakieś piwo? - zaproponował wciąż nie zdając sobie sprawy z imprezy-niespodzianki przygotowywanej za ścianą.