

about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Czasem brak wiadomości, to dobra wiadomość. Ale tym razem myślenie w ten sposób przychodziło mu z trudem. Brak wiadomości w tym przypadku mógł oznaczać absolutnie wszystko, co przyprawiało go o istny ból głowy. Czy będą się tu kryć jeszcze jeden dzień, jeden tydzień a może jeden miesiąc?
Może sytuacja będzie tak zła, że już nigdy nie wróci do normy? Z drugiej strony - może za chwilę zobaczą światła samochodów, które przyjechały po nią?
Tego dowiedzą się w odpowiednim czasie. Może nie dzięki wiadomościom na archaicznym komputerze a "z natury" - ktoś nagle pojawi się, żeby zabrać dziewczynę do jej dotychczasowego życia. Wówczas, być może już nigdy się nie zobaczą.
Ale jeszcze nie teraz.
Cóż, pozostanie nam cierpliwie czekać. Stwierdził pan kapitan Oczywisty. Ale dzisiaj już raczej położyć się spać. Spróbować połączyć łóżka? W sumie niezbyt bezpieczne w razie gdyby zaskoczyli ich w nocy... Z drugiej strony, w czasie tej wyprawy zrobił już tyle głupich rzeczy, że jedna więcej niewiele zmieni. Dzisiejszy dzień nie był pod wszystkimi względami zły. Uśmiechnął się do dziewczyny. Być może lekko porozumiewawczo. Potem jego wzrok przeniósł się na elektryczny zegar na kuchence gazowej. Wskazywała godzinę 23:22 - w sam raz, żeby spróbować się wyspać po długiej drodze. Oczywiście wcześniej upewniając się, że wszystkie okna i drzwi są solidnie zamknięte. Dźwięk włamania mógł ocalić im życie, dając czas na reakcję. Głupio byłoby pozbawiać się tej szansy.
Czy to "dobranoc" było ostatnim? Być może. Być może też z zupełnie innego powodu.
W nocy obudził go ból brzucha. Jedząc przy drodze nie jest to nic niezwykłego. Jednak wizyta w toalecie była zupełnie bezowocna. Ból był bardzo uporczywy a tabletki (zawsze brał dwa razy więcej niż wskazywała ulotka) tylko go stłumiły, by po jakiejś godzinie wrócił z podobną siłą. Ostre kłucie promieniowało na żebra ograniczając oddech. Usiadł na tarasie i zamknął oczy, próbując wyrównać oddech. Udało się i świadomość wróciła na tyle, żeby szybko przeanalizować sytuację. Intensywny ból po prawej stronie, mdłości. Zimny pot, który u niego niemal na pewno zwiastował gorączkę... Wyrostek?
Brzmiało prawdopodobnie...
Megan Miller
Może sytuacja będzie tak zła, że już nigdy nie wróci do normy? Z drugiej strony - może za chwilę zobaczą światła samochodów, które przyjechały po nią?
Tego dowiedzą się w odpowiednim czasie. Może nie dzięki wiadomościom na archaicznym komputerze a "z natury" - ktoś nagle pojawi się, żeby zabrać dziewczynę do jej dotychczasowego życia. Wówczas, być może już nigdy się nie zobaczą.
Ale jeszcze nie teraz.
Cóż, pozostanie nam cierpliwie czekać. Stwierdził pan kapitan Oczywisty. Ale dzisiaj już raczej położyć się spać. Spróbować połączyć łóżka? W sumie niezbyt bezpieczne w razie gdyby zaskoczyli ich w nocy... Z drugiej strony, w czasie tej wyprawy zrobił już tyle głupich rzeczy, że jedna więcej niewiele zmieni. Dzisiejszy dzień nie był pod wszystkimi względami zły. Uśmiechnął się do dziewczyny. Być może lekko porozumiewawczo. Potem jego wzrok przeniósł się na elektryczny zegar na kuchence gazowej. Wskazywała godzinę 23:22 - w sam raz, żeby spróbować się wyspać po długiej drodze. Oczywiście wcześniej upewniając się, że wszystkie okna i drzwi są solidnie zamknięte. Dźwięk włamania mógł ocalić im życie, dając czas na reakcję. Głupio byłoby pozbawiać się tej szansy.
Czy to "dobranoc" było ostatnim? Być może. Być może też z zupełnie innego powodu.
W nocy obudził go ból brzucha. Jedząc przy drodze nie jest to nic niezwykłego. Jednak wizyta w toalecie była zupełnie bezowocna. Ból był bardzo uporczywy a tabletki (zawsze brał dwa razy więcej niż wskazywała ulotka) tylko go stłumiły, by po jakiejś godzinie wrócił z podobną siłą. Ostre kłucie promieniowało na żebra ograniczając oddech. Usiadł na tarasie i zamknął oczy, próbując wyrównać oddech. Udało się i świadomość wróciła na tyle, żeby szybko przeanalizować sytuację. Intensywny ból po prawej stronie, mdłości. Zimny pot, który u niego niemal na pewno zwiastował gorączkę... Wyrostek?
Brzmiało prawdopodobnie...
Megan Miller
born to lose live to win


about
Przyjechała do Lorne na tydzień, została nieco dłużej
– Kolorowych – mruknęła pod nosem Meg, układając się na prawym boku. Poduszka była odrobinę zbyt twarda ale nadmierne zmęczenie sprawiło, że po kilku minutach spała jak zabita. Nie myśląc i nie zastanawiając się kto i jak długo spał tutaj przed nią, utonęła w sennych marzeniach. Jeszcze kilka miesięcy wcześnie nie do pomyślenia było to, aby usnęła bez kręcenia nosem w obcym łóżku. Zwyczajnie za tym nie przepadała i zawsze mocno akcentowała swoje niezadowolenie.
Tym razem było inaczej.
Inaczej już było od pewnego czasu…
Śpiąc w swojej ulubionej pozycji, z nogą zarzuconą na zwiniętą kołdrę, śniła o czymś zupełnie nierealnym. Choć nocne marzenia szybko ulatują z pamięci tuż po przebudzeniu, tak teraz tkwiła niezwykle mocno w… bagnie, dosłownie. Wokół zaczynało się szarzyć, słońce już dawno zaszło za gęste korony starych i wysokich drzew, a ona stała na niewielkiej wysepce stałego lądu, otoczona szuwarami sięgającymi niemal po horyzont. Stała tam sama, zupełnie sama, bez nikogo… Krzyczała, prosiła, a nawet błagała o pomoc. Czuła na skórze nadchodzący zmrok, wilgoć osiadającą na włosach. Panująca dookoła cisza była nieznośna, wręcz bolesna dla uszu, a narastająca panika sprawiła, że w odruchu obronnym przed nie wiedzieć czym, obróciła się gwałtownie na plecy. Tyle, że już nie stała na bagnach otoczona szumiącymi trawami. Była w pokoju, w łóżku, a obok… no właśnie.
Gdzie jest Kirk? Siadając na materacu przetarła zaspane oczy. – Kirk? – pierwsze co przyszło jej do głowy, to łazienka. Sama często wstawała w nocy na szybkie siku. Gdyby nie to, że miała zły sen i była sama w nowym miejscu, prawdopodobnie czekałaby na powrót mężczyzny w łóżku. Ale nie chciała być sama. – Gdzie jesteś – szepnęła pod nosem przemieszczając się cicho między tym co nazwali sypialnią, a kuchnią.
Pusto.
Pierwsze co przyszło na myśl, to wyjść przed domek. To było tak oczywiste, że bez zbędnej zwłoki, już o wiele szybciej nacisnęła na klamkę i wyszła na taras. – Co ci jest? – widok od tyłu skulonej postaci był wyraźnym sygnałem, że coś się dzieje. W ułamku sekundy minęło uczucie senności, resztki zmęczenia i pamięć o koszmarze.
Siadając tuż obok mężczyzny położyła dłoń na jego ramieniu doznając wrażenia…? Nie, to nie wrażenie… przesunęła rękę na policzek i czoło. – Jesteś rozpalony, co się dzieje – tak śmiertelnie poważna nie była chyba nigdy. To o nią się zawsze martwiono i bano. To ją otaczano opieką i troską.
Pierwszy raz to ją zmartwił ktoś, a właściwie to czyjś stan zdrowia. Czuła jak szybko bije serce i jak wiele myśli pędzi nie wiadomo gdzie.
Kirk Smythie
Tym razem było inaczej.
Inaczej już było od pewnego czasu…
Śpiąc w swojej ulubionej pozycji, z nogą zarzuconą na zwiniętą kołdrę, śniła o czymś zupełnie nierealnym. Choć nocne marzenia szybko ulatują z pamięci tuż po przebudzeniu, tak teraz tkwiła niezwykle mocno w… bagnie, dosłownie. Wokół zaczynało się szarzyć, słońce już dawno zaszło za gęste korony starych i wysokich drzew, a ona stała na niewielkiej wysepce stałego lądu, otoczona szuwarami sięgającymi niemal po horyzont. Stała tam sama, zupełnie sama, bez nikogo… Krzyczała, prosiła, a nawet błagała o pomoc. Czuła na skórze nadchodzący zmrok, wilgoć osiadającą na włosach. Panująca dookoła cisza była nieznośna, wręcz bolesna dla uszu, a narastająca panika sprawiła, że w odruchu obronnym przed nie wiedzieć czym, obróciła się gwałtownie na plecy. Tyle, że już nie stała na bagnach otoczona szumiącymi trawami. Była w pokoju, w łóżku, a obok… no właśnie.
Gdzie jest Kirk? Siadając na materacu przetarła zaspane oczy. – Kirk? – pierwsze co przyszło jej do głowy, to łazienka. Sama często wstawała w nocy na szybkie siku. Gdyby nie to, że miała zły sen i była sama w nowym miejscu, prawdopodobnie czekałaby na powrót mężczyzny w łóżku. Ale nie chciała być sama. – Gdzie jesteś – szepnęła pod nosem przemieszczając się cicho między tym co nazwali sypialnią, a kuchnią.
Pusto.
Pierwsze co przyszło na myśl, to wyjść przed domek. To było tak oczywiste, że bez zbędnej zwłoki, już o wiele szybciej nacisnęła na klamkę i wyszła na taras. – Co ci jest? – widok od tyłu skulonej postaci był wyraźnym sygnałem, że coś się dzieje. W ułamku sekundy minęło uczucie senności, resztki zmęczenia i pamięć o koszmarze.
Siadając tuż obok mężczyzny położyła dłoń na jego ramieniu doznając wrażenia…? Nie, to nie wrażenie… przesunęła rękę na policzek i czoło. – Jesteś rozpalony, co się dzieje – tak śmiertelnie poważna nie była chyba nigdy. To o nią się zawsze martwiono i bano. To ją otaczano opieką i troską.
Pierwszy raz to ją zmartwił ktoś, a właściwie to czyjś stan zdrowia. Czuła jak szybko bije serce i jak wiele myśli pędzi nie wiadomo gdzie.
Kirk Smythie