

about
Po śmierci brata wyjechała z miasteczka i zaczęła układać swoje życie na nowo w Melbourne. Poznała świetnego faceta, który wsunął jej pierścionek na palec i została współwłaścicielką kliniki weterynaryjnej, jednak przedślubne przygotowania sprawiły, że zaczęła mieć wątpliwości i zdecydowała się na mały urlop w rodzinnym Lorne, w którym pozostało jej odwiedzić już wyłącznie cmentarz.
t r z y
Odkąd wróciła do miasteczka, nie było dnia by nie rozpaczała z tęsknoty za swym czworonożnym przyjacielem, którego zostawiła z narzeczonym w Melbourne. Była święcie przekonana, że przygotowanie domu na sprzedaż nie zajmie jej wiele czasu, jednak po przybyciu na farmę, przekonała się, że była w ogromnym błędzie. Jej pobyt w rodzinnym miasteczku wydłużył się więc, a ona tęskniła za psiakiem coraz bardziej, jednak ostatnią rzeczą jaką by zrobiła, było poproszenie narzeczonego o to by odwiedził ją i zabrał ze sobą Rodneya. Wcześniejszy powrót do domu także nie wchodził w grę, gdyż nie była gotowa na wznowienie przedślubnych obowiązków i konfrontacje z Nealem, dlatego ucieszyła się na wieść, że jedna z przyjaciółek podczas małej podróży, po drodze odbierze jej psa i dostarczy jej go na farmę w Lorne. Nic nie radowało jej bardziej niż obecność ukochanego psyjaciela w miejscu, gdzie czuła się wyjątkowo s a m o t n i e.
Przechadzką po mieście nie było końca. Zabierała swego trzyletniego Bordera w każda część miasta, starając się odsunąć myśli od sprzedaży domu, zbliżającego się ślubu i dylematów życiowych, które spędzały jej sen z powiek. Relaksowali się na plaży, grali w frisbee w parku i nadrabiali tydzień, który przyszło im spędzać osobno.
Gdy kierowała się w głąb parku, nie miała oporów przed spuszczeniem czworonoga ze smyczy i rozglądała się jedynie na wypadek gdyby w ich stronę miałby podlecieć jakiś inny pies. Gdy do ich zabawy zechciał dołączyć, na oko dziesięcioletni chłopczyk, przywołała psa i pozwoliła by ten przywitał się z dzieckiem.
Nie zdążyła zareagować na samotnie biegającego chłopaka, bo tuż obok znalazł się po chwili jego ojciec. Dziewczyna podniosła się i odwróciła w jego stronę, po czym omal nie zachłysnęła się powietrzem.
— A niech mnie gęś kopnie — rzuciła widocznie zaskoczona i zachichotała, zapominając o chłopczyku, który w najlepsze czochrał jej psa. Przez chwilę czuła się jakby śniła na jawie - w końcu przed nią stał obiekt, który wielokrotnie nawiedzał ją we śnie. Zdarzało się, że za jego sprawą, zmuszona była udawać orgazm, bo Neal okazywał się nie dorównywać pediatrze do pięt ale o tym nigdy nie mówiła głośno! — Znaczy się.. cześć. Miało być c z e ś ć — poprawiła się szybko i zaczerwieniła, zaczesując nerwowo luźno opadające kosmyki włosów za ucho. Przy nim czuła się jak zagubiona dziewczynka i budziła się w niej hipochondryczka, która z nieznanych przyczyn zapragnęła się teraz p r z e b a d a ć.
Dopiero po chwili zwróciła uwagę na wózek, który pchał i chłopca, który zwrócił się do niego w dziwaczny sposób. T a t o dzwoniło jej teraz w uchu jak kościelny dzwon.
Dion A. Winslow


about
Ma urwanie głowy nie z jednym, a z dwójką (wspaniałych) dzieci. Niestety wciąż nie zrozumiał, że niektóre (wyjątkowe) relacje zdarzają się tylko raz w życiu.
017.
Im cieplej robiło się na zewnątrz, tym na dłuższe – oraz dalsze – spacery pozwalał sobie z Winnie leżącą w wózku. Wciąż ograniczał się do otwartych przestrzeni w obrębie zamieszkiwanej dzielnicy, lecz gdy dziewczynka zasypiała, nie potrafił odmówić Paddy’emu nieco dłuższych spacerów.
Wciąż u c z y ł się nowej sytuacji. Radzenie sobie z opieką nad jednym dzieckiem miał opanowane do perfekcji, ale kiedy przychodziło do jednoczesnego kontrolowania dwójki, zaczynał się gubić. Na szczęście dobrze znał swojego syna. Wiedział, na ile może mu pozwolić oraz gdzie kończy się zaufanie, a rozpoczyna rodzicielska troska podsycana niekończącym się strachem o bezpieczeństwo dziecka. Dlatego w pierwszym momencie, gdy chłopiec odbiegł odrobinę dalej, niż obejmowała ich u m o w a, nie przejął się. Zmieniło się to w chwili, w której dostrzegł psa. Bo chociaż Patrick wychowywał się w towarzystwie pokaźnych rozmiarów czworonoga, bliskość obcego zwierzęcia wymagało zachowania większej ostrożności. Jeśli nie ze strony Paddy’ego, to przynajmniej ze strony Diona, który szybko pojawił się w pobliżu.
Nie zdążył jednak rzucić żadnej uwagi w kierunku syna, bowiem w kobiecie – którą wziął za właścicielkę psa – rozpoznał znajomą twarz. Na jego ustach zamajaczył pełen zaskoczenia uśmiech. Nie widział Philomeny od tak dawna, że ich znajomość zdawała się częścią zupełnie innego życia niżeli to, które prowadził obecnie. — Cześć — odparł, lecz dopiero po chwili, kiedy odzyskał rezon.
Niestety zmuszony był przenieść uwagę na dziewięciolatka, który zafascynowany nowym kompanem zabaw, zadawał się ignorować ojca.
— Paddy, obiecuję, że jeszcze raz znikniesz mi z oczu, a nie zobaczysz Pokemonów przez następny miesiąc — mruknął, nie podnosząc głosu, aby nie zawstydzić chłopca. Ten na moment podniósł wzrok, ale tylko po to, by z frustracją pokiwać głową i wrócić do wcześniejszej zabawy.
— Przepraszam za niego. Bywa, jakby to ująć, n i e s f o r n y — rzucił. Na dźwięk ostatniego słowa przypomniał sobie jednak wiele inny sytuacji, które mógłby określić tym mianem. Nie da się ukryć, brakowało mu niegdysiejszej swobody. — Ale, cholera, wyglądasz świetnie. Kiedy wróciłaś? Słyszałem o tym, że wyjechałaś. Melbourne, prawda? — zagadnął, odruchowo odpychając i przyciągając wózek; każdy rodzic silnie przyzwyczaja się do tego ruchu.
Im cieplej robiło się na zewnątrz, tym na dłuższe – oraz dalsze – spacery pozwalał sobie z Winnie leżącą w wózku. Wciąż ograniczał się do otwartych przestrzeni w obrębie zamieszkiwanej dzielnicy, lecz gdy dziewczynka zasypiała, nie potrafił odmówić Paddy’emu nieco dłuższych spacerów.
Wciąż u c z y ł się nowej sytuacji. Radzenie sobie z opieką nad jednym dzieckiem miał opanowane do perfekcji, ale kiedy przychodziło do jednoczesnego kontrolowania dwójki, zaczynał się gubić. Na szczęście dobrze znał swojego syna. Wiedział, na ile może mu pozwolić oraz gdzie kończy się zaufanie, a rozpoczyna rodzicielska troska podsycana niekończącym się strachem o bezpieczeństwo dziecka. Dlatego w pierwszym momencie, gdy chłopiec odbiegł odrobinę dalej, niż obejmowała ich u m o w a, nie przejął się. Zmieniło się to w chwili, w której dostrzegł psa. Bo chociaż Patrick wychowywał się w towarzystwie pokaźnych rozmiarów czworonoga, bliskość obcego zwierzęcia wymagało zachowania większej ostrożności. Jeśli nie ze strony Paddy’ego, to przynajmniej ze strony Diona, który szybko pojawił się w pobliżu.
Nie zdążył jednak rzucić żadnej uwagi w kierunku syna, bowiem w kobiecie – którą wziął za właścicielkę psa – rozpoznał znajomą twarz. Na jego ustach zamajaczył pełen zaskoczenia uśmiech. Nie widział Philomeny od tak dawna, że ich znajomość zdawała się częścią zupełnie innego życia niżeli to, które prowadził obecnie. — Cześć — odparł, lecz dopiero po chwili, kiedy odzyskał rezon.
Niestety zmuszony był przenieść uwagę na dziewięciolatka, który zafascynowany nowym kompanem zabaw, zadawał się ignorować ojca.
— Paddy, obiecuję, że jeszcze raz znikniesz mi z oczu, a nie zobaczysz Pokemonów przez następny miesiąc — mruknął, nie podnosząc głosu, aby nie zawstydzić chłopca. Ten na moment podniósł wzrok, ale tylko po to, by z frustracją pokiwać głową i wrócić do wcześniejszej zabawy.
— Przepraszam za niego. Bywa, jakby to ująć, n i e s f o r n y — rzucił. Na dźwięk ostatniego słowa przypomniał sobie jednak wiele inny sytuacji, które mógłby określić tym mianem. Nie da się ukryć, brakowało mu niegdysiejszej swobody. — Ale, cholera, wyglądasz świetnie. Kiedy wróciłaś? Słyszałem o tym, że wyjechałaś. Melbourne, prawda? — zagadnął, odruchowo odpychając i przyciągając wózek; każdy rodzic silnie przyzwyczaja się do tego ruchu.


about
Po śmierci brata wyjechała z miasteczka i zaczęła układać swoje życie na nowo w Melbourne. Poznała świetnego faceta, który wsunął jej pierścionek na palec i została współwłaścicielką kliniki weterynaryjnej, jednak przedślubne przygotowania sprawiły, że zaczęła mieć wątpliwości i zdecydowała się na mały urlop w rodzinnym Lorne, w którym pozostało jej odwiedzić już wyłącznie cmentarz.
Jej zadaniem była opieka nad czworonogiem, który na widok dzieci z radością merdał swym ogonkiem. Uwielbiał zabawę i towarzystwo, dlatego nic dziwnego, że ruszył w stronę nadbiegającego chłopca, chcąc najzwyczajniej w świecie się przywitać. Salberg od małego tresowała psa i odpowiednio zadbała o jego wychowanie, nie obawiając się tego, że Rodney mógłby nawiać czy kogoś zaatakować, jednak wiedziała najlepiej, że było to zwierzę, które miało własny instynkt, który opowiadał za zachowania psa, które ciężko przewidzieć nawet najbardziej przezornemu właścicielowi. W obecności innych psów przyglądała mu się z uwaga i była gotowa interweniować - to samo tyczyło się podchodzących dzieci, które przez niewiedze lub przypadek mogłyby zrobić krzywdę zwierzakowi bądź po prostu go przestraszyć.
Gdy usłyszała stanowczy ton mężczyzny i minę przejętego dziewięciolatka, rozchyliła usta i złapała przysłowiowego k a r p i a. Zniknęła na trzy lata, a miała wrażenie, że minęło znacznie więcej czasu albo, że czas płynął tu znacznie szybciej. Brunetka zdążyła w tym czasie znaleźć narzeczonego i założyć klinikę weterynaryjną, a on.. on miał dwójkę dzieci, z czego jedno z nich albo nie było jego albo istniało, gdy spotykali się przed jej wyjazdem z miasteczka. Nie było to nic wielce poważnego ale czy to możliwe by Winslow ukrywał przed nią fakt, że był ojcem?
— Nic się nie stało — odparła w końcu, odrobine zakłopotana. Często zdarzało się, że dzieci bez namysłu podbiegały do jej psa i stresowały swych rodziców, dlatego całkowicie rozumiała Diona i jego pełen obawy ton. — Dzięki, ty też. Zresztą jak zawsze — odparła, lustrując go wzrokiem. Wciąż cieszył kobiece oko, a ojcostwo tylko dodawało mu męskości. Był przystojny, wysportowany i podejrzewała, że nawet uświniony smarem czy innym brudem, wciąż prezentowałby się zjawiskowo! — Nie sądziłam, że wieść o moim wyjeździe rozeszła się po całym miasteczku. Wróciłam tydzień temu, na rocznice śmierci mojego brata — odparła, spodziewając się, że o śmierci Paula także usłyszał. Właśnie ta sytuacja zaważyła na jej decyzji o wyjeździe z Lorne Bay i wierzyła, że sam zdołał połączyć kropeczki, choć sama nigdy nie zdobyła się na wyjaśnienia, które bez wątpienia mu się należały. — I tak, postawiłam na Melbourne. Nic wyszukanego — wzruszyła ramionami i pogładziła dłonią psa, który pyskiem trącał jej nogę. Przez wgląd na fakt, że zniknęła z jego życia bez słowa, wolała unikać tematu nagłego wyjazdu, jednak spodziewała się, że po upływie trzech lat, niewiele mieli sobie do powiedzenia. — Jesteś.. t a t ą — wypaliła w końcu błyskotliwie i przeniosła wzrok na chłopca oraz wózek w którym chowała się najpewniej kolejna, mała istotka.
Dion A. Winslow
Gdy usłyszała stanowczy ton mężczyzny i minę przejętego dziewięciolatka, rozchyliła usta i złapała przysłowiowego k a r p i a. Zniknęła na trzy lata, a miała wrażenie, że minęło znacznie więcej czasu albo, że czas płynął tu znacznie szybciej. Brunetka zdążyła w tym czasie znaleźć narzeczonego i założyć klinikę weterynaryjną, a on.. on miał dwójkę dzieci, z czego jedno z nich albo nie było jego albo istniało, gdy spotykali się przed jej wyjazdem z miasteczka. Nie było to nic wielce poważnego ale czy to możliwe by Winslow ukrywał przed nią fakt, że był ojcem?
— Nic się nie stało — odparła w końcu, odrobine zakłopotana. Często zdarzało się, że dzieci bez namysłu podbiegały do jej psa i stresowały swych rodziców, dlatego całkowicie rozumiała Diona i jego pełen obawy ton. — Dzięki, ty też. Zresztą jak zawsze — odparła, lustrując go wzrokiem. Wciąż cieszył kobiece oko, a ojcostwo tylko dodawało mu męskości. Był przystojny, wysportowany i podejrzewała, że nawet uświniony smarem czy innym brudem, wciąż prezentowałby się zjawiskowo! — Nie sądziłam, że wieść o moim wyjeździe rozeszła się po całym miasteczku. Wróciłam tydzień temu, na rocznice śmierci mojego brata — odparła, spodziewając się, że o śmierci Paula także usłyszał. Właśnie ta sytuacja zaważyła na jej decyzji o wyjeździe z Lorne Bay i wierzyła, że sam zdołał połączyć kropeczki, choć sama nigdy nie zdobyła się na wyjaśnienia, które bez wątpienia mu się należały. — I tak, postawiłam na Melbourne. Nic wyszukanego — wzruszyła ramionami i pogładziła dłonią psa, który pyskiem trącał jej nogę. Przez wgląd na fakt, że zniknęła z jego życia bez słowa, wolała unikać tematu nagłego wyjazdu, jednak spodziewała się, że po upływie trzech lat, niewiele mieli sobie do powiedzenia. — Jesteś.. t a t ą — wypaliła w końcu błyskotliwie i przeniosła wzrok na chłopca oraz wózek w którym chowała się najpewniej kolejna, mała istotka.
Dion A. Winslow