obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Wydostawanie się spod zwojów prześcieradeł skraść miało ich pierwszy tego dnia śmiech. Nocą, czy raczej o poranku, pustynia była zimna.
Uświadomiły im to kolejno upływające minuty; uspokajające się oddechy, nagle zastana cisza. I chłód. Dante zasypiał na dwie, trzy minuty, po czym budził się z drżeniem; w sennym amoku wtulał się w leżące obok niego ciało, równie chłodne i zaskoczone, że jeszcze przed chwilą było sprawcą unoszącego się w pokoju żaru. Był już niemalże i na nim, i pod nim, kiedy Terence jakimś cudem zdołał sięgnąć ku pościelom i zarzucić je na ich ciała; zostali uwięzieni w kokonie.
Było ciepło.
Przez trzy godziny i dwanaście minut.
A potem ze snu wyrwał ich nie ustawiony w telefonie budzik, a wzrastający znów, na nowo, upał.
Powitali się jakimś kruchym dzień dobry. Jeszcze w kokonie, w swoich objęciach. I może niezręczności zainicjowane zostały przez niego; nie wiedząc czemu, gwałtownie cofnął swą rękę po uzmysłowieniu sobie, że ułożona jest na jego pośladku. A może problemy rozpoczęło to, że leżąc tak blisko, czuli się za bardzo. I to, że znów było gorąco, a oni nie potrafili wygrzebać się z poskręcanych pościeli. I to, że po tak krótkiej drzemce bolały ich głowy; zupełnie tak, jakby wczorajszej nocy upijali się bez umiaru.


Godzinę i dwadzieścia minut później siedzieli już w przydrożnym barze, może tawernie; raczej nie był — bacząc na niewielką ilość turystów — urządzony w amerykańskim stylu. Dante całą drogę milczał, a kiedy ów milczenie niemal wcisnęło do jego oczu łzy, udawał, że śpi. Usilnie próbując myśleć o czymkolwiek innym, wciąż powracał wspomnieniami do motelowego pokoju. Przed kilkudziesięcioma minutami powiedział: wezmę prysznic; nie, poradzę sobie, co zapewne mogłoby zostać potraktowane niefrasobliwie, gdyby nie to, że dodał: chcę zostać na chwilę sam; nie, nie w pokoju, po prostu chcę wziąć prysznic i nie chcę…. Ale nie miał na myśli niczego złego. Nawet w tymże milczeniu był w stanie stwierdzić, że nie żałuje minionej nocy; jego potrzeba izolacji wynikała po prostu z dyskomfortu, jaki pozostawiła ona na jego ciele. Był zbyt zakłopotany, by mu to objaśniać.
— Witamy w Roadhouse! — znajdowali się chyba w Tii Tree; Dante nie skupiał się zbytnio, gdy Terry usiłował odnaleźć po drodze jakąkolwiek jadłodajnię. Mogli i pewnie powinni byli skorzystać z jakiejś knajpy znajdującej się w Tennant Creek, ale po krótkiej rozmowie doszli do wniosku, że z powodu zbyt długiej drzemki, lepiej będzie zatrzymać się później, gdzieś po drodze. W menu nie było zbyt wiele opcji, jak poinformował ich kobiecy głos. Zamawiało się przy barze; nie mamy opcji dla niewidomych, ale ja panu zaraz wszystko przeczytam, ale Dante powiedział, że Terry ma mu po prostu coś wybrać i sam, koślawo wytyczał drogę do jednego ze stolików; byle najdalej od trzeszczącego przy barze starego sprzętu.
Przygnębienie. Chyba ująłby swój stan tym słowem. A więc przygnębienie, któremu nie powinien się chyba dziwić — może winien był sobie dawkować pewne zmiany i najpierw po prostu spróbować całowania, potem czegoś więcej, aż w końcu — po miesiącu, dwóch? — czegoś więcej. Najgorsze były jednak sprzeczności: nie żałował, ale jednocześnie uważał, że postąpił zbyt pochopnie. Podobało się mu, ale jednocześnie mdliło go teraz na myśl o rzeczach, które robił, bo chciał, jak i o słowach, które wypowiadał. Myślenie o tym, co powiedzą inni, gdy się dowiedzą, przyprawiało go o atak paniki. Jednakże najgorsze w tym wszystkim było to, że
Terence
także
milczał.
Odpowiadał mu zdawkowo. Sucho. Tak, nie, mhm. Więc Dante zaczął podejrzewać, że Terry ma sobie to wszystko za złe. Musiał żałować. Może zrobił to wszystko z litości i może teraz krzywił się na myśl, że przyjdzie im ze sobą spędzić jeszcze kilka dni. Musiało mu być źle, musiał mieć inne oczekiwania. Musiał planować, jak się z tego wszystkiego wycofać, to znaczy — po prostu doprowadzić ten wyjazd do końca i potem, niby przypadkiem, zapomnieć się z nim kontaktować. Więc co takiego Dante mógłby mu powiedzieć?
Dla ciebie znaczyło to nic, dla mnie wszystko i teraz tak bardzo się boję.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Mógłby powiedzieć, że abominacja przyszła wraz ze wschodem słońca. Lepkie promienie osiadły wraz z nią na jego skórze, jaskrawa barwa zmusiła do rozwarcia powiek i wtedy, widząc sylwetkę obejmującą jego ciało, targnął nim dreszcz odrazy.
Albo kiedy mlecznobiała pościel opadła wraz z ich wspólną nocą na podłogę, a Terence jako jedyny zdołał objąć swoim wzrokiem motelowy pokój. Roztopione kostki lodu w kubełku, który przyniósł wczorajszego wieczora — teraz po prostu pojemnik z lekko ciepłą wodą. Klimatyzacja, której ostatecznie nie naprawił; śrubokręt odkryty w szufladzie umeblowania leżał porzucony na blacie drewnianej komody, a pilot od wiatraka roztrzaskany na podłodze nieopodal łóżka — wypadły z niego baterie, wyglądające jak dwa popielate krążki. Niedaleko tych spodków leżały także dowody wczorajszej zabawy, niezaliczające się wyłącznie do zdartych z ciała ubrań. Osiadły także na marszczeniach materiału okalającego łóżko; były w s z ę d z i e. A oni obaj wciąż n a d z y. I z tym obrazem Terence musiał zmierzyć się samotnie.
A może pojawiła się wraz ze zmęczeniem. Lub nagłym skrępowaniem Dantego i jego potrzebą odizolowania się od Terry’ego w łazience.
Terence nie ma pojęcia, kiedy ów niechciane uczucie zainfekowało jego ciało, ale czuje je w każdym przełykanym oddechu i każdym wydartym z gardła słowie. Najchętniej by uciekł.
Zamiast tego próbuje zmiękczyć ton swojego głosu. “To żeby było szybciej, pójdę wziąć prysznic do drugiego pokoju, weź ze sobą komórkę i w razie problemów zadzwoń”. Myśli natomiast, te niechciane i niesforne, stara się ukryć pod każdą błahostką. Naprawił wiatrak, w sypialni w końcu jest trochę zimniej. Napisał wiadomość do siostry “dawno się nie widzieliśmy, może wpadłbym do ciebie w przyszłym miesiącu? Alex będzie miał w czerwcu chyba pięć lat, co? Jak ten czas mija”. Uprzątnął z podłogi rudymenty ich bliskości, z łóżka także — nagle bardzo nieprzyzwoita wydała mu się myśl, że miałby zrobić to ktoś obcy, czyszczący ów motel zawodowo. Zasypiające powieki, będące okryciem dla zaczerwienionych spojówek budzi puszką chemicznej, nieznośnie słodkiej kawy. Jadąc, przez moment pragnie skręcić na pobocze i zderzakiem zahaczyć o drewniany pal będący podporą dla drucianego płotu. “Ups, teraz musimy wysiąść, podróż się skończyła”. Prawie dwie godziny drogi do najbliższej knajpy okazują się k o s z m a r e m. Ta cisza jest koszmarem, niemożność cofnięcia czasu, to, że Dante ubrał koszulkę tyłem naprzód i Terry nie potrafi mu o tym powiedzieć.
Chryste, jak on się nienawidzi.
Brunet niczego nie ułatwia. Czasem chce krzyknąć, żeby coś powiedział; potem stwierdza, że woli, żeby Dante nic nie mówił. Momentami pragnie zacząć go przepraszać, ale wydaje mu się, że nie potrafiłby przestać — jego usta do końca życia układałyby się w prośbę o wybaczenie. Najczęściej myśli o wyjawieniu mu prawdy, ale wtedy umysł zarzuca mu egocentryzm i okrucieństwo. “Dla własnej wygody, własnego s p o k o j u, chcesz zmącić ten jego?” Nie chce, oczywiście, że nie. Ale te same słowa powtarzał sobie wtedy, romansując z Vincentem. “Powiedzenie o wszystkim Yvette byłoby okrutne, po prostu ukrywaj to dalej”.
Nie rozumie, jak dobrnęli do tego momentu.
Już nie odnajduje upodobania w poczuciu bycia potrzebnym, nienawidzi tego. Zamknij pokój, odnieś klucze, znajdź knajpę, prowadź auto, poprowadź do stolika, złóż zamówienie dla dwójki, nie tylko dla siebie.
Jest mu d u s z n o; na całym świecie w jednej chwili zabrakło powietrza. Mdli go — z początku sądził, że z głodu, ale kiedy kelnerka przyniosła przed momentem zamówione dania (nabrał dużo, poniosło go, naprawdę wierzył, że żołądek tego się domaga; dwie jajecznice z bekonem “a macie coś wegetariańskiego? Nie? W porządku, coś i tak wybiorę”, szklanki z sokiem pomarańczowym, cały dzbanek kawy, którą potem przeleje w części do termosu, no i dwa kawałki szarlotki, kobieta stojąca za ladą zachwalała, poniekąd wymusiła ich zamówienie), patrząc na nie, odczuwa wstręt bliski temu, którym darzy samego siebie. Nie tyka więc jedzenia, nie patrzy na Dantego i zakrywa twarz w dłoniach, a łokcie podpiera o kant stołu, bolą, będzie musiał je rozmasować. — Zaraz wracam — mamrocze w końcu i wychodzi do łazienki, a tam przemywa oczy chłodnym strumieniem wody. Chyba wstał za szybko; zahaczył o blat stołu i cała sala zabrzęczała uderzającymi o siebie naczyniami. Skoro wszystko leży w jego rękach, skoro cały wyjazd spoczywa na jego barkach, odpowiedzialność za wczorajszą noc także spada na niego. To stąd bierze się ta abominacja. Stąd bierze się odium żywione do niego przez Dantego; ta cisza i skrępowanie. Chryste, Terry, co ty zrobiłeś.

dante ainsworth
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Jak wiele minut zawierało się w “zaraz”?
Po upływie pięciu Dante westchnął nad talerzem jajecznicy; jej ciepło ulatywało, rozbijało się o kanty pustynnych ukropów i stygło godzone tanią, tylko w połowie skuteczną klimatyzacją — wiatr powiewał tylko z jednej strony.
Aromatyczny zapach jedzenia zaplatał węzły na jego trzewiach.
Sześć minut. Westchnąwszy ponownie sięgnął w końcu po widelec i począł jeść. Nie wiedział nawet dokąd Terry się udał. Może gdyby nie ten defekt, w postaci uszkodzonych oczu, ruszyłby jego śladem; uśmiechnął się kwaśno na myśl, że trasa ta doprowadziłaby go do łazienki.
Podszedł do niego ktoś z obsługi; nie była to kobieta, która powitała ich na samym początku — głos tej był twardszy, bardziej chropowaty. Niósł w sobie drobiony pustynnego pierzu, którym musiała oddychać już od wielu lat. Spytała, czy wszystko mu smakuje, co potwierdził z lekkim uśmiechem. Chciał, żeby go zostawiła. Odnosił wrażenie, że wszyscy są już świadomi sekretu, jaki połączył go na zawsze z Burkhartem; on sam nie widział niczego, lecz dla innych był transparentny. Ale kobieta zapytała tylko, czy są z daleka i dokąd zmierzają. Chciał jej powiedzieć, że nie wie; może tu z nią zamieszka, skoro Terry powiedział “zaraz”, lecz wciąż go nie było. Kiedy odchodziła, myśląc z całą pewnością o tym, że znów trafili się jej tacy dziwni, ponurzy klienci, z którymi to porozmawiać nawet nie można (Dante odpowiedział jej ogólnikowo, nie wyjawiając szczegółów; był pewien, że w pewnym momencie, jak niemal wszyscy, zaczęłaby pytać o jego ślepotę), niemal w akcie pełnej rozpaczy sięgnął po telefon — jedyną osobą, do której mógłby się jednak odezwać, był Achilles. Zabierz mnie stąd, brzmiałaby nakreślona niedbale wiadomość; zabierz, ale nigdy nie każ tłumaczyć dlaczego.
Osiem minut.
Dźwięk uderzających o siebie sztućców, przedpołudniowych rozmów i melodia wydobywająca się z głośników pomogły mu wyciszyć rozbiegane myśli. Dlaczego sobie to robił? Dlaczego pozwalał, by żal infekował doznanie tak istotnej przyjemności? Wiedział, że minie trochę czasu, nim to sobie poukłada, nim zaakceptuje, że w tym wyborze nie ma ani grama nieprawidłowości, ale przecież doszukiwanie się w takim jakiejś zbrodni było bestialstwem samym w sobie. Skierował twarz ku szybie, nasiąkającej rozgrzanymi promieniami słońca; pewnie dla niezaznajomionych z jego historią gapiów wyglądał zupełnie normalnie.
Normalnie.
Siedzący nieopodal ludzie rozmawiali z przejęciem o weselu, na które wybierali się aż z Darwin; odbyć się miało za trzy dni w Adelaide. Mężczyzna o stalowym, nieco surowym głosie począł się żalić na kiepskie łącze internetowe; chciał sprawdzić, jak naprawić uszkodzony prysznic — podróżowali kamperem. Musiał być kimś w rodzaju nauczyciela — stanowczość płynąca z jego słów działała hipnotyzująca nie tylko na jego rodzinę — sam Dante miał ochotę wziąć się w garść i pomóc im w wymaganej naprawie. Kobieta, która w wyraźny sposób obniżała swój tembr (czy była jego żoną?) komplementowała jedzenie. Kilka osób o dźwięcznych, wesołych głosach, rozprawiało o weselu. Kobieta zwróciła się do jednego z nich pytaniem “skarbie, Carl już zdecydował, gdzie chce cię zabrać na rocznicę?” i Dante był pewien, że mówi do swojej córki. Ale odpowiadający głos z całą pewnością należał do chłopaka. “Chyba na Santorini”, odparł z radością i dumą.
Życie może być normalne.
Usłyszał kroki. Stawiane równie nerwowo, jak przed jedenastoma minutami; fragment ciała znów zahaczył o stolik. Cisza. Nie mogli przecież traktować się w ten sposób. — Dzwoniłem do moich rodziców — wypalił więc nagle, usiłując rozszyfrować jakoś tę zagadkę wzajemnego milczenia. Nie mogło przecież chodzić o to, że Terence preferował coś innego (gdyby tak było, ich wspólna noc byłaby znacznie krótsza), lub uznawał to za jakiś potworny błąd (nie pozwoliłby wówczas ani sobie, ani Dantemu, na robienie tych wszystkich rzeczy). Musiał bać się konsekwencji. — Nie byli szczególnie zachwyceni, gdy im o nas opowiedziałem. Ojciec zażądał, żebyśmy pobrali się w przeciągu tygodnia — dopiero po wbiciu widelca w kawałek ciasta pozwolił sobie na lekki uśmiech. Może miło byłoby mieć choćby takich rodziców. — Nie musisz się martwić, Terry. Nie mam wobec ciebie żadnych oczekiwań — wymamrotał, choć pragnął, by zabrzmiało to stanowczo. Swobodnie. Bez tego całego niepotrzebnego smutku, który z niejasnych powodów towarzyszył mu dziś bez przerwy. Wiedział jednak, że były to jedyne słowa, jakimi mógł go obdarzyć; towarzyszyły mu w życiu wielokrotnie. Po raz pierwszy jednak należały do niego — wcześniej były tylko obietnicami kobiet, z którymi przypadkowo lądował w łóżku.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Może problem kryje się w świetle

cóż za absurd.
Inne wyjaśnienia jednak nie przychodzą; to m u s i być światło.
Otulona księżycowym srebrem decyzja wydawała się najlepszą, jaką kiedykolwiek przyszło mu podjąć. Dzisiaj, odbijająca w sobie promienie słoneczne, najgorszą z najgorszych.
Minuty w łazience mijają prędko. Terence nie ma nad nimi kontroli, nie zauważa ich, one przechodzą obok niego z obojętnością i nawet nie trącają go o ramię — zdają się po prostu nie istnieć. Wisi nad białą i sfatygowaną muszlą, a ręce drżą zakleszczając się za desce klozetowej. Knykcie tracą kolor, włosy opadają w maleńkich kaskadach na lepkie czoło, powieki się zaciskają. Nie jadł, nie spał, nie myślał. Wszystko jest inne w tym świetle, tak strasznie jaskrawe i wyraźne; teraz nie sposób niczego tu ukryć, każdy szczegół się odznacza.
Nade wszystko brzydzi go to miejsce. Brudna łazienka przydrożnego baru, w którym nikt nie przestrzega zasad higieny. Pożółkłe ściany, przedpotopowe wyposażenie, nieznośny odór. Ulga w postaci opróżnienia zawartości żołądka nie przychodzi; jak mogłaby, skoro nic ów żołądka nie wypełnia? Chyba tylko wstyd i abominacja, a przecież tego się już nie pozbędzie. Chryste, czuje się jak najgorszy niegodziwiec tego świata.
Podnosi się z kolan, przejeżdża po nich zamaszyście dłonią, oczyszcza z brudu. Długo myje dłonie, wrzątek paruje i wypala mu skórę, a on i tak ma wrażenie, że nie zdążył oczyścić ich wystarczająco. W końcu wychodzi, chociaż wcale nie chce. A już na pewno nie do mężczyzny, który — jak jest p r z e k o n a n y — prawdziwie go nienawidzi, lub nienawiścią wkrótce darzyć pocznie.
Przez moment spogląda na niego w bezruchu. Ta sprężynka tańcząca na jego czole, ciemne okulary, które nie przepuszczają świata i żal otaczający usta. Bluzka tyłem na przód, atrybut osób niewidomych w postaci białej laski porzucony na stole, złożony, na moment zapomniany. Talerze, na których stygnie jedzenie. Znów go mdli. Nawet zmuszając swoje zesztywniałe nogi do ruchu, wykonując krok po kroku, wpatruje się w niego na tyle czujnie i w pełnym skupieniu, że nie zauważa wyciągniętej dłoni z komórką, która trafia wprost w jego ramię i kawałek żebra. “Przepraszam najmocniej, próbowałem złapać lepszy zasięg” tłumaczy mężczyzna starający się odkryć sekret zepsutego prysznica w swoim kamperze. Terry kiwa głową. “Nic się nie stało”, chociaż stało się w s z y s t k o.
Kant stołu znów dopasował się w jego podbrzuszu, zanim pozwolił mu zająć miejsce. Nie chce mu się nawet pocierać swojej obolałej skóry dłonią. Patrzy na ćwiartki układające się w jajecznicę, oplata palce na chłodnym widelcu i myśli o rodzicach Dantego, bo ten akurat o nich opowiada. Spodziewa się historii o zmarłym psie albo schorowanym ojcu, dla którego trzeba skrócić podróż. A może matka spadła z drabiny, kiedy próbowała sięgnąć do karnisza.
...im o nas opowiedziałem...
Wzdryga się, a widelec prawie wypada mu z dłoni. Na moment przestaje nawet oddychać, a promienie słońca wdzierające się przez okno nieznośnie nagrzewają jego skórę. Dumny uśmiech Dantego dekonspirujący to okropne kłamstwo na nowo napuszcza do płuc bruneta powietrze. Chryste, Dante, to w ogóle nie jest śmieszne, pragnie wyznać, ale nic takiego nie wydostaje się spomiędzy jego ust. Zamiast tego, bardziej z przymusu niż chęci, wkłada do nich kawałek jajecznicy. Koszmar. Najpierw musi napić się kawy.
Okej — konotuje cicho i sięga po dzbanek ze smolistą substancją, którą przelewa do kubka. Dopiero po trzech palących go w gardło łykach decyduje się ponownie odezwać. — Dante, tak sobie pomyślałem. Ta podróż w aucie jest strasznie niewygodna, więc może wrócimy samolotem, hm? Najpierw lotem z Alice Springs do Adelaide, a potem do Cairns, całość zabierze nam tylko kilka godzin, a nie dwa dni. Za wszystko zapłacę, więc nie musisz się przejmować kosztami — przedstawia swój pomysł, do którego zdążył się już przywiązać. Tak właściwie to nawet tego nie proponuje — po prostu oznajmia (mimo wszystko dość uprzejmie, jak to on), robiąc przy okazji trzecie podejście do znienawidzonego śniadania.

dante ainsworth
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Miał nadzieję wydobyć uśmiech z jego głosu; może ciche parsknięcie. Cokolwiek, co zdołałoby przełamać tę ciszę, niezręczności. I jakieś nieme pragnienie wymazania poprzedniej nocy z kart historii.
Popił niewielki kęs suchej szarlotki sokiem; być może lepiej byłoby dołączyć do podróżującej obok rodziny, której problemy, w porównaniu do jego własnych, zdawały się nieważne. Okej, było podłością, o którą sam poprosił. Ale przecież kłamał; nie chciał, by tak po prostu o tym zapomnieli. — Och, w porządku. Skoro chcesz — już sam nie wiedział, czy słowa te wymamrotał, czy wycedził. Uderzyła w niego złość. Na nowo rozbudziła upokorzenie. Nie pomyślał o trudach, z jakimi musi mierzyć się teraz Terry; może gdyby się odzywał, może gdyby wyrażał swoje niezadowolenie w postaci westchnień bądź cichych przekleństw, sprawa ta nabrałaby sensu. Tymczasem brzmiała jak chęć prędkiej ucieczki; nie z tego miasta, a od niego. Odsunął od siebie talerz z okruchami ciasta, nieomal rozlewając przy tym sok. Chciał mu powiedzieć, że jeśli chce, może wybrać się w podróż powrotną tuż po tym, gdy dotrą do granic Alice Springs; jakoś by sobie bez niego poradził. I choć naturalnie pewnie faktycznie jakoś by się mu to udało, nie był na podobną podróż jeszcze gotowy. Splatając ręce na wysokości klatki piersiowej, odwrócił głowę w kierunku nasłonecznionego okna. I tylko wyobrażał sobie kolory wszystkich samochodów mknących po jedynej na tym pustkowiu ulicy.
Przepraszam, że cię do tego zmusiłem. Do wyjazdu — jego głos, choć cichy i niepewny, niósł w sobie znamiona gniewu. I żalu. Może seks wynikający z litości musiał mieć takie właśnie konsekwencje. Może jego gorycz wydusić z nich miała coś, co wcześniej mogli nazywać przyjaźnią. Może Terry nie potrafił przestać myśleć o tym, jakie to wszystko jest obrzydliwe; jaki to Dante jest o b r z y d l i w y. — I za wczoraj też, za to, że… cię wykorzystałem — słowo to — zaprojektowane dla najpodlejszych manipulantów — z trudem wydobyło się z jego ust. Żadne inne jednak nie pasowało; wymusił to przecież, wymusił, nie dając szans na rozsądny osąd. Może utrata wzroku faktycznie była czymś w rodzaju kary; może stanowiła jakąś formę piekła, w którym musiał się na nowo odnaleźć. Nienawidził tego wszystkiego. Nienawidził tego, że nie był w stanie, jeszcze w motelu, powiedzieć czegoś, co polepszyłoby tę koszmarną atmosferę. — Dasz mi klucze? Wolałbym poczekać w samochodzie — i tego też nienawidził. Bycia uzależnionym od innych. Od tego, że nie mógł po prostu wstać i wyjść, by zmierzyć się z tym wszystkim w pojedynkę. Musiał pytać, prosić, przedłużać wszystko o padające tłumaczenia, instrukcje, które i tak często okazywały się niepomocne. Pozostało mu zacisnąć powieki i wziąć kilka głębokich oddechów.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Wiesz, Dante, bo ja tak naprawdę mam na nazwisko Kemper.
Zmieniłem, kiedy mój b r a t poszedł siedzieć.

Terence wie, że te słowa po prostu paść nie mogą — a mimo to drapią go w gardło, osiadają w przełyku i pną się do góry po każdej ściance, tak, że nawet duże łyki gorącej kawy nie są w stanie ich spłukać. No ale nie może. Po pierwsze dlatego, że obiecał dowieźć i odwieźć bruneta do i z Alice Springs, a to stałoby się niemożliwe, gdyby prawda wreszcie wyszła na jaw; Dante najpewniej uciekłby od niego w przypadkowym kierunku i wolał zaginąć pośrodku nieznanego miasta, niż spędzić choć minutę więcej z człowiekiem, który tak perfidnie go oszukał. Po drugie, wczorajszej nocy przecież ze sobą s p a l i. I co gorsze, to był nie tylko pierwszy raz bruneta od czasu wypadku (za który naturalnie odpowiada brat Terry’ego, bo czemu nie), ale i pierwszy raz z mężczyzną. Burkhart nie chce się nawet zastanawiać, jak wiele zniszczeń wyrządziłoby to w jego głowie. Tylko że Terry nie potrafi dłużej kłamać, bo sytuacja stała się aż nazbyt poważna; ale znów zmuszony jest to zrobić, bo przecież nie chce wyjść na egoistę. Wmawia sobie, że niedługo to wszystko się rozmyje, bo nie tylko ich podróż w końcu dobiegnie końca (kiedyś musi, choć teraz ciężko mu to sobie wyobrazić), ale też Dante z całą pewnością nie będzie chciał kontynuować z nim znajomości. Jest nim w końcu zniesmaczony. Więc może Terence nie będzie musiał mówić mu nigdy i tym samym uchroni mężczyznę od niepotrzebnego ambarasu. To i tak nie pomaga na litery gnieżdżące się w jego gardle i kłujące go swoimi haczykami.
Głośne szuranie talerza o blat stołu wyrywa go chwilowo z tych zawiłości przemyśleń. Spogląda na bruneta ze zdziwieniem, chce już łapać chyboczącą się szklankę z pomarańczowym sokiem albo prosić kelnerkę o kawał wchłaniającego ciecz materiału, ale to szkło też jest nazbyt znużone, by chociaż paść bezwładnie na ziemię. Terry także nawet na to nie miałby siły.
Najgorsze jest to (ma wrażenie, że od kilku godzin wszystko określa mianem najgorszego), że Dante naprawdę mu się podoba. Patrzy na jego zadarty lekko nos, kiedy brunet sprawia złudne wrażenie, jakoby wyglądał za szybę okna i na te malinowe wargi, a także łagodne rysy twarzy. I chociaż czuje się z tym okropnie, pewna część sumienia Terence’a wcale nie żałuje wczorajszej nocy.
Wzrusza ramionami na podarowane mu przeprosiny i sukcesywnie wmusza w siebie to znienawidzone jedzenie. Chyba bardzo się przy tym krzywi, bo kelnerka łypie na niego znad lady i zapewne podejrzewa, że to źle dobrane składniki odpowiadają za jego niechęć. Stara się więc rozluźnić stężałą twarz i wtedy pada to kuriozalne zdanie. — Wykorzystałeś? Co? — powtarza ze sporych rozmiarów zdumieniem, bo nigdy nawet nie zakładał, że brunet mógłby ubrać ich sytuację w to właśnie słowo. I to wcale niczego nie ułatwia, tylko jeszcze bardziej nasącza Terry’ego odrazą, ale ta naturalnie wymierzona jest we własne postępowanie. — A możesz zostać? Dante, to ja powinienem przepraszać — przyznaje cicho, jak każdy zbrodniarz wstydząc się wypowiadać słowa głośno i wyraźnie. Też odsuwa od siebie talerz z jedzeniem, ale nie rozlewa przy tym prawie soku. — Chryste, pewnie… Muszę zachowywać się jak skurwysyn — dotychczas tego nie pojmował. Cisza była przecież obustronna i Terry był pewien, że to Dante nie chce mieć z nim nic wspólnego. — Mi zupełnie nie o to chodzi — dodaje jeszcze, a jednak nie tłumaczy, czego w takim razie dotyczy dzisiejsza niesnaska. Znów opiera łokcie o blat i skrywa twarz w debrze przyciągniętych ku sobie dłoni, a potem głośno wypuszcza z płuc powietrze. Wie, że to trochę nie na miejscu, ale sama myśl o tym, że ktoś mógłby go, Terence’a Burkharta w y k o r z y s t a ć, wydaje mu się niezwykle zabawna.

dante ainsworth
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Istniało wiele ekwiwalentów tego zdania, na przykład
przepraszam, że cię zmusiłem
(chociaż przecież nie zmuszał)
przepraszam, że było ci mnie żal
(co do tego był pewien)
bo może to wykorzystać zabrzmiało zbyt groteskowo i pstrokato; a może jednak zdumiało właśnie dlatego, że zawierało w sobie prawdę. Dante nie zamierzał mu tego tłumaczyć; wykorzystać można przecież czyjąś dobroć i zaufanie, jeśli sięgnie się po odpowiednio delikatne z pozoru słowa. A przecież to właśnie zrobił; przecież to wszystko było wyłącznie jego pomysłem. — Wolałbym nie — odparł z trudem, miażdżony przez mnogość podłych uczuć. Niektórych nawet nie pojmował — zakładał jedynie, że przy wszelkich życiowych, ważnych zmianach, emocje trzymają się z dala od rozsądku. Zacisnął mocniej palce na ramionach; wsłuchiwał się w szelest rozmów i drgania wiatraków. — Nie, przestań. Nie podobało ci się, żałujesz, nie musimy robić z tego afery — choć w tonie jego głosu wciąż brakowało należytej pewności, a każde słowo go raniło, lekko przy tym prychnął. Wzruszając przy tym niedbale ramionami, jakby tak prosty gest udowodnić mógł Burkhartowi, że nie stanowi to dla niego problemu.
Ale przecież stanowiło. Co potwierdził już po chwili, wyciągając nad stołem dłoń; wolał już tę ciszę wynikającą z samotności, niż poczucia, że jest się niechcianym towarzystwem. — Powinieneś zjeść więcej — próbował odciągnąć myśli od ucisku oplatającego się na gardle. Nie kompromituj się, polecił sobie, nie ponad to, co się już wydarzyło. A Terry zjadł przecież tak niewiele; uderzeń widelca o talerz było zbyt mało, by można było nazwać to odpowiednim posiłkiem, szczególnie po tak długiej nocy. — Pomiędzy ławką przed wejściem, a samochodem, było trzydzieści pięć kroków? Pamiętasz? — cała ta ucieczka była, mimo wszystko, równie kompromitująca, jak pozostanie tutaj; wiedział, że po drodze napotka różne przeszkody. I że gdy tylko wstanie, oczy większości skierują się na niego i towarzyszyć mu będą do samego końca.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Zazwyczaj je od siebie odpycha; rozpamiętywanie błędów z obsesyjną manierą nie jest w końcu w stanie ani ich cofnąć, ani naprawić. Mąci tylko bardziej widoczność, świat staje się mniej przejrzysty. Dzisiaj każde z tych potknięć na nowo odzywa się w jego ciele i osiada mu ołowianymi chmurami przed oczyma, a on nie potrafi już tej mgły wspomnień rozegnać.
Tamten wczesno-listopadowy dzień, kiedy Gregory Hargrove powiedział “chciałbym mieć takiego syna, jak ty”, a Terence tylko uśmiechnął się z satysfakcją, zamiast wyznać “przecież pana syn jest wspaniały”.
Chłodny i późny wieczór, podczas którego Yvette moczyła swoimi łzami kołnierz jego koszuli. “Coś się zepsuło, Terry, on mnie chyba już nie chce, zastanawiam się, czy jest ktoś inny”, co skwitował wzruszeniem ramion, zamiast podarowaniem jej prawdy, na którą zasługiwała.
Chwila na krótko przed skazaniem Michaela na dożywocie, kiedy rodzice obejmowali się kurczowo przed telewizorem, matka płakała, a on prychnął “sami wychowaliście go w ten sposób. To przez was każde z nas teraz oberwie, zniszczyliście nam kurwa życie”.
Tych błędów jest tak wiele, a Terence nie chce, żeby Dante okazał się jednym z nich. No ale przecież jest, a on nic już na to nie poradzi; mógł poradzić wczoraj, ale znów okazał się człowiekiem, którym rok temu przysiągł sobie już nigdy nie być.
Nie zamierza zatrzymywać bruneta siłą — przecież to nie tak, że Ainsworth planuje odjechać z piskiem opon i uderzyć w najbliższe drzewo, a potem umrzeć w płomieniach ślizgających się o samochód. Chce tylko od niego uciec, pobyć przez chwilę sam, tak jak rankiem, w łazience. I Terry by mu na to pozwolił i już się nie sprzeczał, ale wtedy padają te dziwne słowa, niezrozumiałe zgody na zarzuty, których Burkhart po prostu przyjąć nie może. Znów milczy i wpatruje się w niego oniemiały, a kiedy brunet wyciąga ku niemu rękę, bez zastanowienia zamyka ją w objęciu własnej dłoni, przyciąga nieco ku sobie i składa na skórze delikatny pocałunek. Ostatecznie stwierdza, że teraz wszystko się wyklaruje — bo jeśli Dante brzydzi się go tak, jak to Terry podejrzewa, z pewnością bezzwłocznie ją cofnie. — Oczywiście, że mi się podobało — wyjawia cicho, dotychczas będąc pewien, że co jak co, ale ta kwestia akurat jest oczywista. Dźwięki wydostające się z jego gardła wczorajszej nocy i sam język ciała doskonale o tym przecież donosiły — nawet gdyby chciał, nie zdołałby ich aż tak precyzyjnie podrobić.
Nie umiem jeść, kiedy mało spałem — oznajmia, wzruszając ramionami, choć ten gest nie jest już przeznaczony dla bruneta — przecież i tak go nie dostrzeże. Wolną ręką wyławia z kieszeni kluczyki od samochodu, a potem delikatnie układa je w rozwartej dłoni Dantego i zamyka ją w pięść. Nie zamierza się z nim sprzeczać i wpływać na jego decyzje — wczoraj, ma wrażenie, zrobił to już wystarczająco. — Czterdzieści pięć, nie trzydzieści — poprawia go i znów głośno wzdycha. — Muszę jeszcze zapłacić, kupić coś na drogę, zajmie mi to pewnie dziesięć minut — dodaje i zastanawia się, dlaczego nie może po prostu pozwolić mu wierzyć w tę jego zakrzywioną wersję wydarzeń; że to Ainsworth sprowadził na nich tę katastrofę, która zagwarantować może im wygodną ciszę podczas podróży i późniejszy brak szukania ze sobą kontaktu. — Dante, to nie jest twoja wina — podkreśla.

dante ainsworth
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Zdawało się mu czasem, że przed wypadkiem cisza była przyjemna. Każda z kropel składających się na spokój, każde źdźbło milczenia — wszystko to witał z radością, ulgą i wdzięcznością. Dopiero kiedy przestał widzieć, wszystko to, co ukochał, stało się jego wrogiem. Nagła potrzeba ciągłych słów, muzyki, hałasu, potwierdzenia nie tylko czyjejś obecności, ale i istnienia, stały się jego uzależnieniem.
Może więc gdyby po prostu rozmawiali — o pogodzie, czekającej ich trasie, ekscentryczności tutejszych miasteczek — Dante nie zareagowałby w ten sposób.
I może gdyby nie czekająca go tego popołudnia konsultacja, która była kolejnym wyrokiem o przesądzonym już finale, Dante miałby dość odwagi, by powiedzieć mu, że jego nerwowość, żal i gniew są wynikiem przeświadczenia, że ta jedna noc miała się już nigd więcej nie powtórzyć.
Więc kiedy zamiast chłodu kluczy poczuł na swej dłoni ciepło jego ust, zderzył się z destrukcyjną siłą emocji raz jeszcze. W ryzach trzymało go wyłącznie to, że znajdowali się wśród ludzi; może gdyby towarzyszyła im tylko pustynia, miałby w sobie więcej śmiałości. Teraz nie potrafił się odezwać. Nie miał w sobie już tych oskarżycielskich słów i zapewnień, że nie muszą o tym rozmawiać. Może tak naprawdę niczego innego nie pragnął. Może gdyby mógł cofnąć czas, zadzwoniłby z motelu do kliniki oznajmiając, że dotrze do niej dopiero jutro, gwarantując im tym samym jeszcze kilka spokojnych godzin.
Mi też się podobało — odparł w końcu, zaciskając palce na kluczach; wolałby, żeby Terry go nie puszczał, by tkwili w tym jakże infantylnym uścisku trochę dłużej. Pragnął dodać więcej, zdradzić wszystkie z myśli, stać się dla niego w pełni widocznym; potrzebował jednak jeszcze chwili, jednego zawahania, lekkiego drgnięcia, po którym winien wstać i zgodnie z zapowiedzią ruszyć do samochodu. Ale został. — Ale żałujesz. Żałujesz i coś jest nie tak, a ja rano… Przepraszam, nie chcę być tego typu osobą, nie zamierzam cię o nic prosić, ale nie mogę… — ściszył nieco głos, próbując nad nim zapanować. Nad sobą. Nigdy wcześniej nie zależało mu na tym, by zyskać czyjąkolwiek sympatię; teraz zaś począł wpadać w jakieś obsesyjne pragnienie, by Terry nie wycofywał się z tej relacji, czymkolwiek była.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Wybranie, zlepienie a potem uformowanie ze sobą tych kilku słów nigdy nie wydawało się Terry’emu równie niemożliwe, co teraz. Oczywiście da się to zrobić, ale może on tak naprawdę nie chce. — Tak, żałuję — nie zamierza jednak kłamać. Nie skoro robił to dotychczas. A jeśli nie może zdradzić mu najważniejszej z tajemnic, zobowiązany jest poczęstować go mniejszym złem. Teraz nie pozwala już osiąść w powietrzu ciszy, ale też się nie odzywa — po prostu dźwiga się z ławy obitej w brzydki, burgundowy skaj, i przechodzi na drugi koniec stolika, zajmując miejsce obok bruneta. Ich ramiona ciasno do siebie przylegają, a po ciele Burkharta przepływa niechciany dreszcz, jakby pełen elektrycznego napięcia. — Pamiętasz, jak wczoraj zażartowałem, że czuję się jak opiekun na obozie? — zaczyna, mimo tak bliskiego kontaktu i tak nachylając się delikatnie ku mężczyźnie. Teraz znów przebiera w literach i stara się znaleźć te najodpowiedniejsze — cisza jeszcze przez moment trawi cały świat. — Nie przerywaj mi przez moment, okej? Chcę… chcę to dobrze wytłumaczyć — wzdycha i zastanawia się, czy jednak nie powinien się od Dantego odsunąć — trudniej mu się przy nim skoncentrować, ale ostatecznie i tak się nie rusza. — Nie uważam, że jesteś zbyt wymagający. I nie chcę, żebyś wstydził się tego, że czasem musisz poprosić kogoś o pomoc i tym bardziej nie chcę, żebyś myślał, że pomaganie ci mi przeszkadza, bo przychodzi jakoś naturalnie, a czasem nawet… Czasem mi to też pomaga — wyznaje i mknie tęczówkami po obu stronach knajpy, w której sądzi chyba, że poukrywali się szpiedzy. A jeśli jest tak w istocie, to ich nie zauważa. — Tylko wiesz, ja przez to czuję, że jestem za ciebie odpowiedzialny. Mam na myśli… czuję, że wszystko co się dzieje na tym wyjeździe, jest zależne ode mnie i że ja tu jestem od podejmowania rozsądnych decyzji. I że za ciebie też muszę myśleć o niektórych rzeczach, na przykład o tym, że chodnik po prawej stronie jest zbyt wyboisty, więc powinieneś iść po lewej. Albo że założyłeś czarną koszulkę, o czym nie masz pojęcia, a na zewnątrz jest tak nieznośnie ciepło i że w niej będziesz jeszcze bardziej to odczuwać — znów na moment milknie i wcześniejsze mdłości na nowo na niego nacierają; zresztą, nigdy tak naprawdę nie zniknęły, po prostu przez moment zdecydował się nie uznawać ich istnienia. Zniża głos. — A wczoraj w motelu… Nie mogę pozbyć się wrażenia, że jakoś cię do tego nakłoniłem, zmusiłem, zmanipulowałem, że zrobiłeś to wbrew sobie i jeszcze nie do końca jesteś tego świadomy. Że czułeś się nieznośnie samotny, a ja byłem taki miły i wyrozumiały. Rozumiesz? Bo może to głupie, ale jestem też od ciebie trochę starszy i w psychologii istnieje na to nawet specjalna nazwa, z definicją, która do nas chyba też całkiem pasuje. Więc to nie jest twoja wina, a chyba moja, bo powinienem był to wczoraj przerwać i zachować się rozsądnie. No i widziałem rano, że ty już… No wiesz, że chyba powoli zaczyna do ciebie docierać, że zrobiłeś to wbrew sobie, a ja teraz znowu podświadomie wymuszam na tobie inne zachowanie — czuje, że mówił przez całą wieczność. I teraz to jego cisza zaczyna palić w uszy.

dante ainsworth
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
I znów ta nienawiść, do niego, do siebie, do pustynnego słońca. Czasem czuł się tak, jakby tylko je był w stanie jeszcze widzieć; jego oślepiający blask, ostrość promieni, światło przenikające przez wszystko — grube tafle okien, ciemność okularów i niezbadaną przez lekarzy tajemnicę jego kalectwa. Ale słońce bolało. Bolało tak, jak w dzieciństwie bolała go pierwsza ucieczka z domu; może miał dokąd pójść, może rodzice Cassie byli mili i lepsi, ale spakowanie ośmioletniego życia do plecaka wydusiło z niego zbyt wiele niepotrzebnych łez. Później bolało już tylko kilka razy: kiedy zaginął ich pies, kiedy umierała mama Cass, kiedy Penny przestawała być sobą w obliczu śmierci siostry.
Początkowo sądził, że znów chodzi tylko o słońce; przecież Terence objaśniał mu coś, co było oczywiste. Żałuję, bo jakżeby inaczej; może wymuszenie w nim wyjaśnień nie było dobrym pomysłem. Może powinien był zakopać się w tej swojej brawurze, być bardziej takim, jakbym był przy innych. Jak opiekun, niemal wydusiło z niego śmiech; słońce wciąż bolało, więc zmuszony był zwrócić twarz w jego stronę, kiedy już stykały się ze sobą ich ramiona, uda, kolana. Skinął posłusznie głową; i tak nie sądził, by przez spowolniony oddech i rozszalałe serce był w stanie powiedzieć cokolwiek.
Ale każde z jego słów przynosiło jeszcze większy ciężar, bo może Terry nauczył się, jak omijać wszystkie przeszkody tak, jak omijało je słońce. Może łatwiej byłoby usłyszeć było dobrze, ale jest ktoś inny niż wsłuchiwać się w całą listę powodów, wedle których powinni żałować, wymazać wspomnienie poprzedniej nocy, powołać się na rozsądek. Z jednej strony kryło się w tym coś ciepłego; te wszystkie zapewnienia troski, wyrozumienia i oddania, których wbrew własnym protestom potrzebował. Ale był w tym wszystkim też chłód, ten sam co zwykle; ten, który potwierdzał, że gdyby wciąż był normalny i nie wymagał ciągłej uwagi, być może m o g l i b y — ale tylko pod tym jednym warunkiem. Zatonął więc w gęstwinie ciszy; krótkie godziny snu i cala ta nagła zmiana, wynikająca z nowych doświadczeń, wywoływały chaos. W jego myślach, ciele, sercu. Ale był przecież pewien czego chciał. Chce. Więc kiedy Terry w końcu zamilkł, Dante pozwolił, by przeszkodziła im jeszcze jedna minuta ciszy; czy miał się podczas jej trwania nad wszystkim zastanowić? Dostrzec słuszność w wypowiedzianych słowach?
Nie; był pewien, że Terence się myli.
Potrzebował jej tylko dlatego, by odepchnąć od siebie ten irracjonalny smutek; powędrował dłonią do jego twarzy, odnalazł znaną sobie już trasę do jego ust, a potem pocałował tak, jak całować chciał je tego ranka. — Kiedy tamtego dnia poprosiłem cię o numer telefonu — to wyznanie miało go później dręczyć, przerażać w swej szczerości. Bardziej niż obecna świadomość cudzych spojrzeń, które jakiś czas później, po ich wyjściu, przemienić się miały w szepty; nie chciał jednak, by Terry widział w nim ofiarę. — Miałem nadzieję, że gdzieś mnie zaprosisz — może i nie dopuszczał wcześniej do siebie tej myśli; jeszcze przed miesiącem bał się tych wszystkich zmian i nagłych potrzeb. A teraz czuł, że nie może pozwolić, by strach odebrał mu tę jedyną szansę. Nieco się od niego odsunął, ale przynajmniej z lekkim uśmiechem. — Nie czuję się ani zmanipulowany, ani do niczego zmuszany — obietnica ta, mimo widocznych wciąż śladów zawstydzenia i przygnębienia, była podszyta szczerością. — A rano potrzebowałem czasu, bo nie chciałem, żebyś pomyślał, że zrobiłeś coś nie tak — (że jakkolwiek mnie skrzywdziłeś) dodał półgłosem, wciąż nie czując się dość pewnie, by z nim o tym rozmawiać. Tym bardziej, kiedy otoczeni byli nieznajomymi; nie chciał, by ktokolwiek zyskał dostęp do fragmentu świata, który zarezerwowany był wyłącznie dla nich. — Ale nie chcę, żebyś… patrzył na mnie w taki sposób, Terry. Muszę się tego w końcu nauczyć, muszę się do tego przyzwyczaić. Bo lekarze powiedzą mi dzisiaj to samo, co zwykle — wzruszył lekko ramionami; wiedział, że pewnego dnia będzie musiał nauczyć się jak dotykiem rozróżniać kolory ubrań, jak układać swe włosy, jak gotować i jak wędrować krętymi uliczkami miasta. Tak jak i wiedział, że za wcześnie jest na zerkanie w przyszłość; musiał jednak projektować ją tak, by wiedzieć, że w razie czego da sobie radę w pojedynkę. Ze wszystkim. — No i nie chciałbym, żebyś próbował podpisać to, co do ciebie czuję, pod jakąś psychologiczną formułkę — a może jednak właśnie wyznanie to obfitowało w największe, jak dotąd, zawstydzenie.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Cisza nie zawsze musi kwitnąć w rozczarowanie — i Terence jest tego świadom, ale i tak delikatnie pozwala zbliżyć się ku sobie dwóm niewielkim zmarszczkom na czole, a te przyjmują kształt zaniepokojenia. Myśli błądzą po odległych zakamarkach, uciekają w najróżniejsze strony, a on stara się nakierować je na tę najprostszą, nieskomplikowaną ścieżkę, u której kresu ma odnaleźć poczucie, że to bardzo dobrze, że Dante nic nie mówi — oznacza to bowiem, że się n a m y ś l a. I próbuje dokonać właściwego, w miarę obiektywnego osądu. Lepsze to niż przyznane bezzwłocznie “w sumie to się nie mylisz i nie wiedziałem, jak ci o tym powiedzieć”, a także przyjemniejsze od natychmiastowego zaprzeczenia, które byłoby zbyt lekkomyślne i nieprzekonywujące. Nie spodziewa się tylko, że w formie odpowiedzi otrzyma nie słowa, a dotyk utkany z koniuszków palców prowadzących jego twarz ku wargom bruneta. Całuje je niespiesznie i łagodnie, czasem tylko muskając na tyle delikatnie, że niemal nie pozostawiają po dotyku żadnego śladu. I odnosi dziwne wrażenie, że ten spokojny i finezyjny gest nie tylko wyraża dużo więcej od wczorajszej nocy, ale i jest od niej bardziej intymny; co jest dość niezrozumiałe, skoro wówczas przekroczyli wszystkie granice, jakie mogły mieć ich ciała. Kant oprawek od przyciemnianych okularów bruneta haczy lekko o jego skórę, ale Terry nie zwraca na to uwagi; to zupełnie nieważne, nieistotne. A kiedy Dante się oddala, zabierając ze sobą nie tylko bliskość ust i ciała, ale też posępny nastrój Burkharta, już dużo spokojniej czeka mu się na wyjaśnienia.
Ach tak. Czyli to faktycznie ty mną od początku manipulowałeś; pewnie nawet tamtego dnia w sklepie dokładnie wiedziałeś, gdzie co stoi, co? Przyznaj się. Zapomniałem, że to nie tylko starsi faceci mogą zastawiać na kogoś takie uwodzicielskie pułapki — ochrzczenie się “starszym facetem” nawet w formie żartu wydaje się idiotyczne, ale Burkhart, tak dla odmiany, pragnie się pośmiać tego ranka choć raz; nawet jeśli krótko i z absurdalnego powodu. Poza tym nie wie jak zareagować na fakt, że Dante pragnął jego bliskości od tak dawna, kiedy on nawet nie śmiał o tym fantazjować.
Dante, ja przecież też przez to przechodziłem. I widziałem, jak inni przez to przechodzą. Więc nie oczekuję, że wszystko zawsze będzie kolorowe i łatwe; tymi mniej przyjemnymi rzeczami też możesz się ze mną dzielić, bo zostanie z niektórymi sprawami samemu nie zawsze sytuację ułatwia — mówi i przez moment zapomina, że wątpliwości, które wcześniej mu przedstawił, wcale nie są ich jedynym problemem. Chwilowo nie pamięta już o Michaelu, co być może nie powinno nikogo dziwić — bo Terence naprawdę stara się o tym człowieku nie myśleć i nie dawać mu choćby śladowej kontroli nad swoim życiem.
Siada też w końcu na swoje miejsce — to po drugiej stronie stolika, naprzeciwko Ainswortha. Ma wrażenie, że zostając z nim w tamtej konfidencjonalnej pozie, niedługo napotkaliby na kogoś z personelu mówiącego “panowie, dzieci tu przychodzą, wszystko widzą”, choć nie robili przecież nic moralnie nieodpowiedniego. Ale tak ten świat jest już skonstruowany. — Okej — przystaje na ten jeden warunek i zaczyna dłubać widelcem w jabłeczniku; pozbawia go skorupy utkanej z kruchego ciasta i łamie je na jeszcze drobniejsze kawałki. — Jeśli ci lekarze ci nie pomogą, znajdziemy jakichś innych — postanawia i nawet nie zwraca specjalnej uwagi na fakt, że skraca (a może poszerza, rozwija i urozmaica?) ich osobne życie do tego szczególnego “my”. Dawno tego nie robił; od czasu Vincenta chyba wcale. — Zrobiłem kiedyś po prostu kilka strasznych rzeczy, Dante. I nie mówię teraz o tych naprawdę strasznych, od morderstwa, przez gwałty aż do uwodzenia nieletnich, ale teraz… Wiesz, chciałbym po prostu nie skupiać się już tylko na sobie — tłumaczy się znów i odkłada widelec; ciasto i tak jest już wystarczająco zmaltretowane. — Chodźmy już stąd, co? Dzisiaj ty prowadzisz — rzuca zaczepnie, a potem wstaje od stolika i mknie w kierunku lady; po drodze układa palce prawej dłoni na ramieniu mężczyzny i obiecuje szybki powrót. A kiedy zmierzają już wspólnie do auta, z dala od kawiarnianego zaduchu i ciekawskich spojrzeń klientów, tuż przy sobie; jeden obok drugiego, naciera na niego fala okrutnej naiwności. — Dante — zaczyna żywo, w tej jednej chwili zapominając o całym zmęczeniu. — Bo ty też masz taką niedopasowaną przeszłość, prawda? — pyta, zatrzymując się, a potem jego też zatrzymuje. Zwraca ku sobie jego sylwetkę; układa dłonie na jego ramionach i przez moment przypatruje się jego fizjonomii — w okularach przeciwsłonecznych odbija się niebo i hebanowy cień twarzy Terry’ego. — Wiesz, jak jakiś skrawek materiału; coś do ubrania, co dostajesz bez proszenia i entuzjazmu. Coś, co źle leży, w czym nie czujesz się dobrze i coś, czego najchętniej byś się pozbył — tłumaczy chaotycznie, ale dla Terry’ego w tym chaosie skrywa się rozwiązanie na wszystko, co dotychczas nie pozwalało mu przymykać powiek przy księżycowym świetle. Dlatego kontynuuje. — No to może to zróbmy. Pozbądźmy się jej, chociaż przy sobie. Nie mówię o tej nieprzyjemnej, ją ma każdy; niech zostanie. Ona do czegoś jest potrzebna, ale ta nieproszona już nie; ją wyrzućmy — prosi i czeka — chce w końcu wyrzucić Michaela ze swojego życia.

dante ainsworth
ODPOWIEDZ