lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
dziennikarka — Cairns Post
26 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Dziennikarka w The Cairns Post pisząca nudne rubryki. Jeździ czerwonym skuterem, bawi się w detektywa amatora i dorabia w szpitalu, żeby wspomóc ukochaną rodzinę.
Zaginięcie Florence Dwayne. Sprawa sprzed pięciu lat, którą uznano za zamkniętą tłumaczeniem, że dziewczyna z bidula na pewno uciekła w poszukiwaniu lepszego życia. Nikt specjalnie jej nie szukał. Policja po macoszemu potraktowała śledztwo a jeden z nich śmiał nawet stwierdzić, że idiotka się zaćpała albo została dziwką w Sydney. Przynajmniej tak to pamiętała najstarsza siostra Calie, która wypytała ją o wszystko co pamiętała. Zaczepiła paru znajomych, którzy mogli kojarzyć sprawę a także udała się na komisariat. W nim, dzięki swemu urokowi i dziennikarskiej plakietce udało jej się przekonać funkcjonariusza, żeby udostępnił akta zamkniętego śledztwa. Trochę się wahał, ale nie tak długo, jak zakreśleni w raportach przesłuchani znajomi zaginionej. Goldsworthy nie odnalazła wszystkich. Spora ich część wyjechała, ale pozostali nakierowali ją do miejsca, o którym wcześniej nie wspominano. Ani w raportach ani w zeznaniach nie odnotowano tego, że Florence często udawała się w okolice tajemniczego ołtarzyka.
Czy to możliwe, że była jedną z tych osób, które podkładały tam kwiaty albo brała udział w rytuałach, których nigdy nikt nie widział, ale sporo się o nim mówiło? Goldsworthy była tego ciekawa oddając się sprawie, o której tajemniczy gość (o nicku: @Totoro87) wspomniał na forum Internetowych Detektywów.
Zgasiła silnik skutera zatrzymując go na skraju drogi głównej z boczną prowadzącą w stronę ołtarzyka.
- Jesteśmy na miejscu – oznajmiła towarzyszce, którą przewoziła razem ze sobą. Z King znały się ze wspomnianego forum i do dzisiaj nie wiedziały, że mieszały obok siebie i to zaledwie pięć domów dalej. Przez parę miesięcy nieświadomie mijały się w okolicach osiedla, żeby wieczorami rozprawiać na różne tematy poczynając od brata Jo, którego nadal nie udało się znaleźć. Calie jednak nie traciła nadziei, jak w tym przypadku, w który mocno się zaangażowała.
- Dalej pójdziemy pieszo. Może na kogoś natrafimy albo coś znajdziemy. – Zdjęła kask zanim towarzysza zeszła ze skutera. Zrobiła to samo i odebrała od niej swój plecak, którego dla wygody nie miała na ramionach w czasie jazdy. – Wzięłam wodę, latarkę, jakieś przekąski, ciastka i chleb. Czytałam gdzieś, że dzięki złożonym podarkom święte miejsce potraktuje nas łagodniej. – Nie miała pojęcia, czy okolica była święta/przeklęta i czy w to wierzyła, ale wolała dmuchać na zimne. Podpięła kask u dołu plecaka. Wolała go nie zostawiać przy skuterze. Za bardzo go lubiła. Ten drugi już mniej, ale go również odebrała od Jo i podpięła tuż obok. – Gotowa? – zapytała lustrując dziewczynę wzrokiem. Nigdy nie przypuszczałaby, że sąsiadka była tą Jolene. Właściwie nawet nie znała blondynki. Mijały się, ale z jakiegoś powodu nigdy ze sobą nie rozmawiały.
Uniosła wzrok na niebo. Zbliżała się trzynastka. Nie ściemni się tak szybko, więc miały czas, żeby porządnie się rozejrzeć i może natrafić na jakiś trop albo znak, że kiedyś Florence tu była. Może nadal jest?

Jo King
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
006.


Gdyby ktoś jeszcze kilka tygodni temu powiedział jej, że będzie członkiem tajnego, internetowego stowarzyszenia, próbując rozwikłać kryminalne zagadki rodem z najlepszych książek - wyśmiała by go. Wyśmiała i pewnie musiałaby złapać się za brzuch, bo przecież same te słowa wydawały się wyjątkowo niewiarygodne. A jednak.
Calie bardzo pomogła jej przy nieudanych poszukiwaniach brata i może nie trafiły na jakiś konkretny trop, ale sam fakt, że ktokolwiek przejął się jej sprawą, urzekł Jo mocno za serce. Ludzie na co dzień mieli ją gdzieś. Dorastała bez jakiekolwiek rodziny, bez prawdziwych przyjaciół, tworząc jedynie krótkie znajomości z tymczasowymi mieszkańcami bidula. Twarze przychodziły i odchodziły z jej życia, zupełnie jakby spotkanie Jo na swojej drodze było dla nich tylko jednorazowym przystankiem, chwilową stacją zastępczą. A potym tyle ich widziała.
Jedną z tych osób była Florence Dwayne.
Była starsza od Jo, wyższa o głowę i zdecydowanie mądrzejsza. Nie raz przepuszczała King w kolejce po zupę, kiedy ta jeszcze jako dwunastolatka przeskakiwała z nogi na nogę, nie potrafiąc poradzić sobie z rosnącą niecierpliwością. Była dobra. Kiedyś nawet podczas popołudnia na podwórku Jo przewróciła się o wystający z ziemi pień i rozwaliła pół kolana. Florence była pierwszą osobą, która podbiegła i z wielkim uśmiechem zaprowadziła ją do siostry Anabel. A potem opuściła ściany bidula. I tyle się widziały.
Kiedy Calie opowiedziała jej o sprawie zaginięcia, Jo nie mogła nie pomóc. Nie mogła tak po prostu zignorować sprawy, po tym jak wszyscy inni zwątpili w jej prawdziwość. Policja nie robiła nic, rodzina zastępcza już dawno się poddała, a ona była teraz bóg wie gdzie, nie wiadomo nawet czy wciąż kontaktując z tym światem. Musiała pomóc. Musiała, chociaż a maleńkim stopniu odwdzięczyć się za te kilka małych-wielkich gestów, jakie od niej otrzymała. I właśnie w to ciepłe, czwartkowe popołudnie Jo wraz z Calie pojawiły się przy pearl lagune, czyli miejscu, w którym ostatni raz widziano Flor.
- Nie powiem.. do sympatycznych miejsc to zdecydowanie nie należy - rzuciła, ściągając kask i rozglądając po okolicy. Drzewa pięły się wysoko do nieba, zatrzymując większość promieni słonecznych, a panująca dookoła cisza przyprawiała o delikatną gęsią skórkę. Kiwnęła głową na instrukcje Calie, oddając kask i kierując się we wcześniej wskazanym kierunku.
- W jaki sposób to miejsce jest święte? - prychnęła, przyglądając się okolicy, usilnie próbując dostrzec coś, co mogłoby nie pasować do tego miejsca i tym samym nadać jakikolwiek trop tej wyprawie - Bardziej bym powiedziała, że wisi nad tym jakaś przeklęta klątwa - skwitowała, bo inaczej nie dało się nazwać tego klimatu - ..albo po prostu banda ćpunów - przykucła przy trawie, wskazując palcem na stos porozrzucanych strzykawek, kilka opasek uciskowych i fiolki po nielegalnych płynach. Było tego zdecydowanie za dużo jak na jedną imprezę. Ktoś musiał przychodzić i kłóć się tutaj regularnie.
- Myślisz, że Flor też mogła bawić się w narkomankę? - skrzywiła się nieco, gdy te słowa opuściły jej usta. Nie chciała tak o niej myśleć, ale przecież wszyscy wiemy, jak życie może sponiewierać człowieka - Masz tam w tych swoich aktach jakieś informacje na temat towarzystwa, w jakim się obracała?

Calie Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
dziennikarka — Cairns Post
26 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Dziennikarka w The Cairns Post pisząca nudne rubryki. Jeździ czerwonym skuterem, bawi się w detektywa amatora i dorabia w szpitalu, żeby wspomóc ukochaną rodzinę.
Przystanęła obok Jo z góry patrząc na wskazane przez nią przedmioty leżące nieopodal niczym zestaw powitalny.
Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy.
Poczuła nieprzyjemne ciarki na plecach i pomyślała o gazie pieprzowym schowanym na dnie plecaka. Powinna go przełożyć a najlepiej schować do kieszeni w razie gdyby natrafiły na jednego z naćpanych imprezowiczów. Z takimi nie było gadki, a przynajmniej tak twierdziła King. Sama nie miała z tym do czynienia. Nie brała ciężkich narkotyków ani nie widziała osoby w głębokiej fazie. Oglądała programy, filmy i seriale, ale wiedziała, że te niekoniecznie przekładały się na rzeczywistość. Nie wszystkie.
- Lepiej chodźmy. – Niech nie zatrzymują się na długo. Poza tym miały spory teren do przeszukania i obejrzenia, więc lepiej żeby nie traciły czasu.
Calie uniosła spojrzenie patrząc na gęste drzewa. Duża wilgotność była uciążliwa i sprzyjała życiu małych istot oraz licznych owadów, z których każde kolejne przelatywało przed ich nosami.
- Policja przepytała tylko jej znajomych ze szkoły i sąsiadów. Rozmawiałam z niektórymi i dowiedziałam się, że Florence trzymała się z paczką spod sklepu z komiksami. – Przystanęła na chwilę, żeby móc spojrzeć na King oraz jej reakcję. – Mnie też to zdziwiło. Czy nerdy mogą mieć z tym coś wspólnego? – Wznowiła kroku przez cały czas rozglądając na boki. – Tylko, że to nie były nerdy. Spotykali się tam, żeby nikt ich o nic nie podejrzewał. Może kojarzysz; Samuel Grant, CJ Ferguson, Paula Trimbur i Reginald „Regi” Hart – wymieniła nie kryjąc się z tym, że zapamiętała wszystkie nazwiska. W zawodzie musiała mieć dobrą pamięć do detali, w tym do danych osobowych poszczególnych osób. – Znasz ich? – dopytała znów patrząc na Jo, jakby ta była częścią całej zagadki. Jakby świadomie ją tutaj przyprowadziła i spodziewała się, że wskaże miejsce pobytu zaginionej. Nie. Wcale tak nie uważała, chociaż czuła, że King wiedziała więcej niż mogła się spodziewać. – Regi podobno wiedział coś o tym miejscu. Gadają, że miał związek z ołtarzykiem, ale nigdzie go nie mogłam znaleźć. Chyba też wyparował. – O ironio, jak Florence, której teraz szukały.
Znów się zatrzymała tym razem wbijając spojrzenie w coś, co zauważyła po swojej prawej. Pochyliła się nieco do przodu próbując dostrzec coś więcej między wysokimi krzakami, które niespodziewanie zadrżały. Calie automatycznie zrobiła krok w tył prawie wpadając na Jo, której nie zdążyła przeprosić, bo coś puchatego wyskoczyło z krzaków i szybko schowało się w kolejne.
- Co to było? – zapytała, bo sama nie rozpoznała w zwierzęciu niczego, co do tej pory widziała w okolicach miasteczka. Może to czyjś egzotyczny pupil? Spojrzała na towarzyszkę, a potem w dół na jej nadgarstek, który ściskała. – Wybacz, kiedy się boję, to szukam kontaktu. – Uśmiechnęła się, zabrała rękę i poprawiła ramiączka od plecaka, na którym dwa kaski uderzyły się o siebie wydając dźwięk przypominający stukanie kokosów.
- Określenie niektórych miejsc - świętymi - to tylko konstrukt - stwierdziła wracając do poprzednich śmiałych słów oraz do dalszej wędrówki prowadzących je coraz bliżej głównego celu, od którego powinny zacząć szukać. - Dla nas wygląda jak przeklęte. Dla kogoś innego może być ono święte i nie wiem, może tymi darami ugłaskam jakiegoś demona, co w sumie brzmi ciekawie. Zawsze chciałam to zrobić. - Uśmiechnęła się szeroko z ogromną radośnie, jakby całe życie marzyła tylko o tym, żeby wejść w pakt z demonami albo samym diabłem. Kto wie? Może prowadziła Jo jako żywą ofiarę? Albo tylko sobie żartowała, co było realną odpowiedzią na jej słowa oraz radość wymalowaną na twarzy?

Jo King
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Słuchała uważnie każdego słowa Calie, usilnie próbując zapamiętać jak najwięcej informacji i szczegółów, które w jakikolwiek sposób mogłyby okazać się później przydatne. Kroki stawiała ciężko, wciąż rozglądając się dookoła. Miejsca jak te zawsze kojarzyły jej się z czymś niedobrym, nieprzyjemnym. W lesie przy głównej strefie miejskiej było zawsze jakoś jaśniej - promienie słońca z łatwością pozdzierały się przez wysokie drzewa, ptaki śpiewały najpiękniejszą tonacją, a gdy wytężyło się odpowiednio słuch, można było nawet usłyszeć przyjemny szum wody. Tutaj było odwrotnie. Nie było nic. Kompletne cisza. Cisza, które momentami wydawała się wręcz nie do zniesienia, dlatego Jo tak bardzo się cieszyła, gdy mogły zastąpić ją rozmową.
- Paczka spod sklepu z komiksami? - prychnęła nikontrolowanie - Brzmi jak banda meneli spod monopola, tylko taka nieco lepsza, zupgradowana wersja z nutką alternatywnej rzeczowości - no może i średnio było im do śmiechu, ale przecież czasami trzeba jakoś rozluźnić atmosferę, prawda? Jo bardzo często obracała sprawy poważne w żart. Uważała, że wtedy po prostu łatwiej operować tematem, szczególnie jeśli był on drażliwy. A inni? Cóż, niekoniecznie podzielali jej zdanie.
- Nie kojarzę żadnego z tych nazwisk - zastanowiła się na moment, wertując wcześniej napotkane twarze, jednak bez sutku - Jak to nie mogłaś go znaleźć? Tak po prostu wyparował? - przystanęła na moment. Przecież to niemożliwe. Jasne, może kiedyś łatwo było tak po prostu odciąć się od ludzi, jednak nie w dzisiejszych czasach. Czasach, w których wszystko jest się w stanie sprawdzić w internecie
- Patrzyłaś na jego sociale? Facebook, Instagram, cokolwiek? Kiedy ostatni raz coś dodawał, z kim był, gdzie? - zarzuciła serią pytań, w tym samym czasie z tylnej kieszeni wyciągając telefon - Kurde, nie ma zasięgu - westchnęła zawiedziona, zaciskając brwi w zamyśleniu. Brak sygnału plus nawiedzony ołtarzyk? Świetnie. Idealnie połączenie. Brakowało jeszcze tylko faceta z piłą mechaniczną, który wyskoczy zza krzaka i zacznie je gonić w przeciwną stronę niż motocykl Calie.
I zapewne wcale przypadkiem nie był fakt, że gdy jej myśli zaprzątał seryjny morderca z lasu w tym samym momencie na środek ścieżki wyskoczyła nieznana futrzasta zwierzyna. No kurwa zawał.
- Ja pierdole - mimowolnie przysunęła się bliżej towarzyszki, czując jak serce podchodzi jej do samego gardła - Nie wiem co to było i chyba nawet nie chce wiedzieć - pokręciła głową, ruszając ponownie przed siebie, chociaż przyśpieszony oddech wcale nie zwolnił, a odległość między nią na Calie była teraz zdecydowanie mniejsza. Może faktycznie lepiej trzymać się blisko.
- Tam coś jest! - krzyknęła, może nieco za głośno, bo przecież jeśli ktoś był aktualnie w okolicy, teraz doskonale wiedział i o ich obecności. Wskazała dłonią na niewielką budowlę, która zwała się wyłaniać zza drzew tuż przed nimi - Czy to właśnie ten ołtarzyk? - rzuciła z lekka ekscytacją, chociaż gdzieś w międzyczasie chłodny prąd przeszedł wzdłuż jej pleców.
Calie Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
dziennikarka — Cairns Post
26 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Dziennikarka w The Cairns Post pisząca nudne rubryki. Jeździ czerwonym skuterem, bawi się w detektywa amatora i dorabia w szpitalu, żeby wspomóc ukochaną rodzinę.
- Hola, hola. Przystopuj. – Z uśmiechem uniosła wzrok nieco hamując pytaniowy zryw Jo. Rozumiała go i była skłonna wszystko wyjaśnić, ale jak na razie miały na głowie inne rzeczy. Chociażby niezidentyfikowanego zwierza czyhającego w krzakach. Coś, co wyskoczyło prawie na nie i całe szczęście nie okazało się wściekłe oraz rządne krwi.
Zamarła i spięła się słysząc okrzyk King. Z początku wyobraziła sobie trupy. Las zwłok albo chociaż głowę wiszącą z drzewa. Naoglądała się za dużo horrorów, a jednak to było pierwsze co przyszło jej do głowy na stwierdzenie „Tam coś jest”. Tam coś jest. To głowa Florence. Tam coś jest. To ciało Regi’ego. Tam coś jest. To sekta zebrała się wokół ołtarzyka.
Tam mogło być wszystko!
Powiodła za spojrzeniem Jo bojąc się, co mogłaby tam ujrzeć. Wcale nie poczuła ulgi na widok małego ołtarzyka przypominającego bardziej budowle plemienne niż wytwór współczesnego człowieka. Na dodatek na szmatka, którą wieżyczka była przypasa.. brudna, dziurawa, pełna owadów i zapewne mieszkających pod nią pająków.
Calie zaczynała myśleć, że wyprawa tutaj była złym pomysłem, ale teraz nie mogła się wycofać. Nie robiłaby tego, bo przecież chciała pomóc choćby to oznaczało, że ze strachu dostanie zawału.
- Wygląda strasznie. – Mało powiedziane. – Cokolwiek jest tu kultywowane, właściciele mało o to dbają. – Trochę jak o zapomniane nagrobki tylko, że świeże kwiaty leżące obok ołtarzyka nie wskazywały na całkowite porzucenie. Z drugiej strony.. – A co jeśli, ktoś tu umarł a te kwiaty są właśnie dla tej osoby? – podzieliła się na głos swymi myślami i bardzo ostrożnie stawiała kroki zbliżając się do ołtarzyka. Nie była pewna czego szukać i w którym kierunku teraz powinny iść, ale na pewno chciała podejść bliżej. Musiała to zobaczyć. Przy okazji nie zaszkodzi zostawić podarki, które przyniosła. Na wszelki wypadek (przezorny zawsze ubezpieczony).
Zrobiła dwa kolejne kroki i zdjęła plecak, który podparła o niski murek.
- Myśl co chcesz, ale wolę nie zostać pożarta przez demony. – Wyjęła z plecaka chleb i zanurkowała nieco głębiej sięgając po ciastka oraz gaz pieprzowy z samego dna. Buteleczkę z niemiłosiernie pieczącym płynem podała Jo, zarzuciła plecak z powrotem na plecy i z chlebem oraz ciastkami podeszła jeszcze bliżej. Ostrożnie stawiała kroki jednocześnie rozglądając na boki.
Zatrzymała się metr od ołtarzyka i wychyliła jeszcze bardziej do przodu kładąc jedzenie na ziemi. Szybko się wyprostowała i zaczęła wycofywać z zaskoczeniem dostrzegając ruch w pobliskich krzakach.
- Oho, mamy demona – Próbowała zażartować, ale widać było po niej, że pękała. Cokolwiek to skrywało się w krzakach, lepiej trzymać się od tego z daleka. – Może lepiej chodźmy dalej – zdecydowała, lecz nim podjęły jakiekolwiek działania, coś znów wyskoczyła z krzaków. Małe futro pognało w stronę położonego przez Calie chleba i dopiero gdy się zatrzymało, obie mogły ocenić z czym miały do czynienia. Wiecznie uśmiechnięty kuoka (klik).
- Czy to kuoka? – zapytała towarzyszki i pochyliła się, żeby móc lepiej przyjrzeć zwierzaczkowi. – Dziwne, one przecież u nas nie występują. – Widuje się je głównie na południowo-zachodnim terenach. – Może ktoś go tutaj ściągnął? – Co zarazem było nielegalne, bo to dzikie nieudomowione zwierzę, którego nawet nie wolno było karmić. Czy Calie właśnie to zrobiła? Nieumyślnie, ale jednak.

Jo King
mistyczny poszukiwacz
Lorde
lorne bay — lorne bay
100 yo — 200 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Uwaga
lokacja podwyższonego ryzyka
Jo King
Calie Goldsworthy
Ołtarzyk o tej porze wydawał się nawet mroczniejszy, niż zwykle, a buszujące w zaroślach zwierzęta na pewno nie poprawiały ogólnego wrażenia, jakie robiło to miejsce. Skądkolwiek wzięła się kuoka, pozwoliła wam dostrzec coś, co wcześniej najwyraźniej wam umknęło. Dookoła budowli rozłożone były świeczki, nic szczególnego, gdyby nie fakt, że z knotów unosiły się stróżki dymu, świadczące o tym, że te dopiero co były zapalone. Kiedy wasz wzrok zatrzymał się na tym widoku, z zarośli, z których chwilę temu wyskoczyło puchate zwierzątko, teraz wyłoniła się ciemna postać. Dostrzegłyście tylko jej zarys, ale bez wątpienia był to człowiek, który dzikim pędem zerwał się do ucieczki. Dogonienie go graniczyło z cudem i czy w ogóle warto próbować? Kimkolwiek ta osoba była, nie chciała się z wami konfrontować.

Możecie póki co grać między sobą, zdecydować co dalej, wymienić parę postów, a jeśli uznacie, że w danej chwili potrzebna Wam będzie kolejna ingerencja lub pomoc ze strony Mistrza Gry, oznaczcie w poście konto Bunyip <3
Calie Goldsworthy
Jo King
towarzyska meduza
mistrz gry
brak multikont
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Jo lubiła horrory. Jeszcze kiedy była zamknięta za wysokimi ścianami bidula, pożyczała od starszych dziewczynek książki dla dorosłych, głównie Kinga lub Lovecrafta i czytała po nocach z latarką w ręce, schowana szczelnie pod grubym kocem. Uwielbiała klimat, jaki niosła każda z nich. Uwielbiała idealnie wykreowane postacie, przerażające zwroty akcji i zjawiska paranormalne, które nie raz przyprawiły ją o przyśpieszony oddech i nierówny sen. Lubiła adrenalinę. Lubiła się bać.
A jednak - widok Calie składającej ofiary przed starym ołtarzykiem i niespodziewane szelesty krzaków przyprawiły ją o niewielki dreszcz na plecach. Cała otoczka tego miejsca zdecydowanie nie sprawiała dobrego wrażenia, pobudzając wyobraźnie do zdecydowanie wysokiego stopnia.
- Kurwa mać - przerwóciła oczami, łapiąc się za lewą pierś - Te zwierzęta mnie kiedyś wykończą - skwitowała, krzyżując dłonie - No ale co ty robisz? Nie mów, że będziesz się teraz bawić w leśniczego. Zostaw tego zwierzaka i chodźmy dal.. - nie dokończyła. Nie było jej dane. Wzrok Jolene padł na niewielkie stróżki dymu unoszące się w stronę nieba tuż za drzewami. Co jest kurwa?
- Cal.. - rzuciła ostrożnie, automatycznie wykonując obronny krok w tył - Czy tam się coś paliło, kiedy przyszłyśmy? - przełknęła ślinę tak głośno, że zapewne było to słyszalne nawet po drugiej stronie lasu. Wpatrywała się intensywnie w wysokie, białe świeczki rozstawione dookoła ołtarzyka, których mogła przysiąc wcześniej tam NIE BYŁO. Bywała ślepa, fakt, ale nie aż do tego stopnia.
Może trzeba było wracać. Może trzeba było wykonać elegancki obrót na pięcie i po prostu, najzwyczajniej w świecie spierdolić do motoru, na którym przyjechały, odjechać i nigdy nie wracać. Może gdyby teraz poszły nic dziwniejszego nie miałoby miejsca. Może.
King jednak łapiąc powietrze w płuca, powolnym tempem ruszyła w stronę świec, ostrożnie stawiając każdy kolejny krok, zupełnie jakby nie chciała zwrócić uwagi nawet najmniejszego robaczka.
- Calie, idziesz? Musimy przecież zobaczyć co tam jest. Dałaś ofiarę, nic nam nie będzie - może słaby moment na żarty, ale tak właśnie działał jej system stresowy - obracała w żart całą rzeczywistość, bo wtedy łatwiej było się z nią oswoić - Cal.. - odwróciła się w stronę dziewczyny i wtedy go zobaczyła. A właściwie to. Postać. Ciemną plamę na tle drzew i przebijającego się przez nie słońca. I może nawet wmówiłaby sobie, że to tylko cień, gdyby nagle nie ruszył się z miejsca i zaczął uciekać.
Zadziałał w niej automatyczny instynkt. Szybki bodziec, powodując, że Jo również zerwała się z miejsca i ruszyła w pogoń za nieznaną postacią, słysząc jedynie krzyki za plecami, należące do Calie.
Calie Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
dziennikarka — Cairns Post
26 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Dziennikarka w The Cairns Post pisząca nudne rubryki. Jeździ czerwonym skuterem, bawi się w detektywa amatora i dorabia w szpitalu, żeby wspomóc ukochaną rodzinę.
- Ale popatrz jak uroczo się uśmiecha – wtrąciła, gdy padły słowa na temat jej nowej profesji leśniczego, do której wcale się nie pałała, ale każdy Australijczyk znał @quokkaselfie. Tak bardzo zapatrzyła się w małe zwierzątko, że na początku nie zwróciła uwagi na zmianę zachowania King. Dopiero gdy usłyszała część swoje imienia, oderwała spojrzenie od słodkiego futrzaka.
- Jak to paliło? – zapytała marszcząc brwi, bo na początku nie ogarnęła skąd tak dziwne i niepowiązane z niczym pytanie. Dopiero gdy powiodła za niebieskim spojrzeniem dostrzegła to, o czym była mowa. Coś, czego zdecydowanie wcześniej nie było. A może było, lecz ołtarzyk skupił na sobie całą ich uwagę? Trzeba przyznać, że był hipnotyzujący. Przerażający i zarazem fascynujący, jak słońce, którego próbował dosięgnąć Ikar.
Czy to mogły być grupowe halucynacje? Tylko od czego? A może już umarły i śniły ten sam sen?
Ogarnij się Calie. Za bardzo fantazjujesz. To jest rzeczywistość.
Rozchyliła wargi chcąc powiedzieć, żeby Jo uważała, lecz wtedy kolejna rzecz przeraziła ją bardziej niż kuoka wyskakująca zza krzaków. Czas jakby się zatrzymał a serce podeszło jej aż do gardła. Ledwie słyszała to, co mówiła King. Spięła się i pomyślała o gazie pieprzowym, który niedawno wcisnęła w ręce blondynki.
- Jo.. – jęknęła błagalnie chcąc, żeby dziewczyna podeszła do niej, jakby samo to sprawiło, że poczułaby się lepiej. – Jo! – Nie było czasu, bo gdy cień ruszył pędem w gąszcz, jej towarzyszka zrobiła to samo. – Jo! Stój! – Ruszyła za nią z parosekundowym opóźnieniem.
Co to było? A raczej – kto?
Zastanawiała się szybkim tempem przedzierając przez wysokie krzaki.
- Jo! – zawołała raz jeszcze orientując się, że straciła blondynkę z oczu. Wydawało jej się jednak, że słyszała czyjeś głośne oddechy i nacisk butów na suchych liściach oraz mniejsze gałązki. Wszystko to mieszało się ze stukotem kasków wiszących na plecaku. Biegła ile sił w nogach, aż nagle te straciły grunt. Coś szarpnęło ją za nogę a silny opór nad stopą sprawił, że poleciała do przodu jak długa.
- Ugh.. – Całym ciałem rypnęła na ziemię w ostatniej chwili rękoma amortyzując upadek, żeby zbyt mocno nie uderzyć głową o twardą powierzchnię. – Niech to.. – sapnęła czując chwilowy ostry i przeszywający ból. Mocno zamknęła powieki i zacisnęła zęby tracąc rezon i orientację w sytuacji. Powoli i ostrożnie przewróciła się na bok czując jak jeden z kasków wrzyna się w gość ogonową. Spojrzała w dół na swoje nogi dostrzegając niewielką plamę krwi na podudziu tuż nad języczkiem buta, którego struktura wyglądała na poharataną. Uniosła się na dłoniach do siadu przysuwając do siebie lewą nogę. Rana nie była duża. Cienka i długa, ale nie głęboka. Nic poważnego, ale.. Calie przesunęła się na pośladkach w stronę, z której przyszła i dopiero z tak bliska (z poziomu ziemi) dostrzegła cienki materiał przypominający żyłkę wędkarską. Nie, to było coś innego. Równie cienkiego, ale innego materiału.
- Co to ma być? – zapytała samą siebie i powiodła spojrzeniem w drugim kierunku. – Jo! – zawołała mając nadzieję, że dziewczynie nic nie jest. Że gdziekolwiek się teraz znajdowała to miała się lepiej od niej. – Jo! – Powoli wstała i nie otrzepując się z ziemi ruszyła dalej.
Gdzie pobiegła King? W jakim kierunku?

Jo King
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Wszystko działo się szybko.
Zdecydowanie za szybko.
Jolene biegła ile sił w nogach, niewielkimi dłońmi odsuwając atakujące z każdej strony gąszcze i tym samym odgradzając sobie drogę. Postać już dawno zniknęła jej z oczu, jednak przekonana o poprawności kierunku wciąż przemieszczała się w głąb lasu, dysząc ze zmęczenia. Nie przywykła do takich dystansów. W ogóle nie przywykła do biegania, a co dopiero ścigania prawdopodobnie nawet nieistniejących postaci. Bo przecież skąd pewność, że na pewno kogoś widziała? Może był to cień jednego ze zwierząt, których jak widać na załączonym obrazku było tam pełno? Może tak naprawdę po prostu się wygłupiła, a przez swój uparty charakter zamiast odpuścić dążyła w zaparte, kompletnie ignorując nawoływania Calie, które z każdą sekundą zdawały się głuchnąć gdzieś w oddali.
Nie mogła teraz zawrócić, za daleko już zaszła. Nie mogła również krzyknąć, bo momentalnie przestraszyłaby kogokolwiek kogo tak intensywnie usiłowała złapać. Zdradziłaby swoje położenie, a przecież to najgorsze co mogłaby zrobić. Zwolniła nieco tempa, stawiając ostrożniej kroki i uważnie rozglądając się dookoła. Drzewa szumiały swoim naturalnym dźwiękiem, a odgłosy ptaków wyjątkowo ucichły. Próbowała zlokalizować swoje położenie, jednak na marne. Nie miała bladego pojęcia gdzie jest, ani jakim cudem wrócić do towarzyszki. Z tylnej kieszeni spodni wyciągnęła telefon i nawet nie łudząc się, że zasięg magicznie się pojawi, sprawdziła wyświetlacz. Miała rację. Widok krzyżyka przy sygnale wcale nie pocieszał, a wręcz przyprawiał o delikatną gęsią skórkę.
Ca.. Calie? — rzuciła cicho, jakby nie chciała nikogo przestraszyć, chociaż zdawało się nie być żywej duszy w okolicy — Calie, kurwa, gdzie jesteś? — syknęła pod nosem, usiłując wrócić do miejsca, w którym się rozdzieliły, przeklinając w myślach, że w ogóle wpadła na tak głupi pomysł rozdzielenia się i bezmyślnego biegu przed siebie. W końcu takim zachowaniem mogła zrobić krzywdę nie tylko sobie, ale i sprowadzić jakieś nieszczęście na Goldsworthy.
Gdzieś pomiędzy jednym krzakiem a drzewkiem z najprawdopodobniej trującymi jagodami zauważyła niewielki skrawek czerwonego materiału wbity w gałąź. Podeszła nieco bliżej, ostrożnie się mu przyglądając - wyglądał na stary, ewidentnie poturbowany przez liczne anomalie pogodowe jak deszcz i suszę, na co łatwo wskazywały liczne plamy i odbarwienia. King delikatnie ściągnęła skrawek ubrania i jeszcze uważniej rozejrzała, by już po chwili dostrzec kolejną dziwną rzecz. Notatnik. A przynajmniej tak wyglądał. Przykucła wbijając wzrok w niewielki, brązowy zeszycik, przypominający podkręczną książeczkę na kontakty. Niepewnie uniosła go wolną ręką i ostrożnie przewertowała kilka pierwszych kartek. Litery były zbyt rozmazane by cokolwiek z nich wyczytać, jednak pierwsza strona ewidentnie przedstawiała wykaligrafowane imię właściciela, przyprawiając Jo o momentalny dreszcz na plecach i otulający chłód. Florence
CALL!! CALL!! Call, do jasnej cholery — zerwała się na równe nogi i z roztrzęsionymi dłońmi pobiegła w stronę oddalonego głosu koleżanki. Znalezienie jej nie było łatwe, jednak całe szczęście po kilku dobrych minutach jej głowa wyłoniła się zza wysokich liści — Kurwa, Call, jak dobrze, że tu jesteś. Nie uwierzysz co znalazłam.. Ja byłam tam na północ, biegłam za tym cieniem, zgubiłam go, ale to nie ważne, potem próbowałam do siebie wrócić i po drodze znalazłam coś, zeszyt, chyba należał do Flor — machnęła notatnikiem w powietrzy, jednak wstrzymała na moment swój dalszy słowotok widząc niewielkie ilości krwi — Wszystko w porządku? Coś ci się stało? — spytała przejęta i nachyliła się do towarzyszki, by pomóc jej wstać.
Calie Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
dziennikarka — Cairns Post
26 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Dziennikarka w The Cairns Post pisząca nudne rubryki. Jeździ czerwonym skuterem, bawi się w detektywa amatora i dorabia w szpitalu, żeby wspomóc ukochaną rodzinę.
Zastanawiała się, czy to wszystko nie było jakąś szaloną anomalią. Wiele słyszało się o różnych oparach wprowadzających ludzi w grupowe zwidy. Świeczki jednak to było za dużo, nie mówiąc już o jakimś cieniu, za którym pognała Jo. Czy halucynacje mogły być aż tak rozbudowane? Chyba, że obie cierpiały na zaburzenie psychiczne, ale to było mniej prawdopodobnego od tego, że się czegoś nawdychały. Mimo wszystko, wizyta w tym miejscu od samego początku wydawała się nietypowa. Przynajmniej od momentu, gdy King zauważyła świeczki, a potem pognała za ‘chyba’ facetem. Calie pobiegła za nią i przecież była pewna, że dotrzymuje jej kroku. Widziała jej jasną czuprynę i poruszające się krzaki. Nie było mowy, żeby gdzieś się zgubiła, a jednak do tego doszło. W pewnym momencie Goldsworthy goniła wiatr albo ducha, który w podobny sposób przedzierał się przez krzaki. Cokolwiek to było nieźle namieszało i tylko ktoś bardzo sceptyczny nie uwierzyłby, że z tym miejscem było coś nie tak.
- Jo! Tutaj jestem! – zawołała, gdy do jej uszu dotarło wołanie King. – Tutaj! – powtórzyła z nadzieją, że głos skieruje dziewczynę, która najwyraźniej miała się dobrze, a przynajmniej nie została zamordowana przez nieznajomego lub zjedzona przez jakiegoś zwierza (nawet wesołego kuoka).
Nie od razu skupiła się na słowach dziewczyny. Najpierw zlustrowała ją wzrokiem oceniając stan zdrowia. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby coś stało się King. W końcu to ona ją tutaj zaciągnęła i na dodatek zabawiała się w ‘dary bustwom’, które najwyraźniej miały je obie głęboko w swym duchowym poważaniu.
A może właśnie coś chciało im to wszystko pokazać?
- Tak, w porządku. Potknęłam się o.. – Była gotowa wskazać na sztywno i nisko rozciągnięty drut, o który się zaczepiła, ale nagle straciła go z oczu. Popatrzyła na boki, jeszcze raz na miejsce, gdzie niedawno go widziała i znów na prawo oraz lewo. – Gdzie to jest? – zapytała bardziej samą siebie i zamiast pozwolić Jo pomóc jej wstać, to na kolanach przeszła bliżej punktu, w którym przecież niedawno był drut. – Tu była żyłka wędkarska. Albo drut. Rozciągnięta mocno, jakby ktoś na coś polował. – A raczej na kogoś. – Nie kłamię – zapewniła unosząc wzrok na Jo z nadzieją, że ta teraz nie brała jej za wariatkę. Może jednak Calie miała zaburzenia psychiczne a King po prostu się one udzieliły? – Przecież sama się nie zraniłam – stwierdziła wstając na równe nogi i palcem wskazała na niewielką ranę nad butem. – Nie zwariowałam – dodała już mniej pewnie, bo może jednak.. może potknęła się o kamień?
Potrząsnęła głową. Nie ważne.
- Mówiłaś coś o zeszycie.Subtelna zmiana tematu. – Gdzie go znalazłaś? – zapytała biorąc w dłonie znalezisko zniszczone przez lata leżenia na świeżym powietrzu. Już po okładce dało się zauważyć, że środek wyglądał znacznie gorzej i był praktycznie nie do odczytania. – To może być coś. – Calie zawsze miała dobre nastawienie, co skwitowała delikatnym uśmiechem. – Przejrzymy go na spokojnie w domu, ale zanim wrócimy to chcę zobaczyć, gdzie go znalazłaś. – Miała nadzieję, że Jo mniej więcej pamiętała miejsce, chociaż wszystko tutaj wydawało się być prawie takie samo. – Chwila – poprosiła i wyjęła z plecaka klucze do domu. Starała się zapomnieć o nieistniejącej żyłce, ale i tak postanowiła podejść do pobliskiego drzewa i wydrapać na nim poziomą kreskę. Wystarczy, żeby potem znaleźć to miejsce. O ile znów zechce tutaj wracać.
- Co to był za facet? – zapytała, gdy wreszcie ruszyły we wskazanym przez Jo kierunku. Przynajmniej zrobiły tych parę kroków. – Przyjrzałaś się mu? Dla mnie tylko mignął. Właściwie ty też, aż nagle wyparowałaś i przez chwilę czułam się jakbym goniła du.. – Najpierw magicznie znikające druty, a potem znajoma zamieniająca się w ducha? Lepiej, żeby Goldsworthy zamilkła, bo zaraz Jo postanowi ją tutaj zostawić a sama zajmie pokój w chatce, w której mieszkał przyjaciel/kompan/kochanek/ukochany Otis.

Jo King
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Łapała ciężko powietrze, czując jak klatka piersiowa nie przestaje unosić się w zastraszająco szybkim tempie. Wszystko działo się ekspresowo — bieg za czymś, czego pewnie wcale nie było, nagle zapalające się świeczki, przerażający las, prawdopodobny dzienniczek Flor, a teraz jeszcze pokaleczona Calie. Tego było zdecydowanie za dużo, a Jo przez moment miała wrażenie, że jeszcze trochę i dostanie jakiegoś pierdolonego ataku paniki. Normalnie takie rzeczy nie robiły na niej wrażenia, jednak to miejsce budziło w niej wyjątkowo intensywne poczucie grozy.
Calie, hej hej, spokojnie. Calie, spójrz na mnie — próbowała złapać jej uwagę i jakoś uspokoić, kiedy ta desperacko szukała linki, której nigdzie nie było — Calie — rzuciła bardziej stanowczo, przykucając tuż przed nią i umieszczając drobną dłoń na ramieniu koleżanki — No przecież ci wierze, spokojnie. Pewnie jak o nią zahaczyłaś musiała pęknąć, albo wystrzelić gdzieś w trawę. Znalezienie tego i tak teraz nic nie zmieni. Najważniejsze, że nic poważnego ci się nie stało.. Bo nie stało, prawda? Jest okej? — spytała ostrożnie, przyglądając się zakrwawionej skórze. Jo nie znała się za dobrze na pielęgniarstwie i opatrywaniu ran, jednak mimowolnie wyciągnęła z kieszeni bluzy chusteczkę higieniczną i delikatnie przyłożyła do miejsca, z którego ciekła krew. To powinno pomóc przynajmniej na razie.
Co? Jaki zeszyt? — Tak zaaferowała się opatrywaniem rany, że przez moment kompletnie zapomniała o niewielkim, czerwonym pamiętniczku, który znalazła w krzakach — Ah tak, tutaj. Trzymaj — podniosła go z ziemi i wręczyła Calie. Klapnęła na moment na trawie, przyglądając się uważnie jak Goldworthy przegląda kartka po kartce. Miała szczerą nadzieję, że może chociaż jej uda się rozszyfrować notatki, jednak sądząc po jej ściągniętych brwiach i grymasie na twarzy, nie pokładała w tym wielkich nadziei.
Przy drzewie, gdzieś w tamtą stronę. Obok był krzak z jagodami, pewnie trującymi. Kurwa, nie wiem, czy będę umiała tam wrócić, pobiegłam jak oparzona, kiedy usłyszałam Twój głos, ale zawsze warto spróbować. Chodź, pomogę ci wstać — skoczyła na równe nogi i nie kłopocząc się nawet otrzepywaniem tyłka, wyciągnęła dłoń w stronę ciemnowłosej. Stęknęła lekko i nim szło się obejrzeć już kierowały się w stronę potencjalnego miejsca docelowego. Lasy miały to do siebie, że wszystkie drzewa wyglądały tak samo, a nawet najmniejsza wydeptana ścieżka zdawała się prowadzić do nikąd i pewnie w tym przypadku byłoby tak samo, gdyby Jo nie zauważyła niewielkiego skrawka ubrania, które było tuż obok zeszytu
To tam! — krzyknęła, przyśpieszając kroku — Tak to na pewno tu. Ten skrawek ubrania, o tu - zauważyłam go, zanim znalazłam zeszyt — wskazała odpowiednie miejsce i pozwoliła Calie się rozejrzeć, w międzyczasie odpowiadając na jej kolejne pytanie — Sama nie wiem. To wszystko działo sie tak szybko i było takie dziwne. Kurwa, Calie. Jakbym biegła za cieniem — skarciła sama siebie w myślach za tak irracjonalne myślenie — Czuje się jakbyśmy nawdychały się jakiegoś pieprzonego narkotyku i były tu właśnie na haju. Nic kurwa nie ma sensu. NIC — uniosła w górę dłonie zrezygnowana, kręcąc głową. To wszystko.. nie dało się tego normalnie wytłumaczyć. No bo jak? Jak wyjaśnić nagle zapalające się świeczki? Uciekający cień? Wszystko było dziwne i ten obrzydliwy odór.. cały czas tam tak śmierdziało?
Czujesz to? — spytała zmieszana, rozglądając się dookoła. Rękę by dała sobie uciąć, że wcześniej tak nie śmierdziało. To było gorsze niż najbardziej zgniła ryba, przyprawiając wręcz o odruch wymiotny. Jo w życiu wcześniej czegoś takiego nie czuła? — Kurwa, to miejsce jest zdrowo popierdolone — dodała pod nosem, błagając w duchu Calie, by pośpieszyła się z tymi całymi oględzinami miejsca znalezienie zeszytu. Czas spierdalać, zanim coś złego się wydarzy.
Calie Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
ODPOWIEDZ