wykładowca bezpieczeństwa narodowego — Cairns University
36 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
What a strange time to be alive.

[akapit]

- To przecież nic wielkiego. Kompletnie nie rozumiem, co możesz mieć przeciwko - powiedział, pstrykając na przechodzącą nieopodal kelnerkę. - Hej, ślicznotko! Mogę cię prosić na moment?

[akapit]

- Scott, nieważne, ile razy będziesz próbował, nadal się nie zgodzę.

[akapit]

- Zgrywasz się.

[akapit]

- Mówię prawdę.

[akapit]

- U-huh. - Scott Bell ani na chwilę nie odwrócił wzroku od Elizabeth, która stawała się jednością ze kanapą, gdy otwierał usta. - Twój język zna ładniejsze słowa. "Tak", "oczywiście, zróbmy to" czy "co tylko chcesz, Scotty!". Ej, idziesz tu? - Pstryknął jeszcze raz, tym razem gwałtowniej, jakby próbował wykrzesać iskry.
Wayne wywróciła oczami i podnosząc się z kanapy, chwyciła za butelkowy sok Cappy ze słomką. Scott natychmiast złapał ją za nadgarstek. Zacisnął palce i wyszczerzył gębę. - A-a! Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie przystaniesz.

[akapit]

Elizabeth zmierzyła surowym wzrokiem jego rękę.

[akapit]

- Puść mnie!

[akapit]

- Lizzy, przecież tyle lat próbujemy!

[akapit]

- Ty próbujesz. Odpowiedź zawsze była, jest i będzie brzmiała nie. - W mgnieniu oka Elizabeth wyrwała rękę. - Pogódź się wreszcie z tym. - Kątem widziała, jak towarzystwo Shadow zaczyna im się przyglądać i była to ostatnia rzecz, której dziś chciała. Nie po to wyszła w końcu z domu. Sapnęła zeźlona i wyszła z prześwitu. - Nie podchodź do mnie więcej. Nie życzę sobie tego.

[akapit]

- Jeden drink! - Scott uniósł rękę i wyprostował palec wskazujący. - O, taki malutki. Widzisz?

[akapit]

- Też mam dla ciebie jeden. Podobny, tylko większy. - Odchodząc od stołu, dłoń Wayne przecięła powietrze, dopełniając obrazu pleców środkowym palcem na sztorc. Ktoś z boku zaśmiał się gromko. Powędrowała prosto do baru, gdzie przy barmanie i stałych bywalcach Shadow będzie mogła wtopić się w otoczenie, a przede wszystkim: wykorzystać bezpieczną przestrzeń. Męska solidarność przeciwko toksycznym gogusiom żyła w Lorne Bay odkąd pamiętała, lecz ten marny procent chłopskiej zakały nie dawał się wyplenić. Zupełnie, jakby w tej mieścinie któraś rodzina siała wadliwe geny i nie zamierzała wziąć odpowiedzialności za męskiego niedorozwoju. Prawdziwe utrapienie dla penisa - taki facet to doczepiony do niego pasożyt.

[akapit]

W tle Sia zachwycała głosem ze starych kawałków, zakłócając brzdęk butelek przy ladzie. Ze swoim pomarańczowym soczkiem jeszcze do niedawna mogła czuć się kompletnie obco, lecz po kilku wizytach na przestrzeni lat i solidnej polityce abstynencji zdołała przekonać obsługę oraz kilku znajomych "z widzenia przy wodopoju", że Cappy jest classy. Cappy ze słomką ekologiczną również. W ogóle soki w barach są, były i będą classy i zamierzała tego bronić. Jedni kręcili z rozbawieniem głowami, gdy drudzy robili zdziwione miny, ale wszyscy zwykle tolerowali przedziwne do otoczenia wybory Elizabeth Wayne.
Wszyscy, poza Scottem Bellem.

[akapit]

Nienachalnie słuchała toczącej się nieopodal rozmowie wianuszka motocyklistów z pełnymi kuflami, gdy poczuła na ramieniu znajomy ucisk. Wiedziała, kto to jest, zanim mocny chwyt zdradził oczywiste; tak paskudnych perfum używał tylko Goguś.

[akapit]

- Nie ignoruj mnie! - warknął Bell i mocno pociągnął Elizabeth w bok, żeby obróciła się na krześle barowym. To był jego błąd. Pomarańczowe tsunami bez litości zalało jego surferskie, blond włosy, a posoka spłynęła na hawajską koszulę wraz ze słomką. - Kurwa! - Rozłożył ręce zaskoczony, patrząc jak podłużny kawałek ekologicznego walca wystaje z przesadnie rozpiętego ubrania. - Chciałem ci postawić drinka, do kurwy nędzy!

[akapit]

- Mówiłam, żebyś się ode mnie odczepił - powiedziała poważnie Wayne i odstawiła butelkę na blat. - Ostrzegałam. Nie posłuchałeś. Miej pretensje wyłącznie do siebie.

[akapit]

To go wpieniło. Twarz Scotta Bella zrobiła się purpurowa, a z jego ust uciekł zirytowany jęk. Przestał postrzegać Elizabeth jako atrakcyjną zdobycz, a element nagabujący jego dumę. Jego. Dumę.

[akapit]

Śmiechy, chichy, podśmiechujki... Towarzystwo za jego plecami głośno mamrotało o jego mokrych ubraniach, a ktoś nawet skojarzył jego twarz. Pięknie, gorzej być nie może. Nie, nie, to jeszcze można uratować.

[akapit]

Dziwka zapłaci - pomyślał i gdy obok przechodziła kelnerka z pełną tacą, doskoczył do niej długim susem.

[akapit]

- Sorry, niunia, dopisz to do jej rachunku! - Puścił do dziewczyny oczko, a następnie porwał pięćdziesiątkę szkockiej na lodzie. Raz kozie śmierć. Zamachnął się. - Hej, Lizzy!

[akapit]

Niech się tylko odwróci. Wróci do domu śmierdząca alkoholem, którego tak bardzo nie lubiła.

berthe pasqiuer
powitalny kokos
NOSTROMO