nienajlepsza asystentka — lorne bay
26 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Frankie jest bipolarna, więc z jej nastrojem jest jak w przejaskrawionym bollywoodzkim filmie: czasem słońce, czasem deszcz.

OBECNIE: OSZUKANE SŁOŃCE.
Soundtrack
#5

Ma na głowie różową perukę, kolorowe cekiny przyklejone do czoła, tuż nad linią brwi i brokatowy makijaż, który miejscami zdążył się już rozmazać. To znak, że jest tu trochę za długo. Za dużo alkoholu pomieszanymi z lewymi lekami uspokajającymi płynie w jej żyłach. Przymyka chwilami powieki, kiedy porusza się po parkiecie pełnym dziwnych ludzi. Znów jest bardzo nieodpowiedzialna, ale tak najlepiej radzi sobie z całym smutkiem i niepewnością co dalej, jeśli chodzi o jej pracę. Czy o życie w ogóle? Co zrobi bez pieniędzy? Nie nadaje się na kelnerkę, za sprzątanie nikt nie zapłaci jej złamanego grosza. Mogłaby pisać, ale nie ma dyplomu z uczelni. W końcu i tam zresztą przestałaby przychodzić. Nie pozostaje jej nic innego, niż zatańczyć na końcu tego smutnego życia i być kolorem, którego w nim brakuje.
Nie spodziewa się spotkać nikogo znajomego. Nie wydaje jej się też, że obecność tu kogokolwiek mogłaby wywrzeć na niej jakiekolwiek wrażenie.
W pewnej chwili jednak czuje, że natychmiast potrzebuje zaczerpnąć świeżego powietrza. Może przesadziła z tą chemiczną mieszanką, którą sobie zaaplikowała? W zalążku paniki przedziera się przez ludzi stłoczonych na parkiecie i próbuje przedostać się do wyjścia. Nie jest to proste wyzwanie i nie przychodzi jej z łatwością. Tuż przy samym wyjściu wpada na kogoś i ten nieznajomy ratuje ją przed upadkiem. W tym swoim oszukanym stanie szczęścia jest gotowa wylać na ratującego ją mężczyznę całą swoją wdzięczność, ale kiedy podnosi wzrok, orientuje się szybko, że w ramionach przypadkiem trzyma ją nie kto inny, niż Salinger Lewis. Jej brwi ściągają się w geście niezadowolenia.
Popatrzcie na niego. Czysta, doprasowana koszula. Dostarczona prosto z pralni? Frankie nie ma w końcu pojęcia, że ten czterdziestoletni kawaler mieszka z mamą. Dziewczyna lustruje więc go wzrokiem odrobinę za długo, gotowa powiedzieć mu w prostych słowach w co najlepszego ją wpakował, ale… Odpuszcza. Może leki wreszcie zaczęły działać lepiej?
Uśmiecha się lekko, odsuwa od bruneta i poprawia ramiączko skąpego outfitu, który mógłby wskazywać na to, że Stern tu pracuje. (A może to jakiś pomysł?!) Dziewczyna śmieje się dość nisko, nie wiadomo czy bardziej do siebie, czy może z niego? Na szczęście zagłusza ją muzyka.
Frankie dotyka palcami swoich policzków, na których znajduje się odrobinę zbyt wiele brokatu, a następnie przykłada je do twarzy Salingera, jakby malowała na niej barwy wojenne. Drobne opuszki suną po jego skórze, a Stern z upodobaniem przygląda się jego minie, po której widać, że gość absolutnie nie ma pojęcia co się właściwie dzieje.
— Przykro mi z powodu twojej straty, panie Lewis. Mniej niż bym chciała, ale to zawsze swojego rodzaju tragedia. Jeśli to pana pocieszy, pański ojciec jest dzisiaj tematem numer jeden wśród wszystkich prostytutek pracujących dziś w Shadow. O panu z kolei nie słyszałam, co też chyba jest dobrym znakiem — wygłasza niestandardowe kondolencje i o dziwo, nie ma w nich ani grama złośliwości. Mówi prawdę i mówi ją absolutnie szczerze. Mieszanka alkoholu i dobrych tabletek z plastikowej fiolki zawsze działa na nią jak veritaserum.
— Przepuścisz mnie? — dodaje po chwili, zauważając, że Lewis stoi jej na drodze do wyjścia z klubu.

salinger lewis
ambitny krab
warren#4947
Smutny wydawca — Kanapa w domu ojca?
39 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Przyjechał do Lorne Bay po prawie 20 latach, bo umiera jego nieprzyzwoicie bogaty ojciec.
Byłby zaskoczony, gdyby dowiedział się, że jego koszula wygląda na czystą. Był przecież chłopcem z dobrego domu, który przywykł do tego, że przy stole czekała na niego równo złożona serwetka i woda w karafce. Gdy przychodził do takich miejsc jak Shadow, nie czuł się nawet obco, czuł się przede wszystkim brudny. Wiedział, że to nieprawda, ale i tak ciężko było mu się pozbyć wrażenia, że to wszystko – rytmiczna muzyka, spocone ciała skąpo ubranych dziewczyn i bar, który trochę się już kleił – osiadają na nim i oblepiają go niewidzialną warstwą brudu, którą potem musiał długo z siebie zmywać, gdy sterczał nieruchomo pod nieco zbyt gorącym strumieniem wody.
A przynajmniej: którą zmywał z siebie do tej pory. Dzisiaj nawet o tym nie myślał. Nie chciał wracać do domu i iść pod prysznic, nie chciał nigdzie iść. Tak długo, jak w klubie dudniła muzyka, był bezpieczny. Dopóki byli tu ludzie, on też mógł tu być i udawać, że kiedy wyjdzie za drzwi (która jest właściwie godzina? Albo raczej: czy na zewnątrz będzie teraz jasno czy ciemno?), nic złego się nie wydarzy i wcale nie będzie musiał wracać do świata, w którym jego ojciec nie żył.
Okazało się jednak, że nawet jeśli on był bezpieczny, to okrutny świat nadal czaił się na innych, by wybić im przednie zęby, skręcić kostkę albo chociaż sprawić, że podczas upadku z głowy spadnie im peruka w kolorze gumy balonowej. Nie wiedział nawet, jak to się stało, zareagował bardziej instynktownie niż miał okazję postanowić, że jej pomoże. Nie chciał, żeby upadła i zrobiła sobie krzywdę. Nie chciał, żeby cokolwiek przypominało mu teraz, że ludziom dzieje się krzywda, a potem umierają.
Nie wiedział, skąd ją kojarzył. Przecież znał tę buzię – inna sprawa, że pewnie miał pamięć do ładnych twarzy dwudziestolatek – ale teraz, przy tym całym brokacie, nigdy w życiu nie przypomniałby sobie o sekretarce Melville. Tej zwolnionej. I… tej przywróconej do pracy dwie godziny później, tak było? Nieważne. To wszystko było teraz nieważne, bo dziewczyna podzieliła się z nim nadmiarem brokatu. Uważnie jej się przyglądał… a przynajmniej na tyle, na ile był teraz w stanie cokolwiek robić uważnie, a gdy go dotknęła, podniósł ręce i delikatnie chwycił Frankie nieco poniżej przegubów. Czuł jej cienką, ciepłą skórę pod palcami i przez chwilę nic nie robił, jedynie jej dotykał i nie przeszkadzał Frankie w znakowaniu go brokatem (zmyje się do pogrzebu?). Dopiero gdy usłyszał jej kondolencje, nieco mocniej zacisnął palce na jej ciele i odsunął ręce dziewczyny, choć w tym geście dużo więcej było rezygnacji niż złości. - Nie mów o nim – mruknął po prostu, czterdziestoletni chłopiec, który właśnie stracił tatę. Nie chciał nawet o nim teraz słuchać, bo przecież doskonale wiedział, że jeszcze trochę i zwyczajnie się rozpadnie. Nie miał nawet siły z tym walczyć, zamierzał po prostu siedzieć w Shadow tyle, ile był w stanie, by nieco odwlec to wszystko w czasie. To nic nowego – rozpadał się na kawałki już tyle razy, że jedyne, co go martwiło, to czy wytrzyma kolejny raz, bo miał wrażenie, że jeszcze trochę i tego wszystkiego – j e g o – nie da się już poskładać.
Może dlatego wciąż nie puścił rąk Frankie, czepiając się rozebranej, naćpanej dziewczyny jak kogoś, kto i tak był pewniejszy od niego. - Nie chcę cię przepuścić – przecież w jego świecie samo chcę zawsze było wystarczającym argumentem. - Zostań ze mną – zaproponował. Może teraz się zgodzi, skoro nie przyniósł jej prezentu?

Frankie Stern
ambitny krab
nick
nienajlepsza asystentka — lorne bay
26 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Frankie jest bipolarna, więc z jej nastrojem jest jak w przejaskrawionym bollywoodzkim filmie: czasem słońce, czasem deszcz.

OBECNIE: OSZUKANE SŁOŃCE.
Mruga powiekami, starając się wyostrzyć obraz, który wróci. Ten pan Lewis jest inny, niż ten spotkany dwa razy w biurze. Przygląda mu się uważnie i obserwuje jego reakcje. Cierpi. Dlatego tu przyszedł. A więc ludzie tacy jak on, tacy, którzy mogą wszystko, też cierpią. Zwłaszcza po stracie bliskich. Frankie pamięta, jak to jest kogoś stracić. Nieustający brak brata doskwiera jej z każdym krokiem, od kilku lat. Może to wtedy jej umysł skręcił się jeszcze bardziej. Może to wtedy stała się szalona. Stern ściąga brwi i pozwala pionowej zmarszczce podzielić jej czoło na pół.
Po słowach, jakie wypowiada brunet, sięga jego policzka, zamykając go w swojej dłoni. Dotyka go z czułością i sympatią, o którą nie podejrzewałaby się w jego kierunku. Delikatny dotyk zmienia się w poklepywanie. Postukuje opuszkami palców po jego skórze i kiwa głową ze zrozumieniem.
— Salinger. To rozejm tylko na ten wieczór, pamiętaj. Iiii chyba mam pomysł, jak chociaż na chwilę poprawić twój nastrój. Ale jeśli mnie wydasz, to ja cię zwolnię. Z tego świata — ostatnie zdanie jest trochę niefortunne, więc zanim mężczyzna z powrotem poczuje irytację, Frankie sięga do swojej kieszeni, wyciąga z niej coś, co rozciera na palcu. Chwilę później staje na palcach i wsuwa do jego ust swój kciuk, którym przesuwa po wewnętrznej części jego dolnej wargi. Moment później robi krok do tyłu i zabiera ręce. Zagryza dolną wargę swoich ust i przygląda się mu, jakby chciała zobaczyć, jak szybko jej remedium na smutek zadziała.
Postanawia jednak nie czekać. Chwyta go za dłoń i ciągnie za sobą w głąb klubu. Najpierw podryguje wokół niego radośnie, jak mały, kolorowy skrzat, albo wróżka, prawie chrzestna, skoro zamierza nad nim tego wieczoru czuwać. Ściska też jego dłonie i wciąga go w swój obłędny taniec do głośnej muzyki. A kiedy się już zmęczy, staje za jego plecami, obejmuje go w pasie i znów na czubkach palców, próbuje dosięgnąć do jego ucha, żeby mógł ją usłyszeć. Teraz jest jak podstępny diabełek, który z ramienia szepcze mu swoje pomysły.
— Panie Lewis, blondynka w zielonej sukience czy ciemnoskóra dziewczyna z warkoczykami? Potrzebujemy towarzystwa — wystrzelona nad jego ramieniem ręka wskazuje palcem bezpardonowo wspomniane towarzyszki, które wyłoniła dla niego z tłumu. Drugą dłonią wciąż obejmuje go w pasie, wsuwa też dyskretnie palce pod guziki jego koszuli, żeby opuszkami palców dotknąć jego skóry. Wydaje jej się, że oprócz odrobiny przyjemnych narkotyków i dzikich tańców, potrzebowałby t o w a r z y s t w a na tę noc, którego ona nie mogła mu zapewnić. Była jak kopciuszek – po północy, kiedy tylko leki wymieszane z alkoholem przestaną działać, wróci do swojej żałosnej i pełnej smutku postaci. Poza tym to brat jej szefowej na boga. I całkiem możliwe, że po śmierci Lewisa seniora także jej szef? Oby kurwa nie. Razem z tą myślą cofa bezwstydną dłoń.
— Dobrze, namyślisz się, a teraz się napijemy! — decyduje i chwilę później widać różową głową zmierzającą do baru.

salinger lewis
ambitny krab
warren#4947
Smutny wydawca — Kanapa w domu ojca?
39 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Przyjechał do Lorne Bay po prawie 20 latach, bo umiera jego nieprzyzwoicie bogaty ojciec.
Słowa Frankie sprawiły mu nawet większą ulgę niż narkotyki, jakimi go poczęstowała. W tej chwili świat był zdecydowanie zbyt trudny, zbyt przytłaczający i zbyt ciężko było mu zrozumieć, jakie zasady tu panują, nawet jeśli miał niemal czterdzieści lat, by spróbować je opanować. To jedna z wielu dziedzin, w jakich poniósł porażkę. Nie rozumiał. Nie rozumiał jak ten stary, zupełnie obcy i trochę przerażający człowiek – czy nieprzytomne ciało w ogóle można było nazwać człowiekiem? – miał być jego trochę obcym i zupełnie przerażającym ojcem. Nie rozumiał, czemu miał być teraz w żałobie po stracie ojca, skoro nie czuł, jakby go stracił: jego nieobecność była dziwna w pierwszych dniach pobytu Salingera w Lorne Bay, gdy wracał ze szpitala do domu rodziców i ciągle czekał, aż usłyszy ciężkie, powolniejsze niż zapamiętał kroki ojca wracającego z pracy. Miesiąc później jego brak był czymś niemal normalnym: była matka, była Melville, był nawet brat z gangu, widywany tylko w wyjątkowych okolicznościach, ale ojca nie było. Przecież nie było go odkąd przyleciał z Londynu, więc dlaczego teraz wszyscy robią z tego taką wielką sprawę i dopiero teraz ma być smutny przez to, że go stracił?
Można w ogóle stracić tatę, gdy nigdy go nie miałeś?
Z pewnością mogłeś za to stracić względy sekretarki, która przynajmniej przez chwilę, w ramach zawodowych obowiązków, musiała udawać, że cię lubi. W tym był denerwująco świetny – w traceniu. Salinger nie porzucał, Salinger zamiast tego robił się na tyle nieznośny, by wreszcie zostać sam, bo przecież nikt nie mógł tego wytrzymać. Nikt nie mógł jego wytrzymać, gdy już przestawał szeroko się uśmiechać, prasować koszule i rozmawiać z elokwencją chłopca, który całe życie trenował niezobowiązujące rozmowy o kulturze i obecnej sytuacji na świecie – prześlizgiwał się po tematach, o których miał niemal zerowe pojęcie, całkiem nieźle udając, że wie na ten temat wszystko. A przecież, mówiąc wprost, gówno wiedział i był bardzo zmęczony tą całą niepewnością i rozchwianiem. W słowach Frankie było coś dziwnie bezpiecznego – rozumiał zasady jednonocnego rozejmu, wiedział, co czeka ich rano, a w dodatku dostawał od niej prezenty.
Prawie żałował, że to tylko jeden wieczór.
Rozgląda się za tą różową głową – dlaczego ona w ogóle jest różowa? – i rusza za Frankie do baru, gdzie od razu zamawia im shoty, zanim zdąży w ogóle usiąść na wysokim stołku. Przygląda jej się przez chwilę, mimowolnie zatrzymując dłużej wzrok na jej outficie. - Mój tata umarł – poinformował po chwili, patrząc bardziej na biust Frankie niż na nią samą, więc można było odnieść wrażenie, że rozmawia właśnie z nim. Czuł się, jakby mówił o kimś innym, na pewno nie o sobie i o swoim starym. Może stąd ten tata – przecież Salinger nigdy nie nazywał tak swojego ojca. - Więc zaraz wracam do domu. Ale najpierw musisz mi powiedzieć: dlaczego tak się ubrałaś? – podniósł wreszcie głowę, patrząc prosto na Frankie. Przynajmniej przez chwilę, bo zaraz sięgnął po pierwszy kieliszek.

Frankie Stern
ambitny krab
nick
nienajlepsza asystentka — lorne bay
26 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Frankie jest bipolarna, więc z jej nastrojem jest jak w przejaskrawionym bollywoodzkim filmie: czasem słońce, czasem deszcz.

OBECNIE: OSZUKANE SŁOŃCE.
Frankie przygląda się Salingerowi i wyobraża sobie jak alkohol z kieliszka, który właśnie przysuwa do ust i przechyla, powoli przesuwa się wzdłuż jego gardła. Wyobraża sobie jego trasę i z chęcią śledziłaby ją z uwagą, kiedy w końcu dociera do niej, że to nie prawdziwa potrzeba, a alkohol połączony z prochami mieszają jej w głowie.
— Co złego jest w moim ubraniu, Lewis? To czysta inspiracja. Oglądałeś „Closer” z Natalie Portman? Nie lubię kostiumów, ale to mój strój wyjściowy, kiedy chcę poprawić swój humor, a jednocześnie mieć święty spokój. Widzisz, praktycznie rozebrana dziewczyna nie pozostawia niczego wyobraźni. Przeciętny mężczyzna nie będzie więc nią zainteresowany, bo nie ma czego r o z b i e r a ć wzrokiem. Dodaj do tego różową perukę i pomyśli, że laska albo jest stuknięta, albo jest prostytutką. Stukniętej nikt nie chce pukać, ale prostytutki też nie. Po alkoholu większości typów wydaje się, że są na tyle atrakcyjni, że dostaną seks za darmo. A jeśli już mają za to płacić, to wybiorą taką dziewczynę, która ma obfity biust, żeby zrekompensować sobie stratę kilku banknotów — snuje swój kompletnie szczery wywód i uśmiecha się na sam koniec. Wyciąga rękę w jego kierunku i opiera palec wskazujący o jego czoło.
— To przekminione, ale działa — odpycha opuszkiem jego głowę lekko do tyłu i zabiera rękę. Zamawia u barmana kolejne szoty, oczywiście na jego koszt. Frankie przyszła w końcu tutaj bez pieniędzy.
Przygląda się jego strapionej minie, a kiedy tylko zwalnia się krzesło przy barze, po prostu opiera swoje drobne dłonie na jego ramionach i zmusza go do tego, żeby usiadł. Life coach Franklin Stern. Nikt nie pytał, nikt nie potrzebuje.
— Nie miałam ojca i chyba wolałabym nie mieć matki, niż mieć taką jak moja, ale naprawdę przykro mi z powodu twojego t a t y. Tylko że przyszedłeś tu, bo nie chcesz być sam. W umysłach smutnych ludzi złe rzeczy dzieją się głównie wtedy, kiedy zostają sami. A ty jesteś smutny Lewis. Dlatego mnie zwolniłeś. No, próbowałeś. Smutni ludzie tracą dystans i są okrutni dla otoczenia, ale z w ł a s z c z a dla siebie. Więc jeśli chciałbyś już iść, to wolałabym, żebyś pojechał do Melville — wzrusza ramionami i w ramach tego nagłego ataku troski dotyka jego policzka, ale szybko zabiera rękę. Frankie nie przepada za dotykiem.
— Boże, nie pamiętam, kiedy ostatni raz powiedziałam tyle słów na raz. To wina tych prochów — macha ręką przelotnie przejęta tym, że jej diagnoza, chociaż słuszna, może nie zostać odebrana pozytywnie. Ale Stern ma talent do czytania ludzi tak samo zepsutych w środku, jak ona. Macha jednak ręką na barmana i zamawia im znów po szocie.

salinger lewis
ambitny krab
warren#4947
Smutny wydawca — Kanapa w domu ojca?
39 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Przyjechał do Lorne Bay po prawie 20 latach, bo umiera jego nieprzyzwoicie bogaty ojciec.
Miał ochotę zwrócić Frankie uwagę, że wierne odwzorowanie stroju i fryzury postaci występującej w tekście kultury niekoniecznie można nazwać tylko inspiracją. Szybko zdusił w sobie jednak tę potrzebę – była nie tylko brzydka, ale przede wszystkim była czymś, co z pewnością powiedziałby w tej sytuacji jego ojciec. Właśnie taki był: wszystko niszczył, czepiając się nieistotnych szczegółów tylko po to, żebyś ty poczuł się źle. Nie chciał być jak on, ale… ojciec już nie żył. Przecież – przynajmniej z tego co mu było wiadomo – Salinger był jego synem, miał część jego genów i to dzięki niemu stary w jakimś sensie wciąż przetrwał. A przynajmniej jego nazwisko i DNA. To chyba bardzo mało, prawda? Może teraz nie miał wyjścia i powinien zapełnić tę dziurę, która została po śmierci ojca. Może powinien zacząć teraz, tak samo jak on, podnosić głos na swoich pracowników (Salinger przez to był często przesadnie miły wobec podwładnych, zwłaszcza cudzych i kończył z nieswoją asystentką, która myślała, że przyszedł na seks), krytykować innych w zupełnie otwarty i zupełnie niepotrzebny sposób, a w restauracji zawsze zamawiać najbardziej ostentacyjną z potraw, nawet jeśli wcale nie lubił tych ślimaków? Może tak to działało, gdy mówi się, że rodzic dalej żyje w swoim dziecku.
Bo tak się chyba mówi, prawda?
Nie znał się przecież, brakowało mu doświadczenia i teoretycznego, i praktycznego – jego ojciec leżał martwy zaledwie od kilku, może kilkunastu godzin, nie znał się jeszcze na byciu osieroconym chłopcem. A tym bardziej nie znał się na tym, gdy został osierocony zaledwie (aż?) w połowie i dawno już przestał być chłopcem, nawet jeśli jego buty sugerowały coś innego.
– W tym kostiumie czy bez, i tak brzmisz na całkiem stukniętą – powiedział dość spokojnie, niemal sympatycznie. Bez wątpienia właśnie ją oceniał i wydawał werdykt dotyczący Frankie, ale nie był rozbawiony ani zirytowany, zupełnie jakby bycie wariatem to po prostu fakt, który warto odnotować i ruszyć dalej. Gdy Frankie postanowiła zafundować mu szybką sesję akupresury i dotknąć jego twarzy, przez moment znosił to cierpliwie. Nigdy nie był jednak specjalnie stały w uczuciach, dlatego już po chwili chwycił dłoń dziewczyny i przez chwilę się w nią wpatrywał. Zanim w ogóle zorientował się, że to robi, mocno zacisnął palce na jej ręce, ale szybko, już zupełnie świadomie, jeszcze bardziej wzmocnił uścisk, jakby chciał sprawdzić, na ile może sobie pozwolić. I kiedy Frankie powie dość, z bólu lub jakiegokolwiek innego powodu. Zabawa w małego sadystę, tak często uskuteczniana przez starego Lewisa, okazała się jednak dość nudna, a przez to rozczarowująca. Puścił jej dłoń i sięgnął po kieliszek, żeby zająć czymś rękę. - Podjąłem decyzję – poinformował. - Gdybyś była prostytutką, na pewno bym cię przeleciał. Nie zdecydowałem się jeszcze, czy cię przelecę, skoro jesteś stuknięta – gdzieś słyszał kiedyś, że szczerość to ważna cecha w relacji, ale chyba zrozumiał to dość opacznie. - Nie będę już okrutny dla ciebie – obiecał po chwili, wracając do tego co usłyszał wcześniej. Nie obiecywał, że nie będzie okrutny dla samego siebie, bo przecież nawet teraz wiedział, że to byłoby kłamstwo. - I nie chcę jechać do Melville. Pogrzeb jest w sobotę, chcesz ze mną pobyć do soboty? Możemy… wszystko, kurwa, możemy. Wynajmę nam hotel albo wyrwiemy się z miasta, chcesz? Albo zjemy frytki – najlepsze zostawił na koniec, żeby zaimponować Frankie, wiadomo.

Frankie Stern
ambitny krab
nick
nienajlepsza asystentka — lorne bay
26 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Frankie jest bipolarna, więc z jej nastrojem jest jak w przejaskrawionym bollywoodzkim filmie: czasem słońce, czasem deszcz.

OBECNIE: OSZUKANE SŁOŃCE.
Frankie nie zwykła o g a r n i a ć. Zazwyczaj trzeba to było robić za nią, albo czekała, aż nabierze więcej siły w trakcie tych lepszych dni. Nie miała pojęcia też, dlaczego czuła pewnego rodzaju odpowiedzialność za tę dziwną istotę, którą bez wątpienia był pan Lewis. Może dlatego, że z całym bólem wypełniającym jej wnętrze, doskonale wiedziała, co znaczy kogoś stracić. Poniekąd nawet mu współczuła. I przede wszystkim – nikomu nie życzyła, żeby znalazł się w tym ciemnym miejscu we własnym środku, gdzie często sama bywała. Ma się wtedy wrażenie, że twoje ciało znajduje się na dnie głębokiej studni, z której nie ma wyjścia, nie widać prawie światła i nie można liczyć na pomoc kogokolwiek. Nie mogła wiedzieć, że Salinger często również bywa w podobnie beznadziejnych miejscach, które w głębi sam dla siebie tworzy. W jej opinii ludzie, którym potencjalnie niczego w życiu nie brakowało, nie mieli powodów pielęgnowania w sobie takiego samopoczucia. Chyba że byli stuknięci tak, jak ona. A do tego stwierdzenia też miała jeszcze za mało materiału badawczego.
— Wow Lewis, potraktuję to jako komplement, ale to jest akurat coś, co już ustaliliśmy. Seksu pomiędzy nami nie będzie. Ale jeśli nadal byłbyś zainteresowany prostytutkami, to wiesz, służę radą, znam je prawie wszystkie! — oznajmia i zanim mężczyzna zdąży jej odpowiedzieć, zeskakuje ze stołka barowego i ujmuje go pod ramię, żeby też wstał. Wcześniej jeszcze sprawdza dyskretnie, ile tabletek ma w woreczku strunowym w kieszeni. Trzy. Powinno jej to wystarczyć do zachowania dobrego nastroju jeszcze jutro.
— Nie wytrzymam z tobą do soboty. Rozejm miał trwać tylko 24 godziny. Tyle mogę ci poświęcić. Dajmy sobie piątek? — uśmiecha się lekko i ruchem głowy wskazuje mu drogę do wyjścia.
— Hotel odpada. Bez pukania to straszne nudy. Poza tym nie jestem w nastroju na odstawianie Pretty Woman. Ale mam plan. Co powiesz na… Hiking? Mam znajomego, który ma domek przy rezerwacie. W zasadzie bardziej chatkę. Potrzebujemy snu, a rano przeciągnę cię po parku. Widzisz, są piękniejsze rzeczy do oglądania dla ukojenia duszy niż para cycków, uwierz mi — dodaje, kiedy stoi już z nim na świeżym powietrzu i zadziera nieco głowę, żeby spróbować wyczytać z jego twarzy reakcję na ten pomysł.
Nie powie mu przecież, że chatka z wątpliwego uroku werandą to jej dom. Nie lubiła się przyznawać do braku pieniędzy – a dobra była w tworzeniu wielopoziomowych kłamstw i historii. W szafie natomiast wciąż zalegały rzeczy po ludziach, którzy wynajmowali mieszkanie w ramach przystanku na trasie i przypadkiem porzucali tam część swojego ekwipunku. Na pewno była więc w stanie skompletować dla Lewisa strój prawie sportowy.

salinger lewis
ambitny krab
warren#4947
Smutny wydawca — Kanapa w domu ojca?
39 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Przyjechał do Lorne Bay po prawie 20 latach, bo umiera jego nieprzyzwoicie bogaty ojciec.
Spojrzał na Frankie nieco przytomniej niż chwilę temu (ale wciąż nie można było uznać, że Salinger wyglądał na tak całkiem przytomnego), nagle znów zainteresowany tym, co wygaduje ta dziewczyna w różowej peruce zerżniętej z jakiegoś filmu. Mógł mieć ze sobą jakiś poważny problem, skoro Frankie zdobyła jego uwagę akurat wtedy, gdy poinformowała, że nie będzie seksu, ale… było w tym coś, co mu się bardzo spodobało. Nie brak seksu w ogóle, nie to, że może nie wymienić żadnych płynów ustrojowych akurat z Frankie. Spodobała mu się jakaś jasność tego wszystkiego: ustalenie już na wstępie, na co oboje mogą liczyć, a co się nigdy nie wydarzy. Nie był kimś, kto zakładał, że kiedy ktoś mówi jedno, ma na myśli coś odwrotnego ani nawet że może jeszcze zdoła się rozmyślić – skoro nie będzie seksu, to nie będzie. Wypił z tej okazji shota, jakby dla zawiązania paktu, który właśnie zawarł: najwyraźniej tylko sam ze sobą i we własnej głowie, ale to przecież wcale nie czyniło go mniej wiążącym.
Dość niezgrabnie wyciągnął portfel i rzucił na bar kilka banknotów, nie patrząc ani na to, czy nie zostawia właśnie jakieś żenująco małej kwoty ani na to, czy nie rozpierdala właśnie rodzinnej fortuny Lewisów i kasy, którą powinien wydać na swój drugi ślub. To mógł być dziwny moment na podobne przemyślenia, skoro przed chwilą jego myśli krążyły jeszcze wokół prostytutek, które sam zdążył już poznać w Lorne Bay, ale teraz pomyślał o Ainsley – tej jedynej kobiecie, która mogłaby z nim wytrzymać nawet do soboty – i którą… chyba nawet chciał zobaczyć w tę sobotę? Nie wiedział, czy powinien, czy nie odwidzi mu się w momencie, gdy faktycznie przyleci dla niego i jego ojcowskiego trupa aż z Londynu i czy to w ogóle było w dobrym tonie. Był już stary, a poza tym od dawna nie randkował, nie miał pojęcia, czy dziewczyny teraz czekały, aż dostaną zaproszenie na pogrzeb krewnych, tak samo jak chciały być zapraszane na śluby?
– Ty gówno wiesz o hotelach, a ja nie idę na żaden hiking, lubię cycki. Zwłaszcza kiedy są w parze – poinformował z taką powagą, z jaką mógł traktować damskie biusty dobre dwadzieścia pięć lat temu. Nie czekał nawet na jej reakcję, zamiast tego ruszył po prostu w stronę… no cóż, w stronę, o której wiedział tyle co Frankie o hotelach, czyli, za przeproszeniem, gówno. Ale przecież gdzieś musi tu być taksówka, prawda? Obrócił się przez ramię, żeby sprawdzić, czy ta różowa głowa za nim drepcze i powiedział: - Słuchaj, ważne pytanie. Gdybyś z kimś sypiała, chciałabyś zostać zaproszona na pogrzeb w jego rodzinie? – spytał, dość uważnie lustrując ją wzrokiem, jakby próbował ocenić, jak bardzo Frankie była popierdolona na skali Salinger – Ainsley, żeby jej opinię można było traktować na serio. - Poza tym jedziemy do hotelu. Ja lubię hotele. Jeśli będziesz się nudzić, to najwyżej pożałujesz, że nie będziemy uprawiać seksu – na pewno nie bardziej niż seksu z Salingerem, a to zawsze coś.

Frankie Stern
ambitny krab
nick
nienajlepsza asystentka — lorne bay
26 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Frankie jest bipolarna, więc z jej nastrojem jest jak w przejaskrawionym bollywoodzkim filmie: czasem słońce, czasem deszcz.

OBECNIE: OSZUKANE SŁOŃCE.
Czyli jednak Pretty Women. Wzdycha przeciągle i kołysząc się na obcasach, powoli idzie za nim. Poprawia tylko swoją perukę, kiedy widzi na sobie wzrok mężczyzn z chodnika naprzeciwko. Czy Lewis był przekonany, że tuż po śmierci własnego ojca chce być widziany z młodą dziewczyną, której profesja na pierwszy rzut oka była dość… klarowna, choć myląca? To pytanie przemyka jej przez głowę, ale szybko ucieka zbyte myślą, że przecież go o to w zasadzie zapytała. A po drugie niezbyt ją zazwyczaj obchodziło, co myśleli sobie ludzie, o których w ogóle nie myślała Frankie.
Krzyżuje więc przedramienia na wysokości żeber i obserwuje go, drepcząc kilka kroków z tyłu.
— Dobrze, najwyżej obrabuję minibar i pokażesz mi w końcu ten serial o jebanej Janet — odpowiada krótko, na początku lekceważąc pytanie o pogrzeb. Musi się zastanowić, a tymczasem Salingerowi w niezamierzony chyba sposób udaje się jednak złapać taksówkę. Wsiada więc za nim i dostrzega spojrzenie taksówkarza w lusterku wstecznym. Prycha więc cicho pod nosem i przerzuca swoją nogę przez udo Lewisa. Opiera się plecami o drzwi samochodu i przygląda brunetowi z uwagą. Wyciąga też w jego kierunku dłoń i przez moment przeczesuje palcami jego przydługie włosy. Powinien przed tym całym pogrzebem wybrać się do fryzjera, bo zaczyna wyglądać jak siedem nieszczęść.
W końcu wzdycha jednak przeciągle, gotowa podzielić się z nim swoimi przemyśleniami.
— Wiesz, sama nie wiem. Chciałabym być zaproszona, gdyby ten ktoś naprawdę mnie tam właśnie chciał. Ale nie, że kogokolwiek, tylko, że… mnie — odpowiada i wzrusza ramionami. Zabiera dłoń z jego głowy, wciąż jednak taksując go wzrokiem, jakby chciała z niego coś wyczytać.
— Nie jestem najlepszą osobą do takich porad Lewis, ale skoro jestem jedyną, jaką aktualnie masz dostępną to… Jeśli nadal chcesz sypiać z tą osobą, to lepiej, żebyś ją zaprosił — uśmiecha się delikatnie i zerka w kierunku taksówkarza, który wciąż uważnie śledzi ją wzrokiem. Pewnie w myślach zastanawia się, czy będzie musiał odkazić wnętrze samochodu. Frankie postanawia dać mu więc powód do lekkiej paniki. Pochyla się w kierunku Salingera, opiera dłoń o jego udo i nachyla się nad jego uchem, żeby ustami delikatnie musnąć płatek jego ucha. Przy okazji wciąż śledząc wzrok taksówkarza, a kiedy spotyka się z nim wzrokiem, ten zatrzymuje gwałtownie samochód. Akurat przy hotelu, którego adres wymamrotał do niego wcześniej Lewis. Stern szczerzy więc zęby w szyderczym uśmiechu i natychmiast wyskakuje z taksówki, zatrzaskując za sobą drzwi głośniej, niż powinna.
— Chodź Lewis, show time — rzuca do swojego towarzysza. Przewiesza sobie prze ramię kurtkę i kołysząc nieimponującymi biodrami bardziej, niż powinna, wchodzi do hotelowego hallu. Zanim Salinger jeszcze do niej dołączy, opiera się o blat recepcji, czym wprawia w konsternację pracującego tam młodego mężczyznę. Kładzie z impetem cekinową torebkę na ladzie i szpera w niej intensywnie, żeby wyciągnąć z niej gumę balonową. Odpakowuje powoli papierek i wsuwa ją do ust, pomagając w tym sobie palcem, chociaż nie było zdecydowanie takiej potrzeby. Śmieje się krótko, w tej samej chwili, kiedy dołącza do nich spadkobierca Lewis. Frankie uwiesza się przedramionami na recepcyjnej ladzie i zagląda za nią, więc recepcjonista bardzo taktownie, chociaż widocznie, odsuwa ważne rzeczy z dala od nich.
— Rozumiem, że są p a ń s t w o zainteresowani pokojem — pada pytanie.

salinger lewis
ambitny krab
warren#4947
Smutny wydawca — Kanapa w domu ojca?
39 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Przyjechał do Lorne Bay po prawie 20 latach, bo umiera jego nieprzyzwoicie bogaty ojciec.
Widział, że Frankie - z tymi swoimi nieimponującymi biodrami i różową peruczką na głowie - świetnie się bawiła w tej taksówce, a to odkrycie… jeszcze bardziej go zirytowało. Przecież zwykle było odwrotnie. To on dobrze się bawił, wykorzystując przy tym innych (nawet jeśli był gotów zarzekać się, że przecież nigdy tego nie robił, o co w ogóle chodzi), to on nie dotrzymywał umów i łamał dane słowo z nonszalancją wiecznego chłopca, który o konsekwencjach swoich wyborów zdecydowanie częściej czytał niż doświadczał ich na własnej skórze. A przecież kilkanaście minut temu on i Frankie zawarli układ - jedna wspólna noc i żadnego seksu, o czym sama mu przypomniała, gdy spróbował zatrzymać ją przy sobie na dłużej. Nie lubił bawić się według cudzych zasad, więc gdy zaczęła zbyt mocno wchodzić w rolę, w pierwszym odruchu miał ochotę odtrącić ją niczym natrętną muchę, która zaczęła przeszkadzać niewłaściwej osobie. Resztę drogi pokonał z mocno zaciśniętą szczęką i zaciętym wzrokiem wbitym w (brudną) szybę okna. Zwalczył w sobie brzydką chęć zostawienia Frankie w tej taksówce, razem z idiotycznie zawyżoną kwotą, jakiej zażąda taksówkarz, ale zamiast tego puścił ją przodem i zostawił w aucie sporą część swojego spadku.
Potencjalnego, bo przecież wciąż nie wiedzieli co strzeli temu staremu chujowi do jego, no właśnie, główki. To najwyraźniej łączyło go z Frankie, której nie zaszczycił nawet spojrzeniem, gdy podszedł do recepcjonisty. Westchnął, nie kryjąc nawet swojego znużenia i kolejny raz sięgnął po portfel. - Potrzebuję dużej wanny i narkotyków - przedstawił swoją listę wymagań bez mrugnięcia okiem, wprawiając tego biednego chłopaka zarabiającego na rachunki w jeszcze większą konsternację. Bez cienia skrępowania przesunął w jego stronę pieniądze, a jakiś czas później chwycił klucz do ich pokoju i ruszyli w stronę wind. Kiedy zniknęli w pola widzenia pracownika hotelu - no, a przynajmniej powinni - Salinger nieoczekiwanie chwycił Frankie za ramię, mocno zaciskając palce i popchnął ją lekko, ale stanowczo, przyciskając dziewczynę plecami do ściany. - Żadne, kurwa, show time - warknął, wbijając w nią wzrok - twardy i dominujący czy kapryśne spojrzenie niezadowolonego gówniarza? - Nie baw się mną, rozumiesz? - jeszcze przez chwilę ściskał jej ramię, aż wreszcie puścił Frankie, odetchnął i jak gdyby nigdy nic nacisnął guzik przywołujący windę. - A teraz możemy pooglądać jebaną Janet. - poinformował.

Frankie Stern
ambitny krab
nick
nienajlepsza asystentka — lorne bay
26 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Frankie jest bipolarna, więc z jej nastrojem jest jak w przejaskrawionym bollywoodzkim filmie: czasem słońce, czasem deszcz.

OBECNIE: OSZUKANE SŁOŃCE.
Frankie jest zaskoczona. Wciąż opiera się o hotelową ścianę i rozmasowuje palcami ramię, na którym rano i tak pojawi się siniak. Bierze głęboki oddech i robi krok w kierunku windy, a kiedy drzwi się otwierają, wciska się przed Salingera i staje naprzeciwko niego, przodem. Jest poirytowana, ale próbuje wmówić sobie, że powinna zdobyć się na odrobinę wyrozumiałości. W końcu Lewis stracił ojca. A kiedy traci się rodzica, niezależnie od tego, czy był dobry, czy zły i jaką miało się z nim relację, ma się niepodważalne prawo do cierpienia. Co nie znaczy, że mógł przestawiać ją po korytarzu jak szmacianą lalkę.
— Spróbuj szarpnąć mną jeszcze raz, a nawet Janet ci nie pomoże. Słyszałeś kiedyś o koncepcji poczucia humoru? — jej brew lekko unosi się ku górze, kiedy przygląda mu się z uwagą, zachowując odległość całej windy. Nie potrafi go rozgryźć. Jest jak sinusoida z emocji. Nigdy nie wiesz, na co konkretnie trafisz – na miłego chłopca czy rozpieszczonego chujka? Dobrze, że to nie ona musiała męczyć się z nim na pełen etat, bo inaczej szybko podzieliłby los własnego ojca. Stern wzdrygnęła się z niechęci do własnej myśli.
— Przyciskanie do ściany akceptowalne jest tylko w pukaniu. Poza tym jednym wyjątkiem to bardzo niegrzeczne panie Salinger… — dorzuca jeszcze, próbując naśladować beznamiętność w tonie jego głosu z recepcji. Odpuszcza jednak i zanim winda nie zatrzyma się na ich piętrze z charakterystycznym piknięciem, ściąga różową perukę i pozwala ciemnym włosom rozsypać się po ramionach. Zsuwa też ze stóp niewygodne buty i w stronę pokoju idzie już na boso, z ulgą stąpając po miękkiej wykładzinie. Zabiera kartę z jego ręki i szybko odczytuje numer, żeby podbiec pod drzwi i otworzyć je z impetem. Nie pamięta, kiedy ostatnio była w tak pięknym miejscu. Wchodzi do pokoju, z zachwytem rozglądając się po wnętrzu. Podchodzi do okna i rozsuwa zasłony, żeby przyjrzeć się widokowi na panoramę miasta. Po chwili zasłania je energicznie i odwraca się w kierunku Salingera, jakby sprawdzając, czy to go nie poirytowało. Na jej twarzy błąka się jednak uśmiech.
— Muszę obejrzeć łazienkę! — stara się zapanować nad ekscytacją, ale nie jest w stanie ukryć jej zbyt dobrze. W podskokach otwiera kolejne drzwi, a jej stopy dotykają zimnych kafelków, zamiast miękkiej, hotelowej wykładziny. Dotyka dłonią brzegu wanny, kamiennego blatu przy umywalce i wraca do pokoju. Siada na skraju łóżka, podciąga nogi i chwyta za pilot od telewizora, żeby go włączyć. Zerka jeszcze na Salingera i wyciąga ze stanika strunowy woreczek. Poklepuje białą pościel obok siebie i patrzy, jak Lewis opada miękko plecami na pościel. Frankie nachyla się nad nim, a długie włosy opadają na jego twarz. Wyciąga z woreczka tabletkę i dzieli ją na pół. Połówkę wsuwa do swoich ust, a drugą kładzie na języku bruneta, zaraz po tym jak palcem rozsunie jego usta.
Dziewczyna opada na plecy obok niego, ale nie zamierza leżeć w ciszy. Chociaż ta i tak nie byłaby kompletna, zważywszy na dźwięki telewizora.
— Jakie jest twoje najlepsze wspomnienie związane z ojcem?

salinger lewis
ambitny krab
warren#4947
Smutny wydawca — Kanapa w domu ojca?
39 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
Przyjechał do Lorne Bay po prawie 20 latach, bo umiera jego nieprzyzwoicie bogaty ojciec.
Oddaje jej kartę do pokoju bez słowa, sam wciąż nieco zaskoczony swoją reakcją. Przecież nie chciał - reagować w ten sposób, zachowywać się jak kutas i nieświadomie naśladując własnego ojca. Nie chciał też, żeby ktokolwiek myślał o nim tak, jak ludzie myśleli o Lewisie seniorze, którego już za kilka dni zaczęłyby zjadać robaki, gdyby nie zadecydowano o spaleniu. Gdy oni czekali więc na windę, jego tata czekał na to, aż go spalą - jego starzy byli tradycjonalistami, więc nic dziwnego, że czerpali ze średniowiecznych kar. Frankie pewnie też szybko skończyłaby na stosie, nawet nie musiałaby się specjalnie starać.
A Salinger? Potrzebował jedynie miejsca, w którym przeczeka do pogrzebu. Sam hotel nie zrobił na nim specjalnego wrażenia i pewnie nie zwróciłby nawet uwagi na te wszystkie miękkie wykładziny i kamienne blaty, gdyby nie dziewczyna. Zupełnie nie podzielał jej entuzjazmu, a jednak reakcja Frankie sprawiła mu niekłamaną przyjemność. Przysiadł na łóżku, przyglądając jej się ze spokojem, łagodnie, zupełnie nie jak facet który przyciska cię do ściany i robi ci siniaki, gdy tylko coś przestaje mu się podobać. - Podoba ci się? - upewnił się, jakby sam się nie domyślał. Domyślał się, oczywiście, ale chciał to usłyszeć od samej Frankie. Cieszył się, że zabrał ją do tego hotelu i że dziewczynie się spodobało. Czy była w tym jakaś wyższość? Pewnie tak, ale przecież Salinger by się jej wypierał.
Nie zwrócił na to uwagi wtedy, gdy kradł jej klucz do gabinetu Melville (zabawne, że za każdym razem, gdy się spotykają, muszą im towarzyszyć jakieś klucze), ale gdy już pozbyła się z głowy różowej peruki, Frankie była… naprawdę ładna. Podobały mu się ciemne oczy i piegi dziewczyny, a nawet te zaskakująco odwrócone wargi. Gdyby Frankie nie włożyła już tyle energii w podkreślanie, że do niczego między nimi nie dojdzie, to był ten moment, w którym mógłby czegoś spróbować. Zamiast tego powiedział tylko krótkie “dzięki”, a kiedy Frankie położyła się obok, sam wstał z łóżka. Dość niezgrabnie ściągnął buty i ruszył do łazienki, by odkręcić wodę w wannie. - Kurwa - powiedział trochę głośniej niż zwykle, by Frankie usłyszała jego głos ponad szumem wody. - Chciałem powiedzieć, że większość fajnych wspomnień z dzieciństwa mam z momentów, gdy ojciec gdzieś wyjeżdżał i zostawaliśmy bez niego. A potem sobie uświadomiłem… - krótka przerwa w mówieniu, gdy ściągał połowicznie rozpiętą koszulę przez głowę, jak na inteligenta przystało. - … że chyba powinienem coś wymyślić na pogrzeb. Ponownie odezwał się dopiero gdy wszedł już do wanny napełnionej ciepłą wodą - zostawił otwarte drzwi do łazienki, by Frankie mogła go słyszeć. - Jak przyjechałem do domu na boże narodzenie, byłem na pierwszym roku studiów, ojciec zrobił wielką imprezę świąteczną i jego asystentka obciągnęła mi w łazience. Myślisz, że to odpowiednia anegdotka na stypę? No wiesz, mógłbym powiedzieć, że ojciec sprawił, że doszedłem. Niezależnie od kontekstu, to chyba całkiem miło z jego strony - zauważył.

Frankie Stern
ambitny krab
nick
ODPOWIEDZ