kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
xx listopad 2021 xx
Po którejś z kolei wizycie w Shadow, człowiek stawał się zupełnie niewrażliwy na ten dziwny, metaliczny posmak w powietrzu. Jego uwadze umykały również ciężkie spojrzenia, wymieniane między siedzącymi przy barze jegomościami. Przestawała zachwycać ponętność kobiet (dziewczyn?), owijających się gibkimi ciałami wokół metalowych drążków. Ci, którzy pili, potwierdziliby pewnie, że wódka wydawała się mniej ostra, a palacze zlecieliby się zaraz, żeby oznajmić, że nikotyna wystarczała na krócej. Pozostali, którzy obijali się o siebie biodrami, mrużąc oczy w ekstatycznym amoku, wzruszyliby tylko mocniej ramionami.
Hector mógłby być jednym z nich.
Szczerzył radośnie zęby do dziewczyny o perlistym śmiechu i oczach szerokich jak ziemniaczane talarki. Dała mu jakieś tabletki za jedną trzecią średniej wartości na czarnym rynku, a teraz z (pozornym, zapewne) zaangażowaniem śledziła jego opowieści o szkolnym woźnym, którego pamiętał z pierwszych klas podstawówki. Nazywał się Goeffrey i wszyscy zawsze robili błąd, zapisując gdziekolwiek jego nazwisko. Miał duże, żółte zęby i ubierał się zawsze w dżinsowe ogrodniczki, w których (chociaż wyglądał przekomicznie) siał grozę między najmłodszą warstwą szkolnej gawiedzi. Był pierwszym do pogonienia jakiegoś dzieciaka przez wszystkie piętra szkolnych korytarzy jedynie za to, że ten zapomniał wytrzepać butów przed wejściem do szkoły. Dobrze, że z perspektywy czasu opowieści o Goeffreyu stawały się prześmiewcze, bo Hector nie zniósłby po raz drugi tego wszechogarniającego poczucia terroru, płynącego z samej świadomości, że piekielny woźny może czaić się gdzieś w pobliżu. Narkotykowa dziewczyna zaśmiewała się więc w najlepsze z kolejnych anegdotek, a Hector towarzyszył jej z najszczerszą przyjemnością, nadal nie mogąc nadziwić się niesamowitej barwie jej głosu. Kurtyna.
Tylko, że wcale nie.
- ... zagadaj do niej. To straszny skurwysyn, ten zasrany łysol. Mnie się nie wystraszy, ale ciebie... c i e b i e...
Zamrugał szybko, czując, że utracił co najmniej połowę jej wypowiedzi - wszystko było przesadnie szybkie i zakręcone. Rozumnie przestał się szczerzyć jak idiota, bo sprawa zdawała się wymagać od niego zupełnie innej postawy. Nie rozumiał do końca o kim mówiła jego rozmówczyni, dopóki nie powędrował roztropnie za jej spojrzeniem do przeciwnego końca baru, gdzie drobna brunetka rozmawiała o czymś ze wspomnianym przez dziewczynę łysolem. Zmrużył oczy, jakby przez moment nie docierało do niego jeszcze, czego się od niego oczekuje, aż w końcu odchrząknął, powracając odrobinę nieprzytomnym spojrzeniem do swojej rozmówczyni. Chyba zrozumiał, ale potrzebował jeszcze jej skinienia głową, żeby wiedzieć, że n a p e w n o o to chodziło. Dostał je. Do jasnej kurwy.
- Tutaj jesteś, Britt! - zakrzyknął ochoczo, kiedy już znalazł się tuż przy wskazanej sobie wcześniej parze. Wyciągnął ramię, aby objąć nieznajomą dziewczynę w pasie, jednocześnie mimochodem nawiązując kontakt wzrokowy z domniemanym agresorem, żeby zaraz utkwić wyczekujące spojrzenie w twarzy wybawianej z opresji damy. - Czekamy na ciebie właśnie: ja i moich pięciu rosłych kuzynów z Republiki Południowej Afryki; przeproś kolegę i zawijamy stąd - poinstruował zaraz, bez zająknięcia kłamiąc jak z nut. Uśmiechnął się jeszcze czarująco do łysola, mając nadzieję, że dziewczyna podchwyci jego fortel i wrócą zaraz we dwoje do jego uroczej koleżanki z przeciwległego końca baru.

Frankie Stern
niesamowity odkrywca
kaja
nienajlepsza asystentka — lorne bay
26 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Frankie jest bipolarna, więc z jej nastrojem jest jak w przejaskrawionym bollywoodzkim filmie: czasem słońce, czasem deszcz.

OBECNIE: OSZUKANE SŁOŃCE.
Frankie od kilku dni nie potrafiła wyplątać się z ciemności. Nie mogła też znaleźć kogoś, kto mógłby jej w tym pomóc. Mała żółta albo niebieska fiolka z lekami. Nie pamiętała już, na co pomagały zgodnie z przeznaczeniem, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, w czym pomagały jej. Za każdym razem, z każdą malutką tabletką wydawało jej się, że w tej ciemnej studni, w której się znalazła, zaczynało być widać światło. Pojedyncze strumienie, które wpadały do środka i miło sunęły po jej spragnionej słońca skórze.
Ciepło.
Światło.
Dobrze.
Zdecydowanie lepiej.
Ale zamiast poprawy nastroju, wciąż tkwiła w swojej dolnej części nastrojowej sinusoidy, w obskurnym Shadow, próbując namówić dawnego przyjaciela, żeby jej coś załatwił. Ale nie ma nic za darmo. Nie ma nic za darmo, Frankie. A Stern nie miała żadnej akceptowalnej społecznie waluty, którą mogłaby uregulować swoją należność. Nie robiła też t a k i c h rzeczy, więc pozornie uprzejma rozmowa zmieniała się w coraz większą irytację.
Chciała powiedzieć coś niemiłego. Coś, za co mogła oberwać. Nabrała już powietrza w płuca, kiedy ktoś zaczął mówić z nią.
Upewniła się jeszcze, przykładając palce do spierzchniętych ust. Tak. Ten głos nie wydobywał się za pomocą jej strun głosowych. Może wypiła już zbyt dużo, żeby sobie zaufać? Mruga powiekami, próbując odnaleźć się w nowej sytuacji
— C O? — pyta, ale jej rozmówca palcami zatopionymi w jej ramieniu sprowadza ją na ziemie. Ach tak, ratunek. Najwyraźniej go potrzebowała. Trzepocze więc ponownie powiekami z doklejonymi niebieskimi rzęsami i zwraca się w stronę swojego dotychczasowego towarzysza.
— ZAPOMNIAŁAM. Zupełnie zapomniałam, że widzimy się dzisiaj z tymi rosłymi CZARNOSKÓRYMI kolegami — dodaje w jej opinii bardzo istotną informację, ale tym samym całkowicie psuje ich wiarygodność. Nie planuje jednak sprawdzać, czy równie dorodny łysol z czerwonym karkiem nabrał się na tę zagrywkę. Chwyta chłopca za łokieć i w podskokach pędzi z nim w ciemność drugiej strony klubu. Światła odbijają się od błyszczących naklejek, które tkwią przyczepione do jej czoła, nad brwiami. Frankie lubi przepych i przesadę, ale tym razem powstrzymała się od założenia krótkiej, różowej peruki. Ta zarezerwowana jest na dobre dni. A te ostatnio nie mają w sobie nawet przebłysku przyjemności. Dlatego kiedy tylko mijają z Hectorem najbardziej oświetloną część klubu i tańczące dziewczyny, sztuczny uśmiech, przyklejony specjalnie dla mężczyzny, który miał jej załatwić prochy, przechodzi w nicość.
Znów jest nieszczęśliwą Frankie.
Zanurzoną w ciemności.
Z tym okropnym głosem, który podpowiada jej, że nic nie ma sensu.
Że nie warto się starać.
Że zawsze będzie tylko źle.
— Dałabym radę, wiesz. Mógłby mi załatwić coś, co poprawiłoby mi nastrój. Nie trzeba mnie ratować — mierzy go niezadowolonym spojrzeniem. Dużo ją kosztowało, żeby tu dzisiaj przyjść. Lubiła Hectora, zwłaszcza w swoich dobrych dniach, kiedy cały świat obdarzała miłością, ale nikogo nie dopuściła do siebie jeszcze w tych złych.
W złych ludzie ją irytowali. I byli niepotrzebni równie mocno, co ona sama.
Usiłowała zachować resztki taktu i namiastki sympatycznej osoby tylko przez wzgląd na to, że wciąż zawdzięcza mu najlepszą imprezę swojego życia. Chaotyczne wspięcie na wyżyny upojenia, wspaniałymi prochami oczywiście.

hector silva
ambitny krab
warren#4947
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Czarnoskórzy kuzyni być może byli wytworami hectorowej wyobraźni, za to facet, z którym Frankie postanowiła ubijać jakieś ciemne interesy był zdecydowanie zbyt rzeczywisty, zatem interwencja była nie tylko możliwa, ale wręcz w s k a z a n a, nawet jeśli Silva nie miał doświadczenia w bójkach i zdecydowanie preferował, żeby taki stan rzeczy się nie zmienił. To nic, że potencjalny rywal wyglądał, jakby od dawna ćpał zamiast jeść - z takimi to nigdy nie wiadomo, czy zaraz nie wyjadą ci ze swoimi niezbyt ciekawymi kolegami (takimi, którzy dla odmiany naprawdę istnieli) albo szkołą karate, wyuczonego za młodu. Powodów, żeby nie interweniować było zatem sporo, przy czym na samym ich czele stał fakt, że Hector swoją twarz akurat całkiem lubił i niezbyt podobała mu się idea zmasakrowania jej przez jakiegoś łysego ćpuna. Z drugiej strony było jednak głupie poczucie odpowiedzialności - bo co, jeśli tej sukinsyn coś jej zrobi? Albo - co gorsza - sprzeda jej jakieś gówno? Po prostu musiał posłuchać rady dziewczyny (na której poderwanie stracił szansę bezpowrotnie, bo kiedy - z Frankie pod ręką - odwrócił się z powrotem w jej stronę, już jej tam nie było).
Na szczęście podejrzany łysy w żaden sposób nie oponował zagarnięciu swojej towarzyszki rozmowy przez Hectora, więc cała akcja ratunkowa przebiegła sprawnie, z czego sam Silva był oczywiście niezwykle dumny. Tym bardziej zawiodła go reakcja Frankie. O co chodziło? Ona i zły humor? Wydawało mu się to być oksymoronami.
Zatrzymał się gwałtownie, stając naprzeciwko niej, z dłońmi opartymi na jej ramionach.
- Wiem, że nie trzeba cię ratować - oznajmił dosadnie, wciskając kciuki w miejsca pod jej obojczykami. - Ale ja mogę też ci coś załatwić; chcesz? - spytał, z nutą niecierpliwości w głosie. Czemu do niego nie napisała? Nie potrafił tego zrozumieć; wstydziła się go czy jaki chuj? Czemu wolała zaczepiać obcych, potencjalnie niebezpiecznych kolesi, niż zadzwonić do niego i spytać czy będzie w stanie coś ogarnąć? Zawsze był; co za retoryczne pytanie.
Tak samo jak jego chcesz, na które odpowiedź była przecież oczywista. Dlatego, odciągnąwszy ją już odpowiednio od potencjalnie niebezpiecznego gościa, zaczął rozglądać się za którymś ze swoich znanych kontaktów. Wyglądało na to, że w pobliżu akurat nie kręcił się nikt odpowiedni,ale czy to miało go powstrzymać? Nigdy nie było przecież za późno na rozwinięcie nowych znajomości. Nacisnął kciukiem na jej dłoń, jakby chciał przekazać jej, że zaraz wróci, a następnie skierował się do mężczyzny o odpowiednio sugerującym wyglądzie, który stał przy barze. Zdobycie pigułek o specyficznych kształtach i właściwościach nie zajęło wcale długo - raptem kilka głębszych pocałunków, podczas których nie wahał się łapać kontaktu wzrokowego z Frankie. Mężczyzna wcisnął mu je w tylną kieszeń spodni, zostawiając go z niezwykle specyficzną instrukcją, obejmującą odnalezienie go - razem z tą koleżanką -później (w domyśle: jak już będą oboje na tyle naćpani, żeby się z nim przespać, do czego - przynajmniej Hectorowi - nie było specjalnie blisko; facet miał dziwnie odstające zęby i zbyt duże, głęboko osadzone oczy. Być może był odrobinę wybredny, ale jakby nie patrzeć, nie przyszedł tutaj, żeby puszczać się z dilerem.
Zaprezentował Frankie jedną z wywalczonych tabletek.
- Zamknij oczy, otwórz buzię - zażądał, powoli zbliżając pigułkę do jej ust.

Frankie Stern
niesamowity odkrywca
kaja
ODPOWIEDZ