kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
xx listopad 2021 xx
Łatwo było uniewrażliwić się na ten specyficzny zapach potu, zmieszanego z alkoholowym fetorem i przyprawiony dziesiątkami tytoniowych oddechów - łatwo i dobrze, bo było to absolutną koniecznością, jeżeli chciało się w dalszym ciągu gnieździć gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi szemranymi typami, częstować krótkimi pocałunkami zaczepne dziewczęta i przyjmować bez zawahania aluminiową tackę (czy miała imitować srebro?) z jakimś parszywym gównem, nad którego pochodzeniem nie należało się zastanawiać. Tonąc we własnej hipokryzji, krótkim ruchem głowy odmawiał kolejnych szotów proponowanych mu hojnie przez dziewczyny w ciężkich, błyszczących kolczykach i ubranych zbyt drogo, jak na rangę tego klubu, mężczyzn w średnim wieku, przekładających sobie wymownie między palcami kredytowe karty. Wybuchał śmiechem, kiedy ktoś potykał się o własne nogi i wychodził zbyt często na papierosa, gdzie wymieniał się kilkoma słowami i względnie kolejną serią pocałunków z każdym, kto tylko mu to zaproponował. Niesamowite, jak szybko można było wmówić sobie, że tak właśnie wygląda definicja posiadania życia.
Zatopiwszy się w miękkich okowach jednej z położonych w odrobinę cichszym miejscu puf (to dobrze, bo basy odbijały się od jednej do drugiej strony głowy, jak pieprzona piłeczka ping-pongowa), z miłą szatynką ze zwężonymi źrenicami, wijącą się gdzieś pod jego ramieniem (to niezbyt dobrze, bo pewnie trzeba z nią będzie rozmawiać), wbijał bezmyślnie spojrzenie w światła tańczące po sylwetkach wijących się na parkiecie ludzi. On sam już dosyć się natańczył; czuł jak koszula nieprzyjemnie lepi mu się do ciała. Być może szatynce przeszkadzało to tak bardzo, że aż postanowiła zacząć majstrować coś przy jej guzikach - aż musiał chwycić ją za dłoń i odłożyć ją gdzieś na bok, mając w sobie jeszcze na tyle trzeźwego rozumu, żeby nie bawić się w takie gierki publicznie. Niestety, to spowodowało, że zaczęła mówić.
Mówiła dużo i nieskładnie, często zacinając się w pół słowa. Zdarzało jej się też przechodzić na język, którego Hector za cholerę nie rozumiał - nigdy nie był z niego poliglota. Potulnie jednak kiwał głową i pozwalał jej bawić się kosmykami włosów, które wiły mu się na czole. W tym czasie on obserwował rozmazaną obramówkę szminki, okalającą jej usta, aż wreszcie wymamrotała coś, co przypadkiem zrozumiał.
- Weźmiesz mi szamp...ana? Kociaku? - wybełkotała, a on, choć normalnie wzdrygnąłby się na tę zbędną pieszczotliwość, z zupełną obojętnością spojrzał jej w oczy.
- Wiesz, że za to nie zapłacę, prawda?
Burknęła w odpowiedzi coś niezrozumiałego, ale w końcu jakby kiwnęła głową. Westchnął przeciągle, jedynie przez krótkich parę sekund zastanawiając się czy moralnym nie byłoby przypadkiem jej odmówić. Powiedzieć, że nie powinna już pić, zabrać ją na dwór, żeby się przewietrzyła, może nawet zamówić jakiegoś ubera do domu.. Nienienie. Zbyt często brał w takich miejscach odpowiedzialność za ludzi, którzy zupełnie nie powinni go obchodzić. Powoli uczył się oziębłości, która znacznie ułatwiała życie.
Rozejrzał się niechętnie, próbując wyłapać wzrokiem jakąś kelnerkę, aż w końcu namierzył jedną, zaledwie kilka stolików dalej. Uniósł rękę do góry, mając nadzieję, że zauważy go i podejdzie. Bardzo nie miał ochoty teraz się podnosić - zwłaszcza, że miał wrażenie, że kiedy tylko się odsunie, miła szatynka zacznie krzyczeć albo wydrapie mu oczy.

Lisbeth Westbrook
niesamowity odkrywca
kaja
gimnastyczka artystyczna — reprezentująca Australię
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła Remigiusa, wierząc, że przez nią był nieszczęśliwy i jednocześnie odebrała sobie jedyny powód do szczęścia.
12.

Gdyby ktoś musiał wskazać w całym Lorne Bay jedno miejsce, do którego Lisbeth Westbrook pasuje najmniej, najpewniej byłoby to Shadow. Z tego też względu tak lubiła pracować w tym klubie. Nikt z jej bliskich, a było to grono niezwykle małe, nigdy by tu jej nie szukał, ani sam by tu nie trafił. Z początku źle się tu czuła, była wycofana, a przez Shadow każdego wieczoru przewijają się przecież istne tłumy. Przerażał ją widok striptizerek, ale szef nie był najgorszy. Pozwolił jej pracować na piętrze, na którym nie ma pół nagich albo też całkowicie nagich kobiet, przyjął ją do pracy zanim skończyła dwadzieścia jeden lat, bo uznał to za zabawne. Mogła też nosić swoje getry, bluzy i czapki z daszkiem, bo chyba miał w dupie PR, tylko na którymś etapie doszli do wniosku z innymi pracownikami, że lepiej, aby zrezygnowała z garderoby z różnymi napisami, bo przez te często ją ktoś zaczepiał. Niby wiedziała, że klub w mieście słynie z tego, że gnieżdżą się tu największe szumowiny, ale jako pracownik była chroniona, więc czuła się całkiem bezpiecznie. Nikt nie mógł jej dotknąć, mogła też odpyskować natrętowi, jeśli uważała, że powinna. Dla kogoś tak nieprzystosowanego do życia w społeczeństwie, jak Lisa, praca ta była idealna. Wcale nie potrzebowała pieniędzy, po prostu potrzebowała miejsca, w którym nie musiała o niczym myśleć. Zostawiać wszystko za drzwiami i nie przejmować się problemami, z którymi sobie nie radziła.
Była trochę, jak cień. Kompletnie nie ten typ kelnerki, który zagaduje klientów. Robiła swoje, burczała pod nosem, jak to ona i nie wchodziła w żadne inne interakcje. Szczególnie teraz potrzebowała tego wszystkiego, bo znów nie radziła sobie z życiem, karierą, relacjami z bliskimi. Miała wrażenie, że wszyscy ją kontrolują, a ona potrzebowała przestrzeni i jak śmiesznie to nie brzmi, tą znajdywała zwykle w Shadow.
Zbierała właśnie jakieś naczynia ze stolika, kiedy dostrzegła, że ktoś unosi rękę. Wolała takie przywoływanie, niż darcie się przez muzykę i inne odgłosy klubowe. Podeszła w kierunku chłopaka, bo nie był to mężczyzna, ale póki co patrzyła głównie pod swoje nogi, a nie na twarze. Nie lubiła kontaktu wzrokowego, z resztą miała tak od zawsze. Dlatego ludzie jej fobię społeczne mylnie nazywali byciem wyrachowaną. Teraz jednak, widząc pijaną dziewczynę, odruchowo uniosła spojrzenie, a chociaż interesowała się nieznajomą, to jej wzrok szybko przykuła znajoma twarz. Może nie taka znajoma, w szkole nie mieli ze sobą za wiele wspólnego. Z resztą Lisbeth z nikim praktycznie, poza swoją zmarłą przyjaciółką, nie miała wówczas niczego wspólnego.
- Podać coś? - zapytała, jak gdyby nigdy nic, ale zmarszczyła przy tym czoło, patrząc na niego podejrzliwie. Nie był za młody na takie miejsca? Jej spojrzenie dość sugestywnie przesunęło się po pijanej kobiecie. Niestety jej chłodny wyraz zdradzał, jakie ma zdanie o tym, co widzi. Niezbyt dobre i też... niekoniecznie cieszyło ją to, że wpadła tutaj na kogoś, kogo w teorii znała. To się raczej nie zdarzało, więc już cała była spięta. - Chociaż wam to już chyba wystarczy - rzuciła niby pod nosem, ale na tyle głośno, że spokojnie dało się to usłyszeć. Miała ochotę sobie pójść, ale nie chciała też robić niepotrzebnych scen, nawet jeśli całe życie w niewygodnych sytuacjach odwracała się na pięcie i po prostu odchodziła. Możliwe, że przez to też nie posiadała zbyt wielu - żadnych w zasadzie - przyjaciół.

hector silva
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Hector, pomimo bolesnej wręcz potrzeby stałego otaczania się przynajmniej kilkoma osobami, nigdy nie wiódł w szkole swojego towarzyskiego prymu. Znajomości zdobywał i rozwijał na podwórku, między dzieciakami innych rozpitych szumowin i drobnych kryminalistów, które często chodziły niedomyte i zapchane tanimi słodyczami zamiast obiadem - wśród swoich, bo tak było przecież najłatwiej. Nigdy nie czuł potrzeby wychodzenia poza swoją strefę komfortu, skoro w jej obrębie miał odpowiedni grunt pod budowanie najbardziej potrzebnych relacji; raz tylko dał się urobić na pójście na randkę z jedną z tych dziewczyn ze szkolnej kliki, czego żałował po jakichś piętnastu minutach nudnej jak flaki z kolei rozmowy. Nie mógł niestety szczycić się nieszufladkowaniem ludzi - przesadnie często zamykał ich sobie w wygodnych ramach odpowiednich stereotypów i pierwszych impresji, choć przecież jednocześnie tak strasznie bulwersował się widząc, jak społeczeństwo odpycha Perry'ego czy Divinę. Pieprzeni idiota.
Fakt, że mógł być odbiciem któregoś z nich byłby kosą pod żebra, dlatego udawał, że wcale tak nie jest; że nie uważa słodkiej szatynki u swojego boku za napaloną idiotkę, osiłka, który wpuszczał go na bramce za zmizerniałego brutala, a kelnerki, która nadchodziła właśnie w ich stronę za... za Lisbeth Westbrook, na przykład. Była długa, wysoka i przesadnie blada nawet w świetle prześlizgujących się po każdym kącie klubowego piętra reflektorów. Rozpoznałby ją z daleka, choć - jak pomyślał z przekąsem, zanim zdążył dłużej się nad tym zastanowić - przecież nie było zbyt wiele do pamiętania. Ot, kolejna pusta, rozpieszczona królewna, robiąca karierę w dyscyplinie, której trenowanie brzmiało jak największy wymysł bogatych ludzi, zaraz po wynalezieniu jachtów i jacuzzi. W jego wyobraźni osiąganie sukcesów w tych wszystkich wygibasach przypominało bardziej dziecięcą olimpiadę na wuefie niż faktyczny sposób zarabania na życie i... i może wcale się nie mylił, skoro spotykał Lisbeth właśnie teraz, w takich okolicznościach?
- Lizzie! Prawie cię nie poznałem, co za rzadki widok... - Wygłosił donośnie i z szerokim uśmiechem, jednocześnie jedną ręką odsuwając od siebie, trochę bardziej stanowczo niż wcześniej, pijaną dziewczynę. Mogła udawać, że się nie znali; mogła nawet rzucić zaraz coś o tym, że to chyba pomyłka - pewnie po prostu by się roześmiał. I nie uwierzyłby, oczywiście, bo coś w jej spojrzeniu (które dobiegało do niego topornie, walcząc ze wszystkimi przeszkodami po drodze) podpowiedziało mu, że musi pamiętać. Nawet jeśli nigdy nie był popularny, nawet jeśli od niej i jej przyjaciółki trzymał się zawsze na dystans, nawet jeśli dla kogoś takiego powinien być przecież łatwy do zapomnienia - podobnie zresztą jak ona dla niego, zlewając się z pozostałymi licealnymi gwiazdami, gdzieś poza jego zasięgiem.
Słysząc jej kąśliwy komentarz zaśmiał się już w głos, kręcąc głową. Jeden czy drugi syf, z którym miał do czynienia - czy to miało jakiekolwiek znaczenie, co wprawiało go w tak wyśmienity nastrój?
- Tak, też tak myślę... chyba moim daniem finałowym będzie patrzenie jak to ty kręcisz mi się koło dupy, chociaż przez caaaały czas życie sugerowało, że skończymy na odwrót, co nie? - Palantem był; w dodatku gadał od rzeczy, jakby co najmniej ten wcześniej wspomniany jacht zakupił osobiście za własne pieniądze; jakby nie był tu z przypadku, podbierając pigułki i proszki, które dawano mu za friko albo po dużych rabatach, kupując obcej dziewczynie szampana, za którego sama będzie musiała zapłacić. Szatynka w całej tej sytuacji zrobiła się natrętna jak mucha i ewidentnie nie podobało jej się, że uwaga Hectora została z niej całkowicie zdjęta i rozproszona. - Ale moja koleżanka napiłaby się szampana. Jak wrócisz, to możesz się do nas przysiąść, co? Poopowiadasz, jak tam te twoje... wstążki i kręciołki; zgaduję, że bosko - ton jego głosu, w opozycji do słów, nie ociekał w ogóle złośliwością, a wręcz przeciwnie - wydawał się przesadnie słodki i towarzyski, zupełnie jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że zachowuje się jak dupek. A zdawał. Naprawdę zdawał.

Lisbeth Westbrook
niesamowity odkrywca
kaja
gimnastyczka artystyczna — reprezentująca Australię
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła Remigiusa, wierząc, że przez nią był nieszczęśliwy i jednocześnie odebrała sobie jedyny powód do szczęścia.
Nie było to w żadnym stopniu przyjemne, spotkanie tutaj kogoś, kogo znała. Nigdy nie brała takiej możliwości pod uwagę, bo w zasadzie wydawało jej się, że z tej garstki znajomych, większość albo się tu nie pokaże, albo będzie ją ignorowało. Sama tak by się zachowała, gdyby nie fakt, że pracowała jako kelnerka. Nie lubiła interakcji z ludźmi. Czuła się przy nich osaczona, z tego też względu wiecznie chodziła w czapkach z daszkiem. Dawały jej poczucie bezpieczeństwa... dyrekcja szkolna o tym wiedziała, ale inne dzieciaki, słysząc o tym, że jej ojciec jest dyrektorem szpitala, a matka ordynatorem jednego z oddziałów, dopowiadali sobie sami... Była też zbyt nieśmiała, aby do kogoś zagadać, więc całkiem szybko zyskiwała łatkę rozpieszczonej panny, mającej się za lepszą od innych. Nigdy z resztą nie zrobiła nic, by zapobiec takiej szufladce. Była bolesnym wręcz przykładem fatalisty. Teraz jednak... wcale nie czuła się komfortowo, wcale nie chciała machnąć ręką. Źle się ostatnio działo w jej głowie, dodatkowe stresy były jak iskry opadające w pobliżu łatwopalnych materiałów.
- Wolę Lisbeth - poprawiła go po prostu, ale jak większość słów w jej ustach, uwaga ta brzmiała niezbyt przyjemnie. Lizzie... Mało kto ją tak nazywał. Nie przywykła do tego i jak do wszystkiego, co nie było dla niej powszechne, podchodziła, jak pies do jeża. Znów swoją uwagę poświęciła towarzyszce Hectora, którą ten odepchną. Czy zawsze był takim dupkiem? Czy nazywanie go dupkiem było trafne? Niewiele rozumiała z tej sytuacji, ale niekoniecznie jej się ona podobała. Skrzywiła się w odpowiedzi na jego śmiech i odruchowo poprawiła czapkę, pakując przy tym dłonie do kieszeni bluzy, jak przystało na profesjonalną kelnerkę wysokiej klasy. Jego słowa miały być jednak znacznie bardziej dotkliwe. Nie wiedziała, co ma mu powiedzieć, jedynie gapiąc się z szeroko otwartymi oczami. Nie przywykła do podobnych słów, bo też... nigdy za wiele nie obcowała z rówieśnikami, a już na pewno nie z chłopakami w swoim wieku, więc chociaż to żenujące, podobne wypowiedzi ją krępowały, a tego przecież nie mogła po sobie pokazać, duma nie pozwalała.
- Jesteś pijany - burknęła, zaciskając w kieszeni bluzy dłoń w pięść. - Lepiej uważaj w takich miejscach z podobnymi tekstami. Nie każdy pracownik klubu jest tak wyrozumiały, jak ja - dodała, przełykając przy tym ślinę. Nie była mistrzem rozmów, zwykle stawiała na ciszę i unikała dyskusji, ale niestety w obecnej sytuacji niekoniecznie mogła sobie na to pozwolić. Przynajmniej na zamówienie skinęła głową. W Shadow nie obowiązywała zasada nietrzeźwym alkoholu nie sprzedajemy. W zasadzie Lisa często miała wrażenie, że jest jedyną osobą w tym miejscu, która nie sięga po procenty. - Jakoś leci - odpowiedziała na te wstążki i kręciołki. Nie tak dawno wróciła z Olimpiady z brązem, ale wątpiła w to, że faktycznie miałaby przy nim usiąść i poplotkować. Odeszła więc po prostu, bez słowa i jakiejkolwiek kurtuazji i wróciła dopiero po pewnym czasie, z szampanem i przenośnym terminalem.
- Gotówką czy kartą? - zapytała, po tym, jak już postawiła wszystko na stole. - Nie przyniosłam najdroższego, uznaj to za akt dobrej woli - bo przecież mogła wykorzystać ich stan. Normalnie ktoś inny tak właśnie by zrobił. Nie miała pojęcia, jak wygląda jego życie, ale pamiętała, że w szkole nie należał do najbogatszych i określenie to było dość delikatne.

hector silva
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Lisbeth zaczynało się za ostro i kończyło zbyt nieprzewidywanie. Ktoś mógłby pomyśleć, że do Westbrookównej akurat pasowało całkiem nieźle, ale przecież to nie zmieniało faktu, że nie potrafiło za nic trzymać się hectorowego języka. W jego głowie było to imię starej dewotki, która przychodziła wszędzie obrażona na cały świat i zaglądała w kościele przez ramię sąsiadce siedzącej z przodu, żeby upewnić się, że ta ma otwarty katechizm na odpowiedniej stronie. Lisbeth Westbrook - jakiegokolwiek nie miał o niej zdania - zasługiwała chyba na coś lepszego niż odbijający się chórem od wysokich ścian klasztoru gospel. Chyba. Na pewno do żadnego zakonu nie wpuściliby jej wystrojonej tak, jak do pracy w Shadow. Pamiętał ją za jej czapki z daszkiem i zbyt duże bluzy jeszcze ze szkoły, ale nie przywiązywał wtedy do tych akcesoriów zbyt dużej uwagi, uznając, że to jakaś dziwna moda bogatych dzieciaków, której nie rozumiał. Może to wciąż moda - po prostu ciągnąca się przez dobre parę lat, chociaż teraz był raczej pewny, że w grę wchodzi jakieś osobiste dziwactwo. Cóż, kim był, żeby oceniać?
Lizzie za to pasowało jej idealnie; zdrobniałe, tak jak drobna była ona cała i krótkie, i trochę też przesadnie pieszczotliwe - zdaniem Hectora: idealne odzwierciedlenie rozpuszczonej panienki, która gówno wiedziała o tym, co to znaczy, że jest ci ciężko, że na coś cię nie stać albo czegoś nie umiesz zrobić. Kurwa, gdyby go na długość ręki dopuścili do życia, którego ona wiodła w jego (bujnej od zawsze) wyobraźni, to już nic nigdy nie musiałoby go obchodzić - zamknąłby matkę w jakiejś pierwszorzędnej klinice, żeby ją leczyli, a nie trzymali w klatce jak zwierzę, przeprowadziłby się z bratem do jakiejś bezpieczniejszej dzielnicy (takiej, w której nie musiałby codziennie odbierać go ze szkoły), dostałby prawo do opieki bez kiwnięcia palcem. Rzuciłby tę ostatnią fuchę w kinie, z której było gówno a nie pieniądze i może w ogóle już nie musiałby pracować? Zrobiłby prawo jazdy, żeby móc zabierać Nullaha na całoweekendowe wycieczki poza hrabstwo. Mógłby kupić mu ubrania takie, jakie mu się podobały; przestać mu wciskać te stare i znoszone po sobie.
Mógłby. Ale na to nie było szans, bo nie był Lisbeth-nie-Lizzie-Westbrook. Mógł więc jedynie roześmiać jej się prosto w twarz na dźwięk tego wysuniętego przez nią naprędce wniosku.
- Słońce, ja nigdy nie jestem pijany - zabrzmiał więc przesadnie protekcjonalnie. - Ty za to nie dość, że jesteś wyrozumiała, to masz tu jeszcze najfajniejszą czapkę, poważnie. Co tam jest napisane...? - Pewnie twoja stara. Albo nic w ogóle. No nieważne, bo jego Lizzie uznała zaraz, że wystarczająco się pośmiali i odeszła. Przez chwilę spoglądał za nią nieprzytomnie, jakby zupełnie nie pamiętając już, że zawołał ją, żeby zamówić szampana swojej... koleżance? Która, swoją drogą, ciągle coś do niego mówiła, więc tym razem - żeby nie wyjść na skończonego buca - zdecydował się odchrząknąć pytająco, dając jej do zrozumienia, że chuja tam wie, o czym ona mówi.
- Powiedziałam - podjęła więc chwiejnie, praktycznie przyciskając mu mokre od ciągłego oblizywania wargi do ucha - że pewnie daje pod ladą za dziesięć dolców.
Ostrożnie odsunął się od jej wydętych warg, wzdychając przy tym ciężko.
- Czemu wy zawsze musicie być dla siebie takie wredne, co? - zagaił retorycznie, mając oczywiście na myśli cały rodzaj kobiecy, nie te dwie konkretne jego przedstawicielki. - Może byś wróciła do swoich koleżanek, co? Tak się nudzą bez ciebie, biedne... - Pewnie odetchnęły z ulgą. Dziewczyna przez zbyt długą chwilę patrzyła na niego z mało rozumną konsternacją, a potem kelnerka wróciła z zamówionym przez nich szampanem. Słysząc jej odzywkę, nie mógł powstrzymać prychnięcia.
- Słyszysz, Maddie? Akt dobrej woli. Nie patrz tak na mnie; mówiłem, że ja za to nie płacę - wzbronił się zaraz, widząc u swojej tegonocnej towarzyszki swojego rodzaju najeżenie. Może przez to, że na dziewięćdziesiąt procent nie miała na imię Maddie? A może do końca miała nadzieję, że zrobi z niego jelenia? W końcu, niechętnie wysuwając się spod hectorowego ramienia, chwiejnie stanęła o własnych nogach, bez słowa przykładając kartę do terminala. Przeszła trzy kroki, nazwała go chujem i - w końcu - chyba posłuchała rady o powrocie do koleżanek. Chyba. Chociaż, prawdę mówiąc, niekoniecznie go to interesowało. Chwycił za kieliszek z szampanem, żeby zaraz wysunąć go w stronę Westbrookównej.
- Nie masz teraz wyjścia, Lizzie, musisz ze mną usiąść i się napić. Szkoda, żeby się zmarnowało, nie?

Lisbeth Westbrook
niesamowity odkrywca
kaja
gimnastyczka artystyczna — reprezentująca Australię
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła Remigiusa, wierząc, że przez nią był nieszczęśliwy i jednocześnie odebrała sobie jedyny powód do szczęścia.
Dla Lisbeth skrót Lizzie był zbyt typowy, bo chociaż nigdy nie pragnęła być wyjątkowa, to miło było wiedzieć, że chociaż jej imię nie stanowi propozycji powielanej przez co drugich rodziców. Nie planowała jednak wykłócać się z Hectorem o to, jak ten będzie do niej mówił. Chociaż to niegrzeczne, ostatecznie nieszczególnie dbała o to, jak ludzie ją nazywali, pewnie dlatego tak mało bliskich miała w swoim otoczeniu. Nie potrafiła wyjść poza własną strefę komfortu, peszyła się w towarzystwie, którego nie znała dobrze i przez to też, nie dawała mu nawet szansy na poznanie. Za bardzo się bała, już od najmłodszych lat będąc zbyt wycofaną i nieśmiałą. Z czasem znalazła na to wszystko swój własny sposób, chociaż dla osób postronnych, mógł sprawiać mylne wrażenie, przez które taki Hector, ale też wiele innych osób, postrzegało ją właśnie, jak rozpieszczoną pannę, która ma siebie za lepszą.
Posłała mu jedynie przeciągłe spojrzenie, zanim odeszła w stronę baru, na pytanie o czapkę nie odpowiadając wcale. Poprawiła ją odruchowo, uważając, że wdawanie się w dyskusje nie będzie dobrym posunięciem. W zasadzie liczyła na to, że zaniesie im tego szampana i sobie pójdzie, a pijany Hector zapomni o tym spotkaniu. Wylądowanie w samym środku jakiejś niezrozumiałej przez nią dramy, na pewno nie było jej na rękę, a mimo to stała, patrząc na niknącą w tłumie dziewczynę, która przed tym, jak sobie poszła, obrzuciła jeszcze Hectora niewybrednym epitetem. Przynajmniej fakt, że nieznajoma była w stanie chodzić, jakoś pozwolił Lisie nieco się rozluźnić.
- W zasadzie w dalszym ciągu mam wyjście - odpowiedziała spokojnie, przenosząc spojrzenie ponownie na Hectora. Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, z jedną brwią nieco uniesioną. Cóż on chciał osiągnąć? - Jestem w pracy - przypomniała mu, kiedy jej wzrok prześlizgnął się po kieliszku z alkoholem. Wolała się wzbraniać przed procentami. Nigdy nie chodziła na żadne imprezy, poza swoim małym załamaniem nerwowym sprzed kilku miesięcy, kiedy to pierwszy raz spróbowała tego młodzieńczego życia bez zasad i nieszczególnie wzbraniała się przed piciem.
- Nie chciałam, żeby przeze mnie twoja... dziewczyna? się na ciebie obraziła - wolała to sprostować, bo nie lubiła niejasnych sytuacji, chociaż jednocześnie była mistrzynią podobnych. Zwykle tam gdzie się pojawiała, jakimś cudem wszystko zaczynało się psuć. Taki naturalny talent, jej drugi, zaraz po gimnastyce. - W każdym razie... nie ma co udawać, że jesteśmy starymi przyjaciółmi. Lepiej pójdę - zaproponowała, wierząc, że przemawia przez nią racjonalność i nic poza nią. Na pewno nie domyśliłaby się, że jej słowa mogłyby zabrzmieć nieprzyjemnie. Miała duży problem z ocenieniem tego, co wypada powiedzieć, a co lepiej zachować dla siebie, bo zwyczajnie rzadko kiedy z kimkolwiek rozmawiała, a rodzina była przyzwyczajona do jej niekoniecznie typowych odzywek.

hector silva
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Osoby takie jak Lisbeth w równej mierze drażniły go, co interesowały. Fakt, że w ocenie ich był bardzo surowy, ale zgorzkniałość musiał wyssać chyba z mlekiem matki, która zawsze narzekała na nowobogackich, nie przejmując się zanadto rozróżnieniem ich od tych, od których cuchnęło kradzionymi od pokoleń, starymi pieniędzmi. Pamiętał jak siedział głodny w fotelu, czekając aż mama zrobi mu kanapkę, a ona wzdychając ciężko, chuchała mu w twarz tytoniowo-alkoholowym oddechem, tłumacząc, że to wszystko nie jej wina; to wina społeczeństwa. Nie rozumiał wtedy, ale z biegiem lat pojął chyba, co miała wtedy na myśli. Czy jakkolwiek usprawiedliwiało to te wszystkie dni, kiedy spanikowany chodził z latarką po sąsiedzkich ogródkach, szukając jakiegokolwiek śladu jej obecności, podczas gdy ona balowała w najlepsze z którymś z owianych złą sławą sąsiadów, jakby zapomniwszy zupełnie, że ma pod opieką dziecko? Chyba nie, ale to nie zmieniało faktu, że wciąż miał dla matki więcej wyrozumiałości, niż dla takich jak Lisbeth; takich, którzy mieli wszystko na wyciągnięcie ręki, a i tak krążyli między stolikami w spelunach, takich jak Shadow. Nieważne czy w charakterze klienta, czy pracownika - wnioski były takie same.
Wnioski o wielkich szansach, zaprzepaszczonych przez jakieś bzdury, z którymi o n na pewno przecież dałby sobie radę. Wiedział o tym; manifestował to. Musiałby. Ale w nim nikt nigdy nie pokładał nadziei, a wydobywanie jej z samego siebie na wierzch okazało się z czasem zbyt trudne. Pozostała mu więc tylko ta niezdrowa zawiść i sarkazm, przebijający się przez wypowiedzi.
- Co z tego? - Wątpił, żeby utrata pracy jakkolwiek ją zabolała; ba! Wątpił w to, że w takim miejscu jak Shadow ktoś zorientowałby się, że miała za sobą kieliszka jakiegoś lurowatego szampana. Nie miał zamiaru jednak być tym typem, który wmuszał w kogoś alkohol - mimo wszystko miał jakieś swoje wartości. Skoro sam wzbraniał się od procentów, nie miał zamiaru tym bardziej namiętnie nakłaniać innych do ich skosztowania. Dlatego też zdecydował się porzucić ten temat, nie dodając jednak od siebie nic, co miałoby przekonać ją, że okej, że to w porządku, że nie chce. Był przekonany, że przez całe dzieciństwo ludzie klepali ją po główce, mówiąc, że jej wybory są najważniejsze i najlepsze. Z kolei na tekst o dziewczynie roześmiał się serdecznie, chociaż nie miał zamiaru zdradzić, że Maddie, która chyba miała na imię Lucy albo Ivy, była mu osobą bardziej obcą niż Lisbeth.
- Nie no, spokojnie. Jesteśmy w otwartym związku; nawet bardzo otwartym, prawdę mówiąc. Nie będzie zazdrosna o to, że ze mną rozmawiasz, a ja i tak nie mam zamiaru proponować ci seksu w łazience. Jesteś na to za dobra - gdyby ktoś spytał go teraz, czy to miał być jakiś specyficzny rodzaj flirtu, czy zwykłe dokuczenie, sam pewnie by nie wiedział, ale to nie była zagwozdka na teraz. Przesunął się do krawędzi kanapy, teraz wyraźnie robiąc jej miejsce obok siebie. - Daj spokój, chcę tylko pogadać. Poradzą sobie bez ciebie przez pięć minut - zapewnił ją, bo - z całym szacunkiem - naprawdę nie uważał Shadow za miejsce, którego szefostwo przykładało taką koronną wagę do tego czy pracownicy ogarniają należycie swoje obowiązki czy nie.
- Nie jest ci mnie żal? Patrz, Maddie poszła do psiapsiółek i zostawiła mnie samego; nie ma do kogo mordy otworzyć. Opowiedz mi, co takiego sprawiło, że nasza szkolna medalistka szwenda się po miejscach takich jak to. Nie będę oceniać, bo też się tu szwendam - uśmiechnął się kwaśno, przechylając lekko głowę, żeby przyjrzeć jej się dokładniej. Nie wiedział, skąd nagle w nim taka przejmująca potrzeba, żeby poznać tę dziwną cząstkę jej historii. Pewnie to któraś z tych fikuśnych tabletek, których działanie powoli się rozmywało. Na szczęście miał w kieszeni jeszcze jedną, więc wydobył ją zaraz, żeby bez pomyślunku przedzielić ją na pół.
- Chcesz? - zaoferował hojnie, wyciągając w jej stronę dłoń z połówką tabletki. Drugą zdążył już wsunąć między wargi, nie potrzebując specjalnie niczego do popicia (nie, żeby opcji było wiele). Skąd mógł wiedzieć - może podobnie jak on Lizzie odrzucała upojenie alkoholowe na rzecz odrobinę innej stymulacji? Nie miał zamiaru być burakiem i tak po prostu się nie podzielić.

Lisbeth Westbrook
niesamowity odkrywca
kaja
gimnastyczka artystyczna — reprezentująca Australię
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła Remigiusa, wierząc, że przez nią był nieszczęśliwy i jednocześnie odebrała sobie jedyny powód do szczęścia.
Zdawała sobie sprawę z tego, że osobom takim, jak ona, trudno przekuć majątek rodzinny na korzyści towarzyskie. Ktoś z większą charyzmą pewnie potrafiłby korzystać z tego tak, by zdobywać przyjaciół i stale być w centrum zainteresowania, a ona ze swoim wycofaniem co najwyżej mogła uchodzić za wyniosłą księżniczkę, nie dopuszczającą do siebie gorszych w jej mniemaniu ludzi. Nic bardziej mylnego, ale nie wiedziała, jak to zmienić, jak siebie sprzedać, jak pokazać, że nie taki diabeł straszny. Pozwalała więc większości uważać ją za najgorszy sort snoba, chociaż do snobów nigdy nie należała. Nie potrafiła odciąć się finansowo od rodziców, ale próbowała... Shadow było jej jedyną opcją, w takim miejscu ani rodzice, ani też ich dystyngowani znajomi nie zwykli bywać. Gdyby mama bądź tata dowiedzieliby się, że poświęca swój czas na taką pracę, natychmiast powiedzieliby, że powinna z tym skończyć, że oni ją utrzymają, bo przecież mogą, a ona powinna się skupić na treningach, terapii na którą nigdy nie chodziła, no i na sobie, tak po prostu.
Skrzywiła się nieładnie, ale sama nie wiedziała co ma mu odpowiedzieć, bo i faktycznie mogłaby zrobić sobie przerwę. Nikt jej tutaj nie pilnował. O ile nie zrobiło się czegoś złego, praca w tym klubie była zaskakująco spokojna. Pracowników doglądała ochrona, ludzi z Shadow się nie tykało, co doceniała, ale wiedziała też, że osoby postronne by tego nie zrozumiały. Jej rodzina na przykład na pewno nie cieszyłaby się z tego immunitetu.
- Osobliwy komplement - mruknęła, marszcząc nos na wzmiankę o propozycji, której nie zamierzał jej składać. Zastanawiało ją, czy dla innych jest dziewczyną, która mogłaby na coś takiego przystać, czy w ich oczach posiada doświadczenie w sprawach damsko-męskich, w których jednak była dość do tyłu. - Skoro tak ci zależy - nie rozumiała o czym mógłby chcieć z nią rozmawiać i kiedyś, stara Lisa po prostu by sobie poszła, nie przejmując się namowami, ale nieco się w niej zmieniło. Niezbyt wiele, ale nie skreślała od razu każdej interakcji z ludźmi, nawet jeśli w dalszym ciągu się ich bała. - Ale może powstrzymaj się od niesmacznych uwag - mimo wszystko w dalszym ciągu była sobą, prawda? Nawet nie chodziło o to, że ją gorszyły, bardziej zawstydzały i sprawiały, że Lisbeth nie miała pojęcia, jak się zachować. Trochę, jak małe dziecko, przy którym ktoś się pocałował.
- Chcesz, żebym ci się zwierzała? - zapytała, po chwili wahania zajmując te miejsce obok niego, chociaż w przeciwieństwie do Hectora, siedziała dość sztywno i wybitnie poprawnie. - Po co ci to wiedzieć? - przechyliła głowę, przyglądając mu się bacznie. - Nie na rękę mi o tym mówić - dodała ciszej, mając nadzieję, że to go zniechęci, a nie wzbudzi w nim ciekawość. Nie sądziła aby ją lubił, bo mało kto ją lubił, więc co by zrobiła, gdyby zechciał jej zaszkodzić? Czy ktoś taki, jak on, byłby w stanie pójść do jej rodziców kablować na ich córkę? Nie była pewna, ale od zawsze cechowała ją przesadna ostrożności i nieufność. Zamyśliła się więc na tym i z lekkim opóźnieniem zrozumiała, co połkną i oferował jej Hector. Możliwe, że zadziałała impulsywnie, ale w jednej chwili złapała go za szczękę, otwierając szerzej oczy.
- OSZALAŁEŚ!? - warknęła, chociaż w klubie nie robiło to żadnego wrażenia i nawet nikt na nich nie spojrzał. Nie dbała o to. - Co to za świństwo!? - spanikowała nieco, nie była żadną ryzykantką i jednak wierzyła, że narkotyki są złe, a teraz usiadła przy kimś, kto chyba jakieś zażył. Po prostu cudownie. Raz na rok zdecyduje się z kimś porozmawiać i tak to się kończy. - Wypluwaj to, chcesz sobie zniszczyć życie? - zażądała, już podstawiając mu rękę pod usta, jakby była sędziwą nauczycielką, a nie jego rówieśnicą. Kupił to gdzieś tutaj? Nie miała pojęcia, co robić, nikt nigdy przy niej niczego takiego nie zażywał.

hector silva
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Czy mu zależało? Oczywiście, że tak! Każde ubarwienie tej paradoksalnie monotonnej w swojej nieprzewidywalności nocy wydawało się przecież błogosławieństwem. Jasne, mógł spędzić czas z Maddie albo którąś z jej koleżanek (albo ze wszystkimi równocześnie - bo przecież homo sum et nil humanum, a me alienum esse puto; tyle pamiętał ze szkoły, z wkuwania nikomu na co dzień niepotrzebnych, łacińskich sentencji, w świecie których osoby takie jak Lisbeth, jego zdaniem, poruszały się płynnie i niewzruszenie, bez kiwnięcia palcem czy mrugnięcia okiem). Inną sprawą było, że jego zdaniem w ogóle zbyt wiele rzeczy przychodziło nieodpowiednim osobom bez żadnego wysiłku; te same osoby oczywiście wypalały mu na karku krwawe znamiona, kiedy szedł w imieniu matki i swoim odebrać stosowną rentę. Ostatnio był na to wyczulony bardziej niż zazwyczaj; podobnie d/wrażliwy stał się także na wszelkie ornamenty świadczące o zamożności, którymi dziewczęta obwieszały się nieskromnie, paradując w najdroższych obcasach, jakie dało się wyhaczyć w tym sezonie. Lubił całować je mocno (dziewczęta, nie obcasy), czasem sięgając dłonią ku sprośnym nadgarstkom, z których podobne złote artefakty zsuwały się gładko do jego kieszeni. I być może był głupi, ale zamiast zanieść te wszystkie łupy do lombardu i uczynić z nich jakiś sensowny, spieniężony pożytek, on gromadził je w kanapie w salonie (który, swoją drogą, od dłuższego czasu zastępował mu dzieloną z Nullahem sypialnię), skrzętnie ukryte przez żarłocznymi, matczynymi pazurami, gotowymi zaraz wyszarpać je z kryjówki i zaprzepaścić bezpowrotnie za kilka butelek taniej gorzały. Można było powiedzieć, że sypiał na grubych pieniądzach i z tą myślą jakoś wygodniej było mu zasypiać.
Lisbeth stała (a zaraz - siedziała) przy nim oskubana ze wszystkich błyskotek, śmiesznie łysa w tej swojej doniosłości, chociaż było w tym coś urzekającego. Niesmaczne uwagi nijak nie pasowały do tej skulonej w za dużej bluzie (ze strachu skulonej? z niepewności? przed nim? przed innymi?) postaci, także na jej życzenie kiwnął tylko z uśmiechem głową.
- Jak to: po co? Oj, Lizzie, czy ciebie na tych olimpiadach nie zapoznano z czymś takim jak rozmowa? O zacieśnianiu więzów nawet nie wspominam, bo tak samo nie mam ochoty robić tego z tobą, jak ty ze mną - trochę ściemniał, trochę bajdurzył bez sensu; i tak zbyt skupiony był teraz na kolejnej myśli, która zdążyła już zaskoczyć w głowie. - Obiecuję, że nie jestem przyczajonym reporterem, w chuju mam twoje sportowe wygibasy. Pokaż mi trochę siebie, Lizzie. - To nic, że nie chciała mówić, przecież nie był tutaj po to, żeby ją do tego zmuszać. Niech milczy, jeśli chce, może potrzebowała do tego przyjaznej przestrzeni. Jemu wystarczyło, że siedziała z nim, także mógł szczerzyć się do niej głupio, snując własne, całkiem już sprecyzowane plany...
których ściśle zaplanowany przebieg zmącił nagły zamęt, wywołany przez jego filigranową towarzyszkę. Otworzył szeroko oczy, nie do końca pewien jak powinien zareagować na ten gwałtowny ruch, którego padł właśnie ofiarą (???). To nic, że tabletkę zdążył już dawno połknąć, a dłoń z tą połówką, którą częstował swoją towarzyszkę, miał wciąż wysuniętą bez sensu i pomysłu na to, co miał niby z nią zrobić, zważywszy, że wciąż miał Lisbeth wiszącą nad sobą, z dłońmi na jego szczęce i podbródku. Oczywiście, myśl, żeby ją pocałować była gwałtowna, impulsywna i całkiem odseparowana od tego, kim właściwie była osoba, która znalazła się tak blisko (ciało do ciała, tak? tylko ciało, głowa i tak bywała gdzieś w chmurach) - zdążył jednak odsunąć ją od siebie (myśl, nie Lisbeth), bo nawet on zdążył wywnioskować, że całowanie dziewczyny, która miała opory, żeby usiąść z nim ramię w ramię, może nie był najlepszym pomysłem.
- CO. - Jak żałosnym był fakt, że to jedyne, na co był w stanie się zdobyć, poza delikatnym pochwyceniu jej (łysego) nadgarstka, żeby delikatnie nakłonić ją do zdjęcia palców z jego szczęki. - Słuchaj, nie musisz nic brać, jak nie chcesz. Ale ogarnij się, bo zaraz kogoś tu przywieje... - Kogoś, na przykład jakiegoś goryla z ochrony, który zdążył już zawiesić na nich spojrzenie, a nawet wykonać szereg gestów, które sugerowały, że ruszy zaraz w ich stronę. Niedobrze.

Lisbeth Westbrook
niesamowity odkrywca
kaja
gimnastyczka artystyczna — reprezentująca Australię
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła Remigiusa, wierząc, że przez nią był nieszczęśliwy i jednocześnie odebrała sobie jedyny powód do szczęścia.
Szkoda, że nie wiedziała, jak Hector ją postrzegał. Może wówczas pozbyłaby się chociaż części swoich kompleksów, bo przecież zawsze namiętnie odpychała od siebie myśli, że ktoś mógłby w ogóle widzieć w niej coś wartościowego. Nawet jeśli Silva wartościami tymi gardził, to pogarda ta była dowodem tego, że jednak Lisa zbyt krytycznie siebie postrzegała. Wiecznie wytykała sobie tylko swoje wady, ale też przez to, że wiele z nich było prawdom. Jak chociażby to, że osobliwa z niej była dziewczyna, że całą swoją młodość straciła, nie potrafiła wyluzować, bała się ludzi i unikała ich, jak ognia. Shadow też działało, jak pewnego rodzaju pokuta, po śmierci jej przyjaciółki. O wiele przyjemniej byłoby chować się w kącie, ale nie miała do tego prawa, nie po tym, co przez nią się stało, nawet jeśli wszyscy wmawiali jej, że w wypadku nie było jej winy. Na pewno nie było po niej widać, że pochodzi z zamożnej rodziny. Nigdy w zasadzie. Biżuterii nie nosiła, nie miała nawet przekutych uszu, co nie tak dawno zostało jej wytknięte. Mimo, że lubiła ładne stroje, wstydziła się je zakładać, wolała getry, za duże bluzy i czapki z daszkiem. Brak makijażu i włosy złapane w kucyk. Po prostu tak nie była na świeczniku, a brakowało jej charyzmy, by lubić uwagę tłumów. Poczuła się więc tak, jakby Hector precyzyjnie wbił jej szpilę... wiedziała, że nie potrafi rozmawiać. Często w stresie dukała pod nosem, sława nieraz dobierając losowo, gubiąc sens zdania.
- Pewnie niewiele wiesz o gimnastyce artystycznej, ale nie rozmawia się w trakcie występów - mruknęła, nieco urażona, to też jej słowa były dość cięte. Powinna była zignorować pewnego rodzaju zaczepkę, jednak nie umiała być po prostu sympatyczna. Nie potrafiła też wyzbyć się szczerości względem innych, a przy tym kłamać na swój temat, aby nikogo nie dopuścić. Dlatego nie dogadywała się z większością swoich rówieśnic... z resztą z młodszymi i starszymi kobietami też miała problem. Przy mamie starała się nieco bardziej, ale też widziała, że nie takiej córki Olivia by sobie życzyła, mimo, że zawsze okazywała Lisbeth swoją miłość. - A widzisz, prędzej bym ci opowiedziała o tych wygibasach... nie spoufalam się z klientami klubu, to nierozsądne - zadarła trochę brodę, jeszcze zanim wybuchła w niej panika wywołana narkotykami, które zażył jej rówieśnik. Po tym była już przerażona i nieszczególnie pamiętała o tym, by się dystansować z przesadną dbałością. W swoim życiu całowała się tylko z jedną osobą, więc nadal miała problem wyczucia chwili, w której być może ktoś pomyślał o złączeniu z nią ust. Pewnie dlatego kompletnie nie przejmowała się tym, jak mogło to wyglądać.
- Ja mam się ogarnąć? - poczuła, jak wzbiera w niej złość, ale obejrzała się przez ramię na ochroniarza i skinęła mu głową. Była ostatnia do robienia scen, nienawidziła tego, jednak serce nadal biło jej spanikowane i jeszcze chwilę nie puszczała jego twarzy. - Czy ciebie popieprzyło? - rzadko przeklinała, ale teraz potrzebowała podobnej dosadności. - Nie masz przypadkiem młodszego brata? - to że z prawie nikim ze szkoły nie rozmawiała, nie oznaczało, że nie obserwowała otoczenia. Jakby nie patrzeć, często - chociaż to wybitnie żałosne - żyła cudzym życiem, bo własnego nie miała. Może nie było tak w przypadku Hectora, ale pamiętała to i owo. - Chcesz, żeby policja w środku nocy go poinformowała o tym, żeś się zaćpał na śmierć? - może przesadzała, nie znała się na prochach i była też paranoicznie ostrożna i rozsądna. Nie pozostawiała przestrzeni na zabawę, bo miała z tym problem, tak? Wszystko było, jak od linijki i często nie rozumiała, gdy inni zachowywali się inaczej.

hector silva
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Miała absolutną rację - nie wiedział o gimnastyce artystycznej zupełnie niczego. Kojarzyła mu się zawsze raczej z burżujską fanaberią, niż z prawdziwym sportem, do którego zresztą też miał całkiem ambiwalentny stosunek. Nie pałał miłością do śledzenia rozgrywek przez bzyczący irytująco ekran przestarzałego telewizora, który siedział w salonie, choć czasem sprawdzał w internecie wyniki najważniejszych meczów czy osiągnięć rodzimych zawodników, żeby nie zbaranieć podczas rozmowy z kimś nowym. Miała rację, ale on - nawet głęboko nietrzeźwy - nie miał w sobie na tyle pokory, żeby jej ją przyznać. Miał za to serdecznie dosyć tych drobnych uszczypliwości, na których opierali tę wymianę zdań; nawet, jeśli były całkiem urocze. Tak jak ten cały tekst o spoufalaniu z klientami, zupełnie jakby chciała wyznaczyć jakąś do bólu sztuczną granicę, którą mogłaby ich od siebie rozdzielić, w imię zbędnego podziału na swój i nie-swój. Jeżeli Lisbeth w tym właśnie momencie decydowała się, żeby postawić na dystansowanie, to on wręcz przeciwnie - miał ochotę nadal ciągnąć ją za język, bo głupią satysfakcję dawała mu myśl, że naciągnął go chociaż trochę.
Za to reakcja dziewczyny na miękkie - w gruncie rzeczy - narkotyki była czymś, czego zupełnie nie wziął pod uwagę. Halo, uznał przecież, że skoro pracowała w Shadow, to musiała na co dzień naoglądać się dużo gorszych rzeczy niż zarzucenie szybkiej molly dla podbicia haju - najwyraźniej jednak się przeliczył. Całe szczęście, że Lisbeth miała na tyle przyzwoitości, żeby odesłać tego goryla, który czaił się już na nich ze swoimi wielkimi łapami - dużo większymi niż drobne dłonie dziewczyny, których palce zaciskały się nadal na jego twarzy.
Na zarzut, że go popieprzyło, był już gotów odwarknąć, że chyba ją, balansując gdzieś pomiędzy zirytowaniem i rozbawieniem, bo jej reakcja wydawała mu się komicznie przerysowana, jak w jednym z tych starych filmów, które wrzucali czasem na ekran w jego pracy, ku uciesze kilku starych dziadów, którzy zawsze pojawiali się na tych retroseansach. Był gotów, ale wnet zamilknął, czując jak puls przyspiesza mu nagle, gdy ta przywołała w swoich słowach Nullaha. Nie miała prawda; o czym ona pierdoliła? Musiał zamrugać pospiesznie, wkładając w tę czynność całą swoją energię i skupienie - błędnie, bo dziewczyna w międzyczasie zdążyła już wycisnąć z siebie do końca tę moralizatorską anegdotkę.
- Och, zamknij się już. - Zacisnął palce na jej nadgarstku, już mniej delikatnie, ale bardziej stanowczo odsuwając jej dłoń od swojej twarzy. Zabrzmiało to dużo bardziej antypatycznie, niż miał w zamiarze, a głos zadrżał niebezpiecznie, pozbawiając tego nakazu całego jego agresywnego, w gruncie rzeczy, wydźwięku. - Na chuj mieszasz w to mojego brata? Co ty możesz wiedzieć w ogóle o... - urwał, zupełnie niechętny do dzielenia się z nią jakąkolwiek głębszą myślą - zakładając, że na takie było w ogóle jeszcze miejsce gdzieś w tym teraz zaplątanym jak węzeł gordyjski umyśle. Zaciągnął się mocno dusznym powietrzem, które dudniło w płucach Shadow. Musiał wyjść na zewnątrz, zapalić szybko papierosa. Pozbyć się z głowy wizji wykrzywionej w agonii twarzy Nullaha, która zostaje na świecie całkiem sam, bez nikogo. - Faktycznie nie powinnaś spoufalać się z klientami. Wracaj do pracy, zanim ktoś cię opierdoli za mieszanie się w nieswoje sprawy - burknął jeszcze, odsuwając się gwałtownie na drugi koniec kanapy. Nie dostrzegał w ogóle hipokryzji ani chwiejnej zmienności w tym zachowaniu. Stanąwszy wreszcie na nogi, wbił w nią wyczekujące spojrzenie. Jakby liczył na to, że ona odejdzie stąd pierwsza; z tego pola rozmowy, która stała się niemą bitwą. Jakby liczył na to, że to ona podda tę walkę, chociaż to on pozbył się niebacznie swojego pancerza i świecił jej teraz po oczach ciałem gotowym na ostateczne uderzenie.

Lisbeth Westbrook
niesamowity odkrywca
kaja
gimnastyczka artystyczna — reprezentująca Australię
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła Remigiusa, wierząc, że przez nią był nieszczęśliwy i jednocześnie odebrała sobie jedyny powód do szczęścia.
Nie chciała robić scen, odkąd pamiętała, unikała sytuacji, w których mogłaby przyciągać spojrzenia. Już jako dziecko była specyficzna, nie ciągnęło jej do rówieśników, zawsze była na uboczu, zajęta swoimi sprawami, swoimi celami, nie wadzsc nikomu, bo przecież nie było w niej takiej radości i beztroski, jaką prezentowali inni. To co z początku dało się jeszcze wypracować, z czasem stało się dużym problemem, niezmienną częścią charakteru, który przywarł do niej i na przestrzeni lat jedynie eskalował. Lubiła więc żyć na uboczu, gdzie nikt na nią nie patrzył, bała się tłumów, chowając się pod luźnymi ubraniami i czapkami, byleby nigdy nie rzucała się w oczy. Sytuacje w których to ona nawiązywała jakiś kontakt fizyczny, w których przestawała respektować cudzą przestrzeń osobistą, były po prostu anomalią. Na tyle dużą, by ona sama nie rozumiała do końca, co zaszło, kiedy zerwała się, zbliżyła do Hectora i złapała go za twarz. Bała się jednak szczerze. Może i miała dwadzieścia jeden lat, ale o prawdziwym życiu wiedziała niewiele. O narkotykach tyle, że są złe i niszczą życie, kompletnie nie umiałaby wskazać działania różnych substancji, czy nawet wymienić ich z nazwy. Tylko kilka razy pozwoliła sobie na pijaństwo i wcale nie była dumna z tych wspomnień, bo nie były one wynikiem zabawy, a próby udowodnienia komuś jaką to nie jest dorosła. Mogła jednak być najbardziej wycofaną i mdłą osobą na świecie, ale nawet przy tym jej poczucie sprawiedliwości brało górę, a rozsądek obejmował swoim parasolem każdego, kto znalazł się w jego zasięgu, w tym przypadku Hectora.
- Bo tylko na jego przykładzie coś do ciebie dotrze - odparła sucho, nie przejmując się tym, że odsunął jej rękę, nawet jeśli sprawiło jej to dyskomfort. Zmrużyła oczy, jakby była świadoma tego, że jego reakcja będzie podoba... Z resztą to chyba oczywiste, że nie cieszył się z jej slow, ale skoro tak zareagował, to musiały spełnić swoje założenia.
Mogłaby odejść. Oczywiście, że tak i przez chwilę nawet chciała to zrobić. To nie był jej problem, niczego nie była mu winna, sam tu przyszedł i w Shadow wielu klientów prosiło się o kłopoty, ale nawet jeśli nie byli wielkimi znajomymi, nie potrafiłą patrzeć na niego bezosobowo. Po prostu. Nie szukała tego powodu, a już na pewno nie chciała się z nim zgadzać i grać tak, jak on chciał.
- Jeśli któreś z nas miałoby mieć teraz problemy, to uwierz mi... Nie byłabym to ja - prychnęła z chłodną manierą, która była dla niej dość zwyczajową, nie planowała jej, po prostu... Taki styl wypowiedzi już do niej przylgnął, od momentu, w którym stała się dziewczynką, która niekoniecznie dobrze radzi sobie z wyrażaniem emocji. - Szybko tracisz na tej swojej nadmuchanej pewności siebie... Pierwszy raz ktoś ci uzmysłowił, że zamieniając swoje życie w bagno działasz też na szkodę brata? - uniosła brwi, chociaż z jej urodą przypominało to bardziej grymas niezadowolenia. Już tak miała, z resztą w obliczu dyskusji było to na mniejszym problemem. - Ogarnij się. Widuję tu czasem takich, co przychodzą do szefa błagać o działkę, praktycznie czołgając się na brudnej podłodze... Myślę, że też zaczynali od dobrej zabawy - wiedziała, że jej wypowiedzi są podłe. Miala tego pełną świadomość, ale jednocześnie... Wątpiła, żeby ktoś z otoczenia Hectora miał mu powiedzieć by wziął się w garść. Jej i tak nie lubił, więc przynajmniej tyle mogła zrobić, może nim wstrząsnąć, a może niepotrzebnie marnować słowa... Przynajmniej postąpiła w zgodzie z samą sobą.

hector silva

<zt x2>
ODPOWIEDZ