40 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Nie może być dla kobiety większej udręki niż mężczyzna, który jest tak dobry, tak wierny, tak kochający, tak niepowtarzalny i który nie oczekuje żadnych przyrzeczeń. Po prostu jest i daje jej pewność, że będzie na wieczność. I boisz się tylko, że ta wieczność [...] będzie krótka.
#1

Marceline Rockwell

Nie chcąc wdawać się w zupełnie niepotrzebne dyskusje z towarzyszącym niekoniecznie najbliższej, ale jednak kobiecie, którą znał i z którą miał niewątpliwą przyjemność pracować, mężczyźnie, pożegnał oboje jemu odpowiadając jedynie skinieniem głową i przeszedł przez zapchaną salę w stronę baru przy którym usiadł i czekając na barmana chwilę bawił się telefonem. Kompletnie nie zakładał, że tamto spotkanie może wywołać w nim falę wspomnień, które nieuchronnie zaczynały pędzić w stronę tej jednej twarzy, której wiedział bardzo dobrze, że nie będzie dane zobaczyć mu w tym miasteczku, do którego nie chciała przecież wracać..., nawet z nim i wiele razy zastanawiał się czy rzeczywiście znaczył dla niej tak wiele, jak mówiła w chwilach zapomnienia, skoro nie zdecydowała się towarzyszyć mu w tej jednej podróży — miał przecież przyjechać tutaj jedynie na chwilę i pewnie, gdyby była z nim, nie zostałby w Lorne Bay, gdzie w końcu uśmiechając się do siebie pod nosem kupił willę, do której ściągnął z Turynu owdowiałą gosposię mogąc jak zawsze liczyć na jej wsparcie i pomoc zupełnie tak samo, jak kiedy mieszkał we Włoszech; przecież to ona kryła Coco przed żoną a kiedy wracał przesycony zapachem papierosów, whisky i perfum innej kobiety kazał mu zaraz iść się kąpać samej zbierając jego rzeczy i nastawiając zaraz pranie.
I jeśli miałby powiedzieć, co kojarzyło mu się z Marceline i periodo italiano ich związku oprócz stukania jej cholernie wysokich szpilek, porzeczkowo-waniliowych perfum i kawy wypijanej jedynie w ręczniku opasającym mu biodra rano na jej balkonie, przyznałby także, że odgłos piorącej pralki rozchodzący się w nocnej ciszy wielkiej willi i szum wody z prysznica. Kręcąc głową zwiesił ją między ramiona nad bar, żeby ostatecznie przetrzeć twarz dłonią a potem pocierając lewe oko, włączyć telefon i wejść w galerię — jakby chciał sprawdzić czy dobrze zapamiętał byłą kochankę, o której wbrew wszystkiemu nie umiał zapomnieć. Czekając na cierpkie, pomarańczowo-cynamonowe Campari, które tutaj zupełnie nie przypominało smaku jaki zapamiętał z Włoch, zaczął przeglądać jej zdjęcia na karcie pamięci, którą wciąż powtarzał, że kiedyś wyczyści, ale do tej pory nie zabrał się za to porządnie wchodząc jedynie i przeglądając dziesiątki zdjęć Marceline nie wiedząc czy nie spróbować poszukać także i jej — zastanawiał się jedynie czy skoro wynajmowani przez niego detektywi nie potrafili znaleźć jego małej Sophii czy daliby radę wytropić kogoś tak wprawionego w ucieczce jak Rockwell, skoro on nawet miał trudności w jej odszukaniu. I... — w końcu musiał to przyznać, chociaż niechętnie — bał się, że w razie kolejnego rozstania może nie udać mu się uchronić tych wszystkich dobrych wspomnień noszonymi w sobie i którymi udawało mu się zawsze wymazać z pamięci chwile gorsze i nie warte zapamiętania.
Odłożył telefon na bar w momencie, kiedy barman postawił przed nim szklankę wypełnioną skrzącym się czerwienią Campari i nie odszedł wpatrując się ewidentnie w niewygaszony wciąż wyświetlacz, z którego puszczała teraz im obu oczko Marceline. Dominic sięgnął po telefon, ale zanim zabrał go z kontuaru barman stuknął palcem w wyświetlacz i powiedział, że „siedzi tam” wskazując za siebie kciukiem na co coco uniósł jedynie brwi i zaśmiał się głośno, ale zupełnie bezdźwięcznie. I wychyliwszy pospiesznie drinka chciał odejść od baru kiedy sam nie wiedział co go podkusiło..., ale obszedł bar i pewnie, gdyby nie lata ćwiczeń nogi odmówiłyby mu posłuszeństwa uginając się niebezpiecznie z wrażenia, bo ona naprawdę tam była — siedziała przy barze sącząc drinka a kiedy podszedł bliżej zachodząc kobietę lekko od tyłu w jego nozdrza wbił się znajomy zapach porzeczek, wanilii i róż.
Przez chwilę zastanawiał się co zrobić, żeby ostatecznie dosiąść się do niej na miejsce obok tak, że mógłby otrzeć się szeroko rozbudowanym ramieniem o jej opartą o kontuar rękę i nie patrząc na kobietę zupełnie niespodziewanie dla niej, zaczął:
Dla mnie Campari. È per te? – I wpatrzył się w kochankę tak, jak byliby tutaj umówieni...
ambitny krab
dominicky
grafik komputerowy — gdzie bądź
34 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
nie potrafiąca usiedzieć na tyłku graficzka zajmująca się głównie reklamą i PRem; kolejny raz wróciła do miasta po latach włóczenia się po świecie

Wciąż pluła sobie w brodę, że tak bardzo zapierała się przed powrotem do Lorne Bay - jedyną okazją przy której powracała do miasta była rocznica śmierci rodziców… A wszystko dookoła przypominało jej o tamtej feralnej nocy. Nocy, która wywróciła życie Rockwellów do góry nogami. Nie była pewna dlaczego tak mocno zapierała się przed przyjazdem - bała się, że tu utknie? Bała się konfrontacji z Julią? Angażu w rodzinnej winnicy? A może tak bardzo chciała zobaczyć co oferuje świat poza malowniczą Australią? Tylko przecież to nie przekreślało niczego. Teraz to wiedziała, jednak gdy przeszło dwa lata temu wróciła w rodzinne strony za nim, łudząc się, że wybaczy jej i dostaną kolejną szansę, niekoniecznie. Dodatkowo… Nigdy w życiu nie pomyliła się aż tak bardzo jak wtedy, gdy łgała wysokiej blondynce, że pomyliła piętra i zapukała do złych drzwi.
Dlatego tak bardzo chciała o nim zapomnieć - tak, jak niegdyś o Julii, na którą tym razem czekała w Shadow aż skończy pracę, by wypić razem kilka drinków tym samym unikając kolejnej rozmowy z Harwoodem na temat ostatecznej listy gości, których powinni zaprosić na zbliżający się nieubłaganie ślub. Chciała zapomnieć o Westwoodzie, tak cholernie próbowała wymazać go ze swojej pamięci, że ktokolwiek pytał o jej światowych wojażach, sznurowała szczelnie usta albo odwracała kota ogonem rzucając zdawkowe opowieści o spotkanych krajobrazach pomijając w tym wszystkim Domenico, choć był ich najważniejszym elementem. Czuła, że tylko w ten sposób uda jej się wymazać ze swojej pamięci mężczyznę, którego kochała tak bardzo… Wiedząc jak bardzo się myliła, brnęła w to dalej… W końcu to on zdecydował. Albo tak jej się tylko wydawało.
Siedząc przy barze, przy którym spędziła niegdyś wiele godzin swojego życia i z którym wiązało się mnóstwo wspomnień - nie tylko tych pozytywnych - sączyła kolejnego drinka, wpatrując się w brunetkę będącą w swoim żywione za konsoletą jednocześnie pozwalając się zagadywać znajomemu barmanowi. Wymieniała kolejne trafne spostrzeżenia z młodym mężczyzną, gdy jej nozdrzy dopadła znajoma mieszanka perfum…, której nie wyczuła już dawno, a mimo to była przekonaną, że rozpozna ją do końca życia. Zacisnęła mocniej chude palce na pokrytym drobnymi kropelkami wody kieliszku i nie zastanawiając się zbyt długo, uniosła go do ust by wychylić jego zawartość jednym haustem. Odstawiła kieliszek z głuchym stuknięciem o drewniany barowy blat i podsuwając go w stronę barmana. - Negroni - rzuciła bezwiednie, wpatrując się uparcie w mężczyznę za kontuarem tak, jakby bała się podnieść wzroku… Jakby bała się, że rozczaruje się a jej wyobraźnia płata jej figle zaledwie po dwóch drinkach i wcale nie zobaczy Dominica pochylającego się nad nią zamawiając ulubione Campari. Jakby miał się okazać senną marą, owocem jej bujnej wyobraźni. Tylko do cholery, czy jej organizm naprawdę potrafiłby aż tak dobrze mamić ją samą, podsuwając tak bardzo realistyczne obrazy?
Czuła tłuczące się nieznośnie serce w klatce, dudniącą w uszach krew i lekki uśmiech wkradający się w kąciki jej ust… Jakby zaczynała najlepszą grę na świecie, za którą tęskniła niemiłosiernie. Równie mocno co za brunetem, który właśnie dosiadł się obok. Odgarnęła kosmyk krótkich blond włosów i spojrzała na niego przez ramię przybrawszy na ustach jego ulubiony, szelmowski uśmiech. - Marcus, zrób panu to samo, od wieków pije tylko campari i campari, mógłby wreszcie spróbować czegoś innego… - rzuciła barmanowi nie odrywając wzroku od twarzy Dominica przez dłuższą chwilę jakby próbowała na pierwszy rzut oka znaleźć coś, co zmieniło się w nim przez te wszystkie lata… By finalnie sięgnąć po niską szklankę postawioną przez barmana; nim podniosła ją do ust, wzniosła mały, niemy toast… Prawą dłonią z lśniącym na palcu okazałym pierścionkiem.

Dominic Westwood
wystrzałowy jednorożec
:>
może kiedyś 8)
40 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Nie może być dla kobiety większej udręki niż mężczyzna, który jest tak dobry, tak wierny, tak kochający, tak niepowtarzalny i który nie oczekuje żadnych przyrzeczeń. Po prostu jest i daje jej pewność, że będzie na wieczność. I boisz się tylko, że ta wieczność [...] będzie krótka.
Marceline Rockwell

Im dłużej siedzieli obok siebie milcząc, tym bezczelniej przyglądał się Marceline, dopóki nie odezwała się do barmana początkowo w ogóle nie spoglądając nawet w stronę Dominica, który uśmiechając się do siebie poruszył głową, jakby chciał zaprzeczyć jej słowom jednocześnie rozciągając unoszące się powoli wysoko w górę czoła brwi i rozchmurzając cała twarz usiadł tak, żeby móc obserwować była kochankę uważnie. Musiała zauważyć jak rozluźniał się powoli, mimo że przed chwilą każdy mięsień w jego ciele był napięty do granic możliwości jak mająca pęknąć lada moment struna, ale to rozprężenie nie trwało długo, bo kiedy tylko dostrzegł lśniący pierścionek na jej serdecznym palcu, spoważniał a wręcz sposępniał zagryzając policzki od wewnątrz i zerkając na barmana, poprosił mimo wszystko o campari oprócz tych dwóch negroni zamówionych przez Marceline — na trzeźwo nie przełknąłby tego, co mógł usłyszeć lada moment i tylko cierpki smak ulubionego mocno ziołowo-korzennego alkoholu był w stanie zamaskować gorycz jaka zacznie rozlewać się po jego piersi, jeśli na pytanie czy ejst zaręczona Rockwell odpowie twierdząco. To oznacza przecież tylko jedno... Przegrałeś, pomyślał i kiedy Marcus postawił przed nimi płaskie szklanki wypełnione słonecznie złocisto-pomarańczowym negroni, nie uniósł od razu swojej, żeby odwzajemnić jej niemy toast tylko skinął głową i chwilę bawiąc się szklanką, w której pobrzękiwał lód zastanawiał się, co właściwie powiedzieć. I pierwszy raz nie wiedział — mimo wyszczekania, które zarzucali mu wszyscy, od ojca, żony przez kolegów z zespołu na właścicielach klubu i kontrahentach jego hoteli kończąc, zabrakło Dominicowi słów, kiedy zaczęło docierać do niego, że nie miał prawa żywić już jakichkolwiek nadziei i rzeczywiście..., przegrał. Nie umiał godzić się z porażkami i nie potrafił przyjmować ich z godnością — był gotów wykłócać się do ostatniej sekundy, do ostatniej sekundy walczyć, ale czy miał siły, żeby udowodnić jej, że był lepszy? Najlepszym, co mogło ją spotkać?
Przymknął oczy i upił łyk wariacji bazującej na cierpkości Campari i jałowcowym posmaku utrzymującym się w ustach o wiele dłużej niż chciałby. Uśmiechając się niemniej gorzko od nut trunku, powoli otworzył powieki i wpatrując się w Marceline, odezwał się wreszcie. – To trochę jak kiepski żart..., że z wszystkich miast spotykamy się właśnie tutaj. Nie uważasz? – Zapytał zaczepnie prześliznąwszy się spojrzeniem od jej wielkich, zielonkawych oczu na usta a potem dalej po pojedynczych pieprzykach, które mógłby wskazać z zamkniętymi oczami dotrzeć do lśniącego na palcu jej lewej, szczupłej dłoni pierścionka — zabawne, że nie znał tego człowieka a już życzył mu..., wszystkiego najgorszego. Obracając w dłoniach kieliszek nawet na chwilę nie odrywał od kobiety spojrzenia, jakby próbował znaleźć wszystkie — oprócz zdecydowanie krótszych niż te, które nosiła we Włoszech i jednocześnie odrobinę dłuższych niż te, kiedy byli w Seattle, włosów — zmiany w jej twarzy i oczach, które wciąż sprawiały, że czuł jakby w piersiach zaczynał tlić się niegasnący żar. I widział, że nie jest taka, jak dawniej a jednocześnie nie był w stanie powiedzieć, co dokładnie się zmieniło — u siebie widział przecież wyraźnie pojedyncze siwe włosy, przez które przystrzygał teraz włosy naprawdę krótko. Widział kolejne zmarszczki wokół oczu i ust, coraz więcej piegów i plamek, które podchodziły niemal pod same dolne powieki. Widział pierwsze siwe włoski w zaroście, więc golił się znów na gładko. A ona? Ona była wciąż taka sama, jaką zapamiętał ją, kiedy rozstawali się znów w kolejnej europejskiej metropolii, ale o wiele spokojniejsi niż w Turynie. I jedynie pierścionek na jej palcu uprzytamniał go, że nie była już tą samą Marceline..., ale czy pojawiłby się na jej dłoni, gdyby wiedział? Gdyby wiedział, że tamtego feralnego, fatalnego popołudnia to właśnie ona zapukała do drzwi wynajmowanego przez Dominica mieszkania, nie zostałby z nową kochanką, która miała być na chwilę, ale z braku tej, której naprawdę chciał pozostawała na dłużej. Złapałby ją przecież zanim mogłaby wypaść z klatki schodowej na główną ulicę albo dogoniłby ją w połowie chodnika a w ostateczności pognałby za nią aż do jej domu. Tylko że..., nie wiedział — kłamstwo o jeden raz stracił za wiele.
Wszystko o.k.? – zaczął nie chcąc zapytać wprost o jej stan, mimo że operacja udała się przecież. – Jesteś......, szczęśliwa; chciał spytać, ale tak cholernie nie chciał usłyszeć tej jednej odpowiedzi, której przecież w głębi serca zawsze pragnął, bo to oznaczałoby, że on nie był w stanie dać jej szczęścia a ta świadomość..., bolała i to naprawdę mocno.
ambitny krab
dominicky
grafik komputerowy — gdzie bądź
34 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
nie potrafiąca usiedzieć na tyłku graficzka zajmująca się głównie reklamą i PRem; kolejny raz wróciła do miasta po latach włóczenia się po świecie
Próbowała zachować zimną krew, oddychać spokojnie przez nos i grać luzaka, którym przecież nie była… Ale znała tę grę na wylot - zresztą to ona rozdawała karty, bo Dominic wyglądał na mocno zaskoczonego jej obecnością w mieście jakby nie wiedział. I właśnie to był jej ukryty w rękawie, as - mogła mu powiedzieć dokładnie tyle ile chciała, w dogodnej dla siebie formie. Duży atut, prawda? Musiała tylko postarać się, żeby nie dać po sobie zbytnio poznać jak jej ciało wręcz rwało się do kontaktu z Westwoodem, jak bardzo marzyła o zagłębieniu czubka nosa w zagłębieniu jego obojczyka i przymknięcia powiek znów czując się bezpiecznie… W swoim ulubionym miejscu na świecie; dopiero po tych wszystkich latach dotarło do niej, że podróże były tylko dodatkiem - tam gdzie był Dominic, tam też był jej dom. Nie ważne czy był to Londyn, Seattle, Turyn czy jednak australijskie wybrzeże.
Ułożyła miękko wargi na krawędzi szklanki i upijając spory łyk skrzywiła się delikatnie - odwykła od tak intensywnie smakujących alkoholi zamieniając je na najprostszy gin z tonikiem, jednak specjalne spotkanie wymagało wyjątkowych środków i wspomnienia wspólnych czasów także dzięki kubkom smakowym. Na dłuższą chwilę wpatrzyła się w kolorowy płyn otulający topniejące powoli kostki lodu i uśmiechnęła się pod nosem.
- Życie bywa przewrotne, powinieneś o tym już wiedzieć… Dziwię się jedynie, że spotykamy się tak późno - mruknęła, odstawiając opróżnioną w połowie szklankę, dodawszy w myślach coś o tym, że właściwie to wcale nie, skoro znając jego nawyki i przyzwyczajenia unikała newralgicznych miejsc, przez jakiś czas modląc się by znudzony rodzinnym miastem wyjechał w kolejną podróż. Podniosła wzrok znad tafli alkoholu wypełniającego szklankę i utkwiła go w jego twarzy - próbując dostrzec wszystkie oznaki upływającego czasu. Kilka dodatkowych zmarszczek w kącikach oczu i na czole czy pierwsze siwe włosy dodawały mu tylko w jej oczach uroku, choć brakowało jej nieco dłuższych włosów i kilkudniowego zarostu pokrywającego twarz - właśnie w takim wydaniu go uwielbiała, zwłaszcza wtedy gdy z zaangażowaniem w głosie czytał przy jej ulubionych rogalikach z czekoladą serwowanych na śniadanie, codzienne horoskopy albo gdy tonem godnym baristy z prawdziwego zdarzenia starał się jej wytłumaczyć dlaczego cappuccino powinno zamawiać się jedynie w godzinach porannych.
Zerknęła przez ramię, przyglądając się przez moment Julii i błagając w duchu, by nie dostrzegła jej przy barze w towarzystwie nikogo innego jak Dominica Westwooda - jako jedyna z bliskich jej osób doskonale wiedziała co łączyło ją z tym człowiekiem i dlaczego siedzenie ramię w ramię na barowych hokerach może skończyć się gigantyczną katastrofą. Potrząsnęła delikatnie głową by odgonić paskudnie kłębiące się w niej myśli, oficjalnie poprawiając ułożenie podciętych niedawno blond włosów. Utkwiła intensywne spojrzenie zielonych oczu w okolicach kącikach jego ust, wpatrując się w niewielką rankę - pamiątkę po porannym goleniu i analizując dokładnie jego słowa, ostrożnie skinęła brodą.
- W jednym kawałku? Cóż, diabeł jest jeszcze w całości, więc ja też - zagadnęła wymijająco o ukochanym ducati (którego nie sprowadziła od dwóch lat do Australii tylko z jednego powodu - dokładnie tego samego, który siedział obok niej), doskonale zdając sobie sprawę co miał na myśli - a na jedno nie mogła sobie pozwolić - by zacząć roztrząsać i analizować, czy jest naprawdę szczęśliwą u boku Lachlana, planując ślub i udając, że wcale nie jest zazdrosna o jego najlepszą przyjaciółkę. Bała się, że odpowiedź - czy raczej jej brak - mogłaby wszystkich zaskoczyć. Zsunęła dłonie z dębowego blatu na kolana, jakby chciała ukryć lśniący na palcu pierścionek i wcisnęła je do kieszeni, okręcając się na barowym krześle tak, by usiąść przodem do niego. - A co u włoskiego mistrza? Poradziłeś sobie z powrotem do australijskiej rzeczywistości? - zapytała żywo zainteresowana, zdecydowanie woląc posłuchać o życiowych sukcesach swojego Coco, pozwalając na wbicie sobie kolejnych, bolesnych szpil, aniżeli opowiadać o narzeczonym, ślubie za rogiem i chęci kolejnej ucieczki z miasta w kłamliwych superlatywach.

Dominic Westwood
wystrzałowy jednorożec
:>
może kiedyś 8)
40 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Nie może być dla kobiety większej udręki niż mężczyzna, który jest tak dobry, tak wierny, tak kochający, tak niepowtarzalny i który nie oczekuje żadnych przyrzeczeń. Po prostu jest i daje jej pewność, że będzie na wieczność. I boisz się tylko, że ta wieczność [...] będzie krótka.
Marceline Rockwell

I taki właśnie był..., nie wiedząc przecież, że kiedy przyleciała do Lorne Bay prawdopodobnie pierwsze kroki skierowała do jego niewielkiego mieszkania na czwartym piętrze jednej z niewielu starych kamienic w centrum miasta a tam zazdrosna, że nie jest i nie będzie nią nigdy kobieta z premedytacją okłamała i ją a przede wszystkim — jego oddzielając od Marceline i sprawiając, że może nie będzie mógł zaznać czym jest szczęście w życiu... I mimo żalu i tych wszystkich nieżyczliwych życzeń wysyłanych w stronę mężczyzny, z którym była, przecież tak naprawdę w głębi siebie życzył Celii jak najlepiej i jeśli znalazła przy tym mężczyźnie miłość, szczęście i chciała związać się z nim..., nie mógłby być tak egoistyczny, żeby odmawiać jej prawa do tego wszystkiego, czego przy nim wyraźnie nie miała albo nie czuła, ale przecież tak długo zawodził i zwodził ją — nie miał prawa mieć pretensji i nie miał..., naprawdę...
Niemal niezauważalnie zmrużył oczy przyglądając się jak upijając łyk skrzywiła się na naprawdę mocny alkohol o ostrym smaku wyrazistym jak jego tężejące powoli rysy o wiele szczuplejszej jak kilka lat temu twarzy, kiedy wspomniała, że „spotykają się tak późno” — nie odrywając od niej spojrzenia, którym mogłaby przysiąc, że starał się prześwietlić ją całą na przestrzał odkrywając jej myli i uczucia, upił łyk i zapytał starając się nie zdradzać emocji zaczynających kotłować się w nim:
Od dawna jesteś w mieście? Czy wpadłaś na moment tylko i zaraz ruszasz gdzieś dalej? Byle najdalej... – I podążając za jej spojrzeniem, nie mógł nie uśmiechnąć się do siebie pod nosem zanim pociągnął kolejne łyki, którymi opróżnił kieliszek z negroni i sięgając po Campari poczuł łaskoczącą nieprzyjemnie w przełyku kulę zbitą z tych wszystkich myśli i świadomości, że tak naprawdę przegrał z Julią — rozpoznał kobietę, mimo że stała naprawdę z dala od nich i chwilę naciągając coraz mocniej na zęby górną wargę, której brzeg gryzł, starał się przetrawić i przełknąć tę nieznośnie atakującą go oczywistość; przecież zdążył dowiedzieć się w Seattle jak wiele znaczyły dla siebie i że ich uczucie — tak odmienne od tego, co łączyło go z Marceline — było niemal nierozerwalną więzią, z którą nie miał sił konkurować..., już nie. Mimo to jakaś część Dominica podszeptywała wciąż, żeby nie odpuszczał i spróbował chociaż sprawdzić czy była kochanka zapomniała o nim zupełnie — o jego oczach wpatrzonych w nią jedynie, nie święte twarze biblijnych postaci wpatrujących się w nich z zrujnowanego sklepienia walącej się katedry świętego Michała górującej nad Turynem, na której popękanej, kamiennej posadzce kochali się bezwstydnie nie zastanawiając się jak wiele dziesiątek wiernych padało w tym miejscu na kolana dziękując bogu, bo w tym momencie to on padł na kolana przed nią nie pozwalając jej ciału uspokoić się nawet na chwilę. O jego głosie, kiedy wracając czerwonym Fiatem 850 w wersji cabrio śpiewał jej kolejne piosenki Drupiego zdzierając gardło bardziej jak na niejednym meczu, kiedy ustawiał kolegów w zasłaniającym światło bramki murze, żeby ostatecznie kolejny raz przekonywać się, że może polegać tak naprawdę jedynie na samym sobie. O jego dłoniach, kiedy siedząc na chłodnych kaflach, na podłodze przy łóżku, urywał kawałki cornetti i podawał jej nie pozwalając zabrać spomiędzy palców cienkich płatów maślanego ciasta, samemu wsuwając je do jej ust a potem oblizując opuszki z resztek nadzienia albo okruchów.
Przyglądając się Marceline, był wdzięczny za taką właśnie a nie inną odpowiedź, tym bardziej, że jednocześnie zapewniała go nią o dotrzymywaniu umowy czy bardziej o obietnicy jaką w pewnym sensie wymusił na niej zanim rozstali się — jak okazało się tutaj i teraz — na zawsze. Westchnął o wiele ciężej jak zakładał i opuszczając na moment głowę, którą skinął potakująco jakby w odpowiedzi, wbrew wszystkiemu nie umiał wytrwać nawet w najtwardszym postanowieniu i uśmiechając się nieznacznie niemal, ale na tyle, żeby dołeczki, które u większości ludzi, jeśli były widoczne to zdecydowanie w dole albo po środku policzków, u niego odznaczały się pod skórą na samym najbardziej wypukłym miejscu kości policzkowej po prawej stronie pogłębione wyraźniej jedną z kilku pamiątek wyniesionych z boiska, aby nie zapomniał jak kibice wstrzymali oddech, kiedy zawodnik przeciwnej drużyny usiłując wbić mu gola uderzył z całej siły wyciągniętą przed siebie i zasznurowaną mocno w korku stopą w policzek Coco pozostawiając po sobie coraz mniej widoczne dwie niewielkie blizny.
Naiwnie wierzyłem, że ty jedna z Australij... – przerwał uśmiechając się po części łajdacko, po części..., rozbrajająco – ..., czyków nie będziesz mi wypominała tego obywatelstwa, ale nie. Ehhh – westchnął i zaśmiał się popijając Campari, do którego próbowała go odwieść zmawiając nieszczęsne negroni, które będzie już chyba zawsze kojarzyć się Dominicowi ze świadomością, że nie był w stanie wygrać z kobietą. – A tak już na poważnie... Jestem ponownie wysłannikiem ojca, ale nie będę narzekać. Nie wiadomo jak długo pociągnie, więc się nie odzywam i jak na porządnego prawnika a przede wszystkim syna, reprezentuję go wszędzie gdzie mnie pośle. Na ten moment nie może się nacieszyć ogrywaniem mnie w FIF-ę na konso..., więc siedzę tutaj – dodał wzruszając ramionami i uśmiechając się, mimo fali żalu rozlewającej się w piersi. I nie tylko z powodu tego, że właściwie nie miał się czym pochwalić w ostatnich latach, ale przede wszystkim ze względu na utratę kogoś, kogo naprawdę kochał, którą Dominic uświadamiał sobie coraz mocniej i boleśniej.
ambitny krab
dominicky
grafik komputerowy — gdzie bądź
34 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
nie potrafiąca usiedzieć na tyłku graficzka zajmująca się głównie reklamą i PRem; kolejny raz wróciła do miasta po latach włóczenia się po świecie
Widząc jego reakcję na jej słowa, zorientowała się jak wiele i jak bardzo zdradziła się tym jednym, bezmyślnie wypowiedzianym przez siebie zdaniem. Tylko czy miała coś do ukrycia? Może tylko tyle, że poczuła się jakby wymierzono jej siarczysty policzek, gdy w progu jego mieszkania stanęła twarzą w twarz z kobietą ubraną w ubogi kawałek koronki w kolorze intensywnej czerwieni…, w kolorze, który - gdyby nie warstwa bladego podkładu - niemalże pojawił się na policzkach Marceline. Nie spodziewała się, że tak szybko pocieszy się po tym wszystkim w ramionach innej kobiety, która okłamała ją prosto w twarz chociaż słyszała jego pytanie kto to dochodzące z głębi mieszkania. I to był gwóźdź do ich trumny.
Odchyliła się nieco do tyłu na barowym krzesełku i niczym mała dziewczynka zaczęła się radośnie kołysać na boki, upijając kolejne łyki mocnego alkoholu przyjemnie rozgrzewającego jej wnętrze. - Zdecydowanie za długo. Dłużej niż to miasto na to zasługuje - roześmiała się dźwięcznie, bawiąc się krótką słomką utopioną w szklance, uciekając wzrokiem w kierunku Julii i powracając zielonymi tęczówkami do twarzy Dominica zauważyła mocno zarysowane kości policzkowe i przygryzioną wargę symbolizując wyraźną… Irytację? I dopiero po dłuższej chwili połączyła wszystkie fakty domyślając się co mogło pojawić się w głowie zawsze zazdrosnego o Julię Westwooda. - Przestań, nawet o tym nie myśl. Wciąż jest mężatką, już dawno mam ten etap za sobą - wyraźnie rozbawiona perspektywą, która pojawiła się w jego głowie. Perspektywa, która w pierwszym momencie ją zaskoczyła, ale która wcale nie była taką nieprawdopodobną.
Nie mogłaby zapomnieć o tym wszystkim co ich łączyło, zbyt mocnym echem odbiła się ta znajomość w jej życiu by mogła ot tak zapomnieć o bramkarzu, który starał się uchylić jej rąbka nieba spełniając każdą, nawet tę najmniejszą zachciankę, oddając jej samego siebie i dokładnie to samo dostając w zamian. Ale pomiędzy najpiękniejsze wspomnienia, pomiędzy wycieczki skuterem asfaltowymi serpentynami, które prowadziły do najdzikszych zakątków Tajlandii i głęboko ukrytych świątyni czy corocznych wycieczek urodzinowych do Disneylandów rozsianych po całym świecie, wkradały się także te, w których kłócili się do utraty tchu i to ostatnie, najbardziej bolesne, kiedy odwracała się na pięcie by zbiec po stromych, kamiennych schodach i obiecując sobie, że nie chce mieć z nim już nic wspólnego.
- Myślę, że poza tobą kosztowało mnie ono najwięcej wyrzeczeń, nie sądzisz? - przekrzywiła głowę nieco na bok i czując, że choć uśmiecha się wciąż to jej oczy nie odwzajemniają tego gestu skupiła swój wzrok na krzątającym się wciąż za barem Marcusem by zamówić kolejny gin z tonikiem i dopijając duszkiem resztę pomarańczowego negroni. Słuchała go uważnie, kiwając głową ze zrozumieniem. - Skoro nie dałby ci rady na prawdziwym boisku, rozumiem, że jako przykładny syn dajesz mu wygrywać? - mrugnęła do niego porozumiewawczo, zachłannie sięgając znów po kieliszek gdy tylko pojawił się pod jej nosem - dokładnie tak, jakby nie była w stanie przetrwać tego spotkania zupełnie na trzeźwo, a im dłużej bezkarnie mogła wpatrywać się w te pełne usta i im bardziej zapijała stres, tym więcej myśli co by było gdyby pojawiało się w jej głowie. Wymieszanych z przemożną ochotą utarcia mu nosa - a raczej wymuszenia w nim troski - wsiadając znów na ukochanego Diavela i bezkarnie poczuć wiatr we włosach. Ewentualnie jego palce wplecione w blond kosmyki, torując sobie w ten sposób dostęp do jej smukłej szyi. I doskonale wiedząc, że obie są równie nieprawdopodobne.

Dominic Westwood
wystrzałowy jednorożec
:>
może kiedyś 8)
40 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Nie może być dla kobiety większej udręki niż mężczyzna, który jest tak dobry, tak wierny, tak kochający, tak niepowtarzalny i który nie oczekuje żadnych przyrzeczeń. Po prostu jest i daje jej pewność, że będzie na wieczność. I boisz się tylko, że ta wieczność [...] będzie krótka.
Marceline Rockwell

To dokąd? I kiedy? – Zaczął i chociaż nie chciał..., nie mógł nie uśmiechnąć się słysząc jej dźwięczny śmiech roznoszący się w powietrzu i wibrujący w uszach Dominica do chwili, kiedy nie wspomniała, że „ma to za sobą”. I nawet nie irytacja, ale bolesne rozczarowanie ustąpiło miejsce zaskoczeniu, po którym musiał dopić Campari i odstawiwszy kolejną pustą szklankę na bar, poczuł mimo wszystko ogromną..., ulgę — na walkę z kobietą, która chwilami miał wrażenie, że stawała się cieniem Marceline, nie miałby sił i był pewien, może zupełnie niesłusznie, że będzie zawsze na straconej i skazanej z góry na przegraną pozycji; innego faceta wiedział jak pokonać i sprawić, żeby była kochanka zaczęła widzieć jedynie jego wady, których on..., nie miał. Miał ciężki charakter — wiedział o tym doskonale, tym bardziej kiedy emocje dochodziły do głosu, bo jeśli kochał to kochał całym sobą, ale tak samo nienawidził i były na tym świecie dwie osoby, którym był w stanie wybaczyć naprawdę wiele, co nie oznaczało jeszcze, że wszystko a jedna z nich siedziała teraz przed nim nie mogąc przestać uśmiechać się do swoich myśli — i chociaż jego założenie, że może ją łączyć z Julią coś więcej..., było kompletnie błędne nie poczuł ukłucia wstydu i zażenowania, jakie towarzyszyły mu zawsze, kiedy okazywało się, że mylił się w innych kwestiach; wiedział, że to jej zasługa a jednocześnie czuł, że w domu będzie przeżywać ten moment na nowo odtwarzając go w pamięci jakby był fragmentem wyświetlanego pod zamkniętymi powiekami filmu. Jak wspomnienia ich wszystkich wspólnie spędzonych chwil, kiedy śmiała się wtulając w jego plecy i całując każdy pieg, którymi miał upstrzoną nie tylko twarz, ale także ramiona a dalej przedramiona..., nawet dłonie z pieprzykiem na prawym kciuku, wpatrywali się z jachtu, którym pływali po Mediterraneo w zachodzące prosto w morze słońce.
Kiedy odgarniała mu z czoła mokre kosmyki dłuższej grzywki starając się nie obudzić go po kolejnej nieprzespanej nocy, kiedy nad ranem zaczynało łamać go i opierając się o skraj szpitalnego materaca miał jedynie na moment przymknąć powieki i uspokoić myśli. Tylko że o tamtym okresie..., nie chciał pamiętać i gdyby mógł..., oddałby wszystko byleby nie musiała leżeć w szpitalu, ale na to jedno nie miał i nie mógł mieć wpływu...
Poczuł ukłucie, które nie wiedział czy było celowo wbitą mu umiejętnie szpilką, czy jedynie nieprzemyślanym, ale zupełnie szczerym wyrzutem. Na chwilę zacisnął powieki i kręcąc głową odpowiedział:
Wiesz... W 2016 powołali mnie do reprezentacji na mistrzostwa Europy. Odmówiłem wtedy i chyba na więcej mi się to obywatelstwo nie przyda, ale... Każdy popełnia błędy. Jedynie cenę płacimy różną – dodał i zupełnie niespodziewanie, kiedy mogłoby się wydawać, że w tym samym momencie zdecydowali się sięgnąć po szklankę, złapał jej dłoń zahaczając kciukiem kilka razy o pierścionek, żeby ostatecznie uwolnić jej palce i rzeczywiście zgarnąć z baru szklankę wypełnioną tym samym czerwono-pomarańczowym alkoholem. Nie chciał rozwodzić się nad tym, co być może spieprzył na własne życzenie — nie chciał wbijać tego gwoździa jeszcze głębiej niż już tkwił, dlatego od razu zmienił temat, kiedy nadarzyła się okazja. Zaśmiał się słysząc, co sugerowała, ale miała rację — znała go przecież..., i wiedziała jak mógł zachowywać się w tak wielu sytuacjach, ale nie chciał zaraz przyznawać jej racji i perfekcyjnie niemal udając oburzenie, odpowiedział:
No wiesz?! Oczywiście, że nie! Po prostu robię wszystko, co mogę żeby przegrać – zaśmiał się i kiedy Marceline sięgnęła po swojego drinka, wyciągnął w jej stronę szklankę, mimo że zdążył upić z niej już kilka łyków. – A pamiętasz przed towarzyskim meczem z Interem? Jak przyszłaś i wkopałaś mi bramki? Pod rząd dwie? Mówili, że się podłożyłem, ale wtedy naprawdę mnie wykiwałaś – przypomniał jej nie dodając już, że nie tylko wtedy..., ale lepiej jest pamiętać to co dobre.
ambitny krab
dominicky
grafik komputerowy — gdzie bądź
34 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
nie potrafiąca usiedzieć na tyłku graficzka zajmująca się głównie reklamą i PRem; kolejny raz wróciła do miasta po latach włóczenia się po świecie
- Mamy niedługo w planach Maderę, ale to raczej krótki urlop niż pełnoprawny wyjazd podobny do tych, które kiedyś uskutecznialiśmy - uśmiechnęła się wyjątkowo… Smutno. Próbowała znów nauczyć się osiadłego trybu życia, pracy przy biurku (choć to dom był jej biurem - może dlatego tak mocno jej to doskwierało) i podejmowała uparcie próbę odnalezienia się w tym sposobie dla Lachlana. Naprawdę się starała, tylko nie spodziewała się z jak olbrzymim trudem jej to przyjdzie, jak bardzo będzie po niemalże trzech latach ciągnęło ją by znów spakować swój nieco wysłużony już plecak i znów poczuć ten ulubiony smak… Wolności. Przy Harwoodzie jej relacja z Julią była dużo prostsza - bazując na doświadczeniach z przeszłości nie przyznała się do tego co łączyło tak naprawdę ich dwójkę - były dwiema pokręconymi przyjaciółkami; nie kochankami, które rzucały w siebie talerzami drąc się w niebogłosy, albo gdy wylegując się nago w hamaku, dopalały wspólnie kolejnego papierosa. Były dojrzalsze, pozwalając emocjom opaść i zrzuciły je na dalszy plan. Tylko czy od ośmiu lat nie starały się po prostu uwierzyć we własne kłamstwo? Przy okazji dobrze się bawiąc grając przy świadkach jedynie przyjaźń - tak jak gdyby ktokolwiek znający Julię i Celię miał w to wszystko uwierzyć.
Nie chciała wracać wspomnieniami tamtego okresu - na własne życzenie postawiła na sobie kreskę i poza tamtym nieznośnym, obezwładniającym wręcz bólem, pamiętała jedynie własną konsternacją, gdy w progu szpitalnej sali pierw pojawiła się Julia (którą poprosiła o pomoc, bo mierzenie się z tym wszystkim w pojedynkę było mało prawdopodobnym), a niewiele później Dominic. I oddałaby wszystko, byleby tylko znów nie znaleźć się w tym samym położeniu - bezradna i nafaszerowana lekami przeciwbólowymi, bo tylko w ten sposób była w stanie jakkolwiek funkcjonować.
Uniosła pytająco brew ku górze, odwracając się powoli w jego kierunku tak, jakby chciała zapytać czy przypadkiem właśnie się nie przesłyszała. - Dostałeś powołanie do kadry i chcesz mi powiedzieć, że nie skorzystałeś? Właśnie dlatego… - urwała w połowie zdania nie chcąc dokończyć. Dobrze wiedziała dlaczego nie wziął w nich udziału, dlaczego zrezygnował z gry w reprezentacji dla której tkwił w idiotycznym małżeństwie przez tyle lat… A ona miała czelność jeszcze mu to wypomnieć. Trwała chwilę w bezruchu i zamyśleniu, dopiero po dłuższej chwili cofając dłoń spomiędzy jego palców, które ostrożnie badały fakturę połyskującego kamienia wprawionego w pierścionek zaręczynowy. Wiedziała, że pewnych rzeczy nie zmieni nawet upływający czas. Ani nawet cholerne przeprosiny na kolanach - tylko nie była pewna które z nich miałoby przepraszać.
- No właśnie o tym mówię! I pamiętam… Jak mogłabym nie wykorzystać okazji? Sprzedawałeś mi zawsze swoje największe i najlepsze tricki… To musiało się tak skończyć - nie powstrzymywała śmiechu, który przychodził jej tak naturalnie jakby właśnie odwiedzali swój ulubiony londyński bar; jakby byli szczęśliwą parą… Nie parą byłych kochanków rozchodzących się w marnej atmosferze wyrzutów i niespełnionych obietnic. - Weź szklankę i chodź - mruknęła zeskakując z barowego krzesła i w jedną rękę pochwyciła kieliszek, a w drugą jego nieco szorstką, sporych rozmiarów dłoń zmuszając tym samym by podniósł się z krzesła i ruszył za nią przed lokal i w jej towarzystwie wypalił obowiązkowego papierosa, który niemalże czarodziejsko znalazł się pomiędzy karminowymi wargami Marceline.

Dominic Westwood
wystrzałowy jednorożec
:>
może kiedyś 8)
40 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Nie może być dla kobiety większej udręki niż mężczyzna, który jest tak dobry, tak wierny, tak kochający, tak niepowtarzalny i który nie oczekuje żadnych przyrzeczeń. Po prostu jest i daje jej pewność, że będzie na wieczność. I boisz się tylko, że ta wieczność [...] będzie krótka.
Marceline Rockwell

Odpowiadając jej uśmiechem, kiedy zobaczył ten niewypowiedziany i jednocześnie nieprzenikniony smutek w jej spojrzeniu, marszcząc czoło przekrzywił głowę i zupełnie niespodziewanie poruszył nią tak, jak gdyby siedząc o wiele bliżej chciał trącić nosem policzek Marceline; w pierwszym momencie chciał powiedzieć coś, co może rozchmurzyłoby ją, ale nie ostatecznie nie powiedział nic jednocześnie nie wypuszczając jej dłoni z uścisku swoich o wiele od jej większych rąk. Wszystko w nim mówiło, żeby przybliżył się i objął ją a przynajmniej, żeby odważył się zadać to nie dające mu spokoju pytanie, którego mimo wszystko nie był gotów wypowiedzieć głośno, bo każda odpowiedź jakiej mogłaby na nie udzielić była..., zła z jego perspektywy. Jeśli była szczęśliwa a jej obecny stan był jedynie reakcją na spotkanie z nim, musiałby pogodzić się z porażką i świadomością, że tak naprawdę wszystko, co było między nimi skończyło się i nie mogło być tak ważne jak mu się wydawało. Jeśli odpowiedziałaby tymczasem, że nie jest szczęśliwa..., nie opanowałby się i zacząłby robić wszystko..., dosłownie wszystko, byleby odciągnąć Marceline od tego mężczyzny i postarałby się, żeby na nowo zaczęła patrzeć na niego o wiele przychylniejszym okiem. Wiedział jak sprawić, żeby mocniej jeszcze zatęskniła za nim i żeby prędzej jak później sama przyszła do niego nie oglądając się na nic i nikogo. Tylko że jednocześnie tak bardzo jak chciałby, bał się usłyszeć, że nie jest teraz zadowolona z życia, jakie miała wieść lada moment stając się niewątpliwie szczęśliwą żoną — chciał dla niej wszystkiego, co najlepsze nawet, gdyby on miał sprawiać, że uśmiechałaby się delikatnie przygryzając dolną wargę. Nawet, gdyby nie miał widzieć jej skrzących się emocjami oczu nie pragnął niczego więcej jak tylko myśleć, że w tym momencie rozjarzała się na widok kogoś, kogo wybrała..., ale czy to było w ogóle możliwe? Czy to było w ogóle możliwe, jeśli ten nie był nim? Nie wiedział..., i nawet jeśli życzyłby sobie, żeby tak było..., nie miał pewności a ułudnej nadziei nie chciał. Nie chciał mamić się, bo wiedział, że nie byłby w stanie wytrzymać z dala od niej i w końcu zacząłby nachodzić ją w najmniej spodziewanych miejscach i chwila stając się jej cieniem jednocześnie nie pozwalając cieszyć się z tego, co wybrała jako najlepsze dla niej samej.
Bawiąc się jej palcami i iskrzącym się pierścionkiem wysadzanym mniejszymi białymi diamencikami otaczającymi większe oczko nie odrywał od niego wzroku, dopóki nie uniósł głowy, kiedy skończyła mówić i wpatrując się w jej wielkie oczy skinął głową tak, jakby przytakiwał, że odwołał tegoroczne wakacje a nie wyjazd, dla którego tak długo trwał w tamtym nieznaczącym wiele małżeństwie stojącym na drodze do ich szczęścia..., ale przecież nie mógł postąpić inaczej jak właśnie w ten sposób. Uśmiechając się odpowiedział:
To były jedynie mistrzostwa Europy..., kto słyszał o nich chociażby tutaj w Australii? – Próbował obrócić to wszystko w żart. – Nie uśmiechała mi się wizja wyjazdu, użerania się z młokosami i mordercze treningi. Poza tym zapominasz, że miałem już trzydzieści pięć lat – dodał uśmiechając się i próbując jeszcze chwilę przytrzymać jej dłoń w swoich, ale ostatecznie puścił jej palce i sięgnął po szklankę, żeby cierpkim smakiem alkoholu zamaskować gorycz tego wyznania — nie żałował, ale wolałby, żeby do takiej sytuacji nie musiało w ogóle dochodzić i to nie ze względu na siebie, ale na nią; widział w jakim była stanie, ale udawał nie chcąc, żeby pomyślała, że może kierować się litością i mimo że serce pękało mu, kiedy z jej ust wydobywały się ciche stęknięcia nie pozwalał emocjom dojść do głosu w jej obecności i jeśli cokolwiek mogło go wtedy zdradzać, to jedynie zaczerwienione często oczy. Tłumaczył się, że to od siedzenia przy laptopie po nocach nad dokumentami i starając się bardziej jeszcze uwiarygodnić to tłumaczenie zrobił i zaczął nawet zakładać do pracy z laptopem okulary, z których zaraz jak tylko Marceline zaczęła wychodzić na prostą zrezygnował bardzo szybko.
Nie mógł nie zaśmiać się słysząc jej dźwięczny śmiech i potakująco kiwając głową, odpowiedział:
Dobrze, że Milan nie wpadł na to, żeby przekupić i przekabacić cię na swoją stronę przed tamtym meczem. Miałbym przechlapane w przeciwieństwie do ciebie – dodał wymierzając w Marceline palcem. – Nie umiem złościć się na ciebie i teraz zastanawiam się co byłoby gorsze – zażartował kompletnie nie spodziewając się, że w pewnym momencie złapawszy jego dłoń, pociągnie Coco za sobą w stronę wyjścia z baru. Ukradła mu papierosa i uśmiechając się tak, jak tylko ona potrafiła — sprawiając tym samym, że niemalże miękły Westwoodowi kolana — wsunęła w usta bibułkę czekając, żeby wyciągnął zapalniczkę. I rzeczywiście odstawiwszy szklankę Campari do jednej z doniczek z ozdobnymi krzaczkami mrok spowijający boczne wyjście rozświetlił ognik, którym odpalił końcówkę papierosa rozżarzającego się teraz z każdym jej wdechem..., tak długo, jak długo nie podszedł i odgradzając ją od całego świata nie wyciągnął spomiędzy jej warg i nie wyrzucił na chodnik niedopałka, który zdeptał przysuwając się bliżej jeszcze do kochanki.
Ich usta oddzielał od siebie cal, jeśli nie mniej...
ambitny krab
dominicky
grafik komputerowy — gdzie bądź
34 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
nie potrafiąca usiedzieć na tyłku graficzka zajmująca się głównie reklamą i PRem; kolejny raz wróciła do miasta po latach włóczenia się po świecie
Nie mogła powiedzieć, że była nieszczęśliwa w tym związku - przecież kochała Lachlana i była ostatnią osobą, która byłaby w stanie tkwić w nieudanej relacji, na siłę. Problem był innej natury - miał na imię Dominic; tak jak trudno było jej zdusić sobie uczucie, którym darzyła Julię, miłość, którą darzyła niegdyś Coco była zupełnie inną… Intensywniejszą. I zdawała sobie sprawę - szczególnie teraz, gdy miała go po tylu latach rozłąki na wyciągnięcie ręki - że prawdopodobnie nikogo już nie pokocha tak, jak kochała Westwooda; zdając sobie także sprawę z tego jak bardzo spalała ją ta miłość, uczucia, które żywiła względem mężczyzny. Najwyraźniej mocno jednostronna, skoro tak szybko pocieszył się ramionami innej kobiety po rozstaniu z Marceline, gdy ta nie chciała wrócić do Australii. Nie zapomniała tego widoku i tego cholernego poniżenia kiedy w progu jego mieszkania stanęła niemalże naga kobieta - bo ciężko było nazwać ubraniem tego skrawka materiału ledwie zakrywającego strategiczne miejsca, który starała się zasłonić satynowym peniuarem. I kiedy łgała jej prosto w twarz, mówiąc, że akurat męża nie ma w domu, chociaż słyszała jego głos dochodzący z głębi domu. To był cios poniżej pasa, którego nie przełknęła. I prawdopodobnie długo jeszcze tego nie zrobi, albo przynajmniej to sobie próbowała wmówić.
- Właśnie dlatego nie chciałam ci mówić - dokończyła z wyraźnym trudem, błyskawicznie sięgając po kieliszek i upijając dwa szybkie łyki alkoholu, jakby ten mógł wypalając niemalże jej kubki smakowe mógł odwrócić jej uwagę. Albo przynajmniej pozbyć się nieprzyjemnego uczucia panoszącego się w okolicy jej żołądka. - Od kiedy interesuje cię to, co myślą tutejsi? Mistrzostwami Europy żyły całe Włochy… Poza tym kto jak nie ty mógłby obronić te nieszczęsne karne? - rzuciła z przekąsem, pamiętając jak klął na bramkarza, który w ćwierćfinałach puścił kilka szmat w świetle bramki. - Może i miałeś trzydzieści pięć lat, ale byłeś w zajebistej kondycji - warknęła zirytowana tym, że przez tyle lat się o tym nawet nie zająknął. Tak bardzo tego nie chciała, nie miała prawa zmuszać go swoją chorobą do rezygnacji z planów czy marzeń - przecież walczył o to tyle lat, zmuszał się do życia u boku Sylvii… Rezygnował z niej, ze swojej Celii (a może jednak była w dużym błędzie?) by później zrezygnować z tych marzeń i tkwić przy szpitalnym łóżku. Pamiętała jego zmęczenie jak przez mgłę, a przytłumione mocnymi lekami przeciwbólowymi zmysły rejestrowały zaledwie ułamek rzeczywistości. Złościła się, krzyczała w obezwładniającej bezsilności do której nie była przyzwyczajona, żeby wracał do tych swoich przeklętych Włoch i dał jej święty spokój, nie zmuszał do bolesnej rehabilitacji… By zanieść się szlochem i przeprosić za te wszystkie paskudne słowa.
Spojrzała na niego, biorąc głęboki wdech i znów przybierając nieco bardziej radosną maskę. - Myślę, że to byłby grzech z rodzaju tych niewybaczalnych. Pewnie miałabym przechlapane równie mocno co ty. O ile nie bardziej - wymawiając to, ruszyła pewnym krokiem w stronę wyjścia z klubu przeciskając się pomiędzy tańczącymi ludźmi, by zaczerpnąć świeżego powietrza, zajmując miejsce w oświetlonym zaledwie lekką poświatą kącie. Chciała wysupłać z kieszeni marynarki paczkę papierosów, jednak był od niej szybszy - pochwyciła więc spomiędzy jego palców jednego, wsuwając go pomiędzy wargi nim zdążył zaprotestować. Zaciągnęła się kilkukrotnie zbawiennym nikotynowym dymem, wpatrując się w milczeniu w Dominica. Nie wierzyła, że stoi przed nią, we własnej osobie i, że rozmawiają jak gdyby nigdy nic, jakby wymazano ostatnie trzy lata spędzone osobno. W ramionach innych ludzi.
Podniosła wzrok czując jak rozgrzana dłoń pozbawiła jej papierosa, bezczelnie wyciągając go z jej ust bez słowa. Zadarła brodę do góry lekko ku górze niwelując tym samym odległość pomiędzy ich twarzami i wydmuchała na wprost chmurę dymu z płuc. Wiedziała czego chce w tej chwili - chciała poczuć tylko znów usta Coco na rozgrzanej skórze, chociażby ten ostatni raz i chociażby miała zapłacić najwyższą cenę - było warto. Dlatego też zapominając o bożym świecie, własnych zobowiązaniach, tamtej wysokiej i piegowatej blondynce, której nie dorastała do pięt, urażonej dumie i zdrowym rozsądku, zrobiła krok w przód niemalże wpadając w jego ramiona, byleby znów skosztować, przypomnieć sobie jak smakował jej Domenico.

Dominic Westwood
wystrzałowy jednorożec
:>
może kiedyś 8)
40 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Nie może być dla kobiety większej udręki niż mężczyzna, który jest tak dobry, tak wierny, tak kochający, tak niepowtarzalny i który nie oczekuje żadnych przyrzeczeń. Po prostu jest i daje jej pewność, że będzie na wieczność. I boisz się tylko, że ta wieczność [...] będzie krótka.
Marceline Rockwell

Nie był nigdy pewien jej uczuć i nie miał świadomości jak mocno, głęboko i intensywnie kochała go Marceline, wierzył z wszystkich sił, że jego miłości wystarczy za nich, chociaż miałby spalać się dzień w dzień w żarze tych wszystkich emocji targających nimi tak długo i kiedy spokój a przede wszystkim długo wyczekiwane z wytęsknieniem spełnienie były na wyciągnięcie ręki..., nie wiedział tak naprawdę, co doprowadziło do kolejnego rozstania, ale chciał wracać do niej i jedynie pogarszające się zdrowie ojca a na jej telefonie odpowiadający mu nieustannie, nieznudzenie kolejnymi próbami nawiązania połączenia, jej głos sprawiał, że coraz trudniej było mu uwierzyć, że mógł znaczyć dla niej cokolwiek. Dziesiątki myśli nie dawały mu w tamtym momencie spokoju z tą jedną — że nie znaczy dla niej chociaż jednej setnej tego, co znaczyła dla Marceline, Crane — wybijającą się wciąż na pierwszy plan i kiedy przypominał sobie każdą chwilę, w której mógł pojawić się chociaż cień kobiety, o której opowiedziała mu wtedy będąc kompletnie pijaną..., coraz trudniej było mu przełamać się i zadzwonić; wiedział przecież, że kolejny raz wysłucha jej głosu jedynie na tej pieprzonej zapowiedzi poczty głosowej, której był pewien, że nie odsłuchiwała, ale dlaczego w takim wypadku nagrywał na niej kolejne wiadomości?
Sam nie wiedział albo nie chciał przyznać się przed sobą, że łudził się i wierzył uparcie w jakiś uśmiech losu, który sprawiłby, że odsłuchawszy chociaż jedną z wiadomości od Coco odpisałaby cokolwiek... I gdyby tylko miał świadomość, że tę w której przekazał jej swój na naprawdę długi czas tymczasowy adres w Lorne Bay odsłuchała a może nawet zapisała, żeby przylecieć do niego..., nie byłby tak wyrozumiały w stosunku do obecnej kochanki a przede wszystkim żony przyjaciela, ale i wspólniczki w kancelarii, w której jego głównym zadaniem było przyciąganie nowych klientów. Gdyby wiedział, że tamtego popołudnia, kiedy spytał „kto to?” okłamała go i rozdzieliła tak naprawdę na zawsze z Marceline..., był gotów do największych poświęceń, żeby tylko poczuła ból, z którym on będzie musiał nauczyć się radzić sobie, kiedy pierścionek na palcu jego ukochanej dociśnie do samej dłoni lśniąca obrączka. Gdyby wiedział..., postarałby się, żeby poczuła jego żal, gniew i wściekłość i chociaż nie był mściwy, w tym jedynym wypadku postarałby się, żeby pamiętała już do śmierci jego zemstę. Mógł naprawdę wiele, ale nie to..., nie mógł cofnąć czasu i wymazać z pamięci Celii widoku ubranej w kusą bieliznę i okrytej jedwabnym, krótki szlafroczkiem mężatki, którą rżnąc myślał tak naprawdę o niej — jedynej kobiecie jaką kochał zatracając się cały w jej wspomnieniach.
Marceline... – zaczął wpatrując się w nią; teraz wiedział bardzo dobrze, dlaczego o niczym mu nie powiedziała i chociaż nie rozumiał, jednocześnie nie oceniał tego jak zachowała się w momencie, kiedy okazało się, że może być kaleką jeśli operacja się nie uda. Sam spodziewałby się podobnej reakcji po sobie, dlatego w głównej mierze nie oceniał decyzji Celii, chociaż za kilka z nich chętnie strzeliłby jej porządnego klapa w jeden z tych jędrnych pośladków, którymi miała czelność kręcić mu przed nosem, mimo że był wqrwiony do granic wytrzymałości i..., rozbrajała go tym nie raz przecież. – Nie przeceniaj mnie – zaśmiał się próbując rozładować napiętą coraz bardziej atmosferę. – Czuję w tych starych kościach wszystkie rzucania się w stronę piłki i naprawdę te mistrzostwa były ostatnim miejscem, w którym chciałem wtedy być. Do Francji mógłbym jechać z tobą na urodzinową wycieczkę do Disneylandu albo oświadczać ci się pod wieżą Eiffla, chociaż to byłby ostatni kicz, ale nie użerać się z młokosami i żabojadami walcząc o mistrzostwo bez tych kilku ulubieńców – dodał wymieniając przy okazji kilka tych wielkich nazwisk, które rzeczywiście z jakiegoś powodu nie były powołane razem z nim. I chociaż z trudem powstrzymywał się, żeby nie chwycić jej i nie potrząsnąć, kiedy protestowała odmawiając rehabilitacji i obrzucając go kolejnymi epitetami, zaciskał szczęki i zgrzytając zębami nie pozostawał jej dłużnym, żeby ostatecznie ćwiczyć razem z nią przypominając, że „kto jak kto, ale on najlepiej wie jaki chujowy jest ból”.
Podążając za Marceline poczuł ulgę, kiedy wyszli przed budynek klubu — wolał, żeby nie widziała ich Julia albo ktoś, kto nie ciesząc się szczęściem Rockwell mógłby nagadać jej narzeczonemu bóg raczy wiedzieć jak niestworzonych historii, podczas gdy nie robili nic złego... Tylko czy rzeczywiście? Czy rzeczywiście nie było nic złego w tym jak wpatrywał się w oczy byłej kochanki i jak przybliżając się coraz bardziej tak, że niewiele brakowało, żeby oparła się plecami o ścianę za jej plecami, kiedy bezwstydnie niemalże wyjął spomiędzy jej warg tlącego się ledwie papierosa, aby pochylić się jak najniżej i trącić w końcu czubkiem nosa kącik jej ust. Przymknął oczy i uśmiechnął się, kiedy wypuściła dym prosto w jego twarz, żeby otworzywszy po chwili powieki wpatrzyć się w jej źrenice i dotknąć do jej swoimi cierpkimi od złocistego Campari wargami. I chwilę mamił się coraz zachłanniej całując ją, jakby byli wciąż z sobą a rozstanie nie trwało dłużej jak kilka dni..
ambitny krab
dominicky
grafik komputerowy — gdzie bądź
34 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
nie potrafiąca usiedzieć na tyłku graficzka zajmująca się głównie reklamą i PRem; kolejny raz wróciła do miasta po latach włóczenia się po świecie
Naprawdę nie był pewny uczuć, które żywiła względem niego Marceline? Starała się by jej miłość była szczerą, widoczną, niemalże wylewającą się w jej gestach… Na swój własny sposób, często nieudolnie, często uciekając i panikując od nadmiaru przerażających ją samą emocji. Wiedziała, miała tę bolesną świadomość, że właśnie to było gwoździem do ich wspólnej trumny. Nie była gotową na powrót w rodzinne strony, nie chciała wracać na stare śmieci nawet dla niego… Dopóki nie poczuła tej paraliżującej tęsknoty obezwładniającej każdą dziedzinę jej życia, by finalnie zdecydować się wrócić w jego ramiona z pokornie spuszczoną głową i błagać o wybaczenie. Była gotowa zrobić to, czego nie zrobiła nawet dla Julii dopóki jej kobieca (równie delikatna co męska) duma nie została urażona, gdy na progu jego mieszkania przywitała ją obca kobieta. Doskonale zrozumiała co mógł czuć wtedy, gdy przy jej szpitalnym łóżku zastał brunetkę, kobietę, którą traktował jak swojego odwiecznego wroga na polu bitwy stawiając samego siebie na przegranej pozycji. Zawsze. Niezależnie od jej najgorętszych zapewnień miłości i faktu, że zawsze wracała do niego najwyraźniej nie był wystarczający - albo nie wydawał się być szczerym - sądziła, że już nigdy nie pozna prawdy i chociaż zajęło jej to mnóstwo czasu, oswoiła się z tą myślą. Myślą, że Coco już nigdy nie będzie jej. Nie będzie miała okazji by wściec się, by wykrzyczeć mu w twarz o tym, że szybko pocieszył się inną kobietą i nie powinien kupować różnym partnerkom takiej samej bielizny - tak na wszelki wypadek gdyby miały się poznać.
Skrzywiła się wyraźnie, sięgając po kieliszek wypełniony alkoholem i upiła spory łyk dla odwagi bo ostatnie o czym marzyła w tym momencie to kontynuować ten temat. I właściwie nie chodziło o miejsce, w którym odbywała się rozmowa. Przeszkadzał jej sam fakt, że miała się odbyć. Kiedykolwiek. Sądziła, że ten temat przewałkowali już dawno, od deski do deski… Nie wiedząc jeszcze jak bardzo się myliła. Przygryzła dolną wargę i pokręciła głową z wyraźnym politowaniem. - Mam cię nie przeceniać? Oboje dobrze wiemy, że nigdy nie byłeś przeciętnym. Nie zależałoby nikomu tak bardzo na przeciętnym piłkarzu do tego stopnia by za wszelką cenę mieć go w reprezentacji - prychnęła, urywając swoją małą tyradę w połowie dopóki nie dotarło do niej o czym mówił. Doskonale wiedział, że najbardziej ucieszyłaby się z połączenia tych dwóch pomysłów - oświadczyn niekoniecznie pod wieżą Eiffela a zaadaptowanym przez Disneya zamkiem, klękając przed blondynką z wplecionymi we włosy kolorowymi uszami myszki Minnie. Przełknęła ślinę i zmuszając się do uśmiechu, odgarnęła kosmyk blond włosów za ucho. Ułożyła miękko dłoń na jego umięśnionym udzie, przesuwając palcami badając fakturę materiału jego spodni sprawiała wrażenie mocno skupionej nad jedną, konkretną myślą. - Doskonale wiemy, że walczyłeś o to bardzo długo, poświęciłeś mnóstwo by pojechać i reprezentować włochów na tych mistrzostwach, więc nie wciskaj mi tu kitu - wymruczała mu wprost do ucha, zrywając się z barowego krzesełka i już po chwili kierować swoje nerwowe kroki do wyjścia z klubu.
Odłożyła na pobliski stolik oszroniony kieliszek by uwolnić ręce, zaskoczona wyraźnie gdy pozbawił ją kolejnego atrybutu w postaci papierosa, zbliżając się w jej kierunku niebezpiecznie blisko; blisko do tego stopnia, że wraz z wydmuchanym dymem z płuc na moment zabrakło jej tchu. Czuła wplatające się w jej włosy i zaciskające się na pojedynczych kosmykach palce, pozwalając mu na coraz śmielsze ruchy i przejęcie kontroli nad sytuacją poddając się brunetowi. Rozchylała chętnie wargi, odwzajemniając zachłannie kolejne pocałunki by po chwili zacisnąć palce na materiale jego koszulki pozostawiając na nim wymięte ślady i zniwelować jakikolwiek dystans pomiędzy nimi do absolutnego minimum, które była w stanie w tej sytuacji zaakceptować. Trwała jeszcze przez moment w tym słodkim zapomnieniu, jednak czując niemalże palący żywym ogniem, rozgrzany do czerwoności pierścionek zaręczynowy coraz mocniej ciążący jej na palcu, oderwała się od niego z trudem i dysząc ciężko, wyrzuciła z siebie z trudem: - Ja.. Ja nie mogę. Nie powinnam… - wyszeptała cichutko pod nosem będąc pewną, że doskonale słyszał i rozumiał co chciała mu przekazać. Nie ważąc się nawet spojrzeć znów w ukochane oczy należące do Westwooda, zwinnie wyswobodziła się z jego ramion i nie oglądając się za siebie, parła do przodu za wszelką cenę. Byleby tylko dalej od niego.

Dominic Westwood
wystrzałowy jednorożec
:>
może kiedyś 8)
ODPOWIEDZ