weterynarz, opiekun kangurów — Animal Wellness Center
31 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
One day you'll leave this world behind, so, live a life you will remember.
Obiecałam.

Słowo raptem kilka dni wcześniej wypowiedziane, teraz piętnem się stało. Powinna siedzieć w swoich bezpiecznych czterech ścianach i nie wychylać z niego nosa niepotrzebnie. Aha! Niepotrzebnie, hm? A gdyby tak jednak była potrzebna? Czy mogła posunąć się do dezaktywacji wcześniej złożonej obietnicy i udać się tam, gdzie podobno jej pomoc jest niezbędna?
Przebierała nogami pod przytulnym kocem, jednocześnie borykając się z myślami, które z każdą kolejną wiadomością od znajomych przemawiały za wyjściem z domu. Wstając z kanapy przemierzała swój salon raz w jedną, raz w drugą stronę. Wstawiła wodę, by zrobić sobie napar z wyciszających ziółek, ale prawdę mówiąc i one na niewiele się zdały. Mamrotała pod nosem z coraz to większym niezadowoleniem, aż w końcu ją olśniło. Narzekaniem nie zatrzyma deszczu. Właściwie niczym go nie zatrzyma, on i tak nadejdzie. Złe rzeczy mogą się wydarzyć, a narzekanie nie sprawi, że będzie lepiej. Jest bezużyteczne, po trochę i ona tak się teraz czuła. Każdy kto zna Apolonię wie, że z prędkością światła potrafi się znaleźć w centrum zamieszania, ze swoją pomocną dłonią. Teraz nie mogło być inaczej. Jej obietnica złamana została w chwili, kiedy wrzuciła na siebie przeciwdeszczowy płaszcz i wsunęła na stopy kalosze. Wsiadła do terenówki ojca i niewiele myśląc wyjechała na podjazd. Aż nią wzdrygnęło, gdy dostrzegła męską sylwetkę w deszczu. Ciche przekleństwo wymsknęło się spomiędzy jej warg, kiedy nerwowo otwarła drzwi.
— Czyś ty do reszty oszalał! Rozjechałabym cię! — wydarła się, czując jak serce w jej klatce bije w zawrotnym tempie. — Robert? — zapytała mrużąc oczy, gdy po twarzy spływały krople deszczu. No tak, zapomniała o tym, że byli na dzisiaj umówieni. — Coś mi wypadło — odparła lekko zmieszana, nie wiedząc za bardzo jak z tego wybrnąć. — Wsiadasz? Jeśli tak, to pospiesz się. Muszę jechać do Sanktuarium — wydukała wskakując ponownie do samochodu. W tej chwili nie miała zamiaru cofać się i wracać do domu. Poczyniła pierwszy krok i już nie było odwrotu. Planowała z impetem wjechać w podtopioną okolicę i pomóc w ogarnięciu bałaganu, jaki przysporzył nawalający agregat. Jeśli ktoś miał jej w tym pomóc, to tylko Brown. Czuła, że za nic w świecie nie odpuściłby sobie tej wyprawy. Gdy drzwi od strony pasażera zamknęły się za nim, była pewna, że nie myliła się co do niego. Ruszyła z piskiem opon, ale nie dlatego, że taki z niej szalony kierowca, po prostu wciąż próbowała wyczuć samochód ojca. — Podobno zalało całą okolicę i agregat nawalił. Część zwierzaków utknęła w boksach, sam rozumiesz — zaczęła, jakby chciała nakierować go na cel ich podróży, ale prawdę mówiąc trochę się tłumaczyła - nie chciała, by przypadkiem pomyślał, że ucieka przed rozmową. Ostatnio podobne wyskoki zdarzały się jej zdecydowanie zbyt często, paradoksalnie przeważnie wtedy, kiedy była umówiona właśnie z nim.

Robert Brown
summertime
Polcia
pisarz horrorów, pan loczek — sieje zamęt i chaos
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Artystyczna dusza, fan sportów ekstremalnych i dobrego jedzenia. Przyjazny, otwarty na innych i uczynny. Próbuje poskładać złamane serce.
Nie przepadał na latem, właśnie ze względu na gwałtowne burze i obfite opady deszczu. Niby powinien przyzwyczaić się do gwałtownej pogody w tym okresie, ale nadal gdy dochodziło do konfrontacji z żywiołami, on się denerwował - co prawda głównie o bliskich, ale o swój własny tyłek trochę też. Tyłek lub nerwy, bo gwałtowne dźwięki doprowadzały go do drżenia rąk, a czasami nawet i całego ciała. Żołądek też mu się zaciskał, powodując bardzo niekomfortowe uczucie i bóle mięśni. Mimo, że tak potwornie potrafił się poczuć, to nie ukrywał się w ciemnym kącie swojego domu, nakrywając na głowę kołdrą i przeczekując najgorsze. Starał się walczyć ze swoim wewnętrznym tchórzem i sprawdzać czy ktoś z jego rodziny lub przyjaciół nie potrzebuje pomocy. Dzisiejszego wieczoru na przykład umówił się z Polą i chociaż wiedział, że to spotkanie i poważna rozmowa są nieuniknione, to ta wiedza wcale nie pomagała. Denerwował się jeszcze bardziej.
Wyciągnął z szafy gruby płaszcz przeciwdeszczowy w czarnym kolorze i długie kalosze - też czarne. Nie chciał przemoknąć albo zostać przewianym (lub zwianym, chociaż w tym płaszcz mu chyba nie pomoże). Pojechał autem i zaparkował niedaleko domu Poli, po czym przebiegł przez ulicę i wszedł na podjazd. Widoczność była ograniczona, ale usłyszał jakiś szmer, więc przekręcił się w prawo, kręcąc się trochę bez ładu i składu, jak jakaś sierota. Gdy przekręcił się znowu w lewo stanął twarzą w twarz (czy też maską) z terenówką ojca Apolloni. Czy ktoś go chciał właśnie przejechać? Zrobił duże oczy, próbując dostrzec kierowcę. — Pola? — spytał, chociaż kto inny mógł to niby być? Podbiegł do drzwi od strony kierowcy i odgarnął mokre loki z oczu. — Co mówiłaś? Prawie mnie rozjechałaś — zauważył bystro. Gdy wspomniała, że coś jej wypadło, poczuł się trochę zawiedziony. Zapomniała o nim? Już chciał się z tym po prostu pogodzić, kiedy zaproponowała, żeby jechał z nią. — Ou, jasne — odparł, po czym posłusznie obiegł samochód (zamiast wsiąść z tyłu) i wpakował się na siedzenie pasażera.
Do Sanktuarium? Co się stało? — zapytał, zdejmując kaptur z głowy i znowu odgarniając czarne, mokre strąki swoich włosów. Gdy powiedziała mu o co chodziło, pokiwał głową. Teraz wszystko było jasne jak słońce. Oczywiście, że był gotów pomóc i wszystkich uratować. Miał tylko nadzieję, że na koniec to on nie będzie tym, któremu trzeba pomóc.
Mimo wszystko uczucie, że ich poważna rozmowa znowu została odsunięta w czasie, wcale go nie opuściła. Niezależnie od tego jaki był powód (ważny czy też błahy), będzie trzeba dalej czekać. Z doświadczenia wiedział, że jeżeli coś się odwleka, to marne będą tego skutki, ale nie chciał się poddawać i dalej miał nadzieję, że może to przez stres, a nie coś więcej.
Oczywiście. Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało, zwierzakom też.
Zerknął na Polę, na wszelki wypadek zapinając pospiesznie pasy, gdy tylko usłyszał pisk opon.

Apollonia Brown
niesamowity odkrywca
Lama
ODPOWIEDZ