adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
— trzynaście —


Wystukując końcówką długopisu rytmiczną melodię na powierzchni dębowego blatu, wpatrywał się znudzonym wzrokiem w zawieszony na zielonej ścianie zegar. Dochodzące z zewnątrz dźwięki, tłumione przez grubą szybę okna, wskazywały, że dochodzi już dwunasta — choć Benjamin nieczęsto bywał w sanktuarium, dokładnie pamiętał porę, w której odwiedzający zyskiwali możliwość karmienia niektórych dzikich zwierząt. Zegar tymczasem pogubił się całkowicie, wskazując trzecią nad ranem. Ciężko było określić więc jak długo już czeka, a rozładowany telefon niedbale pozostawiony na drewnianym stole wskazywał, że dzień ten może należeć do nieudanych. Gdyby tylko wiedział, z kim przyjdzie się mu spotkać, zapewne byłby już w drodze do domu. Nie z powodu swoistych niesnasek, a raczej niezręczności, jakie ów spotkanie miało wywołać.
Powód jego obecności w zielonej jak trawa sali, przyozdobionej tu i ówdzie malunkami dzikich zwierząt był prozaiczny — Ben miał zaproponować sanktuarium linię obrony wobec ataku jednego z odwiedzających je gości. A choć Hargrove nie posiadał jeszcze własnej kancelarii, a adwokatury chwilowo nie praktykował, poproszony został przez samego właściciela o zainteresowanie się tą sprawą. Pojawiając się w ośrodku przed nieomal godziną, zaprowadzony został do niewielkiej konferencyjnej sali, gdzie otrzymał stos papierów niezbędnych mu do zawyrokowania. Gdy uwinąwszy się z nimi po trzydziestu minutach wskazał, że niezbędna będzie mu konsultacja z kimś, kto na weterynarii zna się lepiej od niego, poproszony został o cierpliwość. I tak oto czekał na jakiegoś ich wysłannika, głowę opierając na dłoni, ziewając co jakiś czas przeciągle. Znużony raz jeszcze zerknął na raport w sprawie, która mogła sanktuarium zrujnować: pies dingo, stały obywatel ośrodka, zaatakował jednego z turystów. Według opiekuna zwierzaka, dingo został sprowokowany. Zrozpaczony gość zaś, z kilkoma szwami na ręce twierdził zaciekle, iż pies rzucił się na niego bez wyraźnego powodu, wobec czego należało go uśpić. Benjamin nie uznawał tego za sprawę wielce groźną, a zwierzaka naturalnie zamierzał ocalić — potrzebował jednak kogoś, kto pomógłby mu stworzyć odpowiednią linię obrony. A choć samego siebie przekonywał, że odbyta przed miesiącami randka w ciemno nie była wcale tak tragiczna, jak się mu wówczas wydawało, musiała w istocie być koszmarem. W innym przypadku Benjamin zapamiętałby z pewnością, że urocza Marianne bywa konsultantem w sanktuarium i że to właśnie ona zostanie do niego dziś skierowana.

Marianne Harding
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Bywały takie dni, właśnie jak ten, gdy nic nie poszło po myśli Marianne. Jeszcze przed południem miała ochotę rozsiąść się wygodnie na kanapie i po prostu zamknąć oczy. Od samego rana gasiła wszystkie pożary dotyczące farmy, awarii w przedszkolu i telefonem z sanktuarium. Długo próbowała tłumaczyć, że jej kontrakt nie dotyczy takich spraw, że w weterynarii ma tak mało doświadczenia, że sama nigdy w życiu nie zgodziłaby się na współpracę przy tak poważnym oskarżeniu. Przecież ona tylko zajmowała się zwierzętami, które dopóki nie wyzdrowiały, znajdowały się na jej farmie. Co prawda poczyniła ogromne kroki by wrócić do zawodu i zostać upragnionym weterynarzem, tak jedyne czym mogła się na razie pochwalić to zakurzonym przez lata dyplomem i stertą książek, które ściągnęła ze strychu. Nawet wyjaśnienia, że nie ma z kim zostawić córki nie przekonały kierowniczki w sanktuarium, która stała pod ścianą. Albo wezmą się za to teraz, albo biedne zwierzę zostanie uśpione zanim będą w stanie podjąć jakieś kroki.
Musiała się zgodzić. Nie było innego wyjścia.
Porzucając marzenia o leniwym popołudniu, spakowała do plecaka córki dwie ulubione książeczki, zeszyt i kolorowe kredki. Upewniła się, że ma butelkę z cytrynową wodą i coś do przekąszenia i wsiadła do samochodu, którym w kilkanaście minut była pod głównym budynkiem. Dopiero przemierzając korytarze próbowała zapoznać się z dokumentacją wręczoną jej przy wejściu. Jednym okiem zerkała na rozglądającą się wszędzie córkę, drugim wertowała kolejne raporty. W normalnych okolicznościach w życiu nie zabrałaby pięciolatki do pracy, to żywe złoto potrafiło narozrabiać gdy zostało spuszczone na chociażby pięć minut. Jednak dzisiaj wiedziała, że jest jedna rzecz na której córce bardzo zależy, więc przypomniała jej o tym, że wystarczy jedna skarga i o wycieczce na weekend będzie mogła zapomnieć. Jak widać Marianne również była pod ścianą, że posuwała się do takiego szantażu.
- Benjamin? – nie chciała wyrazić takie zdziwienia na samym wstępie, jednak nie jego spodziewała się tutaj zastać. – Przepraszam, nie miałam jej z kim zostawić, ale Lily obiecała nie przeszkadzać – wskazała najpierw za kryjącą się za jej nogami pięciolatkę, która już skupiała wzrok na kolorowych rysunkach umieszczonych na ścianie. Chwilę później wskazała córce stolik, pomogła wyjąć kredki i ucałowała ją w czoło modląc się by nic się nie wydarzyło a mała zaraz nie została znaleziona na wybiegu zwierząt. – Mówiłam im by poszukali weterynarza z większym doświadczeniem, ale nikt nie był aktualnie dostępny. Przejrzałam dokumentację i wszystko jest w porządku. Zresztą znam go praktycznie od szczeniaka, nigdy nie był agresywny – było to dla niej niepojęte, że dingo mógł kogoś zaatakować. Chyba, że… - Zwierzęta, nawet te najbardziej dzikie nie atakują ludzi bez powodu. Chyba, że są głodne lub sprowokowane. Tylko jak to udowodnić?


benjamin hargrove
towarzyska meduza
kwiatek
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Sprawcą tegoż zamieszania mógł być Benjamin we własnej osobie. Nieumyślnie, naturalnie, bo wieść, że konsultantem będzie Marianne Harding sprawiłaby, że sam natychmiastowo wycofałby się z rzeczonej sprawy. Tymczasem stanowczo rozkazał właścicielowi przybytku, by przydzielono mu do sprawy kogoś o myśleniu niestandardowym. Kogoś zdolnego, znającego oskarżonego psa. Kogoś widzącego w tym pozwie więcej niż stosy papierów, które oczekiwały na odpowiednie podpisy. A więc Marianne. Gdyby wiedział, jak sporym problemem się to dla nie okaże, pożałowałby tych swoich nacisków od razu; tymczasem jednak cierpliwie czekając, nie spodziewał się wcale, że to nie jedna, a dwie osoby, przekroczą niedługo próg zielonej sali.
— Mar... hej — rzuciwszy w odpowiedzi, uśmiechając się lekko, strącił ze stołu kilka papierów. Naturalnie sprawcą tego wszystkiego było to widoczne w nim zaskoczenie, znacznie większe niż to słyszalne w jej słowach. Poczuł się jak bohater nieśmiesznego żartu, przy czym oczywiście nie zauważył najpierw w ogóle jej córki. Kiedy schylając się po dokumenty usłyszał jej wyjaśnienia, wzrokiem od razu odszukał dziecko, którego nigdy nie miał poznać. I choć to głupie, bo Ben na dzieci krzywił się zawsze, bez wyjątku, tym razem usta jego ułożyły się w dość swobodnym uśmiechu. — Miło mi cię poznać, Lily — odparł więc, śledząc obie panie wzrokiem. — To trochę moja wina, nie chciałem by w tej sprawie wypowiadał się typowy weterynarz. Na sądowej znajdzie się pewnie kilku ekspertów, a do utworzenia wstępnego wniosku potrzebne są jednak inne rzeczy — wyjawił jej, ciesząc się — nawet jeśli warunki były niefortunne — że skupić mogli się na ważnej sprawie. Odciągającej oczywiście ich myśli od poprzedniego spotkania, do którego Ben najchętniej nigdy by już nie wracał. — Rozmawiałem już z ochroną, nie posiadają akurat monitoringu z tamtego miejsca. Świadków też brakuje, naturalnie poza opiekunem dingo — dodał w celu wprowadzenia jej, zamiast na niej, wzrok skupiając na jej córce. Jakby trochę niedowierzając nadal w to, że Mari jest matką. — Jeszcze dzisiaj musiałbym przedstawić listę podobnych spraw. Wszelkie historie, w których udomowiony dingo kogoś zaatakował — naturalnie oznaczało to sporo pracy, ale łącząc swoje umiejętności powinni uwinąć się z tym dość prędko. — No i opinia. Mogłabyś napisać jakąś notkę o tym psie? Jego opiekun jest oczywiście stronniczy, więc twoja ekspertyza byłaby dość cenna — poprosił jeszcze, tym razem przesuwając w jej stronę długopis i papiery. Dopiero po wypowiedzeniu tego, co najważniejsze, odezwała się w nim odwaga. — Przepraszam, ja... Jeśli wolałabyś się zająć Lily, znajdziemy kogoś innego — rzucił ze skruchą, czując się odpowiedzialnym za komplikacje jej dnia.

Marianne Harding
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Jako dorosła i dojrzała kobieta nie zamierzała wracać do ich randki, której jednak do udanych nie można było zaliczyć. Z biegiem czasu się po prostu z tego śmiała i gdyby wiedziała, że go to męczy pewnie rzuciłaby jakimś niezobowiązującym żartem o tym, że nawet nie jest w pierwszej trójce jej najgorszych spotkań w ostatnim czasie. Wezwana jednak była tutaj w sprawach zawodowych i chciała brzmieć jak profesjonalistka. Co było jedynym, co jej pozostało, bo przyprowadzenie córki do pracy nie było odpowiedzialne. W tej jednej podbramkowej sytuacji nie mała jednak wyjścia.
- Moja opinia też może być stronnicza, bo zawsze staję w obronie zwierząt. Postaram się jednak skupić na tych ważniejszych aspektach niż to, że ludzie są sami sobie winni prowokując zwierzaki – wzruszyła ramionami, bo mogłaby tego człowieka określić różnymi epitetami i żaden z nich nie nadawał się do wypowiedzenia w towarzystwie dziecka. Sama od wielu lat pracowała z wieloma zwierzętami i znała ich reakcje. Żadne nie zachowywało się agresywnie do momentu gdy nie musiały bronić siebie bądź swoich młodych. Była wręcz pewna, że dingo poczuł zagrożenie i dlatego zareagował tak a nie inaczej. Nie można było jednak karać dzikiego zwierzęcia, nawet udomowionego, za jego naturalne instynkty. Siadając przy stoliku zerknęła na córkę, która grzecznie wyjęła swój notatnik i zaczęła rysować, podśpiewując sobie pod nosem ulubione piosenki z bajek.
- Daj spokój. Nie masz mnie za co przepraszać, skoro już tutaj jestem to zrobię wszystko by pomóc – uśmiechnęła się w jego kierunku, doceniając tę skruchę, bo jednak nie każdy zachowałby się podobnie. – Lily ma ostatnio nieco trudniejszy czas. Jej ojciec wyjechał na kilka tygodni i strasznie za nim tęskni. Mamy mały bunt na pokładzie i nie chce siedzieć za długo w przedszkolu – wyjaśniła krótko i w skupieniu zaczęła pisać notatkę, która mogła uratować tego psiaka. W pewnej chwili jednak urwała kolejne zdanie, odłożyła długopis na blat stołu i wbiła swoje niebieskie spojrzenie w mężczyznę, przez chwilę coś analizując. – Powiedziałeś, że w tym miejscu nie ma akurat monitoringu. Ale jest przy innych wybiegach. Gdyby tak prześledzić całą wycieczkę tego faceta można byłoby zobaczyć jak się zachowywał. Jeśli prowokował dingo zapewne robił to przy innych zwierzętach. Wiem, że to sporo pracy, ale może byłaby to jakaś mocna podstawa? – nie wiedziała czy jej pomysł w ogóle ma jakiś sens, bo łatwo można było obalić ich linię obrony, ale na razie nie mieli się czego chwycić. Może jednak? Nadzieja pojawiła się w jej spojrzeniu i liczyła, że Ben również odnajdzie w tym szansę na wygranie sprawy.

benjamin hargrove
towarzyska meduza
kwiatek
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Zakrawająca o oniryzm scenka, której byli częścią, umocniona została na sile, gdy tylko w tle poczęły przelatywać słowa dziecięcej piosenki. A przynajmniej dla niego absurd ten zdawał się niedorzeczny, bo nie przywykł do tego typu spotkań nasączanych licznymi kotłującymi się w myślach pytaniami. Benjamin nie był człowiekiem zapominającym prędko o wszystkim, a w swym nieskazitelnym życiu nie posiadał więc miejsca na pomyłki nawet niskiej rangi. Wobec tego rozmowa ta z Marianne, z siedzącą nieopodal jej córką, jawiła się mu jako coś nierealnego. Bo jeśli rzeczony błąd w jego życiu się pojawiał, Benjamin robił wszystko, by nigdy już do niego nie wracać. Skinąwszy głową na jej słowa odpierał od siebie jednak te wszystkie zagubione myśli, starając się skupiać wyłącznie na najważniejszej kwestii. Musieli razem chwilę popracować, to wszystko. Tym bardziej, że ona zdawała się zupełnie niewzruszona tym, jak ich ostatnie spotkanie przebiegło. — Trzymaj się po prostu wszystkich faktów, wiesz, że dingo został wychowany przy człowieku, że zwierzęcych instynktów nie da się wykluczyć i tak dalej — podsumował z lekkim uśmiechem, uznając, że dziewczyna doskonale poradzi sobie z tymże zadaniem. Może i kryć się miała w tym subiektywna opinia, ale sądowe procesy to i tak głównie popis cyrkowych umiejętności — kto głośniej powie, kto śmielej zaprzeczy. Ben już teraz wątpił w to, by mogli tę sprawę przegrać.
— Ciężko się jej dziwić, skoro ten czas może spędzać z tobą — ośmielił się stwierdzić, przez chwilę z uśmiechem przypatrując się Marianne. Ciężko było mu teraz zrozumieć, dlaczego tamten wieczór przebiegł tak niefortunnie, ale może po prostu od samego początku pisana im miała być zwykła przyjacielska zażyłość. O którą właśnie teraz mogli zadbać, kiedy niezmuszani byli przez niepisane zasady do stosowania jakiejś przedziwnej etykiety. — Faktycznie to mogłoby pomóc — potwierdził, skinąwszy przy tym głową. — Nie podziała to jako dowód bezpośredni, ale z całą pewnością pomoże w przygotowaniu linii obrony — uznał, sięgając po dokument wykazujący spis wszelkich kamer zainstalowanych przy wybiegach. Faktycznie adwokat tamtego mógł w łatwy sposób tenże dowód podważyć, ale ów rzecz w jasny sposób określić mogła portret psychologiczny mężczyzny. A tego żaden sąd zignorować nie mógł. — Mimo wszystko to nie ma sensu, to znaczy ten cały proces. Facet żyje, ma wszystkie kończyny, więc jego żądania są irracjonalne — przyznał wzdychając, trochę w obawie, że chodzić w tym może o coś większego. A Ben bez kancelarii własnej i renomy mógł w łatwy sposób przegrać tak nierówną walkę. — Musimy jeszcze poczekać na opinie naszego lekarza. Jeśli wykaże, że ugryzienia nie były rozległe, sprawa nie trafi nawet przed ławników. I co najwyżej sanktuarium będzie musiało zapłacić odszkodowanie — niesamowicie skomplikowane było to wszystko, ale Ben wolał przygotować się na każdy możliwy scenariusz. Trzymając naturalnie kciuki za to, by skończyło się na procesie cywilnym. — Chcesz iść teraz obejrzeć te taśmy? — spytał przyjaźnie, wciąż uważając, że miała prawo zrezygnować z uczestnictwa w tym całym dochodzeniu.

Marianne Harding
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Przytaknęła głową i układając sobie w głowie wstępnie to, co chciała napisać na kartce, zerkała co jakiś czas na córkę, która zajęta była malowaniem i przeglądaniem swoich książeczek, które zabrały z domu. Na słowa mężczyzny uśmiechnęła się delikatnie i trzymając w dłoniach długopis zaczęła stukać jego końcówką o blat.
- Korzystam póki chce spędzać ze mną czas. Za kilka lat będę cieszyć się, że przed wyjściem z domu powie do mnie chociaż kilka zdań – na jej twarzy widać było wyraźne rozbawienie, bo czas leciał szybko a każde z nich pamiętało pewnie jeszcze swoje nastoletnie lata. Rozmowy z rodzicami nie były wysoko na szczycie głównych zainteresowań a co dopiero spędzanie z nimi wolnego czasu. I chociaż teraz Mari starała się utrzymywać z córką bliskie relacje nie wiadomo czy gdy Lily wejdzie w okres dojrzewania wciąż będzie widziała w mamie nie tylko mamę a także przyjaciółkę.
Ucieszyła się, że jej pomysł nie został przez niego od razu odrzucony a nawet okazało się, że może im nieco pomóc. Faktycznie nie mogli na tym budować obrony, ale poszkodowanego stawiało to w nienajlepszym świetle. – Mam nadzieję, że tak się skończy. To nie byłby pierwszy przypadek gdy biedne zwierzę cierpi przez durnych ludzi – inaczej nie można było nazwać osoby drażniące zwierzęta. Bo chociaż te zwierzęta w większości żyły w rezerwacie od urodzenia to wciąż pozostawały dzikie. Ich instynkty odzywały się w chwilach zagrożenia, więc trzeba było być skończonym idiotą by je prowokować. Zapewne sam się o to prosił, więc trudno było się dziwić, że Mari nawet nie czuła współczucia dla tego mężczyzny. – Z jednej strony dingo powinien odgryźć mu całą rękę, ale z drugiej wtedy nie mielibyśmy szans go wybronić – wzruszyła ramionami i wzięła się w końcu za pisanie opinii. Nie mogła zbyt wiele powiedzieć, musiała swoją prywatną opinię schować głęboko w sercu, więc postawiła na krótką, rzeczową i profesjonalną notkę, którą bez wahania podpisała swoim imieniem i nazwiskiem.
- Tak, we dwoje pójdzie szybciej. Mam nadzieję, że taśmy zapisują się u nich chronologicznie i nie będziemy musieli przejrzeć całego dnia… - pewność w jej głoście była coraz mniejsza gdy wypowiadała to zdanie. – To może Ty załatw taśmy a ja zamówię jakieś jedzenie? Trochę nad tym posiedzimy, moja mama powinna odebrać małą za jakąś godzinę, więc znajdziemy coś na tego gościa – Marianne była uparta i stanie na głowę by pomóc uratować to biedne zwierzę.

benjamin hargrove
towarzyska meduza
kwiatek
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Zniszczeń dokonanych w dzieciństwie prawdopodobnie nie da się naprawić. Poniekąd dlatego właśnie Ben krzywił się zawsze wtedy, gdy groził mu lunch z przyjaciółmi, którzy posiadali już dzieci. Dlatego też wywracał oczyma na wieści o ślubie, prognozując prędkie rozwody; wszystko to, co najgorsze było w jego rodzicach, dostrzegał i w innych. Właśnie dlatego on nie planował tego wszystkiego — formalizowania związku, a także przede wszystkim tej własnej kopii samego siebie, dla której nie potrafiłby być ojcem. Brzmiało to jak koszmar, groźba najgorsza z możliwych. I nikt jak dotąd nie sprawiał, by zmieniał swe zdanie w tej kwestii, bo swymi czynami udowadniano mu jedynie, że cała ta koncepcja rodzicielstwa jest ułudą. A jednak przy Marianne i jej córce nie czuł typowego skrępowania, czy też tradycyjnej potrzeby prędkiej ucieczki. Może więc przywracała mu wiarę w to wszystko; może swą dobrodusznością jako jedyna wykazywała, że obraz ten nie musi być wcale negatywny. — I nie tęsknisz za tym czasem, który miałabyś wyłącznie dla siebie? — ośmielił się spytać, zerkając na nią znad dokumentów. Nie oceniał i nie krytykował, a starał się pojąć to jej oddanie i poświęcenie. Nienauczony podobnych trosk dostrzegał w tym coś zaskakującego, niejasnego. Zdecydowanie wolał przy tym poznawać Harding od tej strony, tak ludzkiej i prawdziwej, bez wszelkich niepotrzebnych eufemizmów.
— W takim duecie i z tego byśmy jakoś wyszli — zaśmiał się na jej słowa, uznając, że owszem — wszystkiemu stawiliby czoła. Doceniał niezwykle jej zaangażowanie w tę sprawę, bo tak wielu na jej miejscu wykręcałoby się przecież wymówkami. — W sumie nigdy nie rozumiałem takich spraw, bo przecież nic z tego nie wynika. Myślisz że po prostu w jakiś chory sposób cieszy ich świadomość, że na świecie będzie o jedno zwierzę mniej? Obrzydliwe — skoro już mogli porozmawiać luźniej, ośmielił się przeciągnąć tenże temat. Nigdy nie brał udziału w tego typu procesach, ale była ich cała masa. Często też nie dotyczyły dzikich zwierząt, a domowych pupili, które swą złość — naturalną przecież — skierowały na niewłaściwą osobę. A sprawy te, absurdalne w swej prostocie, kończyły się niestety często eutanazją zwierzaka. Choć dla Bena naprawdę nie miało to sensu. Zaraz potem uśmiechnął się z wdzięcznością i skinął głową. Po chwili zniknął już z pomieszczenia, wracając dopiero po kwadransie ze stertą przeróżnych płyt. — Te na górze prawdopodobnie odpowiedzą na nasze pytania, ale lepiej i tak obejrzeć wszystko — poinformował ją, jako że całkowite zapoznanie ze wszystkimi dowodami gwarantować mogło brak przykrych niespodzianek podczas procesu. Niekoniecznie jednak zachęcające było oddanie się tejże czynności, skoro tak wiele materiałów mieli przed sobą. — Ale mężczyzna, który pilnuje tych wszystkich kamer powiedział, że ten człowiek już wcześniej tu bywał. I że zawsze zachowywał się skandalicznie, więc raczej nie mamy się o co martwić — dodał z lekkim uśmiechem, bo łatwo miało być w sądzie wykazać nieodpowiedzialność tamtego.

Marianne Harding
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
- Oczywiście, że tęsknię. Każdy rodzic, który twierdzi inaczej po prostu próbuje oszukać samego siebie – uśmiechnęła się z rozbawieniem, bo nawet najlepsi rodzice z najgrzeczniejszymi dziećmi mieli chwilę słabości i zwątpienia w wybraną przez siebie drogę. Wiele razy, gdy Mari wracała do domu marzyła o rzuceniu się na łóżko w ciuchach i nie wstawaniu przez kolejne godziny, ale przecież nie było to możliwe. Miała tyle innych obowiązków, że o takim wieczorze mogła tylko pomarzyć. – Chyba chodzi w tym wszystkim o to, by znaleźć jakiś złoty środek. Mam to szczęście, że moja rodzina jest dość spora, więc by nie zwariować podrzucam im ją na weekend – pomoc najbliższych była kluczem do tego wszystkiego. Plus najgorsze lata miała za sobą i te kilka godzin, które córka spędzała w przedszkolu również pozwalały jej nieco odetchnąć. A powrót do pracy, między ludzi również pomagał nabrać dystansu. Miała czas zatęsknić za własnym dzieckiem, więc pewnie to był kolejny klucz do sukcesu. A pytania Bena ani trochę nie wydawały jej się wścibskie.
- Myślę, że pewne osoby, bo nie chcę tutaj generalizować, chcą pokazać przez to swoją wyższość nad innymi; w tym przypadku próbują zdominować dzikie zwierzęta. Dla mnie to tylko pokaz głupoty i nieodpowiedzialności, ale na to nie ma lekarstwa – większość takich przypadków stanowili mężczyźni, którzy na kimś próbowali rozładować swoje złe emocje. Najczęściej ofiarą takich osób stawały się bezbronne zwierzęta bądź słabsi ludzie, których miało się w pobliżu. Przy prowokowaniu dzikich i niebezpiecznych zwierząt mogło chodzić o adrenalinę, bez której nie mogli żyć. A poprawność tej tezy trzeba byłoby jednak zapytać dobrego psychologa. – Zobacz ile się słyszy o ludziach, którzy znęcają się nad psami. Jaką chorą satysfakcję czerpią z tego, że katują najukochańsze ze zwierząt, które za swoim właścicielem wskoczyłoby w ogień. Nie chce zrzucać tego na jakieś zaburzenia, ale żaden zdrowy człowiek świadomie nie krzywdzi innych – rozłożyła bezradnie ręce, bo przecież nikt nie uczy dzieci znęcania się nad zwierzętami. Rolą rodzica jest nauczyć szacunku do innych ludzi ale także do zwierząt, które ich otaczają. Nie każdy musi je kochać, nie każdy musi trzymać je w domu, ale są pewne wartości, które trzeba wpoić od małego.
Gdy Ben wyszedł z pomieszczenia, tak jak wspomniała, zamówiła dostawę chińszczyzny z pobliskiej knajpki i podeszła do córki, która kolorowała żyrafę. Albo coś co miało przypominać żyrafę. Uprzedzając ją, że za jakiś czas przyjedzie po nią babcia, usiadła na poprzednim miejscu w momencie, w którym Bez wrócił do pokoju.
- Spodziewałam się, że trochę tego będzie, ale to przeszło moje oczekiwania – góra płyt, którą trzeba było przejrzeć by znaleźć jakieś mocne dowody. Otwierając laptopa chwyciła pierwsze z góry opakowanie i odpaliła płytę w komputerze. – Naprawdę myślisz, że uda nam się go uratować? Obrońcy zwierząt wygrywają małą ilość takich spraw – zerknęła z nad ekranu na mężczyznę, bo oboje musieli być świadomi, że udowodnienie winy poszkodowanego będzie trudne.

benjamin hargrove
towarzyska meduza
kwiatek
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Nie wiedział nawet dlaczego pyta. Bez względu na to, jak Marianne przedstawiłaby tę kwestię, sprawiając, że dostrzegłby w tym wszystkim w końcu jakieś zalety, zdania i tak by nie zmienił. To znaczy w zakresie własnego życia, w którym dla dziecka zdecydowanie miejsca nie było. Potrzebował chyba jednak, prawdopodobnie po raz pierwszy usłyszeć, że rodzicielstwo nie jest wcale przekleństwem. Że wyniknąć może z tego wiele dobrego, a przy tym wszystkim nie żałuje się wcale tych lat poświęcanych swemu dziecko. Może tym samym chciał dostrzec w swych rodzicach cokolwiek dobrego, i może nawet opowieść Mari mu w tym zabiegu pomogła. Może na moment począł myśleć o tym, że jego rodzice, choćby przez niewielki skrawek życia, cieszyć szczerze musieli się z tego, że zostali rodzicami. Na przedstawiane przez nią argumenty uśmiechał się jedynie i kiwał głową na znak, że rozumie, że ma to wszystko sens. I cieszył się przy tym, że ułożyła sobie życie w tak satysfakcjonujący sposób.
— I świat się nigdy nie zmieni, co? — podsumował jedynie z lekkim rozżaleniem jej wypowiedź, która niosła w sobie tak wiele beznadziejności. Ciężko było pewne kwestie pojąć, nawet jeśli zachowywało się przy tym otwartą głowę. Jakakolwiek przemoc była jednakże tak wielką skrajnością, że nawet świadomość, że ktoś, kto przelewa na innych agresję, sam jej doświadczył, nie mogła jakkolwiek pomóc. — Nie myślałaś o tym, żeby się jakoś w to wszystko zaangażować tak wiesz, bardziej od prawnej strony? — naturalnie chodziło mu o obronę tychże zwierząt, które mówić za siebie przecież nie potrafiły. I nie miał pojęcia przy tym, jak działają tutejsze fundacje, ale zdecydowanie wciąż było ich nadal zbyt niewiele. — Wiem, że masz zupełnie inne obowiązki na głowie, ale pewnie udałoby ci się zdziałać dużo dobrego — dodał z przekonaniem, uśmiechając się pokrzepiająco. Kierowana słusznymi motywami, potrafiła przecież odpowiednio sobie ze wszystkim radzić — ta ich chwilowa współpraca była tego idealnym dowodem.
Wracając do pokoju był już całkowicie przekonany o tym, że wszystko się powiedzie. Że uda się im wygrać tę sprawę, może przy tym trochę sprawiając, że niektórych najdzie odpowiednia refleksja dotycząca podobnych spraw. — Jestem pewien — odparł krótko, nazbyt pewny kolejnej wygranej, by jakaś drobina zawahania mogła o wszystkim przesądzić. — Prawdopodobnie skończy się i tak na przymusowych sesjach behawioralnych i chwilowym odosobnieniu, bo wiesz, kontrole i tak dalej, ale to i tak sukces, prawda? — czasem należało decydować się na kompromis, niż najczystszą możliwą wygraną, ale w tym zawodzie i to należało do sukcesu. Najważniejsze było to, żeby i tak zaproponować takie rozwiązanie, dzięki któremu i tak mogliby być górą.

koniec <3

Marianne Harding
ODPOWIEDZ