pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Burmistrz Winfield był tematem rozmów niemal każdego pracownika w Sanktuarium przez kilka ostatnich dni. Właściwie, nie tyle on (choć niektóre koleżanki wydawały się strasznie zainteresowane jego obecnością), co jego wizyta i ogólnie panująca panika. Na każdym kroku każdy pilnował tego, żeby na dzień jego odwiedzin wszystko wyglądało idealnie. Przypominało mu to obchody komisarza, z tym że z komisarzem dało się porozmawiać przy piwie, a z burmistrzem – cóż, nie wiedział, każdy był inny, a ostatni kontakt z burmistrzami Sydney i Carnberry przyprawiał go nieprzyjemne wspomnienia.
Zapewne zignorowałby samą wizytę (a właściwie ograniczyłby swoje zainteresowanie do zadań wyznaczonych przez innych kolegów), gdyby nie fakt, że o samym miasteczku wiedział niewiele. Od panny Clark ciągle słyszał o jakiś legendach, w które nie był w stanie uwierzyć, a własne doświadczenia z barów i przysłuchiwania się rozmowom gości nie podpowiadało mu zbyt wiele. Odwiedziny burmistrza mogły więc okazać się dla niego całkiem korzystne. Potrzebował informacji. Potrzebował wiedzieć gdzie panna Clark nie powinna chodzić; które dzielnice były najbardziej problematyczne. I oczywiście, czy w mieście były jakieś mafie, które (nie wiedzieć jak) mogłyby być powiązane z niektórymi byłymi klientami, których ochraniał (i na których jednocześnie donosił swoim kolegom z federalki).
Nie mógł jednak zaczepić kogoś takiego jak burmistrz tak po prostu. To by było po pierwsze zbyt dziwne, a po drugie w Sanktuarium był niemal nikim, jedynie pomocnikiem. Wiadomym było, że burmistrz zamierzał rozmawiać z opiekunami lub właścicielem terenu. Czekał więc na odpowiedni moment, choć wątpił, że byłby w stanie go otrzymać. Laurent przecież był znany ze swojego pecha. Wielkiego pecha. Biegał więc pomiędzy stanowiskami, żeby wszystko wyglądało jak najlepiej i było jak najlepiej zorganizowane. A powinien też mieć oko na samą pannę Clark, która była przecież jego klientką. Owszem, nie powinno jej nic grozić, ale biorąc pod uwagę to, że nie znał dokładnego powodu dla którego jej dziadek zdecydował się na jej ochronę – musiał uważać na dosłownie wszystko.
Po całej tej bieganinie ledwo co znalazł pięć minut choćby na wypicie kawy przy małej kafejce. Potrzebował czegoś, co utrzymałoby go na nogach choćby do dwudziestej drugiej. Jeżeli nie dłużej… Przymknął na chwilę oczy, żeby zwyczajnie na chwilę się wyciszyć. Od czasu do czasu okręcał na nadgarstku, na ślepo, swoją bransoletę–brojanicę. Gdyby tylko choć raz los nie przyniósłby mu pecha, błagał w myślach.
Otworzył oczy, kiedy tylko usłyszał znajomy głos… właściwie znajomo-obcy. Znajomy, bo niedawno go słyszał, a obcy, bo należał do osoby, której nie poznał osobiście. Zerknął na mężczyznę zamawiającego coś dla siebie… i wyszczerzył oczy, nie wierząc w to, że los choć raz chciał mu pomóc. Pech chciał, och znowu mowa o pechu, że akurat w tym momencie przełykał łyk kawy… i chwilę później zaczął się nią krztusić. Nie potrafił złapać tchu, zaczerwienił się na twarzy, a w oczach pojawiły się dwie łezki bólu.
Jaka ironia, miał burmistrza na wyciągnięcie ręki, ale za to zamiast zacząć rozmowę, zwyczajnie się krztusił. Jeszcze chwila, a zacząłby się dusić.

Francis Winfield
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
6.

Praca od dawna była mu ucieczką, jeszcze przed laty, gdy był jedynie wdowcem, a nie ponownie ożenionym mężczyzną, najlepiej odnajdywał się w swoich obowiązkach. Nie zależało mu wcale na uznaniu mieszkańców, nie zależało mu na rozgłosie, a nawet na pieniądzach. Liczyło się jedynie bezpieczeństwo Lorne Bay, bo mimo wielu lat, wciąż oskarżał się o śmierć Lucille. Tylko tyle mógł zrobić dla swojej martwej pierwszej żony, zadbać o to, by jej historia się nie powtórzyła, by żaden zwyrodnialec nie pałętał się po mieścinie, czyhając na życia niewinnych osób, które miały przed sobą tak wiele. Czas nie uleczył jego ran. Wątpił, że kiedykolwiek się to zmieni, ale też nie robił nic, aby zapomnieć. Wręcz przeciwnie, pielęgnował w sobie żal, licząc na to, że podtrzymywany ból będzie najlepszą motywacją do działania. Tak samo z resztą postępował od śmierci swojego syna z drugiego małżeństwa. Robił wszystko by nie zapomnieć, wiedział jednak, że przez to nie jest najlepszym materiałem na lwa salonowego. Od ludzi wolał stronić, często uchodząc za zbyt zasadniczego, dlatego to w swoim biurze spędzał zwykle dni, ale nie zawsze obowiązki mu na to pozwalały. Podobnie było właśnie dzisiaj, prywatnie nie odwiedzał Sanktuarium od długiego czasu, może kiedyś, nim jeszcze wyjechali z Lorne Bay, zabrał tutaj Jane, chcąc się dla niej zmienić i pokazać, jak mu na niej zależy. Z resztą, kiedy jest się burmistrzem małego miasteczka, trudno mówić o jakiś prywatnych wyjściach do miejsc takich, jak to, nawet jeśli szczerze wierzył, że nadal duża część mieszkańców nie ma pojęcia, kto dokładnie piastuje ten urząd.
Załatwianie formalności odbywało się całkiem obiecująco. Kilka umów, kilka wymian pomysłów, dopracowanie szczegółów co do oficjalnego otwarcia nowego wybiegu, który współfinansuje miasto. Wiedział, że na miary Lorne będzie to niemałe wydarzenie, ale nie chciał też specjalnie go rozdmuchiwać, dlatego też, gdy tylko nadarzyła się okazja, a wszystkie istotne sprawy zostały już załatwione, pożegnał się grzecznie i oznajmił, że chciałby się jeszcze przejść samotnie i obejrzeć wszystko. Tak naprawdę miało to być pretekstem, aby mógł się napić kawy w samotności, bo potrzebował chwili wytchnienia. W Sanktuarium na całe szczęście znajdowała się całkiem sympatyczna kafejka, w której zamówił dla siebie czarny napój, dziękując uprzejmie i wrzucając resztę do słoika z napiwkami. Już kierował się do upatrzonego przez siebie stolika, gdzieś pod cieniem samotnego drzewa, gdy dosłyszał odgłosy krztuszenia się. W zasadzie odruchowo spojrzał w tamtym kierunku, ale widząc, że krztuszący się mężczyzna jest sam, zdecydował się podejść.
- Przepraszam bardzo, wszystko w porządku? - wolał zapytać, nie podejmując żadnych działań ratunkowych, dopóki ten nie pokiwa głową, aby nie zrobi czegoś, co w jakimś stopniu nakieruje Francisa na stan nieznajomego. Niby nic wielkiego, ale jednak jego żona była lekarzem, więc zdawał sobie sprawę z tego, że każdy taki drobny wypadek może być tragiczny w skutkach.

Laurent Buchinsky
sumienny żółwik
Lilka
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
W ciszy rozmyślał nad wszystkim, co go dręczyło. Miał swoje wątpliwości. Gnębiło go to czy aby na pewno dobrze zrobił w ogóle zgadzając się na zadanie jakie otrzymał od starego Clarka. Być może się przeliczył? Teoretycznie zadanie było łatwe. Ale dopiero z czasem zauważał jego mankamenty, które sprawiały, że pilnowanie egoistycznych biznesmanów stawało się jakby łatwiejsze. Nie potrafił ukrywać swojej profesji przed każdym, nie przed całkiem cwanymi i ciekawskimi dziewczynami, które ciągle go o coś pytały, bo przecież nie miały pojęcia z kim miały do czynienia. Bieganie za tą jedną dwudziestolatką było zbyt wymagające, szczególnie że ta często nie mówiła gdzie idzie. I miała przecież prawo. Nie znała go, nie miała pojęcia co tutaj robił. Co gorsza, wypadał na jakiegoś maniaka, a przecież tylko wykonywał swoją pracę i próbował zapewnić jej bezpieczeństwo. Choć czy osobie takiej jak ona w ogóle dało się zapewnić bezpieczeństwo? Była zbyt spontaniczna, żeby dało się ją upilnować i dbać o jej dobro. Szczególnie, że nie zawsze był w pobliżu, a i nie miał nikogo do zmiany.
Powinien porozmawiać ze starym Clarkiem, przekonać go, żeby wyjaśnił parę spraw ze swoją wnuczką i zwyczajnie powiedział jej, że Buchinsky miał być jej ochroniarzem. Sam chciał wiedzieć po co dokładnie mężczyzna zatrudnił go w tej roli. Czy to była forma sprawdzenia Clarkówny, żeby wiedzieć że spadek pójdzie w odpowiednie miejsce? Właściwie nie powinien wtrącać się w relacje obu klientów i powód zlecenia zadania… Nie powinien też nic mu wspominać. To mogłoby wypaść jako co najmniej nieprofesjonalne. Sam już nie wiedział co robić i czy w ogóle powinien jakkolwiek reagować. Może mimo wszystko powinien milczeć i robić swoje najlepiej jak tylko potrafił? Westchnął cicho, przecierając nerwowo czoło.
Dlatego powinien mimo wszystko skupić się na swojej pracy. I na burmistrzu, którego nie wiedział gdzie spotkać i jak go wypytać o kilka spraw związanych z Lorne Bay. Ale nie miał szczęścia, nie widział go w pobliżu, a i nie mógł tak po prostu go odnaleźć i wypytać o wszystko… Zapomniał jedynie o tym, że los robił sobie z niego dość często bardzo nieprzyjemne żarty. O ile żartami w ogóle można było nazwać zdarzenia w jego życiorysie. Zapewne było więcej pechowych ludzi niż on, ale i tak był przekonany, że mógłby znaleźć się w top setce nieszczęśników.
Tak jak teraz. Nagle się okazało, że miał burmistrza na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło się obrócić, podejść, wymyślić cokolwiek… ale nie potrafił nic powiedzieć, bo zamiast się odezwać, zaczął się krztusić. Gardło bolało, a on zaczął tracić dech. Ale, o ironio losu (!) ten sam Winfield zainteresował się jego sytuacją. Nie wiedział czy przeklinać swojego pecha, czy mu dziękować. Patrzył na niego z załzawionymi oczyma, wciąż kaszląc i zakrywając swoje usta. Miał ochotę odpowiedzieć mu, że nic nie było w porządku. Ale oczywiście nie mógł, więc jedynie pokręcił głową i wskazał na swoje plecy, z nadzieją, że mężczyzna zrozumie i mu pomoże. Za tym chwycić się za swoje gardło. Oby burmistrz zrozumiał, powtarzał sobie w myślach. Oby!

Francis Winfield
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
Akurat Francis mógłby spokojnie zrozumieć Laurenta i jego rozterki związane z krnąbrną dwudziestolatka. Jego aktualna żona była młodsza o dziewięć lat i Winfield nadal doskonale pamiętał, jak piastując jeszcze stanowisko zastępcy burmistrza, mając niespełna trzydzieści, zwrócił na nią pierwszy raz uwagę. Z resztą nie dało się tego przeoczyć, wtargnęła mu do biura po tym jak odpisał jej na komentarz w Internecie, nie wiedząc oczywiście kto jest po drugiej stronie, ale zapraszając na merytoryczną rozmowę do ratusza, by ukrócić lawinę komentarzy dotyczącej wycinki drzew, na którą nie miał wpływu. Jaka inna osoba po przeczytaniu czegoś podobnego, zdecydowałaby się rzeczywiście skonfrontować z wice burmistrzem? Nie miał pojęcia, ale tym jednym zagraniem kupiła go całego, chociaż wówczas nie miał jeszcze pojęcia, że nie tylko go zainteresuje, ale też sprawi, że serce ponownie zabije mu szybciej, a on da sobie szansę na szczęście, mimo, że jego pierwsza żona zginęła w tragicznych okolicznościach. Janey też chadzała swoimi drogami, nie była z tych kobiet, które ze wszystkiego się spowiadały, czy bały podjąć jakieś decyzje bez konsultacji. Tak... bez wątpienia mógłby zrozumieć sytuację Laurenta, gdyby nie fakt, że nie znał człowieka. Teraz stał przed nim, patrząc na mężczyznę głównie przez pryzmat jego kaszlu i obaw, że zaraz będzie trzeba dzwonić na pogotowie. Dookoła na pewno też już kilka osób spojrzało w ich kierunku, a kiedy Francis dostał jasny przekaz natychmiast znalazł się za nieznajomym, przybierając nieco surową minę. Wykonując te dwa kroki zdążył odłożyć płynnie swoją kawę na blat stolika.
- Ręce wysoko, proszę się pochylić w przód - wydał polecenie rzeczowo, nie tracąc czasu na zbędną kurtuazję. Natychmiast uderzył też mężczyznę między łopatki, nie za mocno, ale tez nie za słabo. Nie planował zrobić mu żadnej krzywdy i był raczej człowiekiem z dużą dozą wyczucia, zarówno psychicznego, jak i fizycznego. Poklepał go po plecach jeszcze kilka razy, nie przestając, dopóki nie dostał jakiegoś sygnału, że te czynności przynoszą odpowiedni efekt. Sam odrobinę się spiął, ale najwyraźniej nie było powodów do paniki. - Już lepiej? - zapytał od razu, bo może zakrztuszenie się było tylko jednym z jakiś dolegliwości, jakie mu dotyczyły. Przyjrzał się więc uważnie nieznajomemu, może nawet zbyt dostanie świdrując go spojrzeniem. Miał z tym problem, w tym, jak próbował rozkładać każdego na czynniki pierwsze, pewnie dlatego jego siostra podczas ich ostatniego spotkania tak usilnie unikała kontaktu wzrokowego. Niestety nawet już nad tym nie panował, nie lubił zwyczajnie, jak coś mu umykało. - Generalnie przepraszam za to najście bez pardonu. Rozumie pan, działałem pod presją - wyjaśnił też zaraz, bo nie był fanem takich sytuacji. Nie lubił się wyrywać przed szereg, był raczej typem chłodnego mężczyzny, który w ciszy robił swoje, a głos unosił jedynie wówczas, gdy było to konieczne. Teraz natomiast, kierując się dobrym wychowaniem, ale też sztywnymi zasadami etykiety, których nie potrafił się wyzbyć nawet w kafejce w sanktuarium, wyprostował się i wyciągnął do nieznajomego dłoń. - Francis Winfield - przedstawił się, nawet jeśli w założeniu miał zaraz odejść. Po prostu nie wypadało w jego mniemaniu zabrać swoją kawę i odejść bez słowa w swoim kierunku. Niby stronił do towarzystwa, ale też nie wybaczyłby sobie, gdy ktoś uznał go za chama. Gbura owszem, proszę bardzo, ale nie chama.

Laurent Buchinsky
sumienny żółwik
Lilka
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Czego nie robiło się dla pracy, a i czego nie robiło się dla kobiet, chciałoby się powiedzieć. Gdyby nie Audrey i jej dziadek, Laurent zapewne nigdy nie przeniósłby się do Lorne Bay, nigdy nie musiałby siedzieć w Sanktuarium, a co najważniejsze – nigdy nie zacząłby się krztusić na widok kogokolwiek, szczególnie burmistrza. No i miałby ustalone godziny pracy, a nie dwudziestoczterogodzinną zmianę każdego dnia. Chociaż, jego życie i tak opierało się głównie na egzystowaniu i tylko odrobina niebezpieczeństwa pozwalała mu na przeżyciu kolejnego dnia. Musiał więc przyznać przed samym sobą, że choć marudził, to nie zamierzał zrezygnować ze swojego zadania tak łatwo.
Jedynymi wyjątkami, kiedy miał ochotę rzucić wszystko w cholerę były momenty takie jak te. Było mu wstyd, że w ogóle się zakrztusił. Głupia rzecz, ale jednak irytowała. Jego twarz nie była jednak czerwona dlatego, że czuł się nieprzyjemnie, ale dlatego, że zwyczajnie nagle zaczął się dusić. Dobrze, że chociaż burmistrz wkroczył do akcji o kazał się być od prawdziwej pomocy. Naprawdę nie spodziewał się tak szybkiej reakcji z jego strony. Posłusznie wykonał polecenie, które usłyszał, stawiając ręce wysoko i pochylając się w przód. Po kilku uderzeniach w końcu mógł odetchnąć z ulgą. Nabrał solidnego długiego wdechu i przymknął na chwilę oczy, chcąc zakryć łzy bólu. Złapał się za gardło, które bolało. Następnie zakrył twarz dłonią, żeby się uspokoić. Czuł się nieprzyjemnie z gośćmi kawiarenki, którzy patrzyli na niego wyczekująco.
Słucham… – odezwał się natychmiast, kiedy usłyszał przeprosiny. – Nie, nie, dziękuję – mruknął pomiędzy kolejnymi głębszymi wdechami. – To ja przepraszam – dodał, kiedy poczuł, że było mu lżej mówić. – P-proszę usiąść – zająkał się, odczuwając ból gardła.
Ale czym było odrobinę cierpienia, kiedy miał przed sobą burmistrza, z którym przecież i tak chciał porozmawiać i wyciągnąć z niego kilka informacji o mieście… Nie wiedział jedynie jak zacząć rozmowę. Wpatrywał się w niego, jak gdyby zaskoczony jego obecnością, dopóki nie ujrzał wyciągniętej dłoni. Tę natychmiast uścisnął i uśmiechnął się łagodnie.
Laurent Buchinsky – przedstawił się. – Mam nadzieję, że odwiedziny u nas – o mało co nie określił Sanktuarium jako czegoś obcego, bo przecież pracował tu jedynie pod przykrywką – okazały się wystarczająco przyjemne i owocne – dodał, uznając że nie powinien marnować danej od Boga okazji.
A miał przy tym okazję uważnie przyjrzeć się burmistrzowi.
Czy mogę zapytać jak długo jest pan na stanowisku? – Zaczął na rozgrzewkę, chcąc kroczek po kroczku dojść do pytań, które najbardziej go interesowały. A były to głównie pytania z zakresu ogólnego bezpieczeństwa mieszkańców.

Francis Winfield
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
Dla Francisa sytuacja ta w żaden sposób nie była powodem do wstydu, chociaż może i był w tym hipokrytą, bo jednocześnie sam nie chciałby być na miejscu nieznajomego. Brało to się jednak stąd, że więcej wybaczał innym, podczas gdy dla siebie był niezwykle surowy i wymagający. Nie lubił też zwracać na siebie cudzej uwagi, chociaż piastują stanowisko burmistrza często było to po prostu nieuniknione. Ucieszyło go jednak, że mężczyzna czuł się już wyraźnie lepiej i prawdę mówiąc, sądził, że teraz nadejdzie moment, w którym Winfield odejdzie, więc nieco zaskoczyła go ta propozycja, by usiadł. Spojrzał na krzesło, nie wiedząc, jak się z tym czuje. Nie był zbyt dobrym kompanem do picia kawy, brakowało mu swobody i zdolności do prowadzenia przyjaznych pogawędek o niczym. Tylko, że z drugiej strony, skoro już siłą rzeczy byli na świeczniku, to lepiej było usiąść, niż odejść do stolika obok.
- Proszę nie przepraszać - powiedział jeszcze rzeczowo, a po tym, jak uścisnęli sobie dłoń, odpiął machinalnie guzik marynarki i zajął miejsce przy niewielkim stoliku. Czuł się odrobinę nieswojo, ale nie dawał tego po sobie poznać. Musiał się po postu na czymś skupić. - Buchinsky? Europejskie korzenie? - zagadnął więc, a było w tym jakieś zboczenie, bo chociaż nie mógł dokładnie kontrolować wszystkiego, co działo się w Lorne, to jednak lubił wiedzieć, gdy zjawiał się tutaj ktoś, na kogo być może należało mieć oko. A przy tym sposób w jaki Laurent wypowiadał się na temat Sanktuarium sugerował, że nie był tutaj jedynie przejazdem. - Owszem, póki co wszystkie przygotowania przebiegają bez zarzutu. Jestem zadowolony ze współpracy z sanktuarium - można by powiedzieć, że odpowiedział dość sztywno, jakby wyuczoną formułkę, ale Francis po prostu tak już miał. Dało się to zaakceptować, albo można było też go nie lubić. Nie miał nikomu za złe, gdy wybierali drugą opcję. Był świadomy tego, że jest mało przystępnym człowiekiem. Uniósł swój kubek z kawą, skupiając na niej przez moment uwagę, ale ta nie dosięgła jego ust. Pytanie Buchinsky'ego sprawiło, że na moment zastygł bez ruchu, wbił w niego dość przenikliwe spojrzenie. Czy to normalna kwestia do poruszania przy niezobowiązującej pogawędce? Może zamieniał się już w paranoika.
- Burmistrzem jestem od ponad roku - odpowiedział spokojnie, nadal nie spuszczając z niego wzroku. Jeszcze kiedyś długo był zastępcą, ale nie był gadułą, więc zwykł odpowiadać konkretnie na zadane mu pytania, bez przesadnego rozwodzenia się. - Rozumiem, że jest pan w mieście nowy - dodał nieco luźniej i nie, nie było to pytaniem, ale mimo wszystko stwierdził ten fakt w sposób zapraszający do jakiegoś rozwinięcia podpowiedzianej przez niego myśli.

Laurent Buchinsky
sumienny żółwik
Lilka
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Na jego twarzy pojawił się wyuczony przez poprzednią pracę uśmiech, kiedy tylko usłyszał uprzejmości ze strony burmistrza. Zaraz jednak zastąpiło go zdziwienie, kiedy Francis natychmiast zasugerował europejskie korzenie. Kiwnął twierdząco głową, bo zwyczajnie nie dało się ukryć, że było inaczej. Zachęcił gestem do tego, żeby mężczyzna się przysiadł.
Dziakowie od strony ojca są Rosjanami. Ojciec uważa się za Rosjanina, chociaż urodził się w Australii – stwierdził, uznając że ta informacja nie mogła nikomu zaszkodzić. Ot, drobna gadka. Co do szczegółów nie chciał już wchodzić, bo zapewne burmistrza nie interesowany rodzinne kłótnie co do tego, że Laurent uważał się za Australijczyka i kropka, a dziadkowie i ojciec mieli o tym zmienne zdanie, uparcie próbując wpoić mu dawne korzenie (co do pewnego stopnia nawet się udawało). Zresztą, nie chciał o tym w ogóle mówić, bo to zapewne nie interesowało Winfielda zajętego sprawami miasta.
Ponownie uśmiechnął się, tym razem jakby przyjemniej, kiedy usłyszał, że wizyta Francisa wcale nie była bezowocna i że przygotowania przebiegały bez zarzutu. Przynajmniej komuś działo się coś dobrego. Szkoda tylko, że nie jemu samemu, Laurentowi. Pechowemu, jak zawsze.
Lodowate niebieskie spojrzenie spoczęło na twarzy Winfielda. Ten z kolei spoglądał w jego stronę. Wszystko wyglądało trochę komicznie, jak gdyby wzajemnie się analizowali. A Buchinsky, rzecz jasna, zaczął pytać samego siebie czy być może zadał złe pytanie. Może nie powinien pytać o funkcję burmistrza? A jednak, ku zaskoczeniu, otrzymał odpowiedź. Kiwnął głową w geście uznania. Rok czasu to całkiem sporo, żeby się zaaklimatyzować… i dowiedzieć się wiele o mieście nad którym sprawowało się pieczę. A to wystarczało, żeby pobudzić zainteresowanie Laurentego rozmówcą. Natychmiast poprawił się na krześle i wyprostował.
Nie – odpowiedział natychmiast na pytanie burmistrza. Nie było tu czego kryć, Lorne Bay było dla niego zupełnie nowym otoczeniem. – Przeniosłem się ledwie jakieś dwa miesiące temu. – A może i więcej, bo od nadmiaru pracy stracił rachubę czasu. – Z Sydney – dodał, chcąc wyjść na całkiem otwartego i zachęcając swoim przykładem do podobnej szczerości. Ta była mu zwyczajnie potrzebna, gdyby pytał o kolejne sprawy. – Miałem dość stresową pracę – wyjaśnił. – Zbyt wiele widziałem, zbyt wiele przeżyłem, przeniosłem się do jak mi się wydaje spokojniejszego miejsca – wyjaśnił, trochę kłamiąc, trochę nie. – Bo mam nadzieję, że jest to spokojniejsze miasto – dodał, próbując ciągnąć burmistrza za język. – Aczkolwiek dotychczas słyszałem, że koleżance z pracy ktoś zniszczył auto, druga koleżanka w biały dzień była terroryzowana przez grupkę… młodzieńców, a w jednym z barów już próbowano mnie okraść. Nie skarżę się, rzecz jasna – dodał, uśmiechając się przy tym dość szeroko i to tak, że aż go zabolały kąciki ust i mięśnie na twarzy. – To chyba normalne w każdym miejscu – mruknął, zamyślając się nad swoją kawą.

Francis Winfield
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
Pokiwał spokojnie głową, zapisując w pamięci wypowiedziane przez rozmówce słowa. Nie chodziło nawet o jakąś obsesyjną potrzebę kolekcjonowania informacji, chociaż może coś w tym było, ale po prostu, Francis już tak miał. Od dziecka mógł się pochwalić zatrważająco dobrą pamięcią i skłamałaby mówiąc, że to nie jej zawdzięczał to, kim dzisiaj był. Miało to swoje plusy, ale miało też minusy... każdy doświadczył czegoś, o czym wolałby zapomnieć, jego podobne wspomnienia miały nigdy nie opuścić, nigdy nie miał stracić nawet najdrobniejszego szczegółu z obrazów, o których nie chciał myśleć. Teraz jednak nie zagłębiał się w podobne kwestie, skupiając na niecodziennej rozmowie, bo w końcu nie zwykł przysiadać się do nieznajomych, ale też kurtuazja nie pozwalała na to, aby sobie wstał i poszedł.
Nie przeszkadzało mu to, że jest obserwowany, w pracy stale ktoś mu się przyglądał, ale zastanawiało go, czy ten człowiek tak, jak sam Francis, po prostu ma taką manierę, czy może naprawdę jest żywo zainteresowany jego osobą. W końcu to pytanie o to, jak długo jest burmistrzem było zastanawiające, ale Winfield wolał nie wyciągać pochopnych wniosków. Znów pokiwał głową, zapamiętując kolejne informacje, które Laurent całkiem chętnie mu sprzedawał. Trzeba przyznać, że nieco się spiął, gdy ten wspomniał o tym ile wiedział i przeżył, było to... zastanawiające, ale naturalnie Francis nie przerwał mu słowem, nawet gdy wypowiedź Buchinsky'ego zaczęła wyraźnie trącić pewnego rodzaju aluzją. Niby Laurent się z niej wycofał, ale mimo to pewne kwestie zostały już poruszone i tego jako burmistrz nie mógł zignorować.
- Czy pańskie koleżanki zgłosiły to na policję? - zapytał wprost, zainteresowany faktami. Pozwolił też zrobić sobie przerwę w wypowiedzi na kilka łyków kawy. Rzadko kiedy rzucał nieprzemyślanymi słowami, więc też w rozmowach nie zwykł się spieszyć, czy odzywać częściej, niż było to potrzebne. Pochylił się nieznacznie nad blatem stolika, gdy odkładał na nim kubek z ciepłym napojem. - Mimo tych przykrych przypadków, Lorne Bay musiało chyba przypaść panu do gustu - zauważył, a kącik jego ust mu drgnął. Uznał, że warto wyjaśnić skąd taki wniosek. - Gdybym ja szukał ucieczki od stresów, od tego co widziałem i przeżyłem, a w wybranym przeze mnie mieście doszłoby do tylu incydentów, raczej nie zdecydowałbym się na dłuższy pobyt - luźna uwaga, niby nic za tym nie stało, a jednak pytanie zdawało się wisieć w powietrzu. Co w takim razie ciebie tutaj trzyma? Mógłby je zadać, ale ostatecznie nie to było jego celem. Po prostu poczuł się tak, jakby zarzucano mu, że miasto rozczarowuje poziomem bezpieczeństwa, a Francis dokładał wszelkich starań, by temu zapobiegać. Nie było idealnie, ale czy gdzieś na świecie jest? Każdy ma jakieś swoje wady, podobnie jak i miejsca mają swoje zarazy. W mniemaniu Winfielda ta, która toczyła Lorne Bay miała swoje źródło w Shadow, ale nie zwykł rozprawiać o tym otwarcie w ramach błahej pogawędki przy kawie.

Laurent Buchinsky
sumienny żółwik
Lilka
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Informacje, które wyjawiał, jak mu się zdawało, nie mogły mu w przyszłości zaszkodzić. Mówił prawdę. Nie kłamał, przynajmniej co do kwestii pochodzenia i tego, że był nowym mieszkańcem miasteczka. Z tym nie musiał się kryć. Ale i tak, mimo wszystko, po cichu liczył na to, że mężczyzna zapomni o jego obecności i całej rozmowie kiedy tylko odejdzie od stolika. Burmistrzowie, bez względu na wielkość miasta zawsze mieli dużo pracy… i zawsze zapominali o zwykłych mieszkańcach. Być może Winfield był inny, ale Buchinsky i tak miał nadzieję, że ten był typowym burmistrzem.
Mówiąc trochę więcej o sobie, choćby przez moment, chciał wybudować poczucie zaufania. Potrzebował go, żeby dowiedzieć się odrobinę więcej o stanie bezpieczeństwa w Lorne Bay… a miał jeszcze kilka pytań, które musiał jakoś skrzętnie przemycić w trakcie rozmowy. Szczególnie tych dotyczącej farm, na terenie których zamieszkał i na terenie których mieszkała panna Clark.
Nawet do głowy mu nie przyszło, że burmistrz Winfield był równie ostrożny i spostrzegawczy, co on sam; że tak jak on zwykł skrupulatnie zapamiętywać niemal każdy szczegół. Typowy błąd dla kogoś, kto zbyt wiele czasu spędził na próbie przemądrzenia innych.
Mam nadzieję, że pierwsza to zrobiła, a druga nie – odpowiedział, unosząc przy tym jedną brew. – Ja też nie, bo portfel szybko do mnie wrócił – uśmiechnął się… o szczegółach zdarzenia nie mówił, uznając że te nie były tutaj ważne. Dziewczyna, która próbowała go okraść z pewnością miała pogawędkę z szefem. A on, nie wiedzieć czemu, wierzył w słowa Julii, że szef Shadow cieszył się respektem i że raczej nie pozwoliłby na ponowienie się podobnego zdarzenia. Z tym, że nic nie wiedział o tym miejscu. Kompletnie nic. I (rzecz jasna) mógł się mylić. – Och tak, przypadło – przytaknął na słowa burmistrza, tym razem jednak kłamiąc. Choć Lorne Bay miało swój urok… brakowało mu Sydney. Brakowało mu wielkiego miasta.
Uśmiechnął się, kiedy usłyszał uwagę burmistrza. Jego narzekania mogły brzmieć tak, jak gdyby składał skargę na całe miasto i na samego Winfielda.
Takie rzeczy zdarzają się wszędzie – odpowiedział jedynie, mając nadzieję, że w ten sposób mieli oczyścić nieprzyjemności związane z naliczonymi ze strony Laurenta problemami. Poza tym, Buchinsky zdawał sobie sprawę z tego, że zwyczajnie był pechowcem. – I tak jest tutaj… spokojniej – choć w to mógł wątpić po ataku sąsiada, którzy rzucił się na niego z widłami i ciągle znikającą panną Clark, której nie dało się upilnować. Praca zresztą nie pozwalała mu na spokój. Nie w tym charakterze. Nie, kiedy obiekt ochrony nie miał pojęcia o tym, że jest chroniony. – Chyba, że są dzielnice na które powinien uważać? – Zapytał niby żartem, niby serio.

Francis Winfield
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
Chociaż sam nie uważał siebie za nadzwyczajnego burmistrza, to może faktycznie odbiegał od innych przedstawicieli jej profesji. Przede wszystkim nie było takiej mowy, by zapomniał o czymś, w czym brał udział. Kolekcjonował w głowie każde wspomnienie rozmów, jakie prowadził, segregując informacje na temat każdego poznanego człowieka. Te lubiły okazywać się pomocnymi w przyszłości, ale zwyczajnie też przydawały się w bieżących rozmowach. Nie robił tego nawet świadomie, nie miał żadnej obsesji, po prostu... systematyka go uspokajała, lepiej odnajdywał się we własnym ładzie, niż zlepku nieznaczących wspomnień i zdań wyrwanych z kontekstu. Nie widział więc w swoim rozmówcy nikogo niebezpiecznego, ale... nie wykluczał, że mogłoby tak być. Póki co podchodził jednak do tej znajomości, nie ma c ukrywać, dość obojętnie, mierząc ją jednostką przypadku, bo nie spodziewał się, że Laurent mógł czyhać na sposobność wymienienia z nim kilku zdań. Winfield był osobą światłą, całkiem spostrzegawczą, ale był też tylko człowiekiem, więc skąd mógł wiedzieć, że właśnie stał się częścią jakiegoś planu Buchinskyego?
- Zachęcam, by i druga się udała na posterunek. Ręczę za naszą policję, robią co mogą, by w Lorne było bezpieczniej, ale jak w każdym mieście, tak i tu zdarzają się takie sytuacje - odpowiedział spokojnie, nie udając, że miasteczko w tej kwestii było sielanką. Nie było. Wiedział o tym doskonale, ale starał się coś w tym kierunku zmieniać. Skinął jeszcze głową, kiedy Laurent się z nim zgodził, ale nie doszukiwał się w jego słowach kłamstwa. Za krótko go znał, by wiedzieć, czy rozmówca jest z nim szczery, czy nie. Poza tym, co tu dużo mówić, zmiana narracji, odejście od wytykania nieprzyjemnych zdarzeń, bardzo Francisowi się spodobały. Od razu poczuł się w tej rozmowie pewniej, jakby wrócili na grunt, na którym czuł się stabilnie.
- Nie polecam niektórych rejonów Sapphire River - odpowiedział bez ogródek, bo było to prawdą ogólnie znaną i nie zamierzał ujmować tej dzielnicy w żaden sposób. - Przy rzece żerują krokodyle, dla osób spoza Lorne może to być niebezpieczne - wyjaśnił co miał na myśli. - Ponadto znajduje się tam klub, którego działalność władze miasta niekoniecznie pochwalają - dopowiedział jeszcze, bo i to było dla mieszkańców faktem, który praktycznie wypijali z mlekiem matki. Wolał też zwrócić na to uwagę, bo wiele osób nowych w tym miejscu zaglądało do Shadow w poszukiwaniu rozrywki i potem były właśnie zgłoszenia o kradzieżach i innych incydentach. Jeśli chodziło o Francisa, najchętniej zamknąłby to miejsce, ale niestety prawo tak nie działało. Nie mógł sobie dokonywać samosądów, a właściciel klubu na nieszczęście Winfielda - wiedział doskonale co robi. Był kryty na wszystkich płaszczyznach. Na ten moment Francis mógł więc jedynie ostrzegać innych, by w poszukiwaniu rozrywek, wybrali lepiej jakiś bar na plaży.

Laurent Buchinsky
sumienny żółwik
Lilka
ODPOWIEDZ