pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Jeszcze czterdzieści minut, powtarzał sobie w głowie. Spojrzał przelotnie na zegarek, po czym wrócił do pomagania. Właściwie, to nigdy nie było wiadome ile pozostało mu czasu, ale te czterdzieści uciekających minut były dla niego pewnego rodzaju wyznacznikiem. Niektóre obowiązki po prostu trzeba było wykonać. Choć praca nie była czymś, co kiedykolwiek chciał wykonywać i właściwie do czego był zmuszony, to jako przykrywka była dość ciekawa i szybko mijał w niej czas.
Wciąż jednak nie potrafił się przyzwyczaić do podwójnej gry. Praca w Sanktuarium utrudniała i uprzykrzała mu wykonywanie prawdziwej pracy. Miejsce było zbyt duże, żeby mógł chodzić za jedną osobą jak cień, a nawet gdyby mógł to wzbudziłoby to wątpliwości wśród pozostałych. Dodatkowe zadania też robiły swoje. Nie mógł tak po prostu powiedzieć nie i dalej śledzić, a właściwie pilnować i chronić tej konkretnej osoby. Gdyby tak zrobił, to prędzej czy później straciłby tę pracę, a to oznaczałoby jeszcze większą komplikację. Musiał więc zacisnąć usta i naprawdę pracować.
Nie miał pojęcia co myśleli o nim inni pracownicy. Domyślał się, że na pewno nie wyglądał na kogoś sympatycznego i zapewne czasem bywał zbyt oschły, a kto wie może i nieprzyjemny. Skrzywienie z pierwotnej pracy i ostrożność nie pozwalało mu na otwieranie się przed kimkolwiek. Wyglądał więc, jak zwykle, na aż nazbyt opanowanego i niedostępnego. Tak było po prostu lepiej, dla niego i innych.
Wzrokiem śledził za jedną osobą, której nie mógł dostrzec, ale widział jak ta przechodziła. Najważniejsze było to, żeby panna Clark nie wiedziała, że miała ochronę za plecami. Musiał wymyślić jak ją dogonić i śledzić po zakończeniu dnia pracy, tak żeby nie wyszedł na, nie daj Boże, psychopatę lub wariata. Ponownie zerknął na zegarek, zastanawiając się czy ta już szykowała się do wyjścia.
Musiał przyznać, że ilekolwiek razy powtarzałby sobie, że Sanktuarium go denerwowało, to towarzystwo zwierząt bywało momentami zbawienne. Najwdzięczniejsze wydawały się przy tym żółwie i koale. Goście byli osobną kwestią… ale z nimi było jak i z klientami, których dotychczas chronił. Każdy inny, każdy inaczej się zachowywał.
Zmierzał powoli w stronę wyjścia, upewniając się, że aby na pewno wszystko zrobił tak, jak mu to wyjaśnili pozostali pracownicy. Nawet, jeżeli praca była tylko przykrywką – wolał się postarać. Miał głupie wrażenie, jak gdyby mentalnie wrócił się do początków swojej pierwszej kariery. Tylko wtedy starał się po to, żeby jak najszybciej się zasłużyć i dostać awans. Sama ta myśl sprawiła, że na chwilę spochmurniał, a jego spojrzenie stało się dziwnie zamyślone. Zaraz się otrząsnął, szukając kluczy od auta.
Miał już wsiadać, kiedy dostrzegł w oddali grupkę młodzieniaszków i znajomą rudowłosą czuprynę. Panna Hellwig była jedną z tych osób, którym dzisiaj pomagał przy pracy. Na pewno wyszła szybciej od niego, bo on przed wyjściem obszedł wszystkie miejsca w poszukiwaniu panny Clark. Hellwig była poza tym dość cichą, ale uprzejmą dziewczyną. Teraz jednak nie mógł jej prawie poznać, a widział że była całkiem nerwowa, a właściwie jakby roztrzęsiona. Chwilę przyglądał się zamieszaniu… zerkając następnie w stronę, gdzie ponownie dostrzegł pannę Clark. Przymknął na chwilę oczy, rozmyślając nad swoim wyborem. Zamknął, a właściwie zatrzasnął drzwi od auta, wzdychając przy tym ciężko.
W kilkadziesiąt sekund zdołał się zbliżyć do grupki na tyle, żeby każde z nich mogło go usłyszeć.
Panno Hellwig, czy wszystko w porządku? – Zapytał, a chłodne, ale i uważne spojrzenie zatrzymało się na twarzy każdego z młodzieńców.

Ginger Hellwig
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
opiekunka koali — Wildlife Sanctuary
22 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
In the night, I hear 'em talk, the coldest story ever told

Studentka, która zarabia opiekując się misiami koala. Jest popaprana, ale chyba jakoś sobie radzi.
Dzień minął jej względnie w porządku. Wstała w relatywnie dobrym humorze, głównie dlatego, że nie miała w nocy koszmarów i dobrze spała. Pojechała do pracy na rowerze wcześniej, niż zazwyczaj, bo miała dzisiaj dużo do zrobienia. Lubiła opiekować się misiami koala, a im więcej zajęć, tym mniej skupiania się na sobie i swoich problemach, czy obawach. Dzisiaj do pomocy przydzielono jej Laurenta, którego uważała za ostrożnego, spokojnego i mało wylewanego mężczyznę. Nie szukał kontaktu na siłę, nie narzucał się i solidnie wykonywał swoje obowiązki, co oceniła na duży plus. Wolała pracować z nim, niż z pracownikami, którzy wydawali jej się zbyt nachalni albo zbyt pozytywnie nastawieni. Jasne, że jak ktoś był takim wiecznym optymistą, to nie było w tym nic złego, jednak ona czuła się wśród takich osób nieswojo, krępowało ją to.
Tym razem Laurent również jej nie zawiódł, bo mogła skupić się na pracy, podczas gdy on skupiał się na swojej. Może należał do tych osób, które wyczuwają jak zachowywać się przy innych? Takich, które szanują granice i wiedzą, kiedy ktoś chce kontaktu, a kiedy ktoś chce być zostawionym w spokoju.
Pod koniec swojej zmiany pożegnała się po swojemu z każdą koalą i udała się do pomieszczenia gospodarczego po swój plecak i rower. Nie przeczuwała, że niedługo stanie się coś złego.
Wyszła przed bramę sanktuarium i rozejrzała się ukradkiem, wyjmując słuchawki, które zaraz założyła. Włączyła ulubioną składankę muzyczną i wsiadła na rower, po czym ruszyła uliczką odchodzącą od bramy i skręciła w kolejną, wiodącą w stronę ulicy głównej. W pewnym momencie, gdy zwolniła tuż przed zakrętem, poczuła szarpnięcie i zanim się obejrzała, leżała na boku na środku drogi. Syknęła z bólu, bo rama od roweru przygniotła jej nogę. Zdezorientowana wysunęła się spod swojego pojazdu i powoli wstała. Przed sobą zobaczyła czterech młodych mężczyzn, stojących na chodniku, którzy śmiali się swobodnie, patrząc prosto na nią. Poczuła falę gorąca, rozlewającą się po jej ciele, aż zapiekły ją uszy, a policzki rozpalił żar aż do czerwoności. Spuściła wzrok i dźwignęła rower, aby ustawić go w odpowiedniej pozycji. Modliła się, by nie był uszkodzony. Mężczyźni zbliżyli się, mówiąc do niej obraźliwe rzeczy, których starała się nie słyszeć. Po chwili faktycznie słowa zaczynały nie mieć dla niej sensu, bo w głowie zaczęły rozgrywać się najczarniejsze scenariusze. Na pewno nie pozwolą jej odjechać, zaatakują, skrzywdzą, być może zabiją i pozbędą się ciała. Zaczęła mieć problem z oddychaniem, więc puściła rower, który po raz drugi uderzył o ziemię i zdjęła plecak, w którym zaczęła szukać niewielkiego plastikowego pojemnika z lekami uspokajającymi. Chwila nieostrożności wystarczyła, żeby przy otwieraniu kilka tabletek wysypało się na drogę. Ginger kucnęła, aby pospiesznie je pozbierać. Dłonie jej drżały, więc nie należało to do najłatwiejszych zadań. Wtedy usłyszała dziwnie znajomy głos. Odchyliła głowę, by spojrzeć w górę i zobaczyła Laurenta. Mężczyźni wycofali się zaskoczeni, mrucząc coś pod nosem, a Ginger w pierwszym momencie nie umiała odnaleźć słów, którymi chciała odpowiedzieć znajomemu. — Przewróciłam się — mruknęła w końcu drżącym głosem, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że krwawi jej kolano i dłoń, którą podparła się w trakcie upadku. Była wyraźnie zdenerwowana, wręcz roztrzęsiona. Poczuła jednak ulgę, że ktoś postanowił jej pomóc.

Laurent Buchinsky
powitalny kokos
-
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Coś było nie tak. Obraz, który miał przed sobą wyglądał aż nazbyt źle. Panna Hellwig wyglądała na co najmniej zakłopotaną… a właściwie na przerażoną. Nie widział momentu szarpnięcia, ale widok rudowłosej na cemencie sugerował, że albo miała wypadek, albo zwyczajnie ktoś ten wypadek spowodował. Biorąc pod uwagę zachowanie nieznajomych – podejrzewał drugą opcję. Czuł falę irytacji – nie dlatego, że do czegoś takiego w ogóle doszło, tylko dlatego, że w ogóle istnieli ludzie, którzy najwyraźniej z nudów zaczepiali Bogu winne osoby.
Śmiech ze strony mężczyzn nie poprawiał ich sytuacji, a obraźliwe wyzwiska, które zdołał usłyszeć sprawiły, że tylko opanowanie nie pozwoliło mu zrównać choćby jednego z nich do poziomu ziemi. Laurent zbliżał się dość szybkimi i zdecydowanymi krokami. Zatrzymał się na pół kroku przed rudowłosą koleżanką z pracy i wciąż powoli obserwował każdego z nich. Ruchem głowy nakazał, żeby jak najszybciej zniknęli mu z oczu. Nie miał pojęcia czy to zmieniło ich nastawienie, czy może zasługą ich odwrotu był fakt, że ich zachowanie w ogóle zostało dostrzeżone.
Dopiero wtedy mógł w pełni skupić swoją uwagę n pannie Hellwig. Dostrzegł rozsypane po chodniku tabletki i opakowanie w dłoniach rudowłosej. Na jej reakcję w postaci zbierania pastylek najpierw zmarszczył czoło, nie rozumiejąc dlaczego to robiło. Bo jak mogła być w takim szoku, żeby cokolwiek zbierać z chodnika? Nie potrzebował wiele czasu na reakcję. Delikatnie złapał ją za nadgarstek, żeby tylko ją powstrzymać
Zostaw – odezwał się dość łagodnym tonem. Widział, że była w szoku, ale uznał, że było ono spowodowane nieprzyjemną sytuacją, która spotkała ją przed chwilą i zwyczajnie bolesnym upadkiem. Jego wzrok mimowolnie utkwił na sekundę na opakowaniu, które trzymała, próbując jednocześnie przeczytać nazwę leku, a potem i na jej trzęsących dłoniach. W głowie nagle pojawiło się pytanie, na które nie potrafił udzielić odpowiedzi. Bo kto kiedykolwiek zażywał leki, dochodziło do takiego zdarzenia? Drugą, wolną dłonią wyciągnął enigmatyczne opakowanie, żeby móc je przechylić i wysypać jedną tabletkę na swoją dłoń i móc ją podać koleżance z pracy.
Na jej wytłumaczenie zareagował skromnym uśmiechem. Tak, jak gdyby chciał powiedzieć, że był w stanie przyjąć tę wersję wydarzeń, choć i tak w nią nie wierzył.
Oczywiście – przytaknął głośno, choć jego ton sugerował, że domyślał się, że wcale nie chodziło o przypadkowy upadek. Zdołał przecież usłyszeć część wyzwisk, choć nie rozumiał dlaczego nieznajomi napadli akurat ją. Jej głos i zachowanie także sugerowały że stało się coś nieprzyjemnego i że nie chodziło jedynie przypadkowe spadnięcie z roweru. Zamknął opakowanie i wrócił je właścicielce dopiero teraz w pełni zauważając nazwę leku. Następnie okręcił i tak już wyciągniętą w jej stronę dłoń, żeby mogła go złapać i łatwiej się podnieść.
Myślę, że byłoby lepiej, gdybyś nie jechała dzisiaj na rowerze – odezwał się, a jego wzrok mimowolnie padł na krwawiące kolano. Była zbyt roztrzęsiona, żeby mógł z czystym sumieniem puścić ją w dalszą drogę. – Odwiozę cię, jeżeli nie masz nic przeciwko – zaproponował. – Mam apteczkę w aucie – dodał, ruchem głowy wskazując na krwawiące kolano i dłoń.
W całym tym zamieszaniu nie zdołał dojrzeć w którą stronę udała się panna Clark. Rozejrzał się wokół, ale już jej nie widział. Byleby tylko i ona nie miała wpaść w jakiekolwiek tarapaty.
Wrócił wzrokiem do panny Hellwig, a następnie wskazał jej dłonią drogę do swojego auta. Sam natomiast chwycił rower, który był gotów prowadzić, o ile rudowłosa zamierzała się zgodzić na jego propozycję.

Ginger Hellwig
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
opiekunka koali — Wildlife Sanctuary
22 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
In the night, I hear 'em talk, the coldest story ever told

Studentka, która zarabia opiekując się misiami koala. Jest popaprana, ale chyba jakoś sobie radzi.
Obawiała się napastników, nawet kiedy byli na tyle daleko, aby przestała słyszeć ich głosy i śmiechy. Nie chciała o nich mówić, nie chciała ich oskarżać, aby uniknąć zemsty, której być może chcieliby dokonać. Już raz przez to przechodziła i nie dałaby rady wytrzymać tego po raz kolejny - przynajmniej tak jej się wydawało. Może nie doceniała siebie i nie wierzyła już w swoje siły i możliwości. Gdy usłyszała słowo: “zostaw”, automatycznie znieruchomiała i zerknęła tylko uważnie na Laurenta. Była pełna podziwu dla jego spokoju, jednocześnie zastanawiała się, czemu jej pomaga. Z jakiegoś powodu nie obawiała się go, w zasadzie nie od dziś, ale od dnia, w którym poznała go w pracy. Nie była pewna dlaczego, to po prostu się działo. Być może chodziło o jego spokojny, wyważony charakter, o rozwagę, jaka od niego biła i mimo zimna, jakie wokół siebie roztaczał, z jego oczu zdawało się bić jakieś ciepło, światło. Mogła się oczywiście mylić, ale miała nadzieję, że przeczucia jej nie zwodziły
Zerknęła na jego palce, zaciśnięte na jej nadgarstku i cofnęła dłoń, wyswobadzając się z uścisku. Chwilę później sięgnęła po tabletkę, spoczywająca na jego dłoni i pospiesznie ją połknęła. Miała wrażenie, że mogłaby się powoli sama uspokoić, ale chciała, aby drżenie ciała jak najszybciej ustąpiło. Wstydziła się swoich histerycznych, dramatycznych reakcji, które obcy ludzie brali za przesadzone. Nie potrafiła jednak inaczej, ale dzięki dobrze dobranym lekom, wychodziła z tego coraz szybciej. Być może kiedyś będzie mogła całkowicie je odstawić. Nie tylko leki uspakajające, ale i inne, które brała rano i wieczorem.
Poczuła niewyobrażalną ulgę, kiedy Laurent przyjął jej wyjaśnienie i przytaknął na nie, o nic więcej, na razie nie pytając. Była mu wdzięczna, jednocześnie czując coraz większy spokój. Domyślała się, że wcale jej nie uwierzył, a mimo to uszanował jej niechęć do przyznania prawdy. Pospiesznie schowała opakowanie z tabletkami do plecaka, po czym, po chwili wahania, ujęła dłoń mężczyzny i wstała z jego pomocą. Skrzywiła się lekko, dopiero teraz czując ból w miejscu stłuczenia. Gorączkowo myślała nad propozycją kolegi z pracy, wymieniając w myślach wszystkie za i przeciw i starając się nie skupiać na samych negatywach, jak to miała w zwyczaju.
Chyba ma Pan rację — przyznała w końcu, zerkając na kolano i strużki krwi, spływające leniwie po łydce. Miała dziś na sobie jeansy do kolan, czyli najkrótsze spodnie, jakie obecnie posiadała swojej garderobie i pamiętała, jak wkładała je dziś rano z myślą, że przecież nic złego się nie stanie, a jest za gorąco na długie spodnie. Gdy mężczyzna raptownie zaczął się rozglądać, zrobiła to samo, z myślą, że upewnia się, że banda łobuzów sobie poszła. Nikogo nie było w zasięgu wzroku, więc odetchnęła głęboko, z ulgą. — Jednak jeżeli to kłopot, to nie chcę się narzucać — dodała, idąc z nim w stronę samochodu. Z jednej strony naprawdę nie chciała sprawiać kłopotu, a z drugiej czuła potrzebę bycia zaopiekowaną, chociaż przez krótką chwilę.

Laurent Buchinsky
powitalny kokos
-
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Podczas gdy panna Hellwig podziwiała jego spokój, on zapewne za kilka godzin miał rozmyślać nad tym czy aby dobrze zrobił w ogóle go zachowując. Frustracja zawsze pojawiała się z opóźnieniem. Momentami miał wrażenie, ze opanowanie wcale mu nie pomagało… ale lata pracy w stresowych sytuacjach robiły swoje.
W myślach wciąż analizował zaistniałą przed chwilą sytuację. Nie był pewien, co dokładnie zaszło, a jedyne co rozumiał to fakt, że mężczyźni z całą pewnością nie byli kulturalni. Nie wiedział co było powodem ich zachowania – albo zwyczajnie byli problematyczni, albo coś spowodowało ich nieprzyjemne zachowanie albo znali skądś pannę Hellwig i chcieli jej uprzykrzyć życie. Tylko po co? Wiedział jedynie tyle, że dziewczyna nie miała ich czym sprowokować. Choć nie znali się długo, to uważał ją za szczególnie cichą i niekonfliktową. Więc co sprawiło, że to ona stała się celem kilku półgłówków?
Jedna sytuacja sprawiła, że tysiące myśli w krótką chwilę przebiegło przez głowę. Z zamyślenia, wyciągnął go ruch rudowłosej (nie zauważając przy tym, że tak właściwie wyrwała swoją dłoń). Kiedy sięgnęła po tabletkę, uśmiechnął się skromnie, jak gdyby mając nadzieję, że teraz będzie lepiej. Oby, bo nie miał pojęcia po co i czy naprawdę potrzebowała leków… ale biorąc pod uwagę jej roztrzęsienie, na pewno…
I wtedy coś go olśniło.
Roztrzęsienie to było dobre słowo na opisanie stanu rudowłosej. Ostatni raz, niby przelotnie, zerknął na opakowanie, uświadamiając sobie, że chodziło o środki uspokajające. Ale dlaczego akurat sięgała po nie? I czy sięgała po nie wcześniej? Zmartwienie pojawiło się na jego twarzy, z czego zdał sobie sprawę po chwili, więc natychmiast postanowił je zamaskować. Pomijając rozmowę, nie wiedział jak jej pomóc. A i pytaniem było czy w ogóle chciała o tym wszystkim rozmawiać. Bo kto by mówił o swoich problemach? A ona? Całkiem cicha kobieta? Ale czy naprawdę takie zdarzenie tak bardzo nią potrząsnęło?
Nie pytał więc o nic, uznając że jej kłamstwo co do zdarzenia było wystarczającą wytyczną, jeżeli chodzi o granicę pytań. I on nie chciałby, żeby ktoś wypytywał go o nieprzyjemne rzeczy, a tym bardziej, żeby robiła to zupełnie obca osoba.
To nie kłopot – zapewnił ją natychmiast, powoli prowadzając rower w stronę swojego auta. – Kłopotem może być tylko mój silnik – dodał, schodząc na wyjątkowo przyziemny temat i przypominając sobie, że pojazd był dość głośny. Nieprzyjemnie głośny. Bo Chevrollet, który został w Sydney też był głośny, ale miał znacznie przyjemniejszy dźwięk i nie był łatwo rdzawiącym gratem pomimo znacznie dłuższego wieku.
Pierwsze co zrobił po dotarciu do auta, to odstawił na chwilę rower z boku. Następnie otworzył tylnie drzwi od bagażnika (lub tak właściwie dodatkowego miejsca dla pasażerów). Wskazał dłonią, żeby panna Hellwig oparła się o dość wysoką krawędź podłogi. Nie było sensu, żeby wspinała się na siedzenia, które i tak były zajęte przez różnego rodzaju przedmioty. Sięgnął po apteczkę i dodatkową torbę, gdzie miał wodę utlenioną i wręczył je pannie Hellwig. Mógłby sam jej oczyścić rany, ale nie zamierzał przekraczać granicy jaką była personalna przestrzeń.
Gdzie mam cię podrzucić? – zapytał w międzyczasie. Musiał wiedzieć jaką drogę powinien obrać. Adres rudowłosej był mu zupełnie nieznany. Z apteczki wyciągnął większy plaster, a jego wzrok chwilę później spoczął na jej ranie na dłoni.

Ginger Hellwig
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
opiekunka koali — Wildlife Sanctuary
22 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
In the night, I hear 'em talk, the coldest story ever told

Studentka, która zarabia opiekując się misiami koala. Jest popaprana, ale chyba jakoś sobie radzi.
Byłaby zapewne zdania, że to bardzo dobrze, iż Laurent zachował spokój w tej sytuacji. Doskonale pamiętała, jakby to było wczoraj, co dzieje się, gdy ktoś spokoju nie zachowa. Jej rodzony brat pobił kogoś na śmierć i mimo tego, że miał ku temu powody, to trafił za kratki na bardzo długo, zostawiając ją samą. Pomijając już fakt, że nikt nie zasługuje na taką śmierć, a ludzie nie powinni bawić się w Boga.
Ginger nigdy wcześniej nie widziała chłopaków, którzy dzisiejszego dnia ją zaczepili. Być może dlatego, że ogólnie stroniła od tego typu znajomości lub była zbyt rozkojarzona, żeby zapamiętać takie twarze. Oni prawdopodobnie ją znali, a dokładniej tak im się mogło wydawać. Przynajmniej opowieści o niej, przekazywane z ust do ust. Lorne Bay to wcale nie takie duże miasto. Wieści szybko się rozchodzą, tym bardziej, jeśli do miasteczka wraca nagle ktoś, o kim przed laty było głośno, i to wcale nie w pozytywny sposób. Niby prawda była jasna, a Ginger to ofiara, jednak zdania do tej pory były podzielone, a plotek na ten temat nie brakowało. Trudno powiedzieć co tutejsza młodzież myślała i w co wierzyła. Jak widać, nie każdy był jej przychylny, niektórzy może się jej i bali. W końcu była strachliwą, wycofaną samotniczką z burzliwą przeszłością i bratem mordercą w więzieniu.
Starała się jakoś z tym żyć, a przynajmniej przetrwać.
Zerknęła na mężczyznę kątem oka. Ciekawe co on o niej myślał, co wiedział i w co wierzył.
Silnik? — spytała, w pierwszej chwili nie wiedząc, o co dokładnie może chodzić. Miała nadzieję, że auto nie było zepsute i nie stanie nagle w połowie drogi. Mogłoby się zrobić niezręcznie. Nie pomyślała o tym, że chodzi o głośny dźwięk, w końcu sama nie miała jakiegoś specjalnie cichego samochodu.
Usiadła, gdy wskazał jej kierunek, po czym przejęła od niego apteczkę. Potrafiła zadbać sama o siebie, nawet jeżeli chodziło o powierzchowne rany. Nie była w tym zakresie strachliwa i w końcu musiała sobie jakoś radzić, skoro mieszkała sama i nie miała w mieście obecnej żadnej rodziny. Rodzice wrócili do Niemiec, prawdopodobnie na stałe, a z bratem od dawna nie miała kontaktu.
Dziękuję — powiedziała w trakcie oczyszczania ran na kolanie. Uniosła na moment wzrok, jakby chciała mu się wnikliwiej przyjrzeć. Do tej pory była zbyt roztrzęsiona, żeby zobaczyć Laurenta - tak naprawdę zobaczyć, ocenić jego nastrój, nastawienie, postawę. Dopiero teraz jej wzrok był naprawdę bystry. Nakleiła na oczyszczone miejsce duży plaster, po czym oddała mu apteczkę. Zapomniała o dłoni, więc gdy Laurent przejął inicjatywę, po prostu mu na to pozwoliła. Nawet lekko się do siebie uśmiechnęła. — Sapphire River 519.
Zawsze była ostrożna, jeżeli chodziło o rozdawanie adresu, w zasadzie prawie nigdy tego nie robiła. Być może ten wyjątek nie odbije się na niej źle? Ryzykowała i nawet nie czuła się z tym źle.
Jestem ci również wdzięczna za pomoc, tam, wcześniej — mruknęła i krótko odchrząknęła, jakby nie była przyzwyczajona do tego typu wyznań. — Nie każdy jest taki odważny. Na pewno nie ja.
Obserwowała jak nakleja jej plaster na dłoń. Szczypało, ale starała się nie pokazać, że ją boli.

Laurent Buchinsky
powitalny kokos
-
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Plotki o Ginger mogły się rozchodzić, ale nie dochodziły do niego. Być może dlatego, że w mieście był zupełnie nowy albo dlatego, że po prostu nie miał kiedy ich słuchać i od kogo. Skupiając się na ochronie Audrey nie miał czasu na zbyt wiele pogawędek. W pracy głównie milczał i wykonywać obowiązki. Nawet gdyby usłyszał plotki, zapewne wcześniej zgromiłby rozmówcę niż pomyślałby źle o pannie Hellwig. Nie byłoby sensu oceniać jej przez pryzmat brata, nie mówiąc o tym, że nie miał też prawa oceniać jej brata. Plotki poza tym dość często bywały za bardzo zabarwiane i wyolbrzymiane. No i nie usprawiedliwiały napadu i obrażania kogoś i to przed samym miejscem pracy.
Silnik – potwierdził. – Jest głośniejszy niż… – i już miał zdradzić, że miał dwa auta, w tym Corvettę z siedemdziesiątego dziewiątego, ale przerwał. Szybko myślał nad zakończeniem zdania i w końcu dodał: – …niż samolot.
To było wyolbrzymienie, rzecz jasna. Być może przesadzał, ale jazda terenówką, którą kupił, żeby nie rzucać się w oczy w mieście i przy której oboje stali, przypominała jazdę traktorem. Dosłownie. Choć plusem było to, że przynajmniej mieściło się w niej wszystko. Dosłownie wszystko. Od ludzi, po narzędzia i rzeczy potrzebne do remontu domu.
To właśnie różnego rodzaju szpachle i wiaderka zapełniany przestrzeń bagażnika/dodatkowych czterech lub więcej miejsc. Szybko je poprzestawiał tak, żeby panna Hellwig mogła usiąść lub oprzeć się o podłogę. W ciszy obserwował co robiła z raną i miał jedynie nadzieję, że zamierzała zrobić z tym coś więcej po powrocie do domu.
Nie ma za co – odpowiedział jej natychmiast, zwracając przyjemny uśmiech. Jego niemal lodowate oczy na moment stały się cieplejsze. Wokół nich stworzyły się niewielkie zmarszczki, sugerujące że uśmiechał się z serca i że jednak miał znacznie więcej lat na karku niż dziewczyna.
Kiedy oddała mu apteczkę, zauważył że jej dłoń wciąż była zabrudzona. Gestem zapytał czy mógłby się tym zająć. Nie chciał robić nic wbrew jej woli, przypominając sobie jak wyrwała dłoń, kiedy powstrzymał ją przed zbieraniem leków z ziemi. Chciał być też pewien, że nie zamierzała złapać zakażenia, bo Bóg jeden wiedział kto i co przechodziło po betonie.
Delikatnie uchwycił jej dłoń. Niewinny gest sprawił jednak, że poczuł się dziwnie nieprzyjemnie, jak gdyby naruszał czyjąś przestrzeń. Spoważniał nagle i zdawał się być zaaferowany czyszczeniem rany. Potem stawił plaster i przeszedł po nim palcem, upewniając się, że zalepił go dobrze. Ponownie się uśmiechnął, choć jakby skromniej i spojrzał w stronę Ginger.
Sapphire River – powtórzył, puszczając jej dłoń. W głowie zaczął zarysowywać sobie plan jak tam dojechać. – To nic wielkiego. Wierz mi, że widziałem wiele osób, którzy mówili, że nie są odważni, a odnajdywali się lepiej w niektórych sytuacjach niż niejeden policjant – odpowiedział jej, kiedy zaczęła ponownie mu dziękować. Miał wrażenie, że każdy zareagowałby na taką sytuację, a przynajmniej on się łudził, że tak by było. Nie wierzył w to, że którykolwiek z kolegów lub koleżanek z pracy zwyczajnie zignorowałoby zaistniałą przed momentem sytuację.
Nagle się wyprostował, jak gdyby uderzył w niego grom. Zrozumiał, że może powiedział zbyt wiele. Zerknął na nią przelotnie, jak gdyby próbując ocenić czy ta rozmyślała o tym dlaczego odpowiedział tak, a nie inaczej. Rozmyślanie o tym sprawiło też, że zaczął rozmyślać o grupce. Bo co jeżeli następnym razem mieli zaczepić inną kobietę?
Znasz ich? – Zapytał, mając nadzieję, że w ten sposób będzie chociaż w stanie zrobić coś, żeby odnaleźć mężczyzn i choćby nastraszyć ich policją. – Tych chłopaków? Mogą zaczepić następnym razem kogoś innego – wyjaśnił, sugerując (nie wprost) jakoby chciał się upewnić, że nie zamierzają wrócić.
W tym samym czasie poprosił ją gestem, żeby stanęła z boku. Uchwycił rower, który wcześniej odstawił z boku i wstawił go do bagażnika w poprzek. Jeżeli nie zamierzał się zmieścić, to zawsze mógł go wrzucić na dach. Na całe szczęście bagażnik był wystarczająco wielki.
Zaprosił koleżankę naprzód. Teraz mogli spokojnie ruszyć w stronę jej domu. Nie potrafił jednak wyrzucić z głowy wielu pytań, których wstydził się zadać pannie Hellwig ze względu na ich zbyt krótką znajomość. Jedyne co go pocieszało to fakt, że zdawała się być spokojniejsza.
Długo mieszkasz w Lorne Bay? – Zapytał z ciekawości. – Nie wystrasz się tylko – uprzedził ją zanim przekręcił klucze w stacyjce, a za tym zabrzmiał silnik.

Ginger Hellwig
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
opiekunka koali — Wildlife Sanctuary
22 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
In the night, I hear 'em talk, the coldest story ever told

Studentka, która zarabia opiekując się misiami koala. Jest popaprana, ale chyba jakoś sobie radzi.
Kiedyś, zanim wyjechała z Lorne Bay na studia, zastanawiała się, kto rozsiewa te wszystkie plotki o niej i jej rodzinie i dlaczego. Wtedy dopiero wchodziła w dorosłość, a wszystkie emocje buzowały w jej nastoletnim ciele. Było ich chyba milion, na pewno więcej niż u zwykłego dzieciaka, w końcu nie każdy przechodził coś takiego, co przeszła ona. W szkole nie miała lekko, szczególnie po tym, jak całkowicie się w sobie zamknęła. Teraz, z perspektywy czasu, miała wrażenie, że żyła w zupełnie innym świecie. Leki i terapia pomogły jej wrócić chociaż jedną nogą do, w miarę normalnego, życia. Wyjazd również był dobrym pomysłem. Na studiach, daleko od miejsca, w którym przeżyła największe tragedie swojego i tak krótkiego jeszcze życia, czuła się nieco bezpieczniej. Najgorsze chyba było patrzenie na szczęśliwych rówieśników, których największym problemem był oblany test czy odrzucenie zalotów, podczas gdy ona bała się wychodzić ze swojego pokoju po zmroku. Nikt by jej chyba nie uwierzył, gdyby przyznała się, że nie była na ani jednej studenckiej imprezie. Trochę jak duch, jak swoja własna zmora.
Po powrocie bolesne wspomnienia wróciły, jednak te wszystkie przepracowane z psychologiem lata i odpowiednio dobrane leki pomagają jej każdego ranka stawać na nogi i z dnia na dzień odzyskiwać swoje życie i brać je we własne ręce.
Wiedziała jednak, że wśród mieszkańców, jej sąsiadów, krążą opowieści dotyczące napaści na nią i tego, co stało się później między jej bratem, a chłopakami, którzy ją skrzywdzili. Jedne plotki miały w sobie więcej prawdy, inne mniej… Niektóre były po prostu niesprawiedliwymi kłamstwami. Ginger wiedziała, że jej powrót doprowadził do zalania miasta nową falą pomówień przekazywanych z jednych ust do drugich. Ona jednak starała się nie interesować kto i co mówi. Już jej to nie interesowało. Miała tylko nadzieję, że dawni znajomi lub nowi, z którymi być może złapie lepszy kontakt, nie będą jej oceniać przez pryzmat przeszłości i tego, co stało się kiedyś, a co dalej ją prześladuje. To prawda, że prawie się złamała, jednak nadal tu stoi i walczy.
Laurent zdawał się nie wiedzieć o niej nic nieprzyjemnego albo nic sobie z tego po prostu nie robić. Nawet nieco się rozluźniła, a wyraz jej twarzy złagodniał.
Zerknęła na mężczyznę, gdy ten zaczął wyjaśniać jej, o co chodziło z silnikiem. Głośniejszy niż samolot? Uśmiechnęła się, ledwo powstrzymując od parsknięcia śmiechem. — Nigdy nie leciałam samolotem — przyznała, odgarniając włosy za uszy. — Ale jeżeli filmy nie kłamią, to potrafią być naprawdę głośne — przyznała, kiwając głową. Porównanie Laurenta było pewnie przesadzone, ale trafne, jeżeli chciał dać jej do zrozumienia, że silnik w jego aucie jest naprawdę bardzo głośny. Oby tylko nie zagłuszał ich słów, bo chciałaby jeszcze, chociaż chwilę, z nim porozmawiać. Zauważyła jego uśmiech, który objął nawet oczy. Nagle wydał jej się dużo młodszy, mimo kilku zmarszczek, które pojawiły się na chwilę wokół jego oczu.
Podała mu dłoń i wnikliwie obserwowała jego gesty. Już wcześniej, w pracy, zauważyła, że mężczyzna wykonuje swoje zadania niezwykle skrupulatnie, skoncentrowany na doprowadzeniu ich do końca w sposób szybki i skuteczny.
Nawet jej nie zabolało, a już po chwili rana była czysta, a plaster na swoim miejscu.
To może dopiero przede mną, bo na razie niczym się raczej nie wykazałam — przyznała, wzruszając lekko ramionami. Nie potrafiła ocenić siebie samej, tym bardziej że była dla siebie niezwykle surowa. Przez chwilę zastanawiała się, czemu porównał odważnych ludzi do policjantów. Czy policja była odważna? Gdy przypominała sobie swoje własne doświadczenia, z nieudolną policją sprzed lat, miała mieszane uczucia. Być może Laurent miał zupełnie inne wspomnienia albo kryło się za tym coś więcej. Nie spytała jednak o to. Tym bardziej że rozmowa zeszła na inny temat.
Odchrząknęła krótko, po czym pokręciła głową. — Nie znam. Może oni mnie kojarzą sprzed lat — przyznała, łącząc ze sobą swoje dłonie. Czy miała ochotę opowiadać więcej? Chyba nie. — Może zaczepiają, do takich ludzie nie dociera, że zabawa kosztem innych jest zabawna tylko dla nich — kontynuowała.
Albo mają to gdzieś.
Na jej twarzy pojawił się nieśmiały, ale dziwnie smutny uśmiech. Jakby to nie przydarzyło jej się pierwszy raz. Poczuła ulgę, gdy przerwali rozmowę o napastnikach, aby usiąść na swoich miejscach w aucie, a gdy to zrobili, on zmienił temat.
Odkąd skończyłam kilka lat, może trzy — odparła, a gdy zaryczał silnik, starała się nie podskoczyć. W końcu ją uprzedzał. — Wyjechałam na dwa lata na studia, ale rok temu wróciłam, żeby wyremontować dom po rodzicach — wyjaśniła, zapinając pas. Plecak ułożyła sobie na kolanach i objęła go, jakby w ten sposób chciała poczuć się bezpieczniej. Często przytulała coś przed zaśnięciem, zazwyczaj poduszkę. Przytulając się do czegoś, czuła się chyba mniej samotna. Pogłębianie relacji z ludźmi nie wychodziło jej chyba najlepiej, więc jakoś musiała sobie radzić.
Prawie jak samolot — wtrąciła po krótkiej pauzie i uśmiechnęła się kącikiem ust, zerkając w boczną szybę, jakby chciała ukryć swoje lekkie rozbawienie.

Laurent Buchinsky
powitalny kokos
-
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Sprawa upadku i ran była załatwiona, jak mu się zdawało, a on zadowolony z tego, że mógł pomóc. Częściowo, bo całe zajście i tak było odrobinę niepokojące. Być może był przewrażliwiony na punkcie bezpieczeństwa. A i może lepiej, przynajmniej na tę chwilę, że nie wiedział jaką historię kryła rudowłosa koleżanka z pracy.
Lepiej, żebyś nie musiała się wykazywać – odpowiedział jej szczerze. Nikt nie chciał się znaleźć w nietypowej i nieprzyjemnej sytuacji. I choć powiedział to, co jej powiedział i było to prawdą, to on przypominał sobie także słowa, że nie warto było ryzykować swoim zdrowiem lub życiem. Była Głupia zaczepka na ulicy była w stanie podnieść ciśnienie na dłużej niż pół dnia, o czym doskonale wiedział. Nie chciał jej popychać swoimi słowami w stronę brawury. Chciał jedynie zaznaczyć, że były momenty w życiu każdego człowieka, który nagle dostawał niewyobrażalnej siły lub zaczął myśleć bardziej racjonalnie od kogokolwiek, kto przeszedł specjalne szkolenie lub szkolenia. – Wierz mi – dodał, sprzątając na szybko swój bagażnik i odrzucając na stronę jedną ze smyczy swojego psa.
Wiadomość, że nie znała mężczyzn sprawiła, że spoważniał na chwilę i wyprostował się. Martwił się. Ci mężczyźni mogli, równie dobrze, jutro napaść pannę Clark, a to znaczyłoby, że musiałby wejść do akcji. Gorzej, mogli ją zaczepić w momencie, kiedy nie był w pobliżu. Kiwnął jedynie na uwagi panny Hellwig.
Być może – odpowiedział jedynie, a uwadze nie umknął mu smutny uśmiech dziewczyny. Może i lepiej, że pojawił się w odpowiednim miejscu i czasie, żeby jej pomóc. Strach pomyśleć, gdyby nie zauważył i ruszyłby za panną Clark.

Nie lubił tej przeklętej terenówki. Żałował, że kupował ją na „szybko”; że zwyczajnie nie sprawdził wcześniej opinii; że nie kupił czegoś nowszego; że nie posłuchał kolegi z byłej pracy, kiedy ten chciał sprzedać swoje auto. Skoro już miał udawać zwykłego mieszkańca to lepiej było wziąć coś bardziej zaufanego i już przetestowanego. Dźwięk silnika sprawił, że westchnął ciężko.
Och, mieszkasz z rodzicami? Co studiowałaś? – Zapytał z ciekawości, zerkając na nią przelotnie, bo właśnie wyjeżdżał z parkingu i zwyczajnie uważał na to, żeby nie zahaczyć o drugie auta. – Prawie – przytaknął jej na komentarz, na który się uśmiechnął. – Gdybym pomylił ulice, to mi podpowiedz – poprosił, bo choć wykuł mapę całego miasta na pamięć, to wciąż zdarzało mu się skręcić w złym miejscu.

Ginger Hellwig
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
ODPOWIEDZ