onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
012.
truly madly
deeply
{outfit}
Nie sądził, że dziewczyna z pięknym, kojącym uśmiechem stanie mu się tak bliska. Nie sądził, że pewnego dnia zaczną rozmawiać na temat przejęcia Sanktuarium i że sprawi to Dawseyowi taką radość. Jeśli miewał myśli o powrocie do szpitala, to wszystko minęło. Chciał zaopiekować się Sanktuarium na poważnie, tym bardziej, że spędzał tam masę czasu, czasami zostawał po godzinach, byleby pobyć wśród swoich przyjaciół, złapać kilka oddechów na łonie natury i po prostu cieszyć się chociaż tym. To miejsce naprawdę dawało mu dużo szczęścia po tym wszystkim, co się ostatnio stało - poronieniu Wandy i trzymaniu go w tej niewiedzy, a później po rozstaniu. Dalej bił się po głowie za to, że pozwolił jej odejść, a teraz nie wiedział nawet jak spróbować o nią zawalczyć, skoro nie znał miejsca jej pobytu. Może mógłby zacząć jej szukać, ale pewnie dałaby mu znać, gdyby chciała zostać odnaleziona. Postanowił dać jej czas. Jej i przede wszystkim sobie. Dlatego często zawracał głowę dziewczynie z pięknym uśmiechem. Nie wiedzieć, kiedy Audrey stała się jedną z najbardziej istotnych osób w jej życiu. Może dlatego, że spędzali ze sobą cholernie dużo czasu, a może dlatego, że nie czuł żadnych obaw przed wyznaniem jej wielu trudnych dla niego spraw. W końcu powiedział jej prawdę na temat swojej córki, swojego małżeństwa, rozstania z Wandą.
Dzisiaj zajmował się porządkiem w jednej z zagród. Kopał szpadlem, ale szło mu to bardzo opornie. Może dlatego, że wkładał w to za dużo siły, a za mało sprytu? A może dlatego, że zupełnie nie zastanawiał się nad tym co robi? Odrzucił w końcu łopatę i ruszył w kierunku gabinetów weterynaryjnych, licząc, że Audrey jest dzisiaj w pracy. - Nie wiem czy południowo-wschodni róg to dobre miejsce dla kangurów - powiedział. - Ziemia jest jakaś gliniasta, nie mogę wykopać porządnego dołka, a chciałem zasadzić drzewko owocowe - powiedział. Sam nie wiedział, dlaczego przyszedł jej o tym powiedzieć. Być może dlatego, że czasami to właśnie robił - wpadał bez żadnego pomyślunku i klepał o czymś, co mogłoby jej wcale nie interesować? Tak, to zdecydowanie to. - Myślałaś o tym, o czym rozmawialiśmy? Chcesz, żeby to miejsce było w stu procentach nasze? - zapytał. Owszem, już takie było, a przejęcie aspektów bardziej organizacyjnych było poważne i na pewno pochłonęłoby dużo czasu, ale Dawsey naprawdę wyjątkowo się tutaj czuł.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
I Audrey nie uwierzyłaby, gdyby kilka miesięcy ktoś powiedział jej, że oto opiekun koali stanie się jej na tyle bliski, że będą planować wspólne przejęcie Sanktuarium. Audrey rozważała to już od dłuższego czasu - doskonale wiedziała, że jeśli odpowiednio porozmawia ze swoim dziadkiem ten z pewnością pomoże jej wszystko zorganizować. Vincent Clark bowiem był biznesmenem z krwi i kości. Posiadał sporą firmę w Sydney i jego wnuczka wiedziała, że jego doświadczenie z pewnością będzie przydatne… I to przez to doświadczenie doskonale zdawała sobie sprawę, że z jej młodym wiekiem będzie potrzebowała wspólnika, na którego nikt nie będzie patrzył przez pryzmat wieku. Wtedy też pojawił się Dawsey, który sam w sobie przypominał jej trochę bezpańskiego kota. Przychodził kiedy chciał, nie raz kręcąc się po gabinecie, nie raz rozmawiając o tematach wszelakich, czasem pomagając jej, gdy jej pacjentem byli jej podopieczni. I tak powolutku oswajali się ze sobą, aż panna Clark doszła do momentu, w którym dzień w pracy pozbawiony jego odwiedzin bądź wspólnej kawy wydawałby jej się niezwykle dziwnym.
Nic więc też dziwnego, że gdy znajomy głos wybrzmiał w jej gabinecie szeroki uśmiech pojawił się na jej ustach, a Audrey na chwilę odłożyła stertę papierów, które właśnie trzymała w swoich dłoniach.
- Za mało jesz, dlatego nie masz siły. - Na jego słowa odpowiedziała żarcikiem, a rozbawienie zatańczyło w brązowych oczętach, które utkwiły w jego buzi. Niestety, użycie jakichkolwiek maszyn nie wchodziło w grę - te mogłyby zbytnio przestraszyć biedne zwierzątka. - Masz pomysł, gdzie moglibyśmy je przenieść? Północ odpada, Mały Charlie wczoraj znów dorwał się do ogrodzenia, obawiam się, że soczyste kangurki w pobliżu już w ogóle namieszałyby mu w głowie… - Mały Charlie w opinii Audrey był gwiazdą Sanktuarium, o ile tak można nazwać pięciometrowego krokodyla różańcowego o iście diabelskim oraz wrednym charakterze. To ten jego charakter sprawiał jednak, że zwierzę stało się niejako ulubieńcem panienki Clark, która chętnie przyglądała się, jak uprzykrza życie opiekunom. - Swoją drogą, trzeba mu coś wymyślić, jego wyniki są niepokojące, o spójrz… - Tu wstała od biurka, aby podać Dawsey’owi wyniki badań krokodyla. - Ma niedobory w witaminach i białku, ponoć ostatnio nie jest zainteresowany jedzeniem. Powinniśmy pomyśleć nad jakimś systemem który bardziej przypominałby naturalne warunki polowania. - Mówiła jak zawsze dużo, wykazując niezwykle dużą pasję w kwestii swojej pracy. I nawet jeśli jej przyjaciel nie zajmował się osobiście krokodylami, niedługo podobne kwestie będą właśnie na ich głowach - a co dwie, to nie jedna.
Uśmiech ponownie pojawił się na ustach Audrey, gdy kolejne pytania uleciały z jego ust. Ta kwestia wydawała jej się jasna jak słońce… I chyba dlatego w pierwszej chwili nie odpowiedziała, zamiast tego przeciągnęła się, prostując zastałe mięśnie domagające się zmiany pozycji. - Myślałam. Co powiesz na kiepską kawę z automatu i naszą ławkę? - Propozycja wydawała jej się całkiem rozsądna, nie był to w końcu temat, który mogliby omówić w przeciągu kilku chwil, a Audrey potrzebowała przerwy od kolejnych wyników i analiz - świeży umysł z pewnością pomoże w snuciu planów.. Oraz przekazaniu wszystkich wieści, jakie dla niego miała.

dawsey carleton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Nie miał nikogo, kto wyjaśniłby mu podstawy biznesu. Miał tylko trochę oszczędności, które mógł zainwestować i dużo chęci. Kochał to miejsce i potrzebował czegoś, co skutecznie zajęłoby myśli Dawseya. A Sanktuarium było do tego stworzone. I tak spędzał tu więcej czasu niż powinien, niż wymagała tego jego praca. Ale nie mógł się tak po prostu rozstać ze zwierzętami, nie mógł czasami rozstać się też z Audrey. Kiedy siadali na ich ławce, potrafili rozmawiać naprawdę długo zanim orientowali się, że czas już do domu. To miejsce uspokajało i przywodziło najlepsze wspomnienia. Tak bardzo marzył, by móc tu przyprowadzić Lily, pokazać jej koale, chciał pokazać jej wszystko. Ale czy gdyby Lily żyła, Dawsey byłby w tym miejscu? Już teraz mógłby powiedzieć, że nie. Pewnie zajmowałby się leczeniem ludzi, rozwijałby swoją karierę, ale miałby rodzinę i gdyby ktoś kazałby mu wybrać - to życie, czy tamto, bez wahania wybrałby tamto. - Żartujesz, prawda? - spytał. Oczywiście, że żartowała. Ze wszystkich przyjemności w życiu, jedzenie było najlepszą i nawet, gdyby zadał sobie największą pokutę świata za wszystkie błędy, które popełnił, nie zrezygnowałby z dobrego jedzenia. Z naciskiem na dobrego. Kochał kuchnię australijską i często bywał w rodzimych knajpach. - Nie no, zostaną tu, gdzie są. Po prostu bardziej się postaram. Nie możemy wkurzać Charlie’ego. Czuje się już lepiej? - spytał, nie dzieląc z Audrey tej sympatii. Naprawdę kochał tu być i kochał te zwierzęta, ale krokodyl go przerażał. Krokodyl i węże, bo dorosły Dawsey dostawał gęsiej skórki na myśl, że jakiś mógłby się tutaj zaplątać. - Nie możemy ich stworzyć na oczach turystów, bo przychodzą tu dzieci. Chcesz oglądać rozbeczane dzieciaki? - spojrzał na nią uważnie. Musieliby zatrudnić psychologa. Sanktuarium, owszem, było miejscem, gdzie pomagali chorym zwierzętom i głównie na tym skupiała się ich działalność, ale turyści przyjeżdżali do Lorne Bay również dlatego, żeby znaleźć się jak najbliżej dzikich gatunków. - Możemy zamknąć połowę Sanktuarium, zrobić Charlie’emu bardziej zaciszne miejsce, może powiększyć akwen wodny? - mógł wyłącznie pomóc jej w przystosowaniu zagrody, nie znał się na kwestiach weterynaryjnych, mimo że był lekarzem. Organizm ludzki jednak różnił się od organizmu pięciometrowego krokodyla.
Skinął głową. Podszedł do automatu i wrzucił parę drobnych, a kiedy pierwsza kawa była gotowa, podał ją Audrey, a drugą wziął dla siebie. Wyszli na zewnątrz. Dawsey wspiął się na ławkę i usiadł na jej oparciu. Mieli rozmawiać o Sanktuarium, ale nie mógł się powstrzymać. - Wanda dalej milczy. Nie mam pojęcia, co robić. Gdzie jej szukać. Nie mam odwagi wrócić do starego domu, żeby posprzątać ten bałagan - westchnął głośno. Siorbnął łyk kawy, aż poparzył sobie język. Miał wszystkiego dość. - Potrzebuję Sanktuarium, Audrey, bo oszaleję, rozumiesz? I chcę tu być z tobą - powiedział całkowicie szczerze. Nie wyobrażał sobie, że któreś z nich mogłoby się za to zabrać samo. Bez względu na to, jak bardzo uznawał Clark za zaradną osobę, zresztą, siebie również. Nie chciał robić tego bez niej.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey kiwnęła delikatnie głową, przyznając mu rację.
- Mama Ci tak nigdy nie mówiła? U nas zawsze było albo jesz za mało albo nie pijesz wystarczająco dużo mleka. - Rozbawione spojrzenie na chwilę powędrowało w kierunku przyjaciela. Ona sama z jedzeniem miała relację skomplikowaną, nie raz o nim zapominając i stołując się albo u mamy albo w restauracjach, samej potrafiąc przygotować jedynie kanapki oraz gofry. - Mogę dać ci numer do mojego taty, może będzie miał jakiś na to patent. - Zaproponowała, wzruszając delikatnie ramieniem. Bo kto jeśli nie farmer mógł znać się na kopaniu w ziemi? Chyba tylko geolog, panience Clark nie przyszło jednak żadnego do tej pory poznać. Chwilę później zmarszczyła brwi w niezadowoleniu, krzyżując dłonie na piersi. W kwestii dobra jej zwierząt nie było słowem, którego zwyczajnie nie przyjmowała do wiadomości. Nie byli ZOO w którym liczyło się zadowolenie gości, lecz Sanktuarium, w którym zwierzęta przede wszystkimi miały dochodzić do siebie. - Dobrze wiesz, że zdrowie moich podopiecznych jest dla mnie najważniejsze i pracuję tu po to, aby przywracać im zdrowie. A tak się składa, że krokodyle potrzebują odpowiednich bodźców. Ustawi się ostrzeżenia, to dzikie zwierzęta a nie świnki miniaturki które można głaskać… Jak nic nie zrobimy, Mały Charlie w końcu rzuci się na któregoś z opiekunów, to trzeba zmienić. - W tej kwestii trafiła kosa na kamień, gdyż panienka Clark nigdy nie odpuści kwestii, które były istotne dla zdrowia jej podopiecznych, nawet jeśli ci nie wzbudzali sympatii na pierwszy rzut oka. - Zaczniemy podawać im jedzenie na linkach i przeciągać przez wybieg aby się ruszało, czasem podwieszać je na wysokości… Możliwe, że wielu to zainteresuje. - Choć akurat to kwestia odwiedzających najmniej się dla niej liczyła. Podobne rozmowy jednak były potrzebne - jeśli wszystko dobrze pójdzie przyjdzie im prowadzić Sanktuarium we dwójkę i im szybciej poznają się w podobnych sytuacjach, tym lepiej dla ich współpracy.
Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi gdy wyszli po za gabinet, a australijskie słońce przyjemnie połaskotało skórę. Ze słowami podziękowania przyjęła plastikowy kubeczek pełen gorącej kawy po czym usiadła na siedzisku ławki, zakładając nogę na nogę. Słowa, jakie padły chwilę później wzbudziły w niej cień wątpliwości, to też ostrożnie wzięła łyk gorącej kawy. - Jeżeli chcesz, żebyśmy przejęli Sanktuarium najwyższa pora na zapanowanie nad tym wszystkim. Nie poklepię cię dziś po plecach bo uważam, że to najwyższy czas abyś w końcu stawił temu czoła. - Jej słowa zapewne nie były tym, co Dawsey chciał usłyszeć, Audrey jednak nie miała w zwyczaju kłamać, zwłaszcza w tak istotnych kwestiach. Nie mógł jej zawieść w tej kwestii, nie mógł wycofać się rakiem w momencie, gdy będzie za późno na rezygnację - jeśli machina już ruszy, musiał być w stanie podołać temu do końca, inaczej Audrey nie wejdzie w tę współpracę. - Rozmawiałam z dziadkiem, jeśli się zdecydujemy da nam swojego prawnika i księgowego, jest chętny nawet przyjechać i wyjaśnić nam co trzeba. Zanim to jednak nastąpi, muszę mieć pewność, że nie wystawisz mnie przez swoje problemy… I muszę jeszcze przegadać ten temat z Jebem. - Wyjaśniła, jak wygląda sprawa z jej strony. Musiała od niego usłyszeć, że problemy z którymi się mierzy nie wpłyną na ich współpracę, jednocześnie on musiał wiedzieć, że Audrey nie rozpędzi całej machiny bez poznania zdania swojego partnera.

dawsey carleton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Nie odpowiedział, bo wspominanie matki było bolesne. Zmarła, kiedy Dawsey był najmniej na to wszystko gotowy, był nastolatkiem, który bardzo jej potrzebował. On i reszta rodzeństwa. Zostali z ojcem, który niekoniecznie radził sobie z tym wszystkim. Całe szczęście, wychowali się w Tingaree, gdzie życzliwi ludzie pomagali panu Carleton w opiece nad jego pociechami. Dawsey też starał się być dobrym synem, nie sprawiać kłopotów, ale różnie się wtedy działo. O matce rozmawiali rzadko, mieli taką niespisaną zasadę, że rozmowy o niej były tematem tabu. - Wiem o tym, po prostu chcę, żeby wszyscy czuli się komfortowo. I szukam takiego rozwiązania - odpowiedział. Trochę wyzbył się lekarskiego myślenia - że pacjent był najważniejszy. Owszem, był, ale skoro zamierzali zająć się tym miejscem, to nie mogli myśleć jednokierunkowo, bo nie będzie ono zbyt długo prosperować. Dawsey, jednak nie powiedział tego na głos, bo wiedział, jak istotne dla Audrey były zwierzęta, a on nauczył się zachowywać tak, by ranić najbliższych mu ludzi jak najmniej. - W porządku. Lepiej wiesz, co będzie dla niego dobre, ale nie sądzisz, że dobrze byłoby zamknąć tamtą część Sanktuarium? - zapytał. Choćby dla świętego spokoju zwierzęcia. Jeśli Audrey kierowała się wyłącznie tym.
Wyszedł na zewnątrz i usiadł na oparciu ławki. Napił się kawy. Temperatura na zewnątrz była wysoka, ale nie przeszkadzało mu to w piciu ciepłego napoju. Chciał skorzystać z okazji, że tu są i odrobinę się nad sobą poużalać, ale Audrey nie pozwoliła mu na to, tym samym wprawiając go w lekkie osłupienie. - To są dwie odrębne kwestie - odpowiedział. Frankie (Wanda) była dla niego istotna i już zawsze będzie, ale to nie oznaczało, że Sanktuarium było mniej ważne. Wręcz przeciwnie, liczył na to, że pomoże mu o tym wszystkim zapomnieć. - Ale masz rację, muszę wziąć się w garść - dodał. Nie chciał jej dłużej zadręczać swoimi sprawami. Tym bardziej, że brała to wszystko na poważnie. - Wow, to byłoby naprawdę wspaniale - odpowiedział. - Jestem gotów, Audrey. Umów nas z twoim dziadkiem, porozmawiaj z Jebem i bierzmy się do roboty - właśnie próbował jej udowodnić, że zepchnął swoje problemy na dalszy plan i zapanuje nad tym wszystkim, by Sanktuarium nie ucierpiało z jego powodu.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey nie wiedziała, że podobne słowa mogą przywołać bolesne wspomnienia w głowie Dawsey’a - przyszło im poznać się już całkiem nieźle, nadal jednak nie powiedzieli sobie wszystkiego. Sama Audrey skrywała jeszcze sporo przykrych wspomnień i sekretów, czekających na odpowiedni czas aby były wypowiedziane.
- Nie, na razie nie zamkniemy tej części. Zobaczymy jak sprawdzi się mój plan, a jeśli o turystów chodzi… Możemy zorganizować pokazy ich karmienia połączone z prelekcją. W ZOO w którym pracowałam robili tak z lwami i te pokazy cieszyły się dużą popularnością. - Mogło to być również wyjście w kwestii Sanktuarium, potrzebowali gości, pieniędzy z biletów oraz przede wszystkim rozgłosu, dzięki któremu mogliby pozyskać środki na kolejne działania. A tych w głowie panienki Clark pojawiało się coraz to więcej - zwyczajnie nie mogła doczekać się prężnego działania… Nim to jednak nastąpi, potrzebowała biznesowego partnera, na którym będzie mogła w pełni polegać.
- Nie, to nie są dwie odrębne sytuacje. - Zaprzeczyła, wbijając w niego przenikliwe spojrzenie brązowych tęczówek. Innym mógł wciskać podobne kity, ale nie jej; nie po tych wszystkich rozmowach jakie odbyli i nie po tym, jaki wyraz prezentował się na jego buzi. - Ile to już trwa, co? Ile tygodni snujesz się niczym cień, zupełnie nie przypominając siebie? Nie wciskaj mi kitów, nie jestem ślepa. - Bo nie była i ciężko było ją oszukać w podobnych kwestiach. Sam fakt zbywania tej rozmowy w jej głowie potwierdzał to, o czym mówiła. - Wiem, że boli. Ale najwyższa pora, żebyś się podniósł i zawalczył o szczęśliwe zakończenie na które po tym wszystkim zasługujesz i przede wszystkim wrócił do życia. Powoli, krok po kroku. - Delikatny uśmiech pojawił się na jej ustach. Panienka Clark nigdy nie kłamała w podobnych kwestiach i naprawdę wierzyła, że Dawsey zasługuje na szczęśliwe zakończenie historii… Jeśli tylko zacznie o to szczęście walczyć z demonami przeszłości. Audrey upiła łyk kiepskiej kawy, a brązowe spojrzenie powędrowało po otoczeniu. Myśl, że nie długo to wszystko będzie należeć do nich nadal wydawała jej się odrobinę abstrakcyjna.
- Dobrze, umówię nas. - Zgodziła się, po czym przesunęła się odrobinę w bok, tak aby dokładniej widzieć jego twarz. - Jest jeszcze jedna sprawa, dość delikatna. Widzisz, chciałabym podpisać z Tobą umowę, regulującą kwestie naszej współpracy. - Zaczęła, uważnie obserwując jego buzię, poszukując w niej pierwszych oznak jego reakcji. - Nie chodzi o to, że ci nie ufam, po prostu życie ma to do siebie, że nie da się go przewidzieć. Któreś z nas może poważnie zachorować albo mieć wypadek… Byłabym spokojniejsza, gdybyśmy uregulowali podobne kwestie na papierze. - Wystarczyło jedno spojrzenie na panienkę Clark aby nabrać pewności, że ta kwestia wydawała jej się niezwykle istotna.

dawsey carleton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Chyba nie był gotowy, żeby mówić o wszystkim. Audrey i tak wiedziała o nim więcej niż większość ludzi, których znał. Ba, niż cała masa ludzi. Była może w piątce ludzi, którzy znali o Dawseyu faktu, którymi normalnie się nie dzielił. Chyba zwyczajnie nie chciał wyjść na jeszcze większego idiotę niż był, a Audrey była jedną z nielicznych osób, które nie posiadały tego głupiego nawyku oceniania ludzi z góry, czy przez pryzmat przeszłości.
Skinął głową, bo nie zamierzał się z nią sprzeczać. Najwyraźniej miała już jakąś wizję tego wszystkiego, a przede wszystkim - doświadczenie. To chyba było najważniejsze w pracy w Sanktuarium. Nie ukrywajmy, że Dawsey był laikiem i lepsze było dla niego wykonywanie poleceń osoby, która wiedziała, w co włożyć ręce. Być może nie powinien wplątywać się w kupno Sanktuarium, jeśli zupełnie nie wiedział, jak nim zarządzać, ale chciał pomagać na tyle, na ile potrafił i w przyszłości nauczyć się robić znacznie więcej. Był za to świetny w fizycznych zajęciach i mógł zrobić wszystko własnymi rękami, na co pozwoliłyby mu siły.
Pokręcił głową. Nie czekało na niego szczęśliwe zakończenie akurat w tej sytuacji, ale nie chciał mówić tego na głos. Nie chciał słyszeć zaprzeczeń Audrey. Owszem, zgadzał się z tym, że snuł się z kąta w kąt, bo cholera jasna, próbował to jakoś zrozumieć. Ale nie potrafił. I chyba musiał pogodzić się z tym, że już tego nie zrobi. - Dam sobie z tym spokój, obiecuję - powiedział tylko. Mieli rozmawiać o sprawach biznesowych i był na to całkowicie gotowy. Odsunął od siebie niepotrzebne myśli i skupił się wyłącznie na tu i teraz. - Jasne. Audrey, nie mam zamiaru cię oszukać i nie chcę stracić twojej przyjaźni, okej? Ale jeśli to sprawi, że będziesz czuła się bezpieczniej, to jestem gotów podpisać wszystko, co zapewni ci to bezpieczeństwo. A właściwie nam - odpowiedział, bo jako biznesmen powinien chronić również swoje interesy. Zamierzał włożyć w to przedsięwzięcie wszystkie swoje oszczędności.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Podejrzliwość pojawiła się w oczach panienki Clark, gdy ten obiecał, że da sobie spokój ze sprawami, jakie zaprzątały jego głowę. Przyjaźnili się, znali całkiem dobrze i to głównie dlatego Audrey poruszyła tę kwestię. Nie chciała więcej oglądać go w podobnym stanie gdy snuł się zawieszony między różnymi rzeczywistościami. Zwłaszcza teraz, gdy przed nimi czekało niezwykle sporo pracy, przy której potrzebowali wielotorowego myślenia oraz skupienia, które Dawsey’owi zdawało się przychodzić z pewną trudnością. Doskonale wiedziała, jak boli złamane serce oraz jak wiele pytań pojawia się w takim momencie (choć nie opowiedziała mu jeszcze o tym, co spotkało ją w Sydney), wiedziała jednak również, że rozwlekanie danej sytuacji zwyczajnie jej nie naprawi. I nie da żadnych odpowiedzi.
Odetchnęła z ulgą, gdy Dawsey przystanął na jej propozycję.
- Widzisz, ja też nie mam zamiaru cię oszukiwać. Nie chciałabym jednak nie wiem, przechodzić przez wypadek i jednocześnie zadręczać się, że zostawiłam cię z tym wszystkim sama. - Dodała z delikatnym uśmiechem, już nie wspominając o innych wydarzeniach, jakie mogły mieć miejsce. Audrey w końcu była kobietą jeszcze młodziutką i pewnego dnia chciałaby założyć własną rodzinę, o ile będzie jej to dane - a to również mogło skomplikować jej udział w prowadzeniu Sanktuarium, przynajmniej przez jakiś czas. - Dobra, odezwę się do dziadka, poproszę jego prawników o przygotowanie wstępnych umów i tej całej papierologii i porozmawiam z Jebem… - Powiedziała bardziej do siebie niż do niego, chcąc zakodować w głowie to, co miała zrobić - czego świadkiem zapewne był wiele razy, podczas wspólnych przerw. - Jak będę mieć już konkrety dam znać. - Dodała, unosząc do ust kubeczek z kawą, aby niechętnie podnieść tyłek z ławki. Plany planami, ale Audrey doskonale wiedziała, że nie mogą spędzić tu całego dnia. - A teraz wybacz, muszę wracać do pracy. Czeka mnie zabieg na jednym z kangurów. - Kąciki jej ust na chwilę powędrowały ku górze, a panienka Clark poklepała mężczyznę po ramieniu w przyjaznym geście, nim zniknęła za drzwiami swojego gabietu - mieli już plan, pozostawało go zrealizować.

| zt.
dawsey carleton
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ