lorne bay — lorne bay
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
W Lorne Bay znalazła schronienie przed przeraźliwą przeszłością. I chociaż boi się dotyku, cholernie ciągnie ją do ludzi, bo wierzy w to, że nowe miasteczko da jej nowe życie...
Stała sobie z boku zaciekawiona uroczystościami, które odbywały się w Sanktuarium. Już od kilku dni wszyscy chodzili jak na szpilkach, bo sam burmistrz miał przyjechać otworzyć nową część, a więc ta musiała prezentować się znakomicie. Poza tym Lu, jako pracownik niższego szczepla, podczas całego tego eventu miała pilnować, aby schludność i czystość otoczenia pozostawały bez zarzutu. W zasadzie niewiele miała do roboty, więc bardziej kręciła się z tyłu i jak tylko mogła zerkała w stronę gości i innych pracowników, rządna wiedzy na temat tego co się działo.
Zapomniała już jak to jest brać udział w takich wydarzeniach. Niby nic wielkiego, ale każdy cieszył się z fakty, że zwierzaki będą miały więcej przestrzeni. Ta radość udzieliła się także Lucille, która na jakiś czas zapomniała o swoich obowiązkach i otwarcie żartowała i dyskutowała z kolegami z pracy. Śmiali się z jakiegoś mało lotnego żarciku, gdy nagle jedna z pracownic zawołała Lucille, a ton jej głosu był tak poważny, że wszyscy stanęli na baczność, a po kilku sekundach rozpierzchli się w tłumie. Tylko Blancharde stała jak wryta, bo nie dość, że przeraziła ją przełożona to w dodatku u jej boku szedł nie kto inny jak sam burmistrz. Wcześniej Lu widziałą go tylko z daleka i no co tu dużo mówić, oczywiście dostrzegła to, że prezentował się nienagannie i atrakcyjnie. I chociaż jego aparycja była przyjemna dla oka, to Lucille kojarzyła się niezbyt dobrze. Przez lata pracy na dość niskich stanowiskach, nie raz doświadczyła okrutnego i niesprawiedliwego traktowania, a w szczególności przez ważniaków w garniturach. Była więc uprzedzona do tego typu ludzi - pięknie opakowanych z niekoniecznie najlepszym wnętrzem. Może Francis Winfield stanowił wyjątek, ale Blanchard wolała się przyjemnie rozczarować niż ponownie zawieść.
- Tak, oczywiście! Żaden problem, zaraz się tym.. To znaczy panem zajmę - skinęła uprzejmie głową, gdy przełożona wydała jej polecenie. Odruchowo też spojrzała na dłoń mężczyzny, który ten trzymał (podejrzewam, że tak było jakby co to mnie popraw) owiniętą chusteczką. Nie wiedziała skąd pojawiło się skaleczenie, bo tego nikt jej nie zdradził. Miała tylko opatrzeć ranę, ale w nowej części Sanktuarium nie było pokoju sanitarnego, ani innej lecznicy gdzie mogłaby znaleźć potrzebne jej rzeczy. Tutaj znajdowało się tylko kilka budyneczków w tym niewielki pokój socjalny i tam była apteczka, a przynajmniej Lu na to liczyła. W każdym razie nie wpadła na to by wsiąść w niewielki wózek golfowy, którym poruszali się po alejkach sanktuarium i zawieść burmistrza do centrum. Sądziła, że miała go opatrzeć na miejscu, a więc to tam skierowała swoje kroki, gdy przełożona zostawiła ich już we dwoje.
- Oj... - Odeszła na kilka metrów bez słowa i dopiero wtedy do niej dotarło, że powinna coś powiedzieć do mężczyzny, aby wiedział czy ma czekać, czy jednak podążać za mną. - Proszę za mną, panie Winwild - odwróciła się więc i wykonała gest dłonią, jakby go chciała do siebie przywołać. Przy okazji też przekręciła nazwisko burmistrza, bo oczywiście zdążyła je już zapomnieć, ale tak naprawdę nie przyłożyła dużej wagi do tego, aby je w ogóle zapamiętać. - To coś poważnego, czy niewielkie skaleczenie? Chociaż chyba niepoważnego inaczej by pana do mnie nie wysłali, prawda? - Zażartowała, ale w zasadzie to liczyła, że faktycznie ma rację i to ledwo co draśnięcie, bo przecież żaden z niej medyk, a na dodatek jeszcze mogłaby zrobić coś nie tak jak powinna.

Francis Winfield
ambitny krab
nick
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
8.

Cieszył się, że wraz z oficjalnym otwarciem nowych wybiegów, jego wizyty w tym miejscu przestaną mieć takie znaczenie. Wiedział, że z rolą, jaką obejmował, wiążą się podobne wystąpienia, ale nie ma co ukrywać, o wiele lepiej pracowało mu się w zaciszu własnego gabinetu, gdzie był tylko on i praca. Bez całej tej szaleńczej otoczki, która często przyprawiała go o migrenę, czego z kolei nie mógł dać po sobie poznać. Liczył też, że wszystko przebiegnie bez większych problemów i będzie mógł niebawem się wycofać, tylko niestety sytuacja potoczyła się całkiem inaczej. Dwie osoby na raz chciały mu podać nożyce, którymi miał przeciąć wstęgę i robili to na tyle raptownie, wyraźnie niezadowoleni z tego, że nie podają ich w pojedynkę, że ostatecznie zamiast przekazać je na dłoń burmistrza, dosłownie je w nią wbili. Oczywiście sam Francis udał, że nic się nie stało, przeciął wstęgę i dopiero po chwili dyskretnie wziął chusteczkę, aby zatamować krwawienie, jednak jego plany, by wszystko zamieść pod dywan spotkały się z niepowodzeniem. Mógł tłumaczyć, że nie trzeba, ale i tak jakaś kobieta uparła się, że nie może go wypuścić stąd w takim stanie. Zaprowadziła go do jakiejś innej pracownicy, która to miała się nim zająć i tu już Winfield miał duży problem, by ukryć to, że jest niezadowolony i nawet rozdrażniony tym wszystkim.
- Winfield - poprawił ją odruchowo, ale nie miał większych pretensji, chociaż był też zdziwiony taką pomyłką. Ostatnio miał wrażenie, że to miejsce żyło wydarzeniami z dzisiejszego dnia, a jednak wciąż trafił na kobietę, która nie znała personaliów głównego gościa. Z drugiej strony... wydawała się być zestresowana, więc mogła najnormalniej w świecie się przejęzyczyć. Mówiła jednak trochę za dużo, jeśli ktoś jego miałby zapytać o zdanie. Wszyscy tu w jego mniemaniu mówili za dużo. - Nic poważnego. Wolałbym to szybko załatwić - pozwolił sobie na tą aluzję, może niezbyt przyjemną, ale też nie chłodną. Po prostu pozwolił sobie na rzeczowy ton głosu, którego używał bardzo często, nawet bezwiednie. Wszedł za blondynką do jakiegoś pomieszczenia, po środku którego stanął rozglądając się dookoła, nawet nie kryjąc tego oceniającego wyrazu twarzy. Zwyczajnie sprawdzał, gdzie się znalazł. - Przełożona mówiła coś o gabinecie weterynaryjnym - pozwolił sonie na te słowa, bo już zdążył zrozumieć, że w tym na pewno się teraz nie znajdują. Nie lubił jednak nie wiedzieć, co dokładnie się działo, a nie spodziewał się pokoiku socjalnego, chociaż ostatecznie... wszystko było mu jedno. Dla niego nawet ta chusteczka była już wystarczająca, chociaż teraz jak na nią spojrzał, dojrzał, że zaczerwieniła się od krwi.

lucille blanchard
sumienny żółwik
Lilka
lorne bay — lorne bay
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
W Lorne Bay znalazła schronienie przed przeraźliwą przeszłością. I chociaż boi się dotyku, cholernie ciągnie ją do ludzi, bo wierzy w to, że nowe miasteczko da jej nowe życie...
Zagryzła wnętrze policzka, gdy zimny głos mężczyzny poprawnie wypowiedział jego nazwisko. Zaraz potem uśmiechnęła się uprzejmie, bo wcale nie chciała go urazić. I chociaż głos burmistrza wywoływał ciarki na jej skórze, nie wyczuła w nim krzty niezadowolenia. Po prostu tak działali na nią ważniacy w garniturach, pzy których popełniała błędy, i którzy te błędy jej wytykali.
- Przepraszam, postaram się zapamiętać... Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko tyle, że jestem w Lorne Bay od niedawna i przed pańskim przyjazdem nie interesowałam się za bardzo polityką miasta - usprawiedliwiła się, zapewne zupełnie niepotrzebnie, ale stresowała się przy tym człowieku.
Chciała też wypaść dobrze... Chyba? W każdym razie uznała, że powinna uraczyć go jakąś przyjemną rozmową, która mogłaby mu zrekompensować całe to opatrywanie i niefortunny wypadek do którego doszło. Ogólnie to była dość zagubiona w tej całej sytuacji, a więc nic dziwnego, że nie do końcu dobrze zinterpretowała polecenie przełożonej.
- Mogę zerknąć? - Zapytała, a gdy serwetka przestała przysłaniać skaleczenie, Lu skrzywiła się niezbyt ładnie. Może skaleczenie nie było wielkie, ale głębokie na tyle, że krew wciąż dość mocno się z niego sączyła. - Ajć... Wygląda okropnie, ale coś zaraz poradzimy - rzuciła nie koniecznie panując nad swoją reakcją. - Gdzieś tu była... - Zaczęła rozglądać się za apteczką, ale głos burmistrza sprawił, że na moment zamarła wpatrując się w mężczyznę w milczeniu. Cholera, faktycznie coś pokręciła, ale cóż... Musiała improwizować. - Tak mówiła? Może nie wiedziała, że tutaj też mamy odpowiedni asortyment i.. O jest! - Szybko przemierzyła wzrokiem pomieszczenie i wreszcie znalazła odpowiednią skrzyneczkę. - Może pan usiądzie? Zaraz wszystkim się zajmę i będzie mógł pan wrócić na scenę. Swoją drogą świetne przemówienie takie porywające. - Zagadywała go, by jakoś ukryć swoje kompletnie nieprzygotowanie do zaistniałej sytuacja. Poza tym już chciała przejść do opatrywania, ale spojrzała na swoje palce, lekko okurzone i przybrudzone jakimś smarem, gdy niefortunnie złapała za zawias przy klatce z koalami. Zaraz potem uniosła wzrok na burmistrza zastanawiając się, czy i on dostrzegł to samo. - Przepraszam na moment.. - Wstała z zamiarem umycia rąk, ale wpierw potknęła się o niski stolik, a dopiero potem udało jej się dotrzeć do umywali. Oczywiście, nie przyszło jej na myśl, że dobrze byłoby także założyć rękawiczki, bo w końcu nie miała pojęcia, czy siedzący przed nią człowiek czymś nie mógł jej zarazić, ale tak bardzo chciała by jej zadanie dobiegło końca, że wszelkie procedury przestały dla niej istnieć.

Francis Winfield
ambitny krab
nick
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
Uniósł lekko brwi, kiedy zaczęła mu się tłumaczyć. Nie spodziewa się tego, bo o ile same przeprosiny jak najbardziej były na miejscu, to nie musiała podchodzić do nich aż tak poważnie. Widział, jak się stresuje, ale to z kolei nie było dla niego nowością. Ludzie często zachowywali się podobnie w jego towarzystwie, ale chyba woleli się nie odzywać zbyt często, nie wchodząc z nim w zbędne interakcje.
- Rozumiem - odpowiedział zdawkowo, nie siląc się na szczególnie sympatyczny ton głosu. Chciał jak najszybciej załatwić ten opatrunek i móc się stąd ulotnić. W biurze załatwił jeszcze kilka niedokończonych spraw i najchętniej już teraz by do nich wrócił. Po raz kolejny poczuł się dość dziwnie, kiedy blondynka zareagowała w taki osobliwy sposób na jego ranę. Przez to, jak i przez sposób, w jaki rozglądała się po pomieszczeniu, doszedł do wniosku, że faktycznie musi tu być od niedawna. Mieli więc pecha, skoro oboje znaleźli się w takiej sytuacji. Przynajmniej dla niego ta nie była szczególnie komfortowa.
- Dziękuję, ale nie planuję już wracać na scenę - poinformował ją odpinając marynarkę, po czym zsunął ją z siebie i przerzucił przez oparcie jakiegoś krzesła. - Jako kto właściwie pani pracuje? Sądziłem, że jest pani weterynarzem, ale zaczynam w to wątpić - mruknął zdrową dłonią odpinając mankiet nad tą zranioną. Ostrożnie, w dość wyuczonym, ale bardzo zadbanym ruchu podwinął rękaw koszuli, aby ta się nie ubrudziła. Po zajęciu miejsca oparł nadgarstek na blacie stolika. Faktycznie z rany się sączyło, ale nieszczególnie mu to przeszkadzało. Daleko mu było do panikarzy, z resztą uważał, że komuś w jego wieku nie wypada roztrząsać takich drobnostek. Inna sprawa, że nawet jeśli nie przejmował się raną, to i tak bacznie przyglądał się kobiecie. To, że jej dłonie były brudne, nie umknęło jego uwadze, a kiedy ta się potknęła, skrzywił się mimowolnie. Drażniło go jej roztrzepanie i niepewność. Jakby miał do czynienia z dzieckiem, a nie dorosłą kobietą. Był w tej ocenie dość niesprawiedliwy, ale taki już był z niego surowy człowiek, którego raczej trudniej, niż łatwiej było polubić.
- A rękawiczki? - zapytał, gdy wróciła i uniósł brew nie powstrzymując westchnienia. - Pracuje pani ze zwierzętami, dbanie o bezpieczeństwo będzie z korzyścią i dla pani i dla pani współpracowników - pouczył ją spokojnie, spoglądając wyczekująco na jej dłonie. Przeciągało się to wszystko niemiłosiernie, a on zaczął się nawet zastanawiać nad tym, czy sam sobie nie poradzi z opatrunkiem. Póki co jednak siedział cierpliwie, obserwując nieznajomą. - Pani nazwisko? - zapytał, bo też wolał wiedzieć, kto się nim zajmował. Nie, że miałby się skarżyć, po prostu nie lubił przebywać w pokoju z kimś, o kim nie wiedział takich podstaw, jak właśnie personalia.

lucille blanchard
sumienny żółwik
Lilka
lorne bay — lorne bay
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
W Lorne Bay znalazła schronienie przed przeraźliwą przeszłością. I chociaż boi się dotyku, cholernie ciągnie ją do ludzi, bo wierzy w to, że nowe miasteczko da jej nowe życie...
Miotała się, bo niekoniecznie wiedziała co powinna zrobić. Może gdyby lepiej rozumiała procedury to poprawnie zinterpretowałaby polecenie przełożonej, ale było już za późno. Musiała improwizować i starała się wypaść przy tym jak najlepiej mogła. Tylko, że stresowała się niezmiernie obecnością burmistrza, bo po pierwsze był znaczącą i ważną personą, a po drugie krępował ją. Z jednej strony swoją aparycją, bo nie dało się nie zauważyć, że był przystojnym, zadbanym mężczyzną, a ona była zdrową kobietą. Czuła się więc zawstydzona, a z drugiej strony jego postawa i swego rodzaju surowość, nieco ją przerażały.
- A szkoda, przyjemnie się pana słuchało - skłamała. Nie miała zielnego pojęcia o czym mówił, bo wyłączyła się po kilku minutach. Nigdy nie potrafiła skupić uwagi na takich poważnych przemówieniach, ani zbyt nie się nimi nie interesowała, czegokolwiek by nie dotyczyły. Porywać ze sceny to mógłby ją wokalista jakiegoś zespołu, albo dobry komik, ale nie sztywniak w garniturze prawiący o polityce, ekonomii i czymś tam jeszcze. - Ja pełnię rolę pomocnika, tak o dla wszystkich tutaj w sanktuarium - odpowiedziała niepewnie, bo słowa mężczyzny o "powątpiewaniu" w jej rolę, sprawiły, że straciła na pewności siebie jeszcze bardziej. - Weterynarzom czasem też pomagam, ale rzadko.. Głównie sprzątam i karmię zwierzęta - wyjaśniła, a gdy jej dłonie były czyste wróciła do burmistrza i przysiadła na przeciwko. Wyciągnęła z apteczki paski do zamykania ran, jakiś środek odkażający, oraz gazik i już miała sięgać do ręki mężczyzny, gdy ten wspomniał o rękawiczkach. Zamarła na sekundę i poczuła ciepło rozchodzące się od jej policzków w stronę uszu. Ostatni raz tego typu stres czuła chyba przed swoją nauczycielką od fizyki w liceum. - Tak, już... - Mruknęła i sięgnęła po te rękawiczki, a między czasie wysłuchała pouczenia, czy czegoś w tym rodzaju. Przynajmniej ona tak to odebrała. - Tak, oczywiście ma pan rację - westchnęła, ale nim ponownie spojrzała na rękę burmistrza, wpierw uniosła spojrzenie na niego. - Po prostu się stresuję. Groźnie pan wygląda i jest tutaj honorowym gościem. Miałam nadzieję, że nie będę musiała zamieniać z panem słowa, a przyszło mi robić to... - Wyrzuciła, a gdy zrozumiała jakiego sformułowania użyła, poczuła jak rumieni się jeszcze bardziej. - W sensie, nie żeby z panem było coś nie tak, po prostu ja... Ja niekoniecznie powinnam się odzywać - opuściła spojrzenie i wreszcie sięgnęła po ten gazik i środek odkażający. Była na siebie zła za paplaninę i szczerość jaką zafundowała burmistrzowi, ale to nie pierwszy raz, gdy zamiast siedzieć cicho, w stresie paplała co jej ślina na język przyniosła. Ostatecznie wychodząc na tym niezbyt korzystnie.
- Blanchard, Lucille Blanchard - odpowiedziała mu z wielkim trudem, bo z doświadczenia wiedziała, że tego typu pytania nigdy nie oznaczały nic dobrego, a już polubiła pracę w tym miejscu...

Francis Winfield
ambitny krab
nick
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
Może i powinien podziękować za jej słowa, ale nie brzmiały one zbyt przekonująco. Poza tym ewidentnie nie był w humorze i wolałby jak najszybciej załatwić to opatrywanie, a potem udać się do swojego biura.
- Tak o - powtórzył po niej mimowolnie, marszcząc przy tym brwi. Wciąż nie brzmiało to przekonująco, ale nie on zarządzał Sanktuarium, więc nie jemu było oceniać, którzy pracownicy wywiązywali się ze swoich zadań. - Rozumiem - skinął tylko głową, nie wdając się w dalszą dyskusję. Niestety nie należał do najbardziej rozmownych osób i to raczej się już nie zmieni. Ucieszyło go to, że sięgnęła po rękawiczki, ale spodziewał się raczej, że teraz przystąpi do działania, a nie będzie wytykać mu to, że groźnie wyglądał. Ściągnął mocniej brwi, nie mając nawet pojęcia, jak powinien zareagować. Z jednej strony bezpośredniość była pewnie cenną umiejętnością, ale chyba w tej sytuacji nie działała na korzyść blondynki.
- Całkiem słuszny wniosek - nie on to powiedział, a ona, więc nie powinna mieć do niego pretensji. Z resztą, ta kobieta dopiero co przyznała, że niekoniecznie chciała spędzać z nim czas. - Jeśli to dla pani taki problem, proszę wezwać kogoś innego, już i tak straciłem sporo czasu - mruknął, bo na tym etapie kurtuazja była już zbędna. Skoro nieznajomej tak źle było w jego towarzystwie, to Francis był ostatnią osobą, która miałaby ją do tego zmuszać. Sam nie chciał tutaj być i liczył, że wszystko pójdzie sprawnie, a tym czasem ciągnęło się, jak flaki z olejem. Już nawet miał zabrać swoją dłoń w zdecydowanym goście, kiedy blondynka się przedstawiła. Na moment... ścięło go, chociaż tylko odrobinę. Szybko się zreflektował, zły na siebie, że coś tak nieistotnego zrobiło na nim wrażenie. Przypadek. Jedynie przypadek, ale faktycznie, imię to nie było zbyt popularne... nie słyszał go tak dawno, a jednocześnie często rozbrzmiewało w jego głowie. Ciężka to była kwestia, ale przynajmniej pomogła mu ochłonąć, nie, żeby wcześniej był szczególnie nerwowy.
- Prosiłem tylko o nazwisko - mruknął jedynie, odwracając spojrzenie, jakby za złe jej miał, że powiedziała tak wiele. Nie powinien pozwalać, aby coś tak nieistotnego tak na niego działało. Mimo to westchnął ciężej, domyślając się, o czym kobieta musiała myśleć. - Nie poskarżę się na panią, ale proszę się pospieszyć - nie, żeby wcześniej tego nie planował i to zabawne, że rozmyślił się tylko z uwagi na jej imię. Głupota... Kobieta ta nie miała nic wspólnego z jego Lucille... była wręcz irytująco inna, jakby we Francisie budziło się uczucie niesprawiedliwości, że nosi to same imię i nic za tym nie stoi. Z drugiej strony, była po prostu obcą kobietą, o której nic nie wiedział.

lucille blanchard
sumienny żółwik
Lilka
lorne bay — lorne bay
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
W Lorne Bay znalazła schronienie przed przeraźliwą przeszłością. I chociaż boi się dotyku, cholernie ciągnie ją do ludzi, bo wierzy w to, że nowe miasteczko da jej nowe życie...
Czuła się niekomfortowo przy tym człowieku. Nie miała pojęcia, czy to przez jej uprzedzenia co do ważniaków w garniturach, czy najzwyczajniej w świecie sam burmistrz rozsiewał wokół siebie dość poważną aurę. Cóż... Nie dało się ukryć tego, że był człowiekiem na wysokim stanowisku, zachowywał się jak na nie przystało i zdawał się być niezwykle powściągliwy, a przy tym także jego aparycja robiła swoje. Bądź, co bądź Blanchard była już cała spięta i ręce zaczynały jej się trząść, ale nadal starała się przybrać na twarzy uśmiech. Bardzo niepewny i sztuczny, ale nie chciała wyjść na niesympatyczną. Zresztą daleko jej było do takiej osoby. Najzwyczajniej w świecie nie wiedziała jak zachowywać się przy ludziach pokroju Francisa Winfielda.
- Problem? Nie, nie problem - zaskoczona spojrzała na mężczyznę i przez to bandaż wypadł jej prawie z rąk, ale w porę go złapała. - Nie miałam tego na myśli. Po prostu jest pan tutaj ważny, a ja to taki zwykły szeregowy - uśmiechnęła się lekko i ponownie skoncentrowała wzrok na swoich dłoniach. - Jeszcze nie do końca odnajduję się w swoim miejscu pracy i też w Lorne Bay, a więc zestresowało mnie to wszystko i... Tak, znów mówię zbyt dużo - upomniała samą siebie i na kilka sekund zamknęła dziób.
Odpowiedziała jeszcze tylko na pytanie mężczyzny, ale jak widać nie w sposób, w jaki tego oczekiwał. Nie rozumiała czemu był taki drażliwy, ale w głowie już przypięła mu łatkę drobiazgowego i czepialskiego człowieka. - Rozumiem, ale wolałam także podać imię. Nie wiem, czy pracuje tutaj jeszcze jakiś Blanchard, więc chciałam uniknąć ewentualnego nieporozumienia - dodała niby usprawiedliwienie, ale też chciała chyba przekazać, że nie miała zamiaru stawać w opozycji i nie wykonywać "polecenia" burmistrza, a po prostu być rzetelna i miła. - Umm... Dziękuję... I, czy sądzi pan, że to co zrobiłam zasługiwałoby na upomnienie? Wolałabym na przyszłość wiedzieć czego unikać. Zależy mi na tej pracy, bo to w zasadzie najfajniejsza jaką miałam w życiu - Po co mówiła dalej? Ciężko powiedzieć. Po prostu chciała jakoś jeszcze naprawić sytuację, a może chwila swobodnej rozmowy mogłaby cokolwiek tutaj zmienić. Chciała też pokazać temu człowiekowi swoje, zwykłe oblicze i może jakoś nieumiejętnie podkreślić fakt, że naprawdę stara się być dobrym pracownikiem, tylko niekoniecznie zawsze jej to wychodzi. - I już kończę.. O! Proszę - dodała po chwili i puściła jego dłoń na której zawiązany był bandaż, może wiele brakowało mu do idealnego opatrunku, ale nie było najgorzej.
Swoją drogą, nie umknęło uwadze Lu, że burmistrz miał bardzo ciepłą i przyjemną skórę, a jego paznokcie były zadbane i eleganckie. W życiu raczej miała do czynienia z mężczyznami, których ręce niekoniecznie prezentowały się tak nienagannie, bo najzwyczajniej w świecie mieli w nosie to jak wyglądają. Ale cóż się dziwić... Patrząc na Winfielda od razu odnosiło się wrażenie, że ma się przed sobą człowieka z klasą, a nie byle lepszego, pierwszego magazyniera na pół etatu.

Francis Winfield
ambitny krab
nick
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
Uniósł nieco brew, zaskoczony tym, jak siebie określiła. Zwykły szeregowy... wiedział, że nie należy do najbardziej przystępnych ludzi na świecie i, że jego pozycja w miasteczku jest istotna ale równocześnie... nie ma co się oszukiwać, nie uważał siebie za nie wiadomo kogo. Nie był prezydentem stanu, tylko burmistrzem niedużego miasteczka.
- Tak sądziłem, że nie jest pani miejscowa - mruknął, chyba głównie po to, aby powiedzieć cokolwiek, bo rzeczywiście blondynka się w tej kwestii nie oszczędzała. Jeśli chodziło o Francisa, nie miałby nic przeciwko temu, aby milczeć, ale jednak... kultura osobista wymagała, by i on dał coś do siebie. Pozostawał mimo to w tyle, jeśli chodzi o wypowiedzi. Nie interesowało go dlaczego podała imię, raczej drażnił sam fakt, że nazywała się, jak... jego zmarła żona. Minęło wiele lat, ale nie zamknął tej sprawy, na długo po odejściu jego Lucille, nosił obrączkę i ściągnął ją dopiero dzięki Jane. Teraz natomiast, chociaż bardzo tego nie chciał, siedział tutaj, patrzył na nieznajomą sobie kobietę i z niewiadomych przyczyn, doszukiwał się podobieństw między nią, a swoją zmarłą ukochaną. Powinien się cieszyć, że tych nie widział wcale, a mimo to irytowało go to jeszcze bardziej. - Czego unikać? - zamyślił się, więc jej słowa wyrwały go z zacisza własnej głowy i znów zmusiły do skupienia się na konwersacji. - Rozmów z ludźmi mojego pokroju - mogłoby to być wybornym żartem, ale nie pokusił się o naznaczenie tych słów chociażby szczątkową satyrą. Westchnął natomiast. - Podała pani imię, a potem przyznała, że zrobiła to, abym panią rozróżnił na tle innych pracowników - nie lubił się tłumaczyć, ale już trudno. - To pani zasugerowała, że mógłby to zgłosić, nie ja - dokończył, nieco znudzonym głosem. Chciał mieć jasność w tej sytuacji. Przynajmniej skończyła go już opatrywać, chociaż... był pewien, że po powrocie do siebie, poprosi kogoś o zmianę bandaża, bo temu daleko było do poprawnie założonego. Nie chciał jednak wytykać tego blondynce, więc jedynie skinął głową. - Dziękuję - rzucił, podnosząc się z krzesła, po czym złapał za swoją marynarkę i płynnym ruchem ubrał ją na siebie. - Czym właściwie się pani tu zajmuje? - dlaczego o to zapytał? Sam nie wiedział, ale skoro tak jej się podobała ta praca, to w pewnym sensie nawet go to zainteresowało. Może była treserem jakiś zwierząt, albo ich opiekunem? Kobiety lubią obcowanie ze zwierzętami, wówczas być może zrozumiałby jej entuzjazm.

lucille blanchard
sumienny żółwik
Lilka
lorne bay — lorne bay
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
W Lorne Bay znalazła schronienie przed przeraźliwą przeszłością. I chociaż boi się dotyku, cholernie ciągnie ją do ludzi, bo wierzy w to, że nowe miasteczko da jej nowe życie...
Spojrzała na niego zaskoczona tym pytaniem, dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie siedzący przed nią mężczyzna musiał na moment odpłynąć gdzieś myślami. Skrzywiła się lekko, bo poczuła się przez to jeszcze bardziej niekomfortowo, ale po chwili na swojej twarzy Lu, ponownie przywołała, wyuczony w ostatnich tygodnia, przyjemny uśmiech.
- Nie! Oczywiście, że nie - odpowiedziała kręcąc przy tym głowa na boki. Była cholernie spięta tym, że tak odebrał jej tok myślenia, bo absolutnie ostatnią rzeczą jakiej chciała był konflikt z tym człowiekiem. Jednocześnie nie chciała się za bardzo tłumaczyć, bo niekoniecznie dobrze jej to wychodziło, więc obrała inną taktykę, zapewne równie nie udaną jak poprzednie, ale cóż... Próbowała obrócić to jakoś w żart. - Bardzo się cieszę, że mogłam pana poznać osobiście, po prostu... Nie przywykłam do obcowania z kimkolwiek, kto dzierży wyższą pozycję niż menadżer w sieciówce - palnęła bezmyślnie, ale miała nadzieje, że jej krótki chichot pomoże zrozumieć Winwindowi, że to żart. - Och... Bo jakby, chciałam no... - Zgubiła się, bo nie wiedziała teraz, czy on ją atakuje, czy wytyka błędy, czy siebie usprawiedliwia. Zamilkła więc na moment i przypatrzyła mu się uważniej jakby w jego poważnej twarzy miała znaleźć odpowiedź. Niestety nic poza idealnie ściętym zarostem, przystojnymi rysami i surowym wzrokiem tam nie dostrzegła. - Ale nie zgłosi pan tego? - Zapytała w końcu z jakąś nutką nadziei w głosie, bo w końcu przecież udało im się zamienić kilka słów. Ona opatrzyła mu tą rękę jak należy; no prawie jak należy, ale odkaziła ranę i zawiązała opatrunek na tyle na ile potrafiła. Ogólnie nie miał się czego czepiać, bo była przy tym też miła, więc... Może jednak, wyjątkowo nie spotkają ją kolejne kłopoty w pracy.
- W zasadzie to wszystkim - odpowiedziała na postawione przez nią pytanie wzruszając przy tym ramionami. - Głównie sprzątam boksy, czasem wybiegi; oczywiście u tych mniej agresywnych zwierząt -wtrąciła naprędce, po tym jak już odłożyła apteczkę na swoje miejsce. - Czasem pomagam przy karmieniu, czasem doglądam różnych obiektów. Trochę jak woźny, czy coś takiego - wyjaśniła i może jej fucha nie była najwspanialsza, ale zdecydowanie była jedną z najlepszych jakie posiadała w swoim życiu. - Lubię to co robię, a to chyba najważniejsze, prawda? - Dodała uśmiechając się już nieco szczerzej, bo była przekonana co do prawdy zawartej w słowach. - A pan? Lubi pan swoją pracę? - Zapytała, bo skoro on zadawał pytania to ona z grzeczności chciała odwdzięczyć się tym samym.

Francis Winfield
ambitny krab
nick
Burmistrz — Ratusz w Lorne Bay
38 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Burmistrz Lorne Bay, najstarszy syn właścicieli lokalnej stoczni. Jak wszyscy Winfieldzi, został adoptowany. Podwójnie żonaty - pierwsza żona została zamordowana, z drugą stracili dziecko w wyniku choroby, więc przestało im się układać.
Zmarszczy się nieco, gdy blondynką powiedziała, że cieszy się z tego spotkania. Szczerze w to wątpił, poza tym jej chichot zbił go z tropu. Mało kto przy nim chichotał i chyba sama zdała sobie sprawę z tego, że niekoniecznie pasowało to do ich rozmowy. Nie planował jednak jej tego wytykać.
- Lorne Bay to niewielkie miasteczko, nie jestem prezydentem stanu - zauważył spokojnie, ale nie dało się rozszyfrować tego, czy mówił, chcąc dodać jej otuchy, czy może ze znudzeniem. On sam się nie zastanawiał nad tym, bo przecież i tak wiedział, że nie jest najciekawszym towarzystwem i wiele osób zwyczajnie się go obawia, przez tą ponurą postawę. Pewnie nawet jego rodzina by go nie tolerowała, gdyby nie musiała. Westchnął kolejny raz, podniosł się i wyuczonym ruchem założył marynarkę, zapinając w niej guzik. - Nie zgłoszę. Nie lubię ingerować w sprawy cudzych instytucji, o ile obowiązki tego ode mnie nie wymagają - wyjaśnił płynnie jakby miał tę formułkę przygotowaną już dużo wcześniej, chociaż tak naprawdę dopiero co słowa te ulowzyl w głowie. Uważał, że jego obecność tutaj, w towarzystwie kobiety o imieniu takim samym, jak jego pierwszej żony, jest już zbędna i lepiej będzie opuścić to miejsce. Potrzebował tego, nawet jeśli blondynką nic mu nie zrobiła, czuł się przy niej dość... Niezręcznie.
- Tak mówią - odpowiedział na jej pytanie, bo small talk był dalece poza jego zasięgiem. Sam też nie zastanawiał się, czy jawazniejszym w życiu jest robienie tego, co się lubi. Francis pracował, bo czuł, że powinien być burmistrze. Był to winien swojej pierwszej żonie, miasteczko powinno być bezpieczne, tylko tyle mógł zrobić, chociaż wiedział, że to zawsze będzie niewiele. Sam najlepiej rozliczał się ze swoich win, będąc surowym sędzią. - Lubię jej efekty - odpowiedział nie w prost, przez moment racząc ją nieco dłuższym, może nawet przenikliwym spojrzeniem. Jakby chciał dostrzec jakieś podobieństwo ale tego w niej nie było... Tylko imię. Głupota, dlaczego tak to analizował? - Pójdę już, dziękuję za opatrunek, panno Blanchard - skinął głową i nie czekając dłużej, opuścił pomieszczenie wychodząc na zewnątrz. Naprawdę potrzebował opuścić to miejsce, a jeszcze bardziej odwiedzić cmentarz, chociaż było to kolejną absurdalną potrzebą. Póki co jednak najważniejsza była praca, więc w pierwszej kolejności, jak zwykle, ruszył do ratusza i udawał że nie wraca pamięcią do dziwnego spotkania, które miało miejsce tego dnia.

lucille blanchard
Koniec <3
sumienny żółwik
Lilka
ODPOWIEDZ