Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
19


Audrey Bree Clark odkąd tylko sięgała pamięcią panicznie bała się wysokości. Już w dzieciństwie odczuwała nieprzyjemny skręt żołądka, gdy tylko wpakowała się na najbliższe drzewo i schodząc zauważyła, jak daleko od niej jest ziemia. Nieprzyjemna przypadłość sprawiała, iż nie mogła nigdy skoczyć ze spadochronem bądź na bungee czy zwyczajnie pojechać na zagraniczne wakacje, zbyt przerażona wizją paskudnego upadku i jednej, wielkiej katastrofy. Lęk towarzyszył jej przez dwadzieścia trzy długie lata, nieprzyjemnie oddalając od siebie plany wakacyjnie, których nie dałoby się wykonać decydując się na wycieczkę promem. W końcu nadszedł jednak ten dzień gdy, za namową uroczej Mavis, postanowiła zawalczyć z własnym lękiem, skuszona opcją zagranicznych wakacji.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - Spytała, gdy ostrożnie spróbowała wysiąść z auta. Złamana noga nadal dawała się w jej znaki, lecz zakupiony przez dziadka ortopedyczny but znacznie ułatwiał poruszanie się - w końcu mogła oprzeć złamaną nogę o ziemię, a do poruszania używała tylko jednej kuli, co znacznie poprawiało jej mobilność... I stabilność, gdyż w ciągu ostatnich tygodni, zaskakująco często lądowała tyłkiem na ziemi. Brązowe spojrzenie powędrowało w kierunku towarzyszącej jej brunetki, podszyte zwykłym, czystym strachem... Choć w rzeczywistości raczej nie było ku temu powodów - pogoda była ładna, niebo pozbawione choćby jednej chmurki i wszystko zdawało się sprzyjać zaplanowanej wycieczce.
Cholera.
Powoli kuśtykała w kierunku odpowiedniego punktu, nadal nie przekonana, czy walka z jej lękiem wysokości była warta tych wszystkich nerwów oraz stresu, przez które miała przejść w ciągu następnych kilkudziesięciu minut.
- Jesteś pewna, że nie powinnyśmy zacząć od czegoś... Mniejszego kalibru? Nie wiem, jakaś drabina? Albo kipa terenówki? - Cień nadziei pojawił się w głosie podszytym strachem. Bo może jeszcze jakoś uda jej się wywinąć z tego okropnego pomysłu? Jeszcze pół godziny temu, gdy wsiadała do samochodu koleżanki była przekonana, że wykonują odpowiedni krok ku zagranicznym wycieczkom, im bliżej jednak było miejsca z którego miały wsiąść w wielki balon (jakim cudem to w ogóle działało?!) panna Clark zaczynała coraz bardziej tchórzyć, mając coraz większą ochotę zwyczajnie nawiać... Ze złamaną nogą nie było to jednak możliwe, gdyż nawet najwolniejszych z żółwi z pewnością byłby w stanie ją dogonić.
W końcu ich oczom ukazał się wielki kosz, w którym miały się wnieść w powietrze, którego widok sprawił, że Audrey Bree Clark przystanęła, ponownie wbijając brązowe spojrzenie w buzię koleżanki. - Bo wiesz, jeszcze możemy się wycofać... - Bąknęła niczym ostatni tchórz, brązowe spojrzenie przenosząc w kierunku, z którego przyszły. Bo gdy już wejdą do kosza, nie będzie żadnego odwrotu.
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
lorne bay — lorne bay
25 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I can’t be what you want me to be

Wszyscy mierzyli się z jakimiś fobiami. Niektórzy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co sprawiło, że zaczęli się bać chociażby pająków. Wystarczyło jedno złe doświadczenie, które z miejsca przekreślało te stworzonka. W przypadku pająków nietrudno było o fobie. Pająki z reguły nie wzbudzały zaufania, kojarzone z horrorami, bolesnymi ugryzieniami i śmiertelnymi pułapkami zastawianymi w ciemnych pomieszczeniach, bądź pod stertą kamieni. Były też lęki, które pojawiały się nagle. Dopiero wychodząc na dwór, podczas nadciągającej burzy, pojawia się odczuwalny strach przed tym niby normalnym, znanym od dziecka zjawiskiem pogodowym. Ludzka psychika była niesamowita, każdy czegoś się bał. Kwestią pokonania paraliżującego strachu, było jednak stawienie mu czoła.
Nie wszyscy byli na tyle silni, by ten strach pokonać. Miller cierpiała na klaustrofobie i robiła wszystko, by unikać wind. Zawsze miała wrażenie, że gdzieś się zatnie, a młoda kobieta będzie skazana sama na siebie. Obeznała się jednak z tym strachem i choć niechętnie, do windy wsiądzie. Burnetką ma tylko jedną zasadę korzystania z wind — zamknij oczy i otwieraj, gdy winda się zatrzyma. Dzięki temu wie, że powinna wysiąść, bo to jej piętro, albo w najgorszym przypadku zdaje sobie sprawę z tego, że trzeba użyć numeru alarmowego, podanego na drzwiach windy.
— Tak, jestem pewna. Wyobraź sobie, że tylko to dzieli Cię od upragnionych wakacji. Czasem warto zaryzykować — Powiedziała z uśmiechem, chcąc przekonać Audrey do swojego pomysłu. Wysiadła z samochodu, zamykając za sobą drzwi od strony kierowcy i pomogła wysiąść kobiecie z samochodu. W razie problemów, Mavis służyła pomocą, dla niej nie stanowiło to żadnego problemu.
Wakacje za granicą były kuszącą propozycją, wszak raz na jakiś czas przydałoby się wyrwać z Lorne Bay i zwiedzić więcej świata. Jej marzyła się Norwegia i miała zamiar zrealizować ten plan w przyszłym roku. Tego roku niestety nie była w stanie wyjechać, nie miała odłożonej gotówki, musiała opłacić pracowników, oddać rodzicom i jeszcze porobić opłaty. Kawiarnia działa od niedawna, więc brunetka nie zdążyła dorobić się aż tak, by rzucić wszystko i wyjechać w świat. Wolała wszystko załatwić, dopiąć dokumentacje na ostatni guzik, a później wydawać na przyjemności i dobrodziejstwa.
Kobiety powoli dotarły do miejsca spotkania z przewodnikiem wycieczki, a ogromny kosz z balonem, który miał unieść je w powietrze, wywołał na twarzy Mavis radość i ekscytację. Koleżanka nie popierała jej entuzjazmu, lecz Mav miała nadzieję, że Audrey jednak się odważy.
— Nie byłoby Ci zbyt wygodnie wchodzić po drabinie. Dasz radę! A poza tym, w każdym momencie możemy powiedzieć panu żeby zaczął lądowanie. Wystarczy tylko słowo i przerwiemy, dobra? — Próbowała zachęcić jakoś Audrey do wykonania tego wielkiego kroku. Doskonale wiedziała, że Audrey była wystraszona — było to zrozumiałe, w końcu lęków nie da się pozbyć ot tak. One nie znikają nagle, dlatego liczyła na to, że wszystko pójdzie całkiem sprytnie, a Clark nie będzie tego żałować, nawet jeśli teraz się bała i wewnętrznie drżała, warto spróbować. Może jej się spodoba?
Brunetka podeszła do przewoźnika, przedstawiając się i zagadując o ten lot balonem. Schowała za ucho kosmyk włosów, zerkając z delikatnym, dodającym otuchy uśmiechem na Audrey.
Nie zapłaciła jeszcze za przelot, więc w każdej chwili Clark mogła się rozmyślić.
— Możemy, ale czy się wycofamy? To zależy od Ciebie, nie zmuszę Cię siłowo, żebyś tam weszła — Zażartowała, opierając dłoń z banknotami na torebce. To wszystko poskutkuje tylko wtedy, gdy Audrey faktycznie będzie tego chciała, bez podjęcia przez nią decyzji, nie było nawet mowy o locie balonem. Mavis wolała, żeby brunetka była... Zdecydowana. Wyrażenie świadomie zgody wiązało się z mniejszym stresem, a grunt to dbanie o komfort osoby, która się bała!



/przepraszam za zwłokę, ale jestem aktualnie poza domem!/
ambitny krab
-
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey Bree Clark nie miała najmniejszego pojęcia, skąd brał się u niej lęk wysokości. Jej babcia (mimo iż była niepraktykującą katoliczką) nie raz mówiła jej, iż najwidoczniej w poprzednim życiu musiała umrzeć spadając z wysokości i dlatego w tym żywocie panicznie obawiała się wysokości... Audrey nie była przekonana do tej teorii, nie znalazła jednak żadnej innej która mogłaby ją zastąpić, uznała więc to w końcu za pewną możliwość. I cały pomysł pokonania strachu całkiem jej się podobał i wydawał się nawet logiczny, tak to przekonanie powoli opuszczało jej umysł, wyganiane przez paskudne poczucie strachu.
- Powoli zaczynam żałować, że Ci o tym powiedziałam... - Wyznała, choć te słowa nie były w pełni prawdziwe. Żałowała teraz; w tym momencie gdy nieubłaganie zbliżały się do wyzwania większego, niż prysznic ze złamaną nogą ( a ten pokonywał systematycznie od dnia, w którym założono jej gips na zgrabną nogę), nie żałowała jednak gdy jakiś czas temu słowa uleciały z jej ust, a cała idea przemieniła się w niemal namacalny plan. Zabawnym był dla niej fakt, jak plastyczna potrafiła być odwaga. Audrey Bree Clark nie miała problemu, aby pracować z tymi, najgroźniejszymi zwierzętami, gdy jednak chodziło o zwykły kosz oraz balon, jakie miały unieść ją w powietrze miała wrażenie, jakby serce miało wyskoczyć jej z piersi a kości w nogach rozmiękały się, tracąc możliwość unoszenia jej ciała... Na szczęście w jednej kostce posiadała śrubę która nie mogła się rozpłynąć, a każdy krok wspierany był na kuli, która o dziwo, tym razem bardziej przydawała się, niż przeszkadzała. Niepewne spojrzenie brązowych ocząt powędrowało w kierunku Mavis, gdy ta była gotowa wskoczyć w kosz i dać się porwać gdzieś wysoko między chmury.
- Nie byłoby mi wygodnie? Przecież hasam jak sarenka! - Zaprotestowała, z cieniem rozbawienia w głosie. Owszem, hasała... Ale z nogą w gipsie raczej przypominała sarnę czołgającą się na dwóch nogach, niż zwinne, wiotkie zwierzątko. Był to jednak stan chwilowo, który już niedługo miał minąć, pozwalając pannie Clark powrócić do aktywności. Jeszcze tylko dwa tygodnie... pocieszała się w myślach, naprawdę nie mogąc się doczekać powrotu do normalności. Audrey Bree Clark wzięła głęboki oddech, wypełniając powietrzem całe swoje płuca, by powoli, stopniowo wypuścić ów powietrze. Walczyła z własnym strachem oraz chęcią, aby jak najszybciej zwiać w bezpieczniejsze miejsce, gdzie nie ryzykowałaby zaplątaniem się w niewidoczną jeszcze linę i przypadkowe uniesienie się w powietrze.
- Dobra, zróbmy to szybko, zanim dotrze do mnie jak bardzo jest to bez sensu. - Zaczęła pewnie, dla potwierdzenia robiąc mały kroczek w kierunku koszyka. To takie działania wychodziły jej najlepiej - spontaniczne, pozbawione większych rozmyślań bądź jakichkolwiek analiz. Czasem co prawda pakowało ją to w kłopoty, nie raz jednak podobne historie kończyły się w całkiem przyjemny oraz zaskakujący sposób. - Jak będzie nie tak, to lądujemy... Dobra... - Rzuciła, lecz bardziej do siebie niż do swojej towarzyszki, zupełnie jakby chciała namówić do działania samą siebie. Na pewno chciała przekonać samą siebie, ruszyć i nie zatrzymać się, dopóki nie będzie już za późno. I nim pozwoliła strachowi dojść do głosu, dzielnie ruszyła w kierunku kosza, by chwilę później, z pomocą jednego z przewodników wpakować się w kosz uważając, aby przypadkiem nie uszkodzić gipsu... Tak, z pewnością mogły wybrać lepszy moment, na wycieczkę przełamującą obawy.
- A Ty się nie boisz? Nie wiem, nie zastanawiasz się, że przypadkiem coś może pójść nie tak i skończymy jako krwawe worki połamanych kości? - Spytała Mavis gdy ta opłaciła przelot (za który Audrey z pewnością odda jej część sumy) oraz również znalazła się w koszu. A ten wyglądał na solidny, czasem jednak pierwsze wrażenie mogło zawieść.

Mavis Miller , nic się nie stało! <3
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
lorne bay — lorne bay
25 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I can’t be what you want me to be
Wiele teorii krążyło na temat tego typu lęków.
Jedni prawdy szukali powołując się na psychologię, inni powoływali się na mistycyzm. Dla osób pragnących zagłębić się w ludzką psychikę, badania nie były problemem. Mieli swoje teorie na ten temat. Jedną z tych, które słyszała Miller, było przejmowanie fobii od osób z którymi spędzało się dużo czasu. Idealnym przykładem było wielokrotne powtarzanie dzieciom, paniczne idzie burza, zgaś komputer, bo zaraz uderzy piorun i coś się stanie. W taki sposób niezbyt świadomie, zasadzało się w dziecku to nasionko niepewności, które miało idealne warunki do tego, by wyrosnąć, jako fobia.
Druga teoria z którą się spotkała, była tą z którą do czynienia miała Audrey i zdaniem Mavis, była bardziej wiarygodna. Wszak ludzie wszystkiego jeszcze nie odkryli, a skoro są dowody na reinkarnację, to czemu w przypadku fobii, przechodzących wraz z duszą do nowego ciała, miałoby być inaczej? Nieraz słyszało się o wprowadzaniu ludzi w stan hipnozy, by człowiek zerknął w głąb siebie i odkrył, kim wcześniej był. Powtarzające się sny, również mogły być dowodem na to, że już wcześniej istnieliśmy. Sny potrafiły wiele powiedzieć o człowieku, wydobywały wewnętrzne lęki, wewnętrzne radości, ale były również urywkami wspomnień, mieszającymi się z obecnymi przeżyciami.
— Naprawdę? — Zapytała z lekkim niedowierzaniem w głosie i spojrzała pytająco na koleżankę. Mogła żałować, a jakżeby inaczej! W końcu za namową Miller miała zmierzyć się ze swoim lękiem, mogła mieć wątpliwości i obawy — które i tak był nieodłącznym elementem ludzkiej natury.
Zaśmiała się na uwagę o sarence i pokręciła głową.
— Oczywiście! Pomyliłabym cię z łanią na polanie, gdybyś dziwnym trafem się na niej znalazła — Podłapała żart kobiety, śmiejąc się. Nie było śmieszne to, co spotkało Audrey, zabawne było to, że choć noga na pewno ją pobolewała, była w stanie z tego się śmiać. Dystans do siebie był cechą pożądaną, w tym sztywnym świecie.
Chciała zapewnić Audrey, że naprawdę wszystko będzie dobrze, że nie powinna się bać. Zamiast słowa, wolała jej to jednak pokazać, widziała pozytywne strony obcowania z wysokością i jeśli będzie trzeba, pokaże je też Audrey.
— Tak, wylądujemy. Pan będzie miał to na uwadze — Odparła z wesołym uśmiechem na ustach, pakując się do kosza. Oparła się rękoma o wiklinowy, ogromny kosz, który wraz z kolejnymi ruchami mężczyzny, pompującego powietrze, powoli unosił się do góry. Fizyka zawsze była jej obca, lecz w takich momentach, zaczynała ją rozumieć. Balon działał zgodnie z podstawowym prawem fizyki; bańka ciepłego powietrza zawsze będzie unosić się w górę, ponieważ było ono lżejsze, niż zimne powietrze. Dlatego obydwie kobiety miały możliwość pofrunięcia balonem.
— Dlaczego mam martwić się czymś, czego nie znam? Prawda jest taka, że w takim worku na zwłoki możemy skończyć nawet w drodze do pracy, dlatego nie warto się martwić, tylko korzystać — Logika Mavis była prosta; wolała zaryzykować, niż później żałować, że czegoś nie zrobiła. Starała się nie wkręcać sobie czarnych scenariuszy, bo te doprowadziłyby do paranoi, a ona zamiast przymykać oczy i cieszyć się chłodnym wiatrem, muskającym po twarzy, patrzyłaby w dół z panicznym lękiem w oczach. Nie skupiłaby się wtedy na przyjemności i pozytywnych stronach.

Audrey Bree Clark
ambitny krab
-
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Przepraszający uśmiech powędrował w kierunku panny Miller. Ostatnim na co miała ochotę Audrey to urażenie swojej towarzyszki, strach jednak wystarczająco mocno wiązał jej serce, by chwilowo żałowała podjętej decyzji.
- Tak, ale tylko w tej chwili... Pewnie mi przejdzie jak uda nam się wylądować i nie umrzeć po drodze. - Przyznała z wyraźnym zawstydzeniem w głosie, a lico panny Clark spłonęło delikatnym rumieńcem. Wstydziła się swoich myśli oraz słów, jakie uleciały z pełnych warg, nie potrafiła jednak tego skryć bądź powstrzymać, nadal będąc w paskudnych okowach strachu, ciągle podszeptującego jej coraz gorsze scenariusze, mrożące krew w jej żyłach. Pierwszy krok ponoć zawsze był tym najgorszym i w tym wypadku panna Clark była w stanie się z tym zgodzić.
- Widzisz? Dałabym radę, mam tylko nadzieję, że żaden wilk nie obierze mnie sobie jako swoją ofiarę. - Rzuciła z rozbawieniem, delikatnie wzruszając wątłym ramieniem. Polujący na nią wilk, zwłaszcza w obecnej sytuacji, z pewnością nie byłby czymś przyjemnym, panna Clark nie była jednak pewna czy chodziło jej o zwierzęta czy może człowieka o wilczym charakterze Z tych dwóch, z pewnością wolałaby spotkać to pierwsze.
Panna Clark wzięła głęboki oddech słysząc zapewnienie towarzyszki - teraz nie było już odwrotu. Pieniądze poszły w ruch, nie mogła już odmówić bądź w jakikolwiek sposób wymigać się z wycieczki... A przynajmniej tak sobie wmawiała aby nie stchórzyć w ostatnim momencie. Kosz zaczął powoli unosić się ku górze, a panna Clark skrupulatnie przysuwała się do towarzyszącej jej dziewczyny do momentu, gdy ich ramiona stykały się ze sobą - Audrey miała nadzieję, że to uchroni ją przed atakiem paniki. Blady uśmiech wyrysował się na jej ustach.
- To trochę zabawne, bo zwykle żyłam według podobnej ideologii... - Zaczęła, spojrzenie brązowych oczu przenosząc na dziewczęcą buzię. Kierowana spontanicznymi impulsami, jej przeznaczeniem zawsze wpierw działała, a dopiero później myślała o możliwych konsekwencjach bądź jakichkolwiek komplikacjach. Teraz jednak, postawiona twarzą w twarz ze swoim największym strachem nie potrafiła skupić się na czymkolwiek, co nie byłoby powiązane z tragicznym upadkiem z okrutnie wysokiego punktu. Na co komu w ogóle były lotnicze podróże? Zapewne w chwili pozbawionej paniki, byłaby w stanie sobie odpowiedzieć. - Ale teraz jakoś to do mnie nie przemawia... - Wymamrotała, a brązowe spojrzenie powędrowało w kierunku ziemi... I to było stanowczo złym ruchem. Twarz Audrey pobladła przybierając odcień niedaleki od świeżo otynkowanych ścian, serduszko przyspieszyło podskakując aż pod gardło, a świat począł kręcić się wokół własnej osi, powoli zamieniając się w nieprzyjemną karuzelę.
- Ja chyba nie dam rady, Mavis... - Wymamrotała, odruchowo zaciskając mocno palce jednej dłoni na dłoni Mavis, drugą przysłaniając sobie oczy, tym samym odcinając się od bodźców wywołujących stres oraz strach. Tak, teraz z pewnością było lepiej. - Mam wrażenie, jakbym zaraz miała zwymiotować swoje serce... - Dodała, nadal mocno ściskając palce towarzyszki, dodatkowo jednak mocno zacisnęła brązowe oczęta pod swoją dłonią, aby przypadkiem nie zobaczyć choćby niewielkiego skrawka widoku, mogącego podsycić negatywne odczucia. I o ile postawiła pierwszy krok w stronę przełamania lęku, tak potrzebowała odrobiny wsparcia, by nie położyć się na podłodze kosza i modlić o jak najszybsze wylądowanie.

Mavis Miller
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
lorne bay — lorne bay
25 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I can’t be what you want me to be
Nie poczuła się urażona, ani nic z tych rzeczy. Rozumiała obawy Audrey, bała się, lęk to rzecz ludzka. Nie wszyscy potrafili z nim walczyć, lecz kobieta była wystarczająco silna, skoro zdecydowała, że jednak wsiądzie do wiklinowego, ogromnego kosza, który miał unieść obydwie kobiety wysoko ponad ziemię.
Zawsze zastanawiała się, jak to jest latać, być wolnym jak ptak i szybować między chmurami. Balon nie był w stanie zapewnić jej tych doznań, lecz czuła przyjemny chłód, gdy były coraz dalej od ziemi. Wiatr coraz bardziej rozwiewał falowane włosy brunetki i było jej z tym bardzo dobrze. Obserwowała świat z kosza, patrząc w dół na płynącą kilkanaście metrów niżej rzekę. Nie widziała Lorne Bay z tej perspektywy i musiała przyznać, że miasteczko robiło wrażenie nie tylko z trybu spacerowego, ale również powietrznego.
— No... Nie zawsze ta ideologia niestety się sprawdza... — Odparła, niezbyt przekonana do swojej poprzedniej wypowiedzi. Martwiło ją to, że Audrey zaczynała powoli panikować. Panika była najgorszą rzeczą ze wszystkich możliwych, dlatego gdy tylko dostrzegła zawahanie u panienki Clark, stanęła bliżej niej i objęła ją ręką, głaszcząc po ramieniu w celu dodania otuchy. Mogła tylko się domyślić, że właśnie zakręciło jej się w głowie i poczuła nagłe osłabienie.
— Oddychaj, Audrey. Złap mocno powietrze ustami i powoli wypuszczaj nosem, wyrównasz rytm serca i panika ustąpi — Poprowadziła, ściskając dłoń kobiety. Wdech, wydech... Powtarzała przez kilka sekund te słowa, niczym mantrę. Chciała, by do Audrey dotarły jej słowa. Opanowanie paniki było kluczem do sukcesu.
Nie była to łatwa rzecz, zapanowanie nad swoim strachem wymagało dużo siły. Nagły skok adrenaliny, ciśnienie, uczucie duszności i kołatanie serca, to wszystko było jej znane. Reagowała w podobny sposób, gdy pierwszy raz po zatrzaśnięciu, musiała ponownie wejść do windy. Musiała jakoś uspokoić pannę Clark, żeby jej tutaj nie zemdlała.
— Jesteś silna, Audrey. Dałaś radę, jeśli chcesz, możemy wrócić. Naprawdę dużo zrobiłaś — Dodała, patrząc uważnie na brunetkę. Nie musiała otwierać jeszcze oczu, najpierw lepiej by było, gdyby się uspokoiła, a dopiero później spróbowała zerknąć na świat z nieco innej perspektywy. Nikogo nie dało się do niczego zmusić, dlatego Mavis, mając za ważną sprawę dobre samopoczucie koleżanki, wolała, by ta powiedziała stop, niż się męczyła. Zrobiła wielki krok, bo w ogóle do tego kosza wsiadła, uniosła się nieco w górę, zobaczyła jak to jest. Miller siłą i tak nie byłaby w stanie jej utrzymać, ani powstrzymać... Plus był taki, że nie szukała ewakuacyjnego wyjścia, którego tak naprawdę, tutaj nie było. Były zależne od mężczyzny, który sterował balonem i zerkał w kierunku kobiet, zastanawiając się, co dalej zrobić. Nie dostał jeszcze znaku, by wylądować. Mavis czekała na znak Audrey.

Audrey Bree Clark
ambitny krab
-
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey nie miała okazji lepiej przyjrzeć się temu, jak prezentowało się miasto z tej wysokości, zwyczajnie będąc zbyt przerażoną aby skupić spojrzenie na tym, co znajdowało się pod nią. Strach mocno owijał się wokół jej ciała, nie pozwalając rozluźnić mięśni bądź uścisku na dłoni towarzyszącej jej dziewczyny. Spróbowała nawet delikatnie się uśmiechnąć na jej słowa tyczące się ideologii, miast tego jednak na jej twarzy pojawił się dziwny grymas, będący hybrydą uśmiechu oraz strachu. Panienka Clark drgnęła, gdy poczuła dotyk na swoim ramieniu oraz rękę owijającą się wokół jej ciała. I mimo iż był on zaskoczeniem, przyniósł przyjemne poczucie, że nie jest w tym wszystkim sama, a jeśli by wypadła istniała niewielka szansa, że ktokolwiek próbowałby ją złapać.
Oddychaj.
Mówił znajomy głos, a Audrey Bree Clark starała się go posłuchać. Powoli wzięła głęboki oddech wypełniając całe płuca powietrzem by chwilę później powolutku wypuszczać powietrze nosem. Czynność tę powtarzała wraz ze słowami koleżanki, skupiając swoje myśli na brzmieniu jej głosu oraz regularnym oddechu. Było dobrze, znajdowała się nad ziemią w wielkim koszu z którego raczej nie dało się wypaść; w towarzystwie osoby która dbała o jej komfort psychiczny, gotowa w każdej chwili przerwać wycieczkę. Było dobrze. I nic jej nie groziło. Tak, z pewnością było dobrze.
- N-nie. - Wymamrotała, z oczami nadal mocno zaciśniętymi oraz dłonią przyłożoną do twarzy, by aby przypadkiem nie dostał się do jej umysłu niechciany obraz. Przekonana, że w ten sposób uda jej się odsunąć od siebie strach... Chociaż to zdawało się być wyjściem tymczasowym, gdyż nie pomagało jej w walce z lękiem. - Jesteśmy za daleko, żeby teraz przerywać. - Dodała z pewnością w głosie, nadal jednak nie zmieniając swojej pozycji. Audrey na chwilę przygryzła pełną wargę w geście zastanowienia, po czym ostrożnie, uważając na złamaną nogę, przyklęknęła w wielkim koszu, mając nadzieję iż większa ścianka przed nią pomoże jej walczyć ze strachem. Ostrożnie oparła brodę na krawędzi kosza, ostrożnie odsuwając dłoń, nadal jednak mając mocno zaciśnięte oczy. I zapewne mężczyzna pracujący w lotach balonem miał ją teraz za wariatkę, którą zapewne lepiej było trzymać z dala od podobnych miejsc - w tym jednak momencie jego opinia była tą, która najmniej ją interesowała.
- Mavis? Opowiesz mi coś? Żebym mogła skupić się nad czymś innym niż to, jak bardzo będzie boleć jeśli wypadniemy za ściankę kosza? - Poprosiła, na chwilę przenosząc twarz w jej kierunku, nadal jednak mając zamknięte oczęta. Drobne dłonie mocno zacisnęły się na krawędzi kosza, a Audrey przemogła się by otworzyć oczy. Nie spojrzała jednak na to, co było pod nią, a utkwiła spojrzenie w sylwetce koleżanki. Ta wyrysowana na tle błękitnego nieba była widokiem znajomym, nie przerażającym odległością od ziemi.

Mavis Miller
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
lorne bay — lorne bay
25 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
I can’t be what you want me to be
Próbowała zachować spokój ducha, bo gdyby i ona zaczęła panikować i zastanawiać się, co w tym momencie powinna zrobić z Audrey, zapewne niczego by nie osiągnęły. Oddziałując na siebie, wzajemnie nakręcałyby koło paniki, co było bezsensowne, bo tutaj potrzebny był spokój. Prawdziwy spokój, który próbowała zachować i najwidoczniej, szło jej to całkiem nieźle. Miała wrażenie, że Audrey również była spokojniejsza, albo raczej... Starała się zapanować nad swoim lękiem, a Mavis chciała ją w tym wspierać. Sama próbowała jej wyjaśnić, że terapia szokowa to dobry sposób, by mierzyć się z fobiami, ale nie wzięła pod uwagę tego, że lęk Audrey może być tak silny, że przykładowo, zacznie mdleć. Dopiero później to do niej dotarło, dlatego w duchu przez krótką chwilę zdążyła się przekląć za swój pomysł.
Mavis Miller psychologiem nie była, tylko kucharzem, więc rozległego tematu na temat psychologii i stanów lękowych nie miała, co najwyżej mówiła tylko to, co uznała, za słuszne i chyba nie wychodziło to najgorzej. Zaczęła nawet oddychać w rytmie z Audrey, jakby chciała ją jeszcze bardziej wesprzeć i jakoś nakierować na odpowiednie tory.
Przykucnęła obok Audrey, opierając dłoń na koszu. Musiała przez chwilę pomyśleć, czym zając czas koleżance. Przysiadła więc na wiklinowej podłodze, opierając się plecami o plecioną ściankę.
— Dobra, to tak... Opowiem Ci o tym, jak z pracy wróciłam z guzem na czole. W lato, gdy miałam luźniejszy dzień w pracy, uznałam, że umyję okno przy drzwiach. Akurat nikogo nie było w kawiarni, więc moment idealny. Uklęknęłam sobie przy wejściu, zadowolona szorując szybę i nie wiem kiedy, do kawiarni wszedł jakiś facet z dziewczyną — Podejrzewała, że była to randka, bo był nią tak zaabsorbowany, że na nic innego tak na dobrą sprawę nie zwracał uwagi.
Złapała trochę powietrza, by skupić się dalej na historyjce, która była zdaniem Mavis dość zabawna, nawet jeśli wtedy ucierpiała.
— Pochyliłam się do drzwi i dostałam nimi w głowę, bolało... I to dość mocno! Facetowi zrobiło się trochę głupio i przeprosił, a ja zamiast przyjąć zamówienie, poszłam na zaplecze i przykładała pudełko z lodami do czoła — Przyłożyła dłoń do czoła, w miejscu w którym kilka miesięcy temu miała siniaka i pokręciła głową, zanosząc się cichym śmiechem.
— Przeprosił i na tym się skończyło, nie było żadnej randki, ani powtórki z sytuacji, na szczęście — Wyjaśniła niemalże od razu. W filmach takie historie kończą się na ogół randką, a później związkiem, ale no cóż... Tym razem było zupełnie inaczej i szczerze, Millet na nic więcej nie liczyła.
— Morał jest taki, nigdy nie pochylaj się przy drzwiach, gdy lokal jest czynny — Ta historia w sumie na tym się kończy. Miała jeszcze kilka w zanadrzu, a jedną to nawet taką trochę straszną, bo wtedy z koleżanką wracały późno do domu i złapały kapca w samochodzie. Nie było to przyjemne doświadczenie, patrząc na scenerię w której się znalazły, ale to była historyjka, która na pewno nie rozluźni atmosfery, a Mavis powiedziałaby nawet, że mogłaby ją pogorszyć. Nie wiedziała, w jaki sposób Audrey zareagowałaby na dodatkowy dreszczyk emocji, ale na chwilę obecną nie chciała się o tym przekonywać.
— I to koniec — Rozłożyła bezradnie ręce, zerkając w dół i miała wrażenie, że te dziesięć minut powoli mijało, bo odległość od ziemi powolutku się zmniejszała, czyli niedługo pewnie będą zbliżać się do lądowania.

Audrey Bree Clark
ambitny krab
-
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Ciężko było pokonać strach, zwłaszcza tak wielki oraz obezwładniający jak w tej właśnie chwili. Audrey nigdy nie była dobra w panowaniu nad strachem, nie odznaczała się również nadzwyczajną odwagą, nawet jeśli spontaniczne pomysły nie raz gnały ją w różne strony. Ten lęk był jednak inny, specyficzny oraz ciężki do opisania, a mimo to starała się jak mogła, aby nie zawieść swojej towarzyszki, która wyszła z propozycją pomocy w przezwyciężeniu jej lęku wysokości. I starała się jak tylko potrafiła, aby nie wpaść w panikę ostateczną, podczas której zapewne narobiłaby więcej złego niż dobrego. Mimo chęci ucieczki schowała się więc za ścianą kosza, brązowe oczęta lokując w buzi towarzyszki.
Opowieść miała pomóc jej skupić myśli na czymś innym; odciągnąć je od możliwych katastrof oraz tych, negatywnych części, aby organizm mógł się uspokoić. Czy to zadziała? Nie była pewna, z pełną uwagą jednak skupiła się na słowach, jakie płynęły z ust Mavis zupełnie jakby przekazywała jej instrukcje mające uratować jej życie. Zmartwienie pojawiło się na buzi panny Clark, gdy opowieść doszła do finalnego punktu, związanego z jej urazem.
- Och… Ale nic ci się nie stało, prawda? Takie uderzenia bywają niebezpieczne… - Spytała przejęta, nikomu źle nie życząc, a zwłaszcza osobie, która z własnej nieprzymuszonej woli skazała się na uwięzienie z nią w wielkim koszu, podczas gdy ją zżerał dziwny, irracjonalny strach. - Szkoda, że nie zakończyło się randką… Wiesz, to taki scenariusz podobny do tych wszystkich romantycznych czytadeł albo filmów… Był chociaż przystojny? - Spytała z nutą rozbawienia w głosie, bo skoro spotkanie zakończyło się jej guzem, to może chociaż panna Miller miała okazję popodziwiać ładne widoki. Powinna; los powinien wynagrodzić jej w jakiś sposób zapewne ogromnego guza, który mógł nie schodzić nawet przez kilka dni. - Dobrze, że nie skończyło się gorzej, ja przewróciłam się biegnąc po piasku i skończyłam z tym… - Nuta rozbawienia nadal wybrzmiewała w jej głosie gdy przesunęła dłoń do gipsu, aby kilkukrotnie w niego zastukać. Po kilku tygodniach zdążyła nabrać dystansu do wypadku, potrafiąc się z niego swobodnie śmiać.
Odruchowo przesunęła spojrzeniem po otoczeniu, przez chwilę zapominając o wysokości, na jakiej przyszło się im znaleźć. Jej dłonie odruchowo mocniej zacisnęły się na koszu, gdy powoli przyznawała kolejne widoki. I choć lęk nadal mocno owijał się wokół jej ciała sprawiając, że pobladła jeszcze bardziej, Audrey przyglądała się temu, co rozciągało się przed ich oczami. - O cholera… - Wyrwało się z jej ust. Musiała przyznać, że widoki były interesujące - głównie przez fakt, że Audrey Bree Clark nigdy wcześniej nie widziała niczego z wysokości wyższej niż dwa metry (na wyżej nigdy nie odważyła się wejść, nawet jeśli chodziło o drzewa bądź dach ich stodoły). - Nie wiem czy bardziej mam ochotę zemdleć czy dowiedzieć się co dokładnie widzimy. - Wymamrotała, czując jak jej mięśnie spinają się, jednocześnie jednak nie dając za wygraną. Bo jeśli będzie w stanie “podziwiać widoki” przez ostatnie kilka minut wycieczki, może ta nie skończy się totalnym fiaskiem. Audrey nie sądziła, że kiedykolwiek uda jej się na stałe wygrać z lękiem wysokości, miała jednak złudną nadzieję, że przyglądanie się temu co za koszem będzie malutkim, niewielkim kroczkiem w kierunku przyszłych zagranicznych wakacji… Ta nadzieja prysła jednak, gdy poczęła doświadczać zawrotów głowy. Smukła dłoń powędrowała do jej skroni, choć Audrey ledwo trzymała się nawet na klęczkach.

Mavis Miller
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ