Anestezjolog — Szpital
33 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Rozstała się z Anthonym i zaczyna kolejny już, nowy rozdział w swoim życiu. I boi się, czy nie pozstanie sama pomimo tego, że Nemo zapewniał, że chce być jego współautorem.
Trochę się denerwowała tym spotkaniem, chociaż sama nie wiedziała dlaczego. Niby miała odebrać rzeczy związane ze ślubem, ale podczas wypadku straciła cały swój notes — został w samochodzie, gdy pojechał na warsztat, a z niego prosto na złomowisko. Nie było sensu go naprawiać. Myślała, że Nemo zabrał wszystko ze środka, ale okazało się, że niestety, kilka rzeczy zostało w środku. Trudno. Będzie dobrze. Kupiła ładny nowy planner i co tylko pamiętała, to w niego wpisała. A jedną z tych rzeczy było właśnie spotkanie z Laurissą, ślubną planerką, którą znalazł im Anthony. Miało to zdjąć nieco presji z pleców narzeczeństwa i Hopa była Tony’emu naprawdę wdzięczna.
Myślała o tym, że powinny się spotkać w domu jej i Anthony’ego, ale kobieta w ostatniej chwili poprosiła o przełożenie spotkania na tereny parku narodowego. Hope nie miała nic przeciwko, bo w sumie przyda jej się trochę świeżego powietrza. Stres ostatnich dni sprawił, że znów za mało spała, za mało jadła. Wyznanie Nemo zupełnie wybiło ją z rytmu i nie umiała nic na to poradzić. Nie mogła nawet powiedzieć o tym Tony’emu, bo ten nie wiedział, że Hope zaprosiła Nemo na kolację w ramach podziękowania za pomoc przy wypadku. Czego się nie spodziewała, to wyznania miłości.
Musiała skupić się na ślubie, bo to było w tym momencie jedyną istotną sprawą. No i dotarcie na czas na spotkanie z planującą ślub kobietą. Zmiana miejsca, w dodatku bez posiadania samochodu była nieco kłopotliwa, ale Hope zdołała złapać ubera i wpakowała się w auto, razem z dość sporą torbą. Niby szło na wiosnę, ale pogoda zmieniała się diametralnie bardzo szybko, dlatego Hope wzięła termos i kilka ciastek, żeby nieco zmniejszyć dystans przy pierwszym spotkaniu. Jeśli miałby to być tylko biznes, bez tego, żeby kobieta ją poznała, to chyba sama poszuka kogoś innego, gdzieś za plecami Tony’ego. Kogoś dla kogo nie będzie jedynie ręką wypisującą czek za usługi.
Na miejsce dotarła kilka minut przed czasem i chociaż zasięg w tym miejscu był dość kiepski, to jednak udało jej się wyskrobać dwie wiadomości.
Jedną do Laurissy, że już jest, ale nie jest pewna, czy nie pomyliła piknikowego stołu, przy którym miały się spotkać. Drugi poszybował do Tony’ego, że już czeka na Laurisse, ale zamiast w domu, mają spotkać się w parku narodowym.
Ciekawe, jaki dokładnie jest zakres obowiązków? Będzie musiała podpytać, choćby z czystej ciekawości. Wzięła w dłonie termos z herbatą, bo akurat trafił jeden z chłodniejszych dni. W drugiej zaś trzymała telefon, na wypadek, gdy okazało się, że musi jednak gdzieś dojść. Poczuła się nieswojo, gdy straciła oczu ubera. W sumie sama nigdy nie zapuszczała się jeszcze w te tereny.


Laurissa Hemingway
dzielny krokodyl
matką głupich/ Liv
brak multikont
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
12.

Nie powinna była zmieniać miejsca spotkania. Oczywiście, że nie, ale tak samo nie powinna w ogóle organizować ślubu swojemu byłemu facetowi. Kiepskie decyzję były więc jej chlebem powszednim, ale tym razem przynajmniej zdecydowała się na nie robienie sobie większej krzywdy. Przede wszystkim bała się, że po przekroczeniu progu w którym Anthony mieszka z inną kobietą, stanie się z nią coś nad czym nie zapanuje. Już i tak od jej pierwszego spotkania z Huntingtonem nie była w najlepszej kondycji psychicznej... Nie, żeby przed tym było z nią doskonale. W każdym razie wolała nie ryzykować, bo i tak spotkanie z Hope samo w sobie miało być dla niej dużym wyzwaniem, z którym nie wiedziała, jak sobie poradzi. Była jednak profesjonalistką i czuła, że jeśli podejdzie do tego odpowiednio, to może w wirze pracy zapomni o tym dla kogo tak naprawdę to wszystko robi. Skoro nie mogła przyjechać do Hope, zdecydowała się miło ją ugościć, dać jej przedsmak tego, co może ją czekać na jej ślubie. Spakowała gigantyczny kosz piknikowy, wzięła też sporych rozmiarów, grubo pleciony koc i poduszki, bo słyszała pewnie o wypadku blondynki i też chciała temu wszystkiemu nadać klimat. Na miejsce przyjechała przed umówioną porą, by na przyjazd klientki wszystko było już gotowe. Rozłożyła koc i poduszki, na drewnianych deskach pokroiła sery i owoce, a do kieliszków, które też postawiła na stabilnym gruncie wlała nieco soku z lokalnych farm. Kiedy miała pewność, że wygląda to bardzo dobrze, pozostało jej już tylko skierować się do stołu przy którym czekała Hope. Był nie daleko, a zanim jeszcze doszła na miejsce, dostała smsa, że Pelletier już na nią czeka.
- Dzień dobry! - zawołała, jeszcze zanim znalazła się obok. - Mam nadzieję, że nie czeka pani zbyt długo - dodała, już podchodząc. Była zestresowana, ale nie chciała dać tego po sobie poznać. Mimo to stojąc obok zaczęła naturalnie analizować obcą sobie kobietę. To z nią Anthony chciał się związać, musiała więc mieć wszystko to, czego Laurissa nie posiadała. Pewnie była poukładana, zdolna, dawała mu poczucie stabilności, nie była niedojrzałym dzieciakiem. Chociaż wcale nie chciała tego robić, to jednak dość mocno zaczęła się tym wszystkim przygnębiać, naturalnie - a przy tym po prostu niesprawiedliwie - szukając powodów, za które mogłaby Hope po prostu nie lubić. Nie było to dobrym podejściem, ale niestety nic nie mogła na to poradzić.
- Proszę za mną, nasz cel będzie za sekundkę - zapewniła, by kobieta się nie bała, że będzie musiała chodzić nie wiadomo gdzie w tym stanie. Kiedy więc razem ruszyły do celu, faktycznie bardzo szybko znalazły się przy zastawionym kocu. - Same lokalne produkty. Nie jest pani stąd, więc warto ich spróbować - zauważyła, zachęcając Hope do tego, by ta zajęła miejsce. Były to klimaty Rissy, ale też nic zbyt nachalnego, więc liczyła, że blondynce przypadnie to wszystko do gustu.

Hope Pelletier
Anestezjolog — Szpital
33 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Rozstała się z Anthonym i zaczyna kolejny już, nowy rozdział w swoim życiu. I boi się, czy nie pozstanie sama pomimo tego, że Nemo zapewniał, że chce być jego współautorem.
Obie kobiety się denerwowały, chociaż z dwóch zupełnie różnych powodów. Paradoksalnie Rissa w pewnym sensie była w nieco lepszej pozycji, bo miała pełny obraz całej sytuacji, podczas gdy Hope świadoma była jedynie fasady, czyli tego, że kobieta, którą dzisiaj spotka, będzie ich planerką ślubną.
Spotkanie z Nemo wytrąciło ją nieco z równowagi i musiała teraz wrócić na właściwe tory — przecież chciała tego ślubu. Gubiła się co prawda w detalach i strasznie się bała, że coś pomyli, ale wynikało to tylko z tego, że chciała, żeby oboje z Tonym byli zadowoleni, ale też, żeby ich rodziny miały ważny dzień do wspominania.
Mogli pomyśleć o zatrudnieniu kogoś do pomocy nieco wcześniej. Zaoszczędziliby sobie nerwów, kilku sprzeczek, a być może nawet mieliby cokolwiek ogarnięte na wielki dzień. Do tej pory Hope bowiem udało się znaleźć zaproszenia, które jej się podobały i miała jako takie pojęcie, jakie chciałaby kwiaty. No i oczywiście odpadła jakakolwiek karoca, jako podjazd do ślubu, bo wiedziała, że jej własny ojciec zawsze śmiał się z pseudo księżniczek, którym jak mawiał: “brakowało jedynie dyni zamiast głowy”. Cieszyła się jedynie, że niemal nie miała już śladów po wypadku. Schowane pod ciepłymi ubraniami siniaku goiły się i tylko jasne ślady po strupie na czole i policzku świadczyły o tym, że coś się działo. Hope była raczej przeciwniczką kosmetyków z praktycznych względów — na sali operacyjnej nie mogła i tak nic takiego mieć, żeby przypadkiem nie wywołać reakcji alergicznej, dlatego dzisiaj, nakładając tusz do rzęs i korektor pod zmęczone oczy i tak czuła się, jak wymalowana.
Kobieta, która do niej podeszła za to była naturalnie piękna. Niespotykany kolor tęczówek z miejsca rzucił się Hope w oczy. Ona samą siebie uważała raczej za przeciętną, na dodatek miała delikatny kompleks na punkcie swojego nosa.
- Cześć. - Była nieco bardziej bezpośrednia. Nienawykła w Stanach, by mówić, bardzo grzecznościowo. Musiała się tego dopiero nauczyć. Z miejsca bowiem wszyscy byli na Ty. - Wyciągnęła dłoń w kierunku nieznajomej. - Niedawno przyjechałam, a nie byłam pewna, czy to tu. - Wyjaśniła, żeby nie przeciągać ewentualnego poczucia winy.
Czy Hope była poukładana? I tak i nie. Miała swoje drobne zawirowania i jak każda niemal kobieta ulegała humorkom, gdy zbliżał jej się okres. Ale w pracy mało kiedy się rozpraszała. Idealnie opisany dziennik najlepiej o tym świadczył. Lubiła też pewien porządek rzeczy, który zaburzony strasznie ją irytował. Ale było to raczej skutkiem lat przyzwyczajeń, niż tego, że urodziła się spod linijki. Stawiało ją to w przedziwnej pozycji — poważniejszej od imprezowiczów, a bardziej rozluźnionej niż poważni lekarze. Zupełnie jakby nie pasowała ani tu, ani tu, a dopiero miałaby odnaleźć własne miejsce.
Gdy podeszły nieco bliżej Hope na moment zamarła i z żałością spojrzała na swój termosik.
- Ja przepraszam, ale przyniosłam tylko herbatę… - To, co przyniosła planerka, wprawiło ją w osłupienie i lekkie onieśmielenie. Lokalne produkty prezentowały się niesamowicie, a ona tutaj, cała na biało z blaszanym termosem. - I mów mi Hope… Jestem z Burlington. Tego w Stanach, a nie w Kanadzie. - Wyjaśniła pospiesznie, bo sporo ludzi brało ją za kanadyjkę w związku z tym, że była czasem przesadnie grzeczna. - To wszystko wygląda po prostu… wow… Czy miałabyś coś przeciwko, gdybym zrobiła zdjęcie i wysłała Tony’emu? Nigdy się nie chwalił, że macie tyle lokalnych przysmaków w okolicy. - Spytała, nim usiadła. Z góry, wszystko, co przygotowała Laurissa, prezentowało się, jakby zaraz miała usiąść koło niego instagramowa celebrytka i zapozować do sesji. - I chętnie posłucham o tych produktach! - Dodała pospiesznie. Może część z nich nadawałaby się na wesele? Tylko, czy miejscowi nie woleliby czegoś bardziej ekskluzywnego? Nie znała rodziny narzeczonego aż tak.

Laurissa Hemingway
dzielny krokodyl
matką głupich/ Liv
brak multikont
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Na pewno zaskoczyła ją bezpośredniość blondynki, bo wydawało jej się, że ta będzie wolała zachować większy dystans. Dlaczego? Głupie założenie, że skoro Rissa mogłaby tak do tego podchodzić, to Hope też, a przecież nie miała ona pojęcia o powiązaniach Hemingway z jej narzeczonym. W każdym początek spotkania był zadziwiająco dobry, a chociaż na takiej podstawie dało się już wysnuć pozytywne wnioski, Laurissa stale zło wróżyła w swojej głowie, niesłusznie przypisując temu spotkaniu fatum nieuniknionej klęski. Zwyczajnie się bała. Nie wiedziała na jakim gruncie stoi, a stała też na nim na swoje własne życzenie, bo przecież Tony dał jej szansę na rezygnację, jednak uniosła się dumą i oto tu stała... królowa autodestrukcyjnych decyzji.
- Nie ma za co przepraszać... w końcu mi płacisz - przypomniała jej swobodniej, bo skoro Hope chciała zacieśniać relację, to tym bardziej Laurissa nie powinna stawać w opozycji do takiego zachowania. W sumie i tak pozytywnie zaskoczyła ją ta herbata... chociaż z drugiej strony, gdyby Hope nic nie przyniosła, Hemingway mogłaby w swoich myślach narzekać, jak to przyszła na gotowe, mimo, że nie miała do takiego zachowania prawa. Była zwyczajnie zazdrosna, chociaż to uczucie też należało do bardziej złożonych i przed samą sobą nie chciała się do niego przyznać. Trochę się zlękła, kiedy nieoczekiwanie padło imię Anthonego, ale rozumiejąc cały kontekst, pokiwała głową twierdząco. - Jasne, nie krępuj się - wyślij to temu ignorantowi, który i tak moje starania ma za nic - tego na całe szczęście na głos już nie powiedziała, ale co pomyślała, to jej. O wiele łatwiej byłoby jej się skupić na pracy, gdyby osoba Huntingtona nie pojawiała się w rozmowie z klientką, tylko, że tego nie dało się chyba uniknąć. Wzięła się więc w garść i nie pierwszy raz postanowiła znaleźć w sobie determinację, w której istnienie wątpiła. Nie była żadną siłaczką, a jej psychika nie mogła pochwalić się siłą większą od normy.
- Podejrzewam, że pan Huntington preferuje bardziej ekskluzywną kuchnię, od takich poczęstunków przynajmniej na takiego wygląda - czy źle się czuła, zatajając przed kobietą fakt, że znała doskonale jej narzeczonego? Niekoniecznie. Uważała, że tak jest lepiej, w końcu to co było między nią, a Tonym to przeszłość, o której Rissa najchętniej by zapomniała. - W Lorne Bay jest dzielnica, którą stanowią same farmy... te sery stamtąd pochodzą. Tak samo jak przetwory i marynowane owoce - poinformowała wskazując na odpowiednie produkty. - Ryby i owoce morza dostarczają lokalni rybacy - tu znów wskazała kilka pozycji w ich pikniku. - No, a ciastka upiekłam sama, więc mogą wypaść najgorzej - przyznała, żartując sobie nieco z własnych zdolności, chociaż te nie były złe. W kuchni radziła sobie raczej nieźle. Widziała też ślady świadczące o wypadku, ale czuła, że nie wypada jej pytać o takie rzeczy, dopiero się poznały.
- Masz jakieś marzenia co do swojego... to jest waszego ślubu? - mruknęła, przypominając sobie, że jest w pracy i sięgnęła po notes, aby wszystko w nim skrupulatnie spisać.

Hope Pelletier
Anestezjolog — Szpital
33 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Rozstała się z Anthonym i zaczyna kolejny już, nowy rozdział w swoim życiu. I boi się, czy nie pozstanie sama pomimo tego, że Nemo zapewniał, że chce być jego współautorem.
Hope należała do kobiet przyjaznych z natury, ale bardzo pamiętliwych, dlatego też trudno przewidzieć, jak zachowałaby się, gdyby była w pełni świadoma tego z kim właśnie ma przyjemność rozmawiać. Była dziewczyna jej narzeczonego. Tony musiał mieć niezły tupet, żeby akurat ją do tego właśnie zatrudnić. I to nawet nie chodzi o to, że nie powiedział Hope o tym wszystkim — zdecydowanie bardziej nie liczył się z uczuciami Laurissy. Jednak Hope zupełnie nieświadomie weszła między tych dwoje, licząc, że pomimo tego, że jest w mieście z przeszłości swojego narzeczonego, to uda jej się uniknąć pewnych niezręcznych spotkań. Nie szukała zwady, ale te zdawały się, na wespół z kłopotami dosięgać jej z każdej strony. Jednak naprawdę, zatrudniać byłą dziewczynę do organizacji ślubu, to nawet przez myśl by jej nie przyszło.
- Płacenie nie zwalnia z myślenia. - Odparła Hope, równie swobodnie. Teraz pluła niemal sobie w brodę, że nie wzięła czegoś więcej z domu. I tu nawet nie chodziło o to, kto da więcej, ale tak po ludzku mogła mieć więcej w głowie. Ten ślub jednak tak ją zaaferował, że nie była w stanie działać w pełni władz umysłowych. Dobrze, że przynajmniej na sali operacyjnej nie zachowywała się tak niemądrze.
Po otrzymaniu potwierdzenia cyknęła jedną fotkę i wystukała szybką wiadomość do narzeczonego, żeby schować telefon do torebki.
- Niech żałuje, że go nie ma. Wiele traci. - Powiedziała, raz jeszcze rozpływając się nad całym trudem, jaki zadała sobie kobieta, żeby to wszystko zorganizować.
Pokiwała głową na wspomnienie tego, że Tony może woleć coś bardziej ekskluzywnego. Ona naprawdę mogłaby wziąć z nim ślub, gdzieś na małej, cichej plaży z dala od zgiełku, ale może rzeczywiście nie tędy droga? W sumie nie było nic złego w zrobieniu dużego wesela. Miała jedynie szczerą nadzieję, że jej rodzice zorganizują wszystko, tak by móc przyjechać na uroczystość. Nie, żeby koszty były jakimś wielkim problemem, ale chodziło o pacjentów ich prywatnej kliniki, którzy musieli być poddawaniu regularnemu leczeniu.
- Szkoda prawda? Kiedy nie docenia się tego, co ma się pod nosem, gdzieś daleko szukając obcych smaków i doświadczeń. Zupełnie jakby nie można było docenić i tego, i tego. - Sama nie miała co oceniać, bo przecież opuściła Stany. Czy raczej z nich uciekła. Złamane serce może być przedziwnym wyznacznikiem dróg.
- Na rybach zupełnie się nie znam… Jeśli mam być szczera przerażają mnie nieco. Te ich oczy.. Yikes. Ale wierzę, że będą pyszne. - Powiedziała, nagle zdając sobie sprawę, że przecież to nie Laurissa będzie gotować. Właśnie… Kto będzie gotować? Do tego chyba też zaraz dojdą. - Mogę się poczęstować? - Spytała, lokując się na kocu, podciągając nogi pod pośladki i wskazując jednocześnie na ser. Może to była tylko dekoracja i lepiej spytać, zanim wbije zęby w wosk, czy plastik. Zaraz jednak zerknęła z zainteresowaniem na ciastka i uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Ja zupełnie nie umiem piec… Także cokolwiek zrobiłaś, z pewnością powali mnie na kolana. - Była łasuchem, no cóż, na to poradzić. Dopiero na pytanie o wymarzony ślub, nieco spoważniała.
- Chciałabym, żeby moja rodzina pokochała Australię tak mocno jak ja, więc chyba… Dobry hotel dla nich, pyszne lokalne jedzenie. - Stwierdziła, ale w sumie rzeczywiście, to był ich ślub. Jej i Tony’ego, a nie tylko jej. - Czy znasz może salon sukien ślubnych, który szyje od zera? Mam zdjęcie swojej babci w sukni ślubnej i chciałabym ją odtworzyć. Myślisz, że jest to zrobienia? - Była sentymentalna, więc to chyba nic złego. Co prawda zdjęcie było tylko z przodu, ale kreatywna krawcowa byłaby w stanie chyba zaprojektować i tył. - Długo już pracujesz w tej branży? - Zerknęła przelotnie na palec kobiety i nie dostrzegła tam obrączki. No tak, stare powiedzenie mówi, że szewc bez butów chodzi.

Laurissa Hemingway
dzielny krokodyl
matką głupich/ Liv
brak multikont
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Cóż, fakt, że trafiło akurat na Laurissę był jedynie przypadkiem, a sam Anthony pozwolił Hemingwey się wycofać, tylko, że ona... uniosła się dumą. Nie pierwszy, nie ostatni raz. Robienie sobie krzywdy od lat stanowiło jej ulubioną rozrywkę.
- Niekoniecznie... jestem tu po to, żebyś ty nie musiała się niczym przejmować - uśmiechnęła się uprzejmie. Traktowała swoją pracę bardzo poważnie, co ułatwiało jej odnalezienie się w tej sytuacji. Nie, żeby było to łatwe. Nie wiedziała, jak ma traktować tę kobietę, która miała wszystko to, o czym Laurissa mogłaby marzyć. Przede wszystkim mężczyznę, który kiedyś dla Hemingway był całym życiem, a potem wyjechał, wrócił tylko po to, by złamać jej serce i znów wyjechał. Idąc tym tropem... teraz też pewnie jest tu tylko, by ją dobić, ale po wszystkim być może ponownie się spakuje i zabierze się z Lorne, pozostawiając to miejsce Rissie. Miała tylko to niewielkie miasteczko, ze wszystkiego innego ją odarł.
- Pewnie nie czułby się tu dobrze - mruknęła odruchowo, sama nie wiedząc, jak się czuje z tym zdjęciem posłanym do Tony'ego. Usiadła w końcu na kocu, sięgając po butelkę z winem, aby rozlać niewielką ilość do dwóch kieliszków Dziwnie czuła się z tematem podjętym przez Hope, chociaż blondynka nie powiedziała niczego złego, w Rissie powstała jakaś zadra. Bardzo chciała zachowywać się w porządku, ale jednak miała z tym duże problemy.
- Szkoda? Gdyby pan Huntington nie wyjechał gdzieś daleko, najpewniej by pani nie poznał - odpowiedziała, nieszczególnie myśląc nad tym, czy wypada jej pozwalać sobie na takie uwagi. Teraz i tak było zbyt późno, więc przykryła wszystko pod uśmiechem, licząc że ten sprawi, że ta wypowiedź nie będzie taka gorzka w odczuciu.
- Na całe szczęście, głów już nie ma - spróbowała zażartować i dłonią dała do zrozumienia, że oczywiście Hope może się częstować, w końcu po to to wszystko przygotowała. Sama póki co miała gulę w gardle i nie wiedziała, jak ma z nią sobie poradzić. - Nie gotuje pani? - zagadnęła, by... no właśnie, po co? Nie powinna interesować się ich życiem, nie powinna szukać dojścia do informacji, ale nie potrafiła oprzeć się tej pokusie. Pragnienie, by dowiedzieć się, kogo wolał Anthony było zbyt silne.
- Z hotelem w Lorne Bay może być problem... nie to, żeby ich nie było, ale wybór jest niewielki, w razie gdyby to państwu nie odpowiadało, można wybrać hotel poza miastem, albo... stadninę? - rzuciła głupio. Tak miało to wyglądać w ich wizji. Wspólny ślub w stadninie rodziców Tony'ego. Głupie marzenie, którego wizję pielęgnowała przez lata, tylko po to, by potem Anthony ją roztrzaskał na drobne kawałeczki. - Na pewno znajdę kompetentną krawcową i nie, niedługo - przyznała zgodnie z prawdą. - Dopiero od dwóch lat - bo od dwóch lat, jako tako funkcjonowała. Wcześniej... sukcesywnie wyniszczała samą siebie. Były imprezy, alkohol, za dużo leków i znów alkohol, przedawkowanie i powrót z zaświatów... dopiero po tym wzięła się w garść, powoli stając na nogi, ale naturalnie o tych doświadczeniach nie zamierzała mówić Hope. Nawet nie chodziło o to, że była ona z Anthonym, zwyczajnie żaden człowiek nie chciał mówić swojemu klientowi o tym, że tak naprawdę jest wariatem z papierami, które to potwierdzają. - Ale spokojnie, nadrabiam zaangażowaniem - dodała pospiesznie i w końcu sama sięgnęła po kawałek sera, chociaż ten rósł jej w ustach z każdym ruchem żuchwy.

Hope Pelletier
Anestezjolog — Szpital
33 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Rozstała się z Anthonym i zaczyna kolejny już, nowy rozdział w swoim życiu. I boi się, czy nie pozstanie sama pomimo tego, że Nemo zapewniał, że chce być jego współautorem.
Całe to napięcie pomiędzy Laurissą i Tonym odbywało się za plecami Hope, która mogła mieć jedynie obawy o to, czy uda się spełnić oczekiwania wobec ślubu. Bo to przecież nie tak, że mogłaby zostawić wszystko na głowie bądź co bądź nieznajomej kobiety. Sama musiała upewnić się, czy potrawy będą jej próbować, oddać się pod przymiarki sukni i takie drobne sprawy. Większość rzeczy na szczęście rzeczywiście mogła załatwić przez Laurissę i miała zamiar z tego skorzystać.
- Chciałabym móc go przekonać do takich terenów. Sama pochodzę z miasteczka chyba nawet mniejszego niż Lorne. A może podobnego. Ciekawe czy tam też by unikał wypraw w wiejskie tereny. Vermont jest piękne. - Rozgadała się, chociaż zapewne Laurissę niewiele to wszystko obchodziło. Cóż, Hope nie bez powodu pracowała głównie z nieprzytomnymi ludźmi — bywa mocno niezręczna socjalnie.
Na jej uwagę o tym, że mogliby się nie poznać, lekko się zawstydziła, chociaż tak naprawdę nie miała nic złego na myśli. - Cairns nie jest znów tak daleko. - Odparła, bo w zasadzie sama tam dojeżdżała niemal codziennie do pracy. Wcześniej spotykali się dość okazyjnie, bo Hope dość długo broniła się przed uczuciami, jeśli chodzi o Anthony’ego. Seria niewypałów matrymonialnych mocno podburzyła jej pewność siebie i dlatego nie do końca chciała uwierzyć, że tym razem miałoby być inaczej.
- Gotuję. Nawet bardzo lubię, a i ponoć mi wychodzi. Ale piec nie potrafię. W kuchni przy przepisach można improwizować. W pieczeniu mam wrażenie, że jak dam pół grama czegoś zbyt dużo, to ciasto nigdy nie zrobi się, jak powinno. - Wyjaśniła. - Tylko ciasto na pizzę umiem robić, ale to też bardziej jest taki “American Style”, a nie prawdziwa Włoska. Byłaś kiedyś we Włoszech? - Zagadnęła, a potem dodała ciszej. - I proszę… Mów mi Hope. - U nich nawet do nauczycieli mówiło się per “Ty”, więc gdy podobna wiekiem kobieta zwracała się do niej tak oficjalnie, Hope czuła się nieco niezręcznie.
- Stadnina brzmi cudownie, ale nie jestem pewna, czy to jest to, czego Tony by chciał. Wiem, że mówi się, że to ma być wyjątkowy dzień w życiu panny młodej, ale skoro zostawił organizację mi, czy raczej Tobie, to czy byłoby coś złego w tym, żeby i on był w pełni zadowolony? - Uśmiechnęła się. Tony by jej nieba przychylił, więc nic dziwnego, że i Hope chciała odwdzięczyć się tym samym. - Ale można wpisać na listę. Może się zgodzi? Ale jeśli nie, to jakbyś mogła poszukać jakichś alternatyw. - Hope marzyła od zawsze o ślubie w plenerze, ale zbliżały się ciepłe australijskie miesiące, więc ani ona, ani jej rodzice nie znieśliby upału. Trzeba było raczej coś z klimatyzacją na całonocną posiadówkę.
To też poruszy z krawcową. Suknię, która sprawi, że Hope nie rozpłynie się, jak budyń. Dlatego ucieszyła się, że krawcowa miałaby znaleźć się całkiem niedługo. - Och, dwa lata to w sam raz, żeby już skończyć mówić "dopiero". Wydajesz się obeznana we wszystkim, co się dzieje, dlatego mam nadzieję, że masz radość, niczym pierwszego dnia z tej pracy, ale też i swoiste doświadczenie, które pomaga ci być odporną na przykład na marudne panny młode, jak na przykład ja. - Powiedziała przyjaźnie, mając wrażenie, że kobieta nieco zestresowała się jej pytaniem.
Nalała im obu herbaty i jeden z kubeczków wysunęła w stronę Laurissy.
- Obiecuję nie sprawiać kłopotu, a jeśli dalej będzie, tak miło z wielką chęcią wystawię ci dobre referencje, czy też będę chwalić pocztą pantoflową, żebyś miała jak najwięcej zleceń. - Dodała jeszcze, nim upiła łyk. - Myślałam, że dziś nie dojadę dzisiaj. Nie dość, że się stresowałam samym spotkaniem, to ostatnio coś miałam pecha i samochód odmówił mi posłuszeństwa. Dobrze, że stąd jest wszędzie tak blisko. Można gdzieś dojść nawet pieszo, jak się człowiek uprze. - Sama nie wiedziała, czemu zaczęła mówić o samochodach. Zupełnie, jakby wciąż była nieco zestresowana i musiała mówić cokolwiek. - A skoro o tym mowa, to przyda się coś niezawodnego do przewiezienia gości. Wątpię, żeby moi rodzice poradzili sobie z prowadzeniem wypożyczanego auta z kierownicą po drugiej stronie. - Wyjaśniła z cichym westchnieniem, przypominając sobie, jak kilka razy źle wjechała na rondo, albo chociażby ostatnio wypadek z kangurem.


Laurissa Hemingway
dzielny krokodyl
matką głupich/ Liv
brak multikont
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
To nie tak, że jej to nie obchodziło. Raczej każde takie słowo działało na nią jak zadrapanie... z jednej strony wiedziała, że robi sobie krzywdę, a z drugiej było to uzależniające.
- W ogóle nie chadza już w takie miejsca? - wyrwało jej się bezwiednie. Sama była przez to na siebie zła, ale nie mogła już tego cofnąć. Z resztą może nie wyjdzie tak źle, zaprezentuje się jako osoba, którą interesują klienci, ma nadzieję, że w dobrym tego słowa znaczeniu. Wiedziała doskonale, że Anthony się zmienił, widziała to po pierwszych trzydziestu sekundach, w niczym nie przypominał mężczyzny, z którym była lata temu. Mimo to dziwnie było jej o tym słuchać, jak i siedzieć na pikniku z kobietą, z którą jej były chciał związać się na zawsze.
- Cairns? - tym razem to ona się zmieszała. Anthony przebywał w Cairns? Był tak blisko... aż zrobiło jej się niedobrze. Jakoś tak łatwiej było jej funkcjonować, kiedy sądziła, że siedzi gdzieś na innej części kontynentu. Zerknęła w kierunku wina, które tu przyniosła. Miała ochotę przyłożyć szyjkę butelki do ust i opróżnić całą zawartość. Naprawdę o tym marzyła, ale zaplotła dłonie. Nie mogła pić, a już na pewno nie przy Hope.
- Może dlatego pieczenie mi wychodzi... lubię plany - a raczej bała się improwizowania. Zawsze taka była, potrzebowała kogoś, kto weźmie ją za rękę, wszędzie poprowadzi, bo sama stale się gubiła. O tym jednak nie zamierzała mówić, a już na pewno nie swojej klientce, która z każdą chwilą zdawała się dla Laurissy być jej kompletnym przeciwieństwem. Chyba nie powinno jej to dziwić. - We Włoszech? - zmarszczyła czoło. Pamiętała rodzinne wakacje... jeszcze zanim jej rodzice się rozeszli, a ona i Jane zerwały praktycznie z nimi kontakt, najpierw z matką... później z ojcem. - Dawno temu, nic nie pamiętam - skróciła więc, bo faktycznie wiele czasu minęło. Nie opuszczała Queensland od lat. Zapuściła tu korzenie, bo tu została porzucona, więc też tu w jej mniemaniu było jej miejsce. - Jasne Hope, możesz mi mówić Rissa - odpowiedziała tym samym, uśmiechając się zwyczajowo.
- Spoko, znajdę coś bardziej luksusowego, żeby pan Huntington był zadowolony - znów ten sam profesjonalny uśmiech i drżenie rąk, która zamaskowała, sięgając po winogrono, na jakie wcale nie miała ochoty. Zaśmiała się z jej żartu, czując się podle z tym, że wiedziała więcej, od tej sympatycznej blondynki. Jeszcze gorzej czuła się z tym, że Hope naprawdę była dla niej miła i w innych okolicznościach byłaby po prostu wymarzoną klientką. Tylko, że nie mogła nią być.
- Wątpię, żebyś sprawiała jakieś problemy - przyznała zgodnie z prawdą. To ona miała być tutaj problemem, bo siedziała z nią na kocu, planowała ich ślub i jednocześnie wyobrażała sobie, jak ten po prostu się wali. - Ale z mojej strony wszystko będzie takie, jak należy... już jako dziecko marzyłam o weselach, mam to we krwi - tym razem to ona spróbowała zażartować, chociaż zdała sobie sprawę z tego, że mogło nie brzmieć to tak dobrze, jakby chciała. Tym bardziej, że na jej palcach brakowało obrączki. Złapała za kubeczek z herbatą i podziękowała cicho, skinąwszy przy tym głową.
- Dzięki. Lorne Bay to małe miasteczko, tu informacje szybko się roznoszą - znów czuła się podle. Powinna być wdzięczna, a jednak gdyby to Anthony jej coś takiego proponował, istniałoby duże prawdopodobieństwo, że kazałaby mu spadać w jakiś mniej przyjemnych słowach. - Och, mi też wóz się ostatnio zepsuł... ale pewnie o tym wiesz - no tak, Tony musiał jej powiedzieć. A skoro już o tym mówili. - Właśnie, przepraszam, że sprawiłam problem twojemu narzeczonemu - wolała to załatwić, żeby nie było jakiś nieprzyjemnych sytuacji. - No i wynajmiemy jakiś busik albo łódkę, w zależności od tego, co będzie wam bardziej odpowiadać - dodała, poprawiając włosy, bo te na moment rozwiał lekki wiatr.

Hope Pelletier
Anestezjolog — Szpital
33 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Rozstała się z Anthonym i zaczyna kolejny już, nowy rozdział w swoim życiu. I boi się, czy nie pozstanie sama pomimo tego, że Nemo zapewniał, że chce być jego współautorem.
Chyba dopiero to pytanie jakby wzbudziło zainteresowanie Hope. Co miała na myśli Laurissa, mówiąc, że Tony “już” nie chadza w takie miejsca? Czyżby miała wiedzę o tym, gdzie bywał wcześniej? Uznała jednak po chwili, że to musiała być jakaś nieco niefrasobliwa gra słów, którą ona sama źle odebrała. Przecież to nie było tak, że Anthony miał coś na sumieniu. To ona sama doprawiała sobie różne teorie do jednego zdania. Może dlatego nic nie powiedziała?
- Ostatnio mocno skupia się na pracy. Nie bardzo jest czas. - spróbowała go wytłumaczyć. Przecież to nie tak, że Tony zaniedbywał kwestię przygotowań. Tak się po prostu złożyło, że Hope miała więcej czasu. Będąc lekarzem. W szpitalu w innym mieście. Zagryzła delikatnie wargę, żeby skupić swoje myśli na czymś innym niż rosnące przeczucie, że coś może zaraz pójść nie tak. Jej mama, zawsze powtarzała, że należy wierzyć przeczuciom, ale chociaż kilka razy jej się to sprawdziło, to jednak z jakiegoś powodu zawsze konsekwentnie je ignorowała. Zaraz też potwierdziła skinieniem głowy, na pytanie o miasto.
- Tam się poznaliśmy niedługo po tym, jak się sprowadziłam. Wierz mi… Myślałam już, że zostanę do końca życia starą panną. Nawet broniłam się przed nim, ale ma w sobie taki urok, że trudno się oprzeć. - Powiedziała z pewną czułością i chyba jakimś wewnętrznym żalem, ale nie do Laurissy, tylko do siebie. Że gdzieś po drodze musiała zrobić coś źle, skoro Tony przestał się starać.
Nie ciągnęła jednak tematu wypieków, czy podróży, bo nie bardzo wiedziała, na jak blisko może podejść w znajomości z kobietą. Te zazwyczaj jej nie wychodziły i Hope ostatecznie zawsze miała większość męskich znajomych. Chyba nie bardzo potrafiła wyczuć pewnych granic, więc dla bezpieczeństwa wolała zachowywać się miło, ale na wszelki wypadek nie narzucając się nikomu.
Ale i tak odetchnęła z ulgą, gdy mogły przejść na mówienie do siebie po imieniu. To nieco ją odstresowało, na krótką chwilę zagłuszając dziwne przeczucia w głowie.
- Ale od siebie dodam, żeby nie było też za bardzo fancy. Czułabym straszną presję. - Przyznała szczerze, trochę chyba nawet wystraszona wizją kryształowych żyrandoli, czy marmurowych podłóg. - Wiem, że pewnie niewiele Ci mówią moje wymagania, ale takie coś nieco skręcającego w ekskluzywność, ale też nie w coś takiego, że umrę od napompowania blichtrem i splendorem. - W zasadzie naprawdę podobał jej się pomysł ze stadniną, ale z jakiegoś powodu czuła, że ten pomysł nie przejdzie. Im dalej brnęły w rozmowę, tym Hope miała większe wrażenie, że mogła wypytać go o więcej preferencji odnośnie do tego dnia. Chyba po raz pierwszy poczuła coś jakby stres na skutek przygotowań do ślubu. Co było dość ironiczne, bo miała obok siebie kobietę, która się na tym znała.
- Jeszcze okaże się, że ja mam twój wymarzony ślub, jeśli wszystko wyjdzie takie, jak byś chciała. - Stwierdziła Hope, nieświadoma tego, że przecież jej własny narzeczony był kiedyś jednym z planów i punktów na spisie wymagań, jeśli chodzi o ślub Laurissy.
I chciała dodać coś jeszcze, ale razem ze słowami Laurissy Hope poczuła, jak odpalają się jej te same ukryte przeczucia, które udało jej się przysypać popiołem kilka chwil wcześniej.
- Kłopotów Tony’emu? Nie rozumiem… - Poczuła się nieco zagubiona i chyba nieco głupio przy okazji, zwłaszcza, że Laurissa założyła, że Tony jej o wszystkim powiedział. Na moment zapomniała o tym, że jej rodziców należało przewieźć w odpowiednie miejsce. - Przepraszam, ale zupełnie nie wiem, o czym mówisz… - To na pewno nic. Tylko zepsute auto. Ją też Nemo podwiózł. Próbowała sobie powtarzać. Problem w tym, że skoro to było takie nic, to czemu jej o tym nie powiedział, kiedy sam zrobił jej awanturę o spotkanie z Nemo. Nie chciała wyjść na paranoiczkę, ale coś jej mocno nie pasowało. To tylko podwózka. Opanuj się. . Spróbowała się uśmiechnąć, chociaż zaraz zakryła usta kubkiem z herbatą.

Laurissa Hemingway
dzielny krokodyl
matką głupich/ Liv
brak multikont
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Nie skomentowała już w żaden sposób tego, jak Hope wstawiła się za narzeczonym. Z jakiegoś powodu poczuła się przez to niełatwo, jakby sama zrobiła sobie krzywdę własnym pytaniem.
- Wygląda na kogoś komu trudno odmówić - spróbowała zażartować, ale chyba jej nie wyszło. Było jej niedobrze z żalu i... i czegoś, czego nie potrafiła określić. Ona nigdy nie potrafiła nikogo do niczego nakłonić. Nie miała takiego daru, ani takiej charyzmy, jak Anthony. Zawsze patrzyła na niego trochę tak, jakby był słońcem, skupiał dookoła siebie ludzi, którzy chcieli korzystać z ciepła i stabilności, jaką im dawał. Może w tym wcale się nie zmienił? Ocknęła się ze swoich myśli dopiero, gdy Hope zaczęła mówić o swojej wizji ślubu i wesela. Natychmiast złapała też za swój notatnik.
- Nie przejmuj się i opisuj, jak ci wygodnie - poprosiła, bo wiedziała, jak trudno nieraz jest wyrazić swoje oczekiwania. Notowała więc wszystko skrupulatnie, będąc wielką fanką zapisywania informacji w formie papierowej. - Czyli elegancko, ale nie snobistycznie? - upewniła się, że dobrze ją rozumie. Z jednej strony skupianie się na planach ślubnych było dobrą ucieczką, a z drugiej... nic nie zmieniało tego, że mówiły o ślubie Anthony'ego. Jak więc miała uciec od tych wszystkich myśli? Było jej poniekąd szkoda Hope, że ta nie wiedziała o niczym, ale też nie zdziwiłaby się, gdyby Tony jej powiedział. Osobiście... sama chyba wolałaby nie wiedzieć, bo nawet jeśli było jej szkoda blondynki, to równocześnie zazdrościła jej szczęścia. Tak po prostu. Zabawne, że w tym samym momencie Hope powiedziała coś, przez co Laurissa na moment przestała oddychać. Dreszcze przebiegł jej po plecach, chociaż wiedziała, że reakcje te są przerysowane i przesadzone, całkowicie zbędne. Musiała wziąć się w garść, ale nie potrafiła. Nie potrafiła też nie myśleć o słoiczku z tabletkami, które schowała za siedzeniem w samochodzie, żeby Othello nie pytał.
- Byłoby zabawnie - wypowiedziała te słowa, jak na autopilocie. Krew odpłynęła z jej twarzy, a mimo to uśmiechnęła się automatycznie, bo tak należało. W dodatku zachowanie blondynki jasno mówiło, że Tony jej nie powiedział o wypadku. Zaskoczyło ją to. Nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Zmarszczyła nos i część z niej, ta, z której nie miała prawa być dumną, cieszyła się, że na chwilę zyskała przewagę. Podłe to było i wyrzuty sumienia od razu zaczęły ją zżerać. Nie powinna naprawiać czegoś, co jej nie dotyczyło, aby też pomagać w niczym Anthony'emu... życzyła mu wszystkiego, co najgorsze. Zasługiwał na to. Tylko, że mimo to Laurissa nie potrafiła być prawdziwie zła. Nigdy nie umiała nazwać go kawałem chuja, jak polecali jej znajomi, gdy przez długie miesiące wierzyła, że jej Tony jedynie się zagubił, przemyśli swój błąd i na pewno do niej wróci.
- Och wybacz, to w zasadzie nie było nic wielkiego - nie kłamała, spotkania z mężczyzną nie wspominała dobrze. - Stanął mi wóz przed wjazdem do Lorne, pan Huntington podwiózł mnie kawałek, nawet nie mieliśmy okazji porozmawiać, więc może zapomniał - cieszyło ją to, że nie musiała mydlić jej oczu. Poza awanturą rzeczywiście niewiele do siebie powiedzieli.

Hope Pelletier
Anestezjolog — Szpital
33 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Rozstała się z Anthonym i zaczyna kolejny już, nowy rozdział w swoim życiu. I boi się, czy nie pozstanie sama pomimo tego, że Nemo zapewniał, że chce być jego współautorem.
Hope przytaknęła krótkim skinieniem głowy. Rzeczywiście Tony posiadał niesamowity dar przekonywania, chociaż nie było w tym ani krzty przymusu, czy czegoś siłowego. W jakiś sposób potrafił swoim uporem i tym błyskiem w oku sprawić, że dostawał wiele z tego, czego pragnął od życia. Coś, co początkowo było jedynie przyciąganiem i pożądaniem zamkniętym w hotelowym pokoju a Cairns, stało się właśnie dzięki jego determinacji, uczuciem zamkniętym w zaręczynowym pierścionku zamkniętym na palcu Hope. Sceptyczny był jedynie względem powrotu do Lorne, a Pelletier nie miała pojęcia, że być może jeden z powodów do takiego stanu rzeczy, siedział właśnie teraz naprzeciwko niej.
- Tak… Chyba tak. W zasadzie to nie mam konkretnej wizji ślubu, co chyba jest najgorsze. Kiedyś, jak byłam młodsza, to wydawało mi się, że wiem wszystko. Teraz nic nie jest takie jasne. - Stwierdziła przepraszającym tonem. - Bo podobają mi się polne kwiaty na przykład, ale wiem, że któraś z ciotek Anthony’ego ma uczulenie na jakieś pyłki. A może to była kuzynka? - Mówiła nieco chaotycznie, ale naprawdę chciała przekazać, jak najwięcej użytecznych informacji. - W każdym razie polne kwiaty odpadają. - Rzuciła już ze smutkiem. - I jeśli to ma jakieś znaczenie, to podoba mi się różowe złoto w dekoracjach w połączeniu ze srebrem. Wiem, że to ostatnio jest wszędzie i pewnie nie możesz już na to patrzeć, ale nie pogniewałabym się za te kolory. - No… to chyba było całkiem przydatna informacja.
Niespodziewanie wydało jej się, że Laurissa zbladła. Może nadmiar świeżego powietrza, a może Hope gadając tak bezmyślnie, chlapnęła coś językiem?
Może biedna kobieta nie miała szczęścia w miłości i wcale nie miała zamiar wychodzić za mąż, a ględzenie Hope przypominało głupie gadanie ciotek przy świątecznym stole. Jako lekarz momentalnie zauważała takie zmiany, chociażby dlatego, że mogły one zwiastować pogorszenie się stanu zdrowia pacjenta.
- Wszystko w porządku? - Spytała, nieznacznie wychylając się w stronę Laurissy, gotowa podtrzymać ją, gdyby ta zasłabła. - Jeśli gorzej się czujesz, możemy przesunąć spotkanie na inny termin. - Dodała zaraz. Nie chciała przecież biednej kobiety tu wykończyć. Polubiła ją, a przecież w takim biznesie, to chyba głównie też chodziło o to, żeby znaleźć jakąś nić porozumienia, bo to ułatwiało rozmowy. Chociaż wychodziło na to, że Laurissie wyjątkowo dobrze musiało się rozmawiać z jej narzeczonym.
Dziwne uczucie zakiełkowało gdzieś z tyłu jej głowy, a może nawet poczuła pewne napięcie, gdzieś w dole brzucha, które nie chciało ustąpić.
- Rozumiem… Prawdziwy bohater z niego. - Próbowała rozjaśnić uśmiechem ton swojego głosu, chociaż nie mogła zrozumieć, czemu Tony jej o tym nie powiedział. Był na nią aż tak wściekły, że planował wzbudzić w niej zazdrość przez inną kobietę? Laurissa była wyjątkowo piękna, więc takie coś nie było zbyt trudne do osiągnięcia. Hope w życiu była porzucana już tyle razy, że po prostu nie mogła do końca w siebie uwierzyć, momentalnie nabierając niepewności. - Mam nadzieję, że to żadna droga naprawa z autem. Słyszałam, że niektórzy mechanicy wołają krocie. - Wolała jeszcze dorzucić jakimś luźnym tematem, bo nagle zestresowała się wręcz irracjonalnie. Straciła pewność siebie i nie mogła przestać porównywać się do planerki ślubnej. Nie, żeby przestała ją nagle lubić, czy że zaczęła być niemiła. Po prostu obudziły się w niej kompleksy, które myślała, że zostawiła w Stanach.


Laurissa Hemingway
dzielny krokodyl
matką głupich/ Liv
brak multikont
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Starała się zachowywać profesjonalnie, odciąć się od natrętnych myśli, które kłębiły się w jej głowie, ale nie było to takie łatwe, nie kiedy siedziała przed nią kobieta, która miała wszystko to, czego kiedyś Laurissa pragnęła. Kiedy mówiła o swoim ślubie, na końca języka Hamingway były wszystkie jej plany, niezmiennie ułożone, czekające na okazję, która najpewniej nigdy nie nadejdzie. Miała ochotę wejść blondynce w słowo, powiedzieć o ciotce Anthony'ego, pani Winfield, która faktycznie miała alergię, ale ugryzła się w język. Nie powinna tego wiedzieć.
- Mną się kompletnie nie przejmuj - rozbudziła się nieco. - Jeśli chcesz te kolory, to takie będą. To ma być wasz dzień, nie mój - prosty frazes, ale na języku miał niebywale gorzki posmak. Trochę, jak niedobre lekarstwo, chociaż Laurissa nie sądziła, że te słowa jakkolwiek miałyby ją wyleczyć.
- Och, wybacz... to pewnie słońce - przeprosiła od razu, czując wstyd związany z tym, że Hope zauważyła zmianę w jej usposobieniu. - Kiepsko ostatnio sypiam, ale napiję się herbaty i będzie lepiej - zapewniła, od razu przykładając do ust naczynie z napojem. Zawsze była pierdołą, którą wiecznie trzeba się było opiekować. Na dłuższą metę mogło to być niezwykle upierdliwe, wiedziała o tym, ale i tak nic nie potrafiła z tym zrobić. Mimo swojego wieku, wcale się to nie zmieniło.
Nie była lekarzem i gdyby Hope teraz zbladła, na pewno by tego nie dostrzegła, ale jeśli o czymś wiedziała doskonale, to o tym, jak to jest czuć się niepewnie, a nawet odczuwać zazdrość. Dlatego mimo uśmiechu blondynki, domyśliła się, że ta nie czuje się zbyt pewnie. Z jednej strony... była tylko człowiekiem i przez chwilę poczuła jakieś ziarenko satysfakcji, ale tak szybko, jak się w niej pokazało, poczuła wstręt względem siebie i naprawdę chciała zapewnić kobietę, że ta nie ma się czym martwić. Okazja nadarzyła się sama.
- Och, mój samochód cały czas się psuje... mój chłopak cały czas mi powtarza, że powinnam wymienić go na nowy, ale mam zbyt duży sentyment - uśmiechnęła się, nie bez powodu wspominając o tym, że jest w związku. Liczyła, że to nieco załagodzi ewentualne obawy jej rozmówczyni, chociaż równie dobrze Rissie mogło się wydawać, że takie w ogóle się u niej pojawiły. Nie znała jej wcale, po prostu gdyby sama była na jej miejscu, poczułaby się niełatwo. Inna sprawa, że niepewność praktycznie nigdy jej nie opuszczała.

Hope Pelletier
ODPOWIEDZ
cron