44 yo — 179 cm
Awatar użytkownika
about
Z dnia na dzień porzucił życie w Seattle na rzecz upalnej Australii, choć od zawsze marzył o przeprowadzce na francuską wieś. Przeklina ruch lewostronny, chętnie poznaje ludzi i nie śpieszy się z podjęciem decyzji gdzie chciałby zostać na dłużej
— 6 —
Telefon od kilku dni milczał, a to oznaczać mogło tylko jedno - to naprawdę był koniec. Koniec pewnego etapu życia, koniec z Seattle, koniec... związku z Aurelie. Czy może samej relacji, skoro od rozstania minął przeszło miesiąc. Im więcej Judah o tym myślał, tym mniej rozumiał. Tym mniej rzeczy był pewny, do niedawna jeszcze sądząc, że tylko wyjazd do Australii może mu pomóc i tylko pojawienie się Farrow przed drzwiami jego nowego mieszkania pozwoli zrozumieć, czy nadal brodzą po kostki w tym grząskim gruncie, czy ten stał się wreszcie stabilny, dając im pole do naprawienia podupadłej relacji. Przekonany był, że jeśli Aurelie za nim przyleci, wszystko da się odbudować. Ale pomylił się. Upragniona rozmowa nie przyniosła oczekiwanych skutków, a oni niczego nie odbudowali, nie doszli do porozumienia, ani nie rozeszli się w swoje strony w zgodzie, a z poczuciem rozgoryczenia, nowymi niedopowiedzeniami i bezsilnością, jakiej Judah nie czuł od dawna.
Poczuciem, że to jest już koniec.
Z tym samym poczuciem stawiał Laurissie drinki w barze, w siebie wlewając słabej jakości whisky, w nadziei, że to ona pozwoli mu zapomnieć, z tym samym poczuciem oboje z niego wyszli, znaleźli taksówkę i wysiedli na drugim końcu miasta, nie wiedząc dlaczego odnalezienie w pamięci adresu własnego mieszkania wydaje się takie trudne. To samo poczucie nie opuściło go nawet wtedy, gdy nie wiedząc gdzie dojechali, z zamglonym spojrzeniem otwierał w telefonie mapę, w pierwszym odruchu odszukując Stany Zjednoczone i Seattle. I wtedy, gdy zamiast znaleźć drogę powrotną, zadzwonić po kolejną taksówkę i wrócić na Opal Moonlane, dostrzegł zamknięte w zagrodzie owce, celując w ich stronę palcem, by zauważyła je i Rissa. – Też je widzisz? – choć wzrok zawiesił na zwierzętach, przez krótki moment nie był pewny, czy nie są tylko przywidzeniem. Efektem ubocznym przebrzydłego alkoholu, wypełniającego każdą jego żyłę z osobna, w ilościach tak dużych, że cudem było to, iż Judah stał jeszcze na własnych nogach. – Gdzie my, do cholery, jesteśmy? – zapytał nagle, tracąc wątek i spojrzeniem wiodąc w stronę Laurissy, z nadzieją, że spośród ich dwójki przynajmniej ona będzie wiedzieć dokąd wywiózł ich taksówkarz. Kiedy jednak nie uzyskał odpowiedzi, a przynajmniej nie uzyskał jej tak szybko, jak by tego chciał, z powrotem spojrzał na stado owiec i... – To widzisz te owce czy... – urwał, uniesioną do góry dłonią wskazując już nie tylko na drewnianą zagrodę, a znajdującą się w niej bramę, którą nagle zapragnął otworzyć. – Laurisssaaaa? A może my je wypuścimy?
Bo, nie wiedzieć czemu, Judah Hirsch zrozumiał nagle, że życie owiec zależy wyłącznie od niego - i jeśli nie otworzy zagrody, skaże je na pewną śmierć.

Laurissa Hemingway
ambitny krab
no ja
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
8.

Powinna wszystko zrobić inaczej. Być może umówić się na wizytę u terapeuty zaraz po tym, jak jakiś czas temu do jej firmy wszedł Anthony, tym samym zjawiając się po siedmiu latach od chwili, w której złamał jej serce z wiadomością, że powrócić do Lorne wraz ze swoją narzeczoną. Mogła też wprost powiedzieć swoim bliskim, że sobie od tej chwili nie radzi, że leki przestały działać, a jej tradycyjny "piątek z alkoholem" nie dotyczył już tylko piątku. Naturalnie, że dało się to wszystko załatwić bardziej odpowiedzialnie, ale ona nigdy odpowiedzialna nie była, nie potrafiła się zdystansować, przepracować pewnych spraw, bo jednak... było to dość żałosne, że po siedmiu latach nadal nie potrafiła zapomnieć. Zgniatało ją to tak samo, jak wtedy, gdy była młodsza i zamiast szukać pomocy, nie nauczona na błędach, planowała popełniać je od nowa. Wymalowała się, by przypomnieć sobie, że jest atrakcyjna, wystroiła w sukienkę, chcąc robić wrażenie, co było dość przykrym zabiegiem podbudowania zszarganej, nieistniejącej wręcz pewności siebie. W barze nie wypiła mało, chcąc zapomnieć o problemach, a towarzystwo Hirscha bardzo jej w tym pomagało. Śmiała się z jego żartów, sama dodając jakieś od siebie, gdy alkohol coraz bardziej popychał ich w kierunku dobrego nastroju. W pewnej chwili przestały liczyć się problemy, został tylko ten wieczór, dziwna lekkość pomimo niewygodnych szpilek. Zawsze zachowywała się, jakby była o kilka lat młodsza, niż w rzeczywistości, ale tego wieczora w sposobie, w jaki chichotała było to szczególnie widoczne. Nie trzeba jej było długo namawiać, by weszła do taksówki, ciesząc się, że nie jest sama. Tego bała się najbardziej, że zostanie gdzieś porzucona, z nikim u swojego boku. O ile nie groziła jej samotność, otoczenie nie grało aż takiej roli, ale trzeba przyznać, że sama się zdziwiła, gdy wysiedli pośrodku niczego. Zerknęła w kierunku zwierząt, które wskazał jej Judah, wyraźnie poruszona tym wszystkim. Jej myśli upojone procentami powoli się mieliły, jak w komputerze z wybitnie starym procesorem.
- To karmel.... landia? - skrzywiła się, odpowiadając na jego pytanie z lekkim opóźnieniem, bo bardziej skupiona była na swoich sandałkach na całkiem imponującej szpilce. Mocowała się akurat z zapięciem. - Nie... bezsensu - podsumowała pijacko, bardziej do siebie, niż do mężczyzny. - karmelandia brzmi jak mokry sen cukrzyka, coś z jakimś kamieniem... - kontynuowała wywód, który najpewniej kompletnie nie obchodził jej towarzysza i pewnie jeszcze długo dywagowałaby na temat nazwy dzielnicy, w której się znajdowali, gdyby nie dotarło do niej, co zasugerował Judah. Natychmiast spojrzała to na zagrodę, to na niego. - Wypuścić owce? - powtórzyła za nim, jakby była wręcz oburzona tym pomysłem. - Wypuścić owce? Że te owce? Wszystkie? - dopytywała, podburzając się, ale to pewnie nie chodziło o owce tylko o cholerne zapięcie w bucie, które nie chciało współpracować. Wtedy też spojrzała na zwierzęta ponownie i zastygła bez ruchu. - No dobra - natychmiastowa zmiana narracji. Jeszcze chwila ciszy, a potem perlisty śmiech niosący się echem po pustej i może nawet na swój sposób przerażającej przestrzeni. - Wy Amerykanie jesteście zabawni... pochodzisz tak naprawdę z Teksasu, co? - zażartowała, zbliżając się do niego nieco kiwając się na boki, ale przynajmniej język aż tak jej się nie plątał, a to było już naprawdę sporym wyczynem przy tej ilości alkoholu w krwi i tej ilości słów w jednym zdaniu.

Judah Hirsch
44 yo — 179 cm
Awatar użytkownika
about
Z dnia na dzień porzucił życie w Seattle na rzecz upalnej Australii, choć od zawsze marzył o przeprowadzce na francuską wieś. Przeklina ruch lewostronny, chętnie poznaje ludzi i nie śpieszy się z podjęciem decyzji gdzie chciałby zostać na dłużej
Zapomnienie nigdy nie było proste. Wymagało czasu, nieskończonych pokładów cierpliwości, wiązało się z nieprzyjemnym, pojawiającym się zwykle znienacka bólem. Niektórzy nie potrafili z nim sobie radzić. Jednym przychodziło łatwiej, innym trudniej, jeszcze inni nie zapominali nigdy. Judah sam nie wiedział do której grupy należy. Czy w tej sytuacji poradzi sobie z rozstaniem lepiej niż za pierwszym razem, gdy lata temu rozwodził się z żoną, czy będzie cierpieć jeszcze przez tygodnie, miesiące, a nawet i lata. Nie wiedział ile mógłby potrzebować czasu, czy miejsce Aurelie zastąpi kiedyś ktoś inny, czy zdoła żyć nie tylko daleko od niej, ale i nawet o niej nie myśląc. I choć zaledwie kilka dni, które skrupulatnie odliczał od ich ostatniego spotkania, wydawało się niczym w porównaniu do kilku lat, które minęły od bolesnego rozstania Laurissy, Judah też cierpiał. Też podejmował lekkomyślne, nieodpowiedzialne decyzje, też zachowywał się jakby był co najmniej dziesięć lat młodszy, mniej rozsądny, jakby mógł sobie pozwolić na więcej. Do tego ułatwiał mu to kryzys - ten sam, do którego zdążył się już przyznać, który z czasem zaakceptował, którym tłumaczył wszystko, na co nie miał innego wyjaśnienia.
I na to też nie miał.
Na pojawienie się w zupełnie innej dzielnicy miasta, w której od przyjazdu do Lorne Bay nigdy jeszcze nie był. Na pomysł wypuszczenia spokojnie stojących w zagrodzie owiec, których prawdopodobnie nie czekała żadna śmierć - ani następnego dnia, ani tydzień później, ani za miesiąc, rok, czy nawet dekadę. Na wlanie w siebie zbyt dużych ilości alkoholu, jak na to jaki był dzień tygodnia i w jakim stanie powinien być nazajutrz, mając do załatwienia kilka ważnych spraw związanych ze swoim pobytem, mieszkaniem, kończącym obowiązkową kwarantannę kotem.
Nie miał wyjaśnienia na nic.
A jednak spoglądając to na mocującą się z zapięciem sandałków Laurissę, to na drewnianą, postawioną kilka metrów dalej zagrodę, postanowił ją otworzyć. Sięgnąć po leżący nieopodal kawałek blachy, unieść go do góry i nie zważając na słowa Hemingway, z dziwnym wyrazem satysfakcji na twarzy zrobić kilka kroków w stronę zwierząt. Nie zatrzymało go oburzenie w jej głosie, wyrzucane w powietrze zdania czy żart, którego przez ilość krążącego w żyłach alkoholu prawdopodobnie wcale nie zrozumiał. Nie zatrzymało go nic; do czasu, aż zderzył się z niewidzialną ścianą, jaką był brak jakiegokolwiek pomysłu. Na to, jak tę bramę otworzyć. – Karmel... landia? Jak od... karmelu? – powtórzył po niej, dopiero po czasie przypominając sobie rzuconą wcześniej odpowiedź. Tak jakby dopiero teraz, po kilkudziesięciu dłużących się w nieskończoność sekundach, dotarło do niego jej znaczenie, którego na dobrą sprawę jako jedynego pośród wyrzuconych w powietrze słów brakowało. Bo karmelandia nie miała ani trochę sensu - i gdyby tylko Judah był odrobinę mniej pijany, prawdopodobnie by się zorientował. –Niiieeee, jestem z Waszyngtonu. W-a-s-z-y-n-g-t-o-n-u. A Ty skąd jesteś? – zapytał na poważnie, wracając spojrzeniem do Laurissy. – Mogłabyś być z Kalifornii. Albo Kolorado. Tak, wyglądasz jak ktoś z Kolorado – stwierdził nagle, dość mocno marszcząc przy tym brwi. – Dlaczego nie jesteś z Kolorado?

Laurissa Hemingway
ambitny krab
no ja
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
W tęsknocie tak to już chyba jest, że nie czas ją warunkuje, a to, jak przywiązani byliśmy do danej osoby. Dlatego oboje mogli cierpieć w ten sam sposób, niezależnie od tego, czy rany wyryte na psychice miały już wiele lat, czy może kilka dni. Laurissa daleka była od porównywania swojego cierpienia z cudzym, czy wmawiania sobie, że jej własne jest większe. Może kiedyś tak miała, na samym początku, kiedy nawet nie potrafiła normalnie funkcjonować, skupiając się tylko na tym, jak bardzo wszystko ją boli, fizycznie i psychicznie. Teraz nabrała chociaż trochę dystansu, przepracowała może nie całość, ale na tyle dużą część, by dostrzegać, że w zasadzie to wiele innych osób jest w znacznie gorszej sytuacji, niż ona sama. Czasem wiązało się to z przemożnym uczuciem wstydu, gdy dochodziło do niej, że po prostu jest żałosna, ale teraz... teraz w jej żyłach szalał alkohol, który zdecydowanie odsuwał od niej wszystkie negatywne emocje. Nie była sama, a to też zwykle warunkowało u niej dobre samopoczucie, więc zamiast myśleć o problemach, faktycznie całą swoją uwagę skupiała na Hirschu, nie myśląc o konsekwencjach, w jakie ten wieczór może zaowocować. W końcu pomysł wypuszczenia owiec, mimo, że absurdalny, wydawał jej się też niezwykle kuszący. Jakby znów miała naście lat i nie musiała dbać o to, co będzie potem.
- O! Od karmelu! Rzeczywiście! - podskoczyła, zaskoczona jego zdolnościami dedukcji. Bo to wcale nie tak, że jeszcze chwilę temu to był jej własny pomysł. Wszystko jej się mieszało, ale i tak uśmiech nie schodził z jej twarzy, więc nie dostrzegała w swoim toku myślowym żadnych problemów. W tym stanie naprawdę była gotowa wierzyć, że znajdują się aktualnie w karmelandi. Nadal też mocowała się z tymi sandałkami, a kiedy te ustąpiły, zrzuciła je ze stóp, pozostawiając na ścieżce, bo przecież raczej nikt ich teraz nie ukradnie, prawda?
- Wyglądasz jak pirat - zauważyła, gdy złapał ten kawałek blachy. Całkiem wpasował się więc w klimaty Lorne Bay, ale zamiast o miasteczku, rozmawiali o odległym kontynencie, o którym Laurissa chętnie posłuchałaby więcej, ale może w nieco innych okoliczności. - Uuuu... Waszyngton, to brzmi tak podniośle - podeszła w końcu bliżej, chwiejąc się na bosych stopach tak, jakby nadal miała na nich szpilki. - A skąd wiesz, że nie jestem, hmmm? - zapytała zalotnie, zawieszając się na moment na jego ramieniu, bo straciła równowagę. Nie trwało to jednak za długo, bo zaraz go puściła, śmiejąc się perliście do współki z owcami, które też raz po raz decydowały się zabeczeć. Stanęła przy furtce, marszcząc brwi. - Jestem z Lorne. Tak samo, jak... w sumie nie wiem co. Chciałam porównać się do czegoś typowo lokalnego, ale wyleciało mi z głowy - rzuciła, znów się śmiejąc, po czym zamiast myśleć o otwieraniu furtki, zaczęła przymierzać się do przejścia przez nią. Nie było to zbyt wysokie, ale w jej oczach wydawało się niezwykłą wspinaczką, kiedy postawiła obie nogi na dolnym przęśle. - Myślisz, że one chcą pójść z nami? - pytała oczywiście o owce. - Musisz je zapytać... - wyjaśniła jeszcze, dochodząc do wniosku, że bez zgody zwierząt ich misja na pewno się nie powiedzie. Wierzyła, że Judah sobie z nią poradzi, od pierwszego ich spotkania wydawał jej się zaradnym facetem, więc teraz niejako na nim polegała.

Judah Hirsch
ODPOWIEDZ