agent fbi — szukający mordercy ojca
27 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
If he's as bad as they say, then I guess I'm cursed looking into his eyes, I think he's already hurt
Dzień chylił się ku końcowi. Zawieszone nisko pomarańczowe słońce, którego promienie rozświetlały ulice miasta, zachęcało mieszkańców do uporczywego wylegiwania się na plaży; dziewczyna, od której pożyczył tego dnia samochód powiedziała, że to jedyny taki moment w roku, kiedy można pływać w morzu. Powinieneś do nas dołączyć, zaproponowała, niedbale rzucając mu klucz do nowoczesnego, ubrudzonego błotem pick upa. Była jedną ze znajomych Diane; skłamał, że zamierza obejrzeć kilka domów w Carnelian Land, zastanawiając się nad ewentualną przeprowadzką. Później pojawiają się meduzy, czasem krokodyle i rekiny. A woda jest cu-do-wna, dorzuciła jeszcze, nim zdążył się odwrócić; jej śniada skóra, udekorowana brokatowym balsamem, świeciła się w promieniach słońca. Miała na sobie różowy, skąpy strój kąpielowy, a także lnianą spódniczkę — paski dołu bikini wystawały ponad jej stan w seksowny sposób. A mimo to Cassius nie potrafiąc pozbyć się z głowy jednego upiornego obrazka, nie był w stanie docenić urody tej przyjaznej, uśmiechniętej dziewczyny.
Najpierw podjechał po Brutusa — mijając po drodze ubranych w plażowe stroje wakacjowiczów, trzymających pod pachami wiklinowe torby oraz dmuchane krokodyle — a następnie, kierując się zapisanymi przez niego na kartce instrukcjami, wyjechał poza teren miasta.
Ciężko było uwierzyć mu w to, że minęły już trzy, nieznośnie długie dni. Bruce zasypał go w tym czasie lawiną informacji, które Cas starał się skrzętnie uporządkować i pogodzić ze swoimi planami. Nie sypiał przez to w nocy. Przez to, jak i z powodu kilku innych spraw, o których Brutusowi wspominać nie zamierzał. Po pierwsze, ciążyły mu słowa matki; jeśli nie wrócisz za miesiąc, znajdę cię i uduszę, Cas. Wiedział, że Vera jeszcze tego samego dnia zdołała ustalić miejsce jego obecnego pobytu. Po drugie, kiedy wbrew protestom Very się rozłączył, wybrał, dość bezmyślnie, numer Deborah — po tym całym zamieszaniu chciał usłyszeć jej kojący, ciepły głos i słowa przepełnione otuchą. Zamiast tego jednak Deb powiedziała, że jeśli nie zamierza wrócić od razu i wyjaśnić jej swoich planów, równie dobrze może nie wracać wcale; Ariadne powiedziała, że rozwód to czasem jedyna opcja. I może miała rację.
Była też trzecia, najbardziej mętna i niejasna dla niego przyczyna, o której starał się nie rozmyślać.
Skąd wiesz o tym miejscu? — pytaniem przerwał utrzymującą się ciszę (a w towarzystwie Brutusa, cicho było z a w s z e); dojechali właśnie na skraj łąki przyozdobionej starymi torami, przy których została wbita drewniana tabliczka ZAWRÓĆ! NIEBEZPIECZEŃSTWO! To właśnie w zabronionym przez nią kierunku mieli ruszyć. — Wciąż uważam, że to głupi pomysł, Bruce. P o t r a f i ę posługiwać się bronią, nie nauczysz mnie niczego nowego — bo w końcu kogoś postrzelił, być może zabił; wciąż nie uzyskali odpowiedzi. Cas jednak posłusznie zabrał z samochodu plecak przepełniony pustymi puszkami i kilkoma butelkami, a następnie zerknął na Brutusa. Jedna sekunda, dwie, trzy… Przeważnie po pięciu musiał odwrócić wzrok, powtarzając w myślach wykład z ludzkiej anatomii. Ileż nagich sylwetek naoglądał się w swoim życiu! A tymczasem ta jedna, na widok której nie był gotowy, peszyła go tak, jakby znów był tamtym głupim i zagubionym w świecie dzieciakiem.
piesio
katastrofa
SUPER-MULTI-INATOR (benjamin, dante, monty, othello, pericles, vincent, jude, leon)
były agent cia — teraz uciekinier
44 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
honestly, I thought that I would be dead by now
Krótkie, miękkie i różowe palce uwiły się wokół chropowatej, chłodnej rękojeści ojcowskiego glocka zaraz po rozwarciu powiek; pocierając piąstkami poczerwieniałe snem oczy, napotkał na pusty pokój z włączonym na migotliwych reklamach telewizorem i porzuconą na komodzie bronią palną, rozczłonkowaną na kilka zdumiewających części — najwidoczniej ktoś próbował ją wyczyścić.
Pamięta pociągły, wysoki pisk matki, kojarzący mu się z dźwiękiem przejeżdżających za oknem pociągów pospiesznych (zawsze podbiegał wówczas do szyby i pochłaniał ciągnące się wagony swoimi dużymi, ciekawskimi tęczówkami) i wtórujące temu szorstkie pytania płynące spomiędzy ust mężczyzny, aż wreszcie przepełnione jadem krzyki. Ojciec nie lubił hałasu — a na pewno nie tego wydawanego przez swoją żonę; może to właśnie dlatego, na przeciw kobiecemu kwileniu i panice (Jonny chwycił twoją b r o ń, jezuchrystezróbcoś) zaproponował wówczas Jonelowi naukę korzystania z żołnierskich atrybutów. Zachary nie słynął ze skrupulatności ani tym bardziej systematyczności; nie potrafił dochować Maureen wierności, ani pokonać aż dwunastu kroków z programu wytrzeźwień, którego bywalcem bywał w niektóre soboty — to jedno jakimś trafem jednak mu się udało: nauczył swojego syna strzelać z broni palnej. Zapoznał z tajnikami nabytymi poza wścibskim wzrokiem cywili (a nieraz także dowództwa) na froncie i poprzez sine, czasem fioletowe, miejscami żółte i niemal złote sińce odciśnięte na skórze swojej żony, których Jonel nieraz stawał się biernym świadkiem, wskazał mu także najsłabsze punkty w ludzkim ciele, a także zademonstrował sadystyczną obojętność. To wszystkie z tych nauk; może końcowa najskuteczniej, przysłużyły się ów przełomowemu momentowi w jonelowym życiu, kiedy nabój ojcowskiej kuli spoczął wprost między jego wąskimi oczyma.
W szkoleniowej siedzibie agencji dopełnili jego wiedzę kilkoma szczegółami — wsunęli je w malutkie, nieraz prawie niewidoczne szczeliny jego umiejętności; te prześwitujące w jaskrawe dni, czyniąc je stabilną, niezłomną całością; taką, której nie zburzy nawet najgwałtowniejsza wichura.
Nigdy jednak nie dzielił się ów wiedzą jako wiarygodny instruktor; czasem sugerował niewinnymi wtrąceniami sposoby, w które młodszy agent mógłby poprawić swoje wyniki — w CIA panowała jednak żelazna zasada o niewtrącaniu się w metody osób o takim samym szczeblu lub wyższym. Każdy miał przejmować się raczej sobą i wyznaczonym zadaniem; na wszystko inne nie było po prostu czasu.
Kiedy więc kilka dni temu padła słaba, nieco krucha prośba o podzielenie się niektórymi składnikami żołnierskiej wiedzy, Bruce nie był do końca przekonany — nigdy nie próbował wyartykułować swoich nawyków; przelać je z czynów w równie klarowne zdania, mające wypełniać niezajęte przestrzenie w cudzej głowie. Teraz cały proces prędkiego przyswajania niemal trzydziestoletniego doświadczenia miała utrudnić nieobecność jedynego narzędzia potrafiącego przebić się przez powłokę cudzej niewiedzy — Brutus pozbawiony był głosu. A jednak się zgodził. W końcu faktycznie był coś Cassiusowi winny.

Masywny samochód, skropiony rdzawym kolorem błota, przejeżdżał gładko po każdym wgłębieniu drogi i zaostrzonym zakręcie — tak bezszelestnie, jakby skradał się na palcach. Na brutusowych kolanach (jak zwykle, odzianych w głęboką, pełną czerń) spoczywała cienka, pomięta lekko kartka papieru, na której malowała się wydrukowana słabej jakości tuszem mapa; wykrój niewielkiej części Lorne Bay, wewnątrz której ktoś postawił krwistoczerwony iks — zdawałoby się — pośrodku niczego. Obrośnięte pustką miejsce, otoczone kolczastym płotem i znakami wyraźnie odradzającymi wkroczenia, odnalazł tego samego dnia, w którym Lounsbury odwiedził jego farmę po raz pierwszy; zaledwie dwie godziny przed rozbrzmieniem jego chrapliwego głosu — wybierał się wówczas na całodzienne, samotne wędrówki po martwych punktach miasta, jakby przygotowując się właśnie na ten moment (którego to przecież nie mógł przewidzieć). W każdym miejscu, w którym przyszło mu żyć — nieważne, czy przez kilka miesięcy czy zaledwie kilka dni — posiadał swoje własne, bezpieczne kryjówki przypominające ciepłe, matczyne objęcia; tym właśnie dla Brutusa były skrytki pozbawione ludzkiego wzroku. NALEŻAŁO DO GOŚCIA, KTÓREMU KILKA DNI TEMU PRZESTRZELIŁEM POTYLICĘ odrzekł na odwrocie prowizorycznej mapy, mażąc po niej dotychczas obracanym między palcami długopisem. Oczywiście ż a r t o w a ł — dowodził o tym zaczepiony kącika ust prowokacyjny grymas, błyszczący w samochodzie jak strużka światła odbijająca się o lustrzaną powierzchnię.
W chwili, w której Cassius na nowo oddawał się grymaszeniu i wątpliwościom względem brutusowych metod nauczania, ten przygotowywał kolejną odpowiedź. TO NIE JEST ALFABET, KTÓREGO NAUCZYSZ SIĘ ZA DZIECIAKA I BĘDZIESZ PAMIĘTAĆ NA ZAWSZE. MUSISZ BYĆ W FORMIE, ĆWICZENIA CI SIĘ PRZYDADZĄ, NAWET JEŚLI WYCHODZI CI TO TAK DOSKONALE, JAK TO PRZEDSTAWIASZ., a po chwili dorysowało się także: W CO WĄTPIĘ, PATRZĄC NA TWOJĄ IDIOTYCZNĄ WIEDZĘ.
Kartka oprawiona czarnymi kleksami niewyschniętego tuszu oraz przerywaną od nieudanego druku linią, zgniotła się w brutusowych dłoniach. Wychodząc z samochodu, przewiesił przez ramię niewielkich rozmiarów torbę skrywającą — między innymi — niezliczone ilości naboi, a później na tym samym barku ułożył pasek od karabinu, zwisającego teraz lojalnie u jego pleców.
Niedbałym, prędkim ruchem dłoni wskazał kierunek, którym wkrótce podążyli. W Cassiusu zastanawiało go wiele; a jednak fakt, że od kilku dni nie potrafił zogniskować na nim swojego spojrzenia na dłużej, niż jeden płytki oddech, lub to, że nie był w stanie iść tuż obok niego — niewinnie, a jednak blisko, zdumiewał go najbardziej.
Ustawiwszy puste, powyginane i obrośnięte kurzem puszki na konarach poucinanych drzew, wsunął w kasjuszowe dłonie pistolet; najpierw niezawodnego glocka, upodobanego sobie jeszcze w czasach wczesnej młodości. Wyciągając następnie z torby zeszyt ze sztywną okładką, postanowił mu się lapidarnie wytłumaczyć. NAJPIERW DO NIERUCHOMEGO CELU. SPRAWDZIMY TWOJĄ POSTAWĘ; I TO, CZY FAKTYCZNIE POTRAFISZ TRAFIĆ.
pinata
i ty, brutusie?
that poor Brutus, with himself at war
agent fbi — szukający mordercy ojca
27 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
If he's as bad as they say, then I guess I'm cursed looking into his eyes, I think he's already hurt
To nie była prawda. Że potrafił strzelać. Mniej więcej z tego powodu Cas pewnego dnia wylądował za biurkiem, na którym piętrzyły się stosy papierów, zza którego już potem nie potrafił się wydostać. Nie chodziło o kiepskie wyniki na zajęciach (były raczej, ku rozczarowaniu wykładowców, a uciesze matki — przeciętne) bądź jakiś bolesny i pozostający w myślach na lata incydent, do których tak często dochodziło w terenie. Ponoć po prostu tego w sobie nie miał. Czasem, kiedy oddawał strzał, zamykał oczy; wzdrygał się wraz z hukiem, i niekiedy trzęsły się mu dłonie. Całkiem dobrze radził sobie wyłącznie na strzelnicy, posyłając kule do nieruchomego celu; na wszystkich zajęciach praktycznych, kiedy pistolety nie były nawet prawdziwe, Cas raczej ukrywał się za innymi i nie potrafił zaatakować jako pierwszy.
Wciąż nie wiedział, dlaczego tamtego dnia broń nie ciążyła mu tak bardzo, jak zwykle. W jaki sposób wprawił ją w ruch i skierował jej śmiercionośną siłę ku nieznanym sobie postaciom; być może to, że obaj — Brutus i Cassius — przeżyli te wszystkie kolejno następujące po sobie dni przepełnione niezręcznościami i powrotem do zdrowia, zawierało w sobie coś na kształt cudu.
Jesteś zabawny, Bruce. Zajebiście, kurwa, zabawny — wymamrotał, wkładając zbyt wiele siły w zatrzaśnięcie samochodowych drzwi. Czasem, w takich momentach, żałował wszystkich decyzji, które naznaczyły sobą minione tygodnie. Brutus, Jonel, Kimkolwiek-Był ten stojący obok niego, uśmiechający się wesoło człowiek, należał do innego świata. Nieznanego mu, niebezpiecznego, wątpliwego — takiego, którym Cas raczej wzgardzał. — Miałeś przekazać mi informacje — wycedził, ze złością wczytując się w zapisane na kartce słowa. Coraz bardziej drażniła go ta forma komunikacji. — A nie udowadniać mi, że na niczym się nie znam — warknąwszy wyminął go, przez chwilę przedzierając się przez utkane na polach pajęcze sieci jako pierwszy. Najgorsze było jednak to wątpliwe pragnienie, chęć zaimponowania Brutusowi. Wskazania mu, że mimo wszystko mogliby być sobie równi. I że mógłby być dla niego interesujący: gdyby tylko zechciał mu na to pozwolić.

Niechętnie zaciskające się na broni palce — podręcznikowe ustawienie — zadrżały pod naporem wspomnień. Cassius sądził, że zdążył już zapomnieć i pogodzić się z tym, co stało się w opuszczonym hangarze, ale nie było to jakkolwiek bliskie prawdzie; miał wrażenie, że było nawet g o r z e j. — Łatwizna — rzucił jednak dziarsko, wyciągając przed siebie obie dłonie i ustawił broń w idealnie prostej linii. Namierzył cel. Nacisnął spust. Spudłował. Spróbował ponownie; kula ze świstem poszybowała obok szklanej butelki. — To twoja wina. Denerwujesz mnie — musiało chodzić właśnie o to; Cas odwrócił się bezmyślnie, z naładowaną bronią, do Brutusa i posłał mu spojrzenie pełne pretensji. — Dlaczego cały czas udajesz, że nie potrafisz mówić? — bo przecież rozmawiali. Przez telefon. Bo wtedy, w kuchni, Brutus wypowiedział jego imię, a teraz udawał, że żadne z tamtych słów nie należało do niego.
piesio
katastrofa
SUPER-MULTI-INATOR (benjamin, dante, monty, othello, pericles, vincent, jude, leon)
były agent cia — teraz uciekinier
44 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
honestly, I thought that I would be dead by now
Szczegóły.
Ogniskował swój wzrok na s z c z e g ó ł a c h.
Na kapryśnych wypukłościach wysuszonej gleby, porośniętej kępkami wysokiej, łysiejącej i przypalonej długotrwałym spojrzeniem słońca trawy — takiej, wewnątrz której znanymi tylko sobie labiryntami zwykle przesuwały się węże, gryzonie oraz inne wyjątkowo filigranowe zwierzęta typowe dla australijskiego biomu, a która teraz wyginała się i marszczyła pod ciężarem obcych nóg, wystawionych na szerokość bioder i niewystarczająco ugiętych w kolanach.
Skupiał się także na nieznacznie zgarbionych plecach młodego mężczyzny, dźwigających w napiętych ramionach i przeprostowanych łokciach mały, hebanowo czarny pistolet objęty silnym uściskiem dłoni i usztywniony stabilnym ułożeniem nadgarstków.
Prawie podręcznikowa pozycja będąca amalgamatem rażących błędów i niewielu profesjonalnych sekretów przyciągała brutusowe tęczówki w obezwładniającym zaciekawieniu. Knightley był pełen kontrastów — a niezbitym tego dowodem był właśnie sposób, w którym oddawał niecelne, tnące powietrze strzały.
Kiedy ów pistolet — najwidoczniej znudzony przypatrywaniem się powyginanym puszkom i pustym butelkom nienaruszonym choćby delikatnym dotykiem kuli — zwrócił się ku obliczu Brutusa, ten mlasnął z irytacją i gromiąc młodszego mężczyznę karcącym wzrokiem, wypchnął przegubem ręki cassiusowe dłonie z dala od obszaru swojej twarzy. NIGDY NIE MIERZ NAŁADOWANYM PISTOLETEM W KOGOŚ, KOGO NIE ZAMIERZASZ POSTRZELIĆ nabazgrał na podtrzymywanym wciąż zeszycie, dekorując ów słowa bezradnym kręceniem głowy. NIE POTRAFIĘ MÓWIĆ, CAS. WIDZISZ TO? odniósł się wreszcie do celniej posłanego mu pytania, niż ten posyłał swoje strzały. Zawieszając długopis z niebieskim tuszem kilka milimetrów nad białą kartką, dwoma palcami (wskazującym i środkowym) wolnej dłoni wskazał na różowy uśmiech permanentnie uwydatniony na śniadej skórze okrywającej tchawicę. I NIGDY NIE BĘDĘ POTRAFIŁ dodał po ułożeniu ręki z powrotem na kartce.
DLACZEGO STRZELASZ ISOSCELESEM? I TO JESZCZE BŁĘDNYM. KTO CIĘ TEGO NAUCZYŁ? BO NA PEWNO NIE HARVEY powrócił do spraw ważniejszych — tych będących bezpośrednim celem ich dzisiejszej wyprawy w głąb wypalonego pola pełnego poukrywanych zwierząt. SPRÓBUJ JESZCZE RAZ; USTAW SIĘ I CIĘ POPRAWIĘ. I ZABEZPIECZ PÓKI CO TEN PRZEKLĘTY PISTOLET rozkazał mu za pomocą papieru skropionego wąskim pismem, a zaraz potem, ledwie po wypchnięciu nóg do boków i uniesieniu broni palnej na wysokość oczu, pchnął Cassiusa od strony pleców i przewrócił na szorstkie, momentami ostre źdźbła złotej trawy. WIDZISZ? W TEJ POZYCJI ZABEZPIECZASZ BOKI, ALE NIE PRZÓD I TYŁ wyciągnął do niego kartkę ze swoim pouczeniem, a także rozwartą dłoń, w geście: no już, pomogę ci wstać.
pinata
i ty, brutusie?
that poor Brutus, with himself at war
agent fbi — szukający mordercy ojca
27 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
If he's as bad as they say, then I guess I'm cursed looking into his eyes, I think he's already hurt
Wyobrażał sobie ich twarze. Dumne, naznaczone doświadczeniem. Ile podobnych misji mieli już za sobą? Czy zostali poinformowani o ryzyku? Może wyobrażali sobie siebie w niedalekiej przyszłości, myślami byli w powrotnej drodze do domu, gdziekolwiek się znajdował. Może mieli rodziny i może rodziny te teraz czuwały przy ich łóżkach, bądź codziennie odwiedzały świeżo postawione, nowe nagrobki, na i tak ciasnych już cmentarzach. Cassius bardziej nie rozumiał, niż żałował — tego, że się mu udało. Strzałami oddzielić tamtych od swojego życia; przecież tamta potyczka z Brutusem należała wyłącznie do niego; nikt nie miał prawa wtrącić się w tę ich rozgrywkę, czymkolwiek była. Może jednak to właśnie pod naporem tych wszystkich myśli nie miał już nigdy poradzić sobie w terenie; za każdym razem kiedy unosił broń, widział te rozbawione, zarozumiałe twarze, których usta układały się w ciche “o”, kiedy uzmysłowiły sobie, że ktoś taki, jak Cassius, zdołał jednak ich postrzelić.
A nie zamierzam? — wycedził; bardziej z zakłopotania, niż złości, zmarszczył czoło. Był zmęczony tym ich jednostajnym układem. Dialog kontra pismo. Głos miażdżony przez kartkę papieru. Drażniły go też inne rzeczy; to niezadowolenie na brutusowej twarzy i coś, co powinno być rozczarowaniem, a było raczej potwierdzeniem swoich domysłów. Cas nie mógł znieść tego, że Bruce go lekceważy, że już na samym początku go zignorował; czasem żałował, że poprosił go o pomoc. — Ale przecież rozmawialiśmy — rzucił w odpowiedzi z tą samą, drażniącą pewnością, że jest oszukiwany. Zerknął na niego tylko raz — wtedy, kiedy brutusowe palce wskazały widoczną pamiątkę jakiegoś wypadku — a potem znów się oddalił. Wpatrując w niewzruszone, znudzone butelki, stojące jakby o cal za daleko, usiłował odrzucić tę niezaprzeczalną prawdę. Brutus nie mówił. Stracił głos.
Ale przecież rozmawiali.
Wyciągając ponownie przed siebie dłonie westchnął, gotowy na przyznanie, że to całe szkolenie (choć posłużyłby się innym słowem) pozbawione jest sensu. Wiedział, że nie da rady oddać choćby jednego celnego strzału, błądząc pomiędzy zbyt czujnym, oceniającym wzrokiem Brutusa, a tymi wszystkimi ludźmi, których musiał zranić. Było jednak za późno, by wycofać się i ze wzruszeniem ramion po prostu pogodzić się z tym, że ktokolwiek zabił Harvey’a, nigdy za to nie zapłaci; poza tym, jedynym winnym pozostałby jego ojciec: to przez niego Cas nie potrafił oddać ani jednego poprawnego strzału. Wciągając głośno powietrze (jakie to idiotyczne, chciał powiedzieć; jak się czegoś nauczę, skoro jest zabezpieczony) runął przed siebie; ostre źdźbła trawy zaatakowały jego ciało, podczas gdy twarz niemal zderzyła się z zakotwiczonym w glebie kamieniem. Początkowa konsternacja przesłoniła wszystko inne; Cas przetoczył się na lewy bok i wbił zaskoczone spojrzenie w tę brutusową, nieznośną kartkę. A potem po prostu pociągnął Brutusa za dłoń, odrzucając jednocześnie na bok pistolet.
I nie chodziło wcale o to, że chciał go s k r z y w d z i ć (a na pewno nie tak, jak tych kilka, nagle mglistych dni temu); szamotanina, w którą go wciągnął, pozbawiona była jakiegokolwiek znaczenia. Cas usiłował jednak dowieść swojej wartości, mimo że to Bruce okazywał się sprawniejszy w walce wręcz. — Harvey NICZEGO mnie nie nauczył — krzyknął, gdy Brutus przygwoździł w końcu jego ramiona do ziemi. Cas usiłował się uwolnić, ale chaotyczność wszystkich dotychczasowych ruchów odarła go z sił; może właśnie przez to począł dostrzegać, dlaczego Vera traktowała go tak, jakby oszalał i próbował się zabić. — Był pieprzonym dupkiem, do samego końca. Wiedział, że się znajdziemy, prawda? Musiał wiedzieć; musiał mieć pewność, że ktoś posprząta ten jego syf — oddychał ciężko wpatrując się w brutusowe oczy, poszukując w nich potwierdzenia.
piesio
katastrofa
SUPER-MULTI-INATOR (benjamin, dante, monty, othello, pericles, vincent, jude, leon)
były agent cia — teraz uciekinier
44 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
honestly, I thought that I would be dead by now
Krótki ruch oczyma.
Brutus nauczył się obszywać niewypowiedziane słowa precyzyjną mimiką twarzy, prostymi, a jednak wymownymi gestami, jednoznacznymi ruchami ciała — rozwinął formę ekspresji może nawet bardziej od teatralnych aktorów, od malarzy i od każdego pojedynczego człowieka na ziemi. W tym przypadku więc: ruch oczyma. A raczej tęczówek i wsuniętych w nie źrenic — bo przecież nikt nie potrafił tak na poważnie przestawiać ułożenia swoich oczu. Kształtny okrąg wykonany przez cynamonowo-brązowe spodki wiszące luźno pomiędzy powiekami, wyrażający nic innego, jak tylko: p r z e s t a ń. Przestań pierdolić, Cassius.
Gdyby towarzyszyła mu dzisiaj infantylna złośliwość (oczywiście, nigdy nie był dumny z jej odwiedzin i nigdy specjalnie jej nie spraszał; ale tak to już było z ludźmi, że czasem folgowali swoim atawistycznym troglodytom i po prostu zachowywali się nielogicznie, jak rozwydrzone, niewychowane dzieciaki), pochwyciłby za pistolet przed momentem odepchnięty od swojej twarzy, nie wyswobadzając go wcale z cassiusowych objęć i przyłożył jego rozgrzaną niecelnymi strzałami lufę do najbardziej wypukłej części własnego czoła. A więc strzelaj, idioto. Strzelaj i zrób w końcu jedną z tych rzeczy, o których tak jęczysz. Ale Brutus był dzisiaj zaskakująco spokojny. Cierpliwy. Może nawet wyrozumiały. A to — w obecności Cassiusa — naprawdę nie zdarzało się często, choć brunet był tego chyba nieświadomy.
TO NIE BYŁEM JA. NIEKTÓRZY ZA NĘDZNĄ ZAPŁATĘ BYLIBY GOTOWI SPRZEDAĆ WŁASNĄ MATKĘ, WIĘC PLANOWANIE CZYJEGOŚ MORDERSTWA NIE ROBI NA NICH ŻADNEGO WRAŻENIA na cassiusowe kaprysy odpłacił się swoją gorzkim przypomnieniem: to twoja wina, że na siebie wpadliśmy. To TY mnie szukałeś. Chryste, jak czasem żałował, że nie pozostawił tej sprawy w spokoju; brunet z tymi swoimi nędznymi umiejętnościami i tak nie zdołałby go odnaleźć; a jeśli już, i tak nie byłby w stanie oddać ku niemu śmiertelnego strzału. Co, swoją drogą, udowodnił chwilę później.
Jeszcze przed tym, kiedy pociągnął go na twardą, skrzypiącą suchą trawą ziemię.
T o, to właśnie było dziecinnym zagraniem — bez zawahania wyłożyłby mu to słowem na kartce białego papieru, gdyby tylko zeszyt nie odfrunął jak gołąb z połamanym skrzydłem na tę samą glebę — choć kilkadziesiąt centymetrów dalej — na której teraz przekręcała się brutusowa sylwetka. Dłoń zaciskająca się w pewnym momencie na koszuli Brutusa pociągnęła nie tylko cienki materiał rozciągający się już chyba na zawsze, ale też, jak Coleridge przez moment miał wrażenie, wyrwała mu z piersi kawał skóry. Och, przez kilka nienawistnych sekund mężczyzna miał ochotę odcisnąć kształt swojej pięści na pięknej, porcelanowej twarzy tamtego. Oszalałeś?! pytały teraz jego oczy, podczas gdy oddech wypychał niemiarowo powietrze, a dłonie starały się okiełznać cassiusowe ciało. Po lewej ręce, od ramienia aż po opuszki wszystkich pięciu palców, rozlał się paroksyzm bólu — nie mógł, naprawdę nie mógł narażać swojej sylwetki na długotrwałe kontuzje przez tak błahe i szczeniackie kłótnie. Uprzytamniając to sobie z gniewem, w końcu odnalazł siłę na rozpłaszczenie cudzych rąk na polnej połaci.
Unieruchomił Cassiusa wrzynającym się w jego skórę uciskiem dłoni, a także krępującym ryzykowne ruchy nóg naporem kolan i łydek. Unosił się ledwie kilka skrawków powietrza nad nim, z lekko zgiętymi łokciami.
I zupełnie nie wiedział, co teraz.
Nie tylko dlatego, że nie znał odpowiedzi na postawione nieobecnemu, nieżyjącemu i wobec tego milczącemu Harvey’owi pytania. A skąd mam kurwa wiedzieć. Do niedawna nie wiedziałem nawet, że miał syna mógłby odpowiedzieć choćby samym powykrzywianym w irytacji grymasem swojej twarzy, ale akwamarynowy poblask wpatrujących się w niego tęczówek — tak n a p r a w d ę w niego, a nie płochliwie obiegających go dookoła, jak to miały zwyczaj robić od kilku długich dni — wytrącił mu z umysłu niemalże wszystkie myśli; a może przykrył je szarym, lejącym się jak woda materiałem, którym okrywało się mające poczekać w gotowości na swój ponowny moment meble.
Problem polegał na tym, że przesunięcie swojego wzroku z cassiusowych oczu (co miało być naprawdę rozsądnym, naprawdę b e z p i e c z n y m uprzedzeniem wiszącej nad nimi tragedii), poskutkowało zogniskowaniem spojrzenia na jego cienkich, a jednak zachęcająco wypukłych wargach. I teraz sam, sam przeklinał tego nieżyjącego sukinsyna o postawienie ich dwójki na swojej drodze — a także zastanawiał się, jak ktoś tak nieurodziwy i metodycznie prosty w obsłudze jak Harvey, mógł wykreować kogoś tak urokliwego, o jasnej jak blask księżyca skórze i o zapalczywej, nie do okiełznania naturze. To była zasługa Very; to musiała być w i n a Very.
Przymknął usta, wykrzywiając je w reakcji na przypominający się pulsowaniem ból ramienia. Powinien zejść z Cassiusa. Gdyby przenieść ów pozycję splotu ich ciał i wystawić ją na wścibskie spojrzenie przechodniów, każdy pomyślałby tylko o jednym: o tym, co Bruce z nieopisaną zaciekłością starał się od siebie odepchnąć. Osłabiając napór swoich rąk i kolan, teraz wysunął je poza obszar cassiusowego ciała i podpierając się o glebę, dźwignął się na powrót do wertykalnej pozycji. Sięgnął po zeszyt i strzepnął z jego kartek polny pył. Długopis leżał kilka kroków dalej, musiał wytężyć wzrok i pochylić się ku trawie, by go dostrzec. PRZYKRO MI zapisał, wyrażając swój żal za harvey’ową obojętność, za jego przeciągającą się absencję, za obdarzanie uwagą kogoś innego. Za to, że go nie nauczył.
Chwytając leżący nieopodal pistolet, upewnił się, że ten nie zakwitł od środka w różnorodność niespodzianek rozgrzanego słońcem pola, a potem znów skierował go ku sylwetce brązowowłosego mężczyzny. W ten sposób zapytał, czy mogą wrócić do bycia dorosłymi.
pinata
i ty, brutusie?
that poor Brutus, with himself at war
ODPOWIEDZ