Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
11.

Z powodu Dnia Akacji miała ostatnio nieco więcej pracy, chociaż nie powinna narzekać. Miasto zleciło jej zasadzenie dużej ilości drzew, a wielu klientów prosiło o dostarczenie kwiatów i gałązek wiadomego drzewa. Nawet w Tingaree nie brakowało osób, które skorzystały z jej usług, co niezwykle ją cieszyło, bo lubiła tę dzielnicę, a nie miała za wielu okazji, by się do niej wybrać. Samochód zostawiła znacznie dalej, decydując się na spacer, ale ten nie był tak miły, jak mogłoby się wydawać. Jeszcze gdy szła do klientów, niosąc ich zamówienia, skupiała się na pracy, ale teraz, gdy była już po wszystkim, nie miała pojęcia co ze sobą zrobić. Zbyt wiele myśli znów jej ciążyło, a to te odnośnie Anthonego, a to obawy o Janey, a także o Leona, był jeszcze Tristan i w tym wszystkim Rissa - osoba, która bardzo chciałaby pomóc każdemu z osobna, ale jednocześnie była taką pomocą, jak rzucenie tonącemu ołowianego koła... słowem - kiepską. Irytowało ją to miejscami, innym razem dołowało, a jeszcze innym bawiło, chociaż czy histeryczny śmiech można nazwać rozbawieniem? Nie była do końca pewna. Nie mniej jednak nie potrafiła sobie jeszcze tego wszystkiego w głowie uporządkować, nawet częściej, niż zwykle bujając głową w chmurach, oddając się swoim posępnym przemyśleniom. O mało co przez ten swój stan nie dostrzegłaby znajomej twarzy, którą w zasadzie... chyba chciała zobaczyć, nawet o tym nie wiedząc.
- Chilly! - zawołała już z oddali, z drugiej strony ulicy i bezmyślnie nie patrząc na drogę, wbiegła na ulicę, ale przecież i tak nikt nie jechał. Mimo całego ogromu problemów, jakie czuła na swoich barkach, uśmiechnęła się do mężczyzny, opuszczając dłoń, którą chwilę wcześniej do niego machała. - Nie spodziewałam się ciebie spotkać, minęło trochę czasu - zauważyła, ale zastygła w lekkim bezruchu, bo dopiero teraz uświadomiła sobie, że mężczyźnie towarzyszyło dziecko. Niby nie powinno jej to zaskakiwać, ale po prostu nie rozumiała, jak mogła tego nie zauważyć od razu. Była aż tak rozkojarzona? - Och, nie jesteś sam - rzuciła, wypowiadając myśli na głos, patrząc na malca. Może nie powinna była podchodzić? Nie chciała tak na to patrzeć, ale podobnie też nie chciała się narzucać swoim towarzystwem. W zasadzie to zadziałała impulsywnie, zobaczyła kogoś, z kim wiązały ją same dobre wspomnienia i samolubnie chciała się go uczepić, uwolnić od natrętnych myśli chociaż na parę chwil.

Achilles Cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
  • 002

Wokół granic Lorne Bay w jego umyśle wzniósł się mur wysoki jak nowojorski wieżowiec, który zakleszczył go jakby w areszcie prewencyjnym, chcąc upewnić się, że nie dokona tu kolejnego przestępstwa. Śmiał się za każdym razem z powiedzenia, że morderca zawsze wraca na miejsce zbrodni, a tymczasem uczynił to samo - z największą swobodą pojawił się w mieście, w jakim cztery lata temu zasypał czerstwą ziemią ciało Celeste. Już wtedy, zaraz po jej śmierci, patrzono na niego z odrazą; bo zezwolił na eutanazję, bo nie kochał jej jak powinien, bo porzucił jej dziecko. Teraz do wyliczanki dołączył jeszcze inny powód, chyba równie bulwersujący - stworzył coś na kształt rodziny z jej siostrą, zachowując się przy tym tak, jakby było to najnormalniejsze w świecie. A nie było. I wiedział o tym każdego dnia, ale czasu nie starczało mu na żywienie wobec tej sytuacji wstrętu, skoro na głowie miał nagle całą firmę, dziecko wymagające stałej opieki, no i... ją. Willow, która przez te cztery lata tak zdążyła namącić mu w głowie. Czekał więc w tym rozgardiaszu na wyrok skazujący, mający wyznaczyć mu stosowną karę, którą gotów był przyjąć na klatę.
Dzisiaj to mu przypadał dyżur przy Philemonie, którego zdecydował się zabrać na miasto - Willow przyjmowała w ich domu małego klienta, któremu Achilles nie chciał przeszkadzać w skupianiu się na grze. Tchnięty dziecięcą nostalgią, postanowił zabrać syna w swe rodzime strony - na tereny rezerwatu, w którym sam stawiał pierwsze kroki. Zahaczyli najpierw o stoisko z lodami domowej roboty, a potem przeszli na skryty w jaskrawozielonym gąszczu plac zabaw, na którym Philly bawił się przez niecałe pół godziny, pod czujnym nadzorem Cosgrove'a znudzonego nieco całą tą bezużyteczną stagnacją. Większość spędzonego na świeżym powietrzu czasu spędził na rozmowie z niedawno przyjętym członkiem rady firmy, w jakiej sam pełnił funkcję dyrektora zarządzającego i z tego też powodu był teraz nieco poirytowany, co zwieńczone zostało kłótnią z jakąś niską, dość pulchną kobietą, której syn popchnął Philemona na piasek. I niby nie było w tym nic szczególnie oburzającego, bo zapłakany chłopiec zapewniał, że sytuacja ta była zwykłym wypadkiem, ale Achilles i tak zagroził sądem, odebraniem wszystkiego co popadnie i wsadzeniem chłopca do rodziny zastępczej, przez co matka jego wydała zduszony okrzyk zaskoczenia wymieszanego z przerażeniem. Po tym precedensie nie pozostawało mu nic innego, jak chwycić Philly'ego za rękę i odejść z wysoko uniesioną głową, kierując się w stronę domu, do którego drogę zastawił mu czyjś wysoki okrzyk, układający się w jego imię. Zatrzymał się ze zmarszczonym czołem, głowę zwracając w kierunku źródła hałasu i gdy dostrzegł drobną szatynkę machającą do niego z drugiej strony jezdni, próbował prędko przypisać do jej twarzy jedno z dwóch nasuwających mu się na myśl imion. Uznawszy jednak, że Jane prędzej naplułaby mu na buty, niż wykazała tak pozytywne zainteresowanie jego osobą, uśmiechnął się lekko, czekając, aż Laurissa podejdzie bliżej. Gdy dzieliła już ich nieznaczna odległość, udało mu się dostrzec wcześniej nienamierzalne szczegóły przywodzące na myśl ich wspólne chwile, podczas których zdążył zbadać większość nierówności jej skóry i zarejestrować w magazynie pamięci typowe dla niej, charakterystyczne maniery. Tej krótkiej miłostce nie towarzyszyły wprawdzie szczególnie szczęśliwe chwile, ale mimo to wspominał ją z uśmiechem. - Mówisz jak wszyscy inni - zauważył swobodnie, całkiem pogodnie jak na trzymające się go wzburzenie i pochylił się nieco, by ręką ułożoną na torsie chłopczyka powstrzymać go przed ruszeniem do przodu. - Philly, ta miła pani to Rissie, co jej powiesz? - przedstawił malcowi kobietę i zachęcił go do odpowiedniego powitania jej, a gdy ten podążył jego sugestią, wyprostował się z powrotem i tym razem spojrzenie wbił w szatynkę. - Wróciłem kilka dni temu, ale raczej nie na stałe. Co robisz w Tingaree? - zagadnął, nie przypominając sobie, by jakkolwiek była z tym miejscem związana.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Może powinna go unikać? Czy nie tak postępowało wiele kobiet z mężczyznami, z którymi zwykło je coś łączyć, a już nie łączy? Możliwe, ale nie wstydziła się swoich uczuć, tego, że widząc go tam, po drugiej stronie ulicy, jej emocje skupiły się na nim, a w głowie pojawiło się parę dawnych wspomnień, wprawiających ją w dobry nastrój, nawet jeśli tamten czas do najłaskawszych nie należał. Myśl więc, że nie każda pojawiająca się w teraźniejszości przeszłość sieje takie spustoszenie, jak miało to miejsce w przypadku Huntingtona była przyjemnie wyzwalająca. Nie mogła mieć pewności, jak na to wszystko patrzył Achilles, czy może on sam nie wolałby, gdyby Hemingway go nie zauważyła, ale widząc nawet ten delikatny uśmiech na twarzy mężczyzny poczuła się pewniej, jakby tym samym miała pewność, nie nie postąpiła niemądrze.
- Tak? Chyba nigdy nie byłam wyjątkowa, to pewnie dlatego - zażartowała sobie swobodnie, uśmiechając się szerzej, nawet jeśli te słowa często bywały powodem problemów, które sama na siebie nakładała i z którymi sobie nie radziła. W tej chwili jednak stanowiło to zaledwie dowcip wymyślony naprędce. Dzięki temu zyskała też kilka chwil, by oswoić się z obecnością małego chłopca. Nie miała problemów z dziećmi, po prostu widząc, jaki ten jest już dłuży, dotarło do niej trochę wyraźniej, jak szybko pędził czas, kiedy ona sama niezmiennie stała w miejscu. Mimo wszystko kucnęła w chwili, w której mały Philemon się z nią witał i dopiero po chwili stanęła na równe nogi, wcześniej obdarzając Achillesa ciekawskim spojrzeniem z dołu. Zastanawiało ją, co się zmieniło, czy dostrzeże dodatkowe zmarszczki, jakieś nowe nawyki, grymas, którego nie poznała podczas tych kilku chwil w przeszłości, jakie sobie poświęcili. Nie powinna o tym myśleć, ale mimowolnie nie chciało być inaczej. - Nie na stałe? To muszę mieć szczęście wpadając tutaj na ciebie - zauważyła nieco odważnie, znów nie będąc pewną, czy ich relacja w ogóle pozwala na takie uwagi, ale też nie chciała niepotrzebnie się dystansować, budować jakich murów, oddzielać tego co było od chwili obecnej grubą granicą najeżoną przeszkodami. Byli dorosłymi ludźmi, to po pierwsze, a po drugie... Laurissa popełniła w życiu naprawdę wiele błędów, ale nie umiała patrzeć na niego, jak na jeden z nich. - Wiesz, zaczęła się wiosna, nawet w Tingaree mam klientów, którym dostarczałam akację - wyjaśniła, a potem zdała sobie z czegoś sprawę, aż delikatnie drgnęła, uświadamiając sobie swoją gafę. - Bo wiesz, prowadzę miejscowe centrum ogrodnicze, mamy też kwiaciarnię, więc ostatnio jest dużo roboty - wyjaśniła znów zerkając na chłopca. Nie chciała, żebyś czuł się całkowicie pominięty w rozmowie dorosłych, wydawało jej się to niewłaściwe, więc ponownie nachyliła się lekko w jego kierunku, już jednak nie kucając. - Mamy szklarnie z wielkimi roślinami, musisz kiedyś mnie tam odwiedzić, to ciocia wszystko ci pokaże - puściła mu oko, znów łapiąc się na tym, czy przedstawianie się jako ciocia było odpowiednie. Chciała dobrze, miała dobre zamiary i może też... idiotycznie liczyła na znalezienie swobodnego powodu do kolejnego spotkania z Achillesem. Po prostu. Miała wrażenie, że teraz nawet bardziej, niż kiedykolwiek, kiedy Tony wrócił do miasta, potrzebuje towarzystwa osób, przy których tak szybko nie zaczęłaby na nowo rozsypywać się na kawałki.

Achilles Cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Wyrysowane w piasku granice Lorne Bay jedno miały wspólne - że gdzieś tam przy nich, tuż przy tych szlaczkach powstałych jakby za pomocą powyginanego kija znalezionego na poboczu polnej drogi, znajdywały się jego wspomnienia. Wspomnienia o twarzach różnorakich, będących niepodważalnym dowodem hulaszczego życia, jakie od czterech lat nie było już jego kompanem, a jakie witał wciąż jak najlepszego przyjaciela. Choć więc nie można było mówić w przypadku jego i Laurissy o niczym poważnym, o uczuciu, przy którym każde pomieszczenie pustoszało z innych sylwetek, a serce na moment zamierało, tak wielce niepocieszony byłby, gdyby widząc tę kobietę mijającą go na ulicy, nie skosztował jej znikomego choćby uśmiechu stanowiącego, że niegdyś, przez krótki moment, dzielili nawet swe oddechy. - Z tym się akurat nie zgodzę - zaprzeczył z mocą, doprawiając do przekonanie ulotnym uśmiechem. Zaciekawione spojrzenie śledziło z uwagą obniżającą się wysokość kasztanowych pukli, które zrównać się zapragnęły z wzrostem Philemona, wyraźnie onieśmielonego ujrzanym uśmiechem nieznajomej. - No, to oboje mieliśmy szczęście; bo spotkać jedyne bogactwo tego miasta tak szybko? Trochę nie do pomyślenia - rzucił nienajlepszym, ale przy tym całkiem szczerym komplementem, z których nieprzerwanie słynął od wieku młodzieńczego, a przy tym wszystkim świadomość, że życie pchnięte zostało do przodu, że miał dziecko i Willow, że nie był już dawnym sobą a z Hemingway nic go już nie łączyło, ulatywała z każdym oddechem. Tak dobrze było ją widzieć. - Klientów? - powtórzył, a lewa brew wędrująca ku górze stanowić miała wyraz jego zdziwienia. Dopiero po chwili wszystko się rozjaśniło, wraz z jej kolejnymi słowami. - To świetnie, Ris, tego zawsze pragnęłaś, prawda? Swojej kwiaciarni - upływ czasu nie wymazał z jego pamięci rozmów, jakie niegdyś sączyły się w zamkniętych pomieszczeniach jej mieszkania i chciał, by miała to na uwadze. - Philemon, co ty na to? - zapytał sam wędrując wzrokiem w stronę ziemi, bo nieznacznie nad nią napotkać mógł spojrzenie chłopca. - Co u ciebie, Rissa? Poza nowym biznesem. Masz kogoś? - pozwolił sobie na tę śmiałość, zagłębiając się w tę strefę jej życia, do jakiej nie miał już przecież wstępu i od jakiej - zważywszy na obecnie odgrywany etap życia - powinien trzymać się z daleka.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Dobrze, że się nie zgodził, bo chociaż było to żałosne, żarty takie, jak te, puszczała tylko po to, aby ktoś im zaprzeczył. Nie należała do kobiet silnych, które za nic miały cudze zdanie, czy uwagę. Łaknęła towarzystwa, spojrzeń, świadomości, że dla kogoś spotkanie z nią może znaczyć nieco więcej, niż nic. Upadła w swoim życiu naprawdę nisko i zbierała się powoli, ale mimo lat doświadczeń, mimo tego stawania na nogi, nadal wiele w niej było z dziecka, które jedynie łaknie uwagi.
- Zawsze wiedziałeś co powiedzieć, żeby mnie w pełni kupić - pokręciła głową, jakby nie wierzyła, a przecież mówiła szczerą prawdę. Takie komplementy, nawet jeśli nienajlepsze, działały na nią lepiej, niż cokolwiek innego. Może nawet potrzebowała, ich jak powietrza? Nie chodziło o dopisywanie sobie zbyt wielkiego znaczenia, ale jednak... nie był jej obojętny. Nawet pomimo czasu, może to był jej błąd, albo nawet przekleństwo? Przywiązywała się do ludzi tak bardzo, że każdy, kto raz się w jej życiu pojawił, miał zostać już w nim na zawsze. Inni żyli dalej, zapominali, ale ona nie... ona pielęgnowała każde wspomnienie, jakby świadoma tego, że kiedyś będzie miała tylko to, co było. - Tak, cieszę się, że o tym pamiętasz - przyznała zgodnie z prawdą, uśmiechając się ciepło. Niby nic nieznaczące spotkanie, niby duch przeszłości, a jednak był tutaj i mimo małego chłopca kręcącego się przy jego nogach, nie dostrzegała wcale wielu różnic, między tym, co było, a tym, co jest teraz. Cieszyło ją, że rozmawiają swobodnie, że nie ma między nimi żadnych barier, czy niezręczności. Było to niezwykle odświeżającym uczuciem, szczególnie z uwagi na to, co ostatnio działo się w jej życiu. Spojrzała na moment na Philemona, uśmiechając się milej, jakby tym samym chciała zachęcić chłopca jeszcze bardziej, zyskać pretekst do kolejnego spotkania. Po prostu. Otaczanie się ludźmi sprawiało jej niesamowitą przyjemność, a przynajmniej do momentu, w którym znów w jej głowie nie zaczynało się robić niebezpiecznie, w chwilach, w których chciała odciąć się od wszystkiego, wmawiając sobie, że powinna być skazana na samotność. Ten dzień na cale szczęście był dla niej łaskawy. - Nowy biznes to chyba wystarczające zmiany, jak na mnie - zauważyła nieco żartobliwie, ale było to jedynie wstępem. Chyba nieco zaskoczyło ją jego pytanie. - Tak, mam... powinieneś wpaść do mnie i poznać Othello, byłoby miło - czy byłoby miło? Czy normalne było zapraszać mężczyznę ze swojej przeszłości, na spotkanie z mężczyzną z teraźniejszości? A czy Laurissa kiedykolwiek była normalna? Pewnie sama odpowiedziałaby, że tak, ale nie pierwszy raz tym samym nie miałaby racji.

Achilles Cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Nie potrzebował wiele czasu by zauważyć, że była w lepszej formie niż za dnia, kiedy widział ją po raz ostatni. Może nie w szczytowej, może wciąż dostrzegał skryte głęboko w oczach cierpienie, ale dobrze było wiedzieć, że życie jej zmierza w dobrą stronę. Żałował trochę, że nie był tym, który pomógł jej stanąć na nogi, że to nie za jego sprawą częściej się teraz uśmiechała.
- I vice versa - zaśmiał się, gdy doceniła jego niskich lotów komplement i teraz nie mógł już zaprzeczyć - w tej jednej chwili tylko ona jedna pochłaniała jego umysł i nawet o Philemonie przez krótki moment już nie pamiętał. Nie spodziewał się, że stara znajoma wywrze na nim aż tak piorunujące wrażenie. A właściwie, że ktokolwiek zdoła takowe wywrzeć. - Oczywiście, że pamiętam. Tak jak wiele innych chwil z tamtych czasów - oznajmił z ciepłym uśmiechem, zauważając, że i syn jego zauroczony był tą drobną szatynką, choć z nieco innych pobudek. Najwidoczniej więc Laurissa nie zdawała sobie sprawy, jak wspaniałą jest osobą, potrafiącą zaskarbić sobie sympatię tak wielu osób w mgnieniu oka. - Bo z większymi czekałaś na mnie - dopowiedział, dając tym samym znać, że w jej życiu planuje na nowo zagościć, tym razem już na dłużej. Nie był jednak przy tym nachalny, wszystko to raczej utrzymywał w tonie nieco żartobliwym i przede wszystkim przystępnym. Gdy wspomniała już o swoim mężczyźnie, poczuł lekkie ukłucie zazdrości, nawet mimo świadomości, jak bardzo absurdalnym było to odczuciem. Nie skupił się więc tyle na opisywanej osobie i wypowiedzianym imieniu, co na fakcie, że Laurissa była zajęta. - Jasne, chętnie. Zawsze uważałem, że swoich rywali trzeba poznać i to jak najlepiej - odparł z filigranowym uśmiechem, w obecności Philemona nie pozwalając sobie jednak na bardziej rubaszny humor. Chciał dodać coś jeszcze, ale wtem wyrwany został z rozmowy dzwonkiem telefonu, którego wyświetlacz oplótł prędkim spojrzeniem i skrzywił się nieznacznie. - Przepraszam, muszę to odebrać. Mogłabyś z nim chwilę zostać? Dosłownie minutę, to nie potrwa długo - nie czekał nawet na potwierdzenie, już kierując się w przeciwną stronę i przykładając komórkę do ucha. Po kilku gniewnych chwilach wrócił do szatynki z poirytowaniem wymalowanym na twarzy i westchnął głośno. - Przepraszam Rissa, wzywają mnie obowiązki, muszę poszukać dla tego tu prędko jakiejś opieki, bo nawet godziny nie potrafią tam beze mnie wytrwać - pożalił się i wywrócił oczyma, nie próbując nawet ukryć, jak wściekły był na swych pracowników.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Dostrzegała w tym jakąś niepoprawność. W tym, jak jego osoba wywoływała uśmiech na jej twarzy, a także we własnym chichocie, którym odpowiedziała na jego słowa. Znów to robiła, może nieświadomie, a może tylko udając nieświadomość. Nie potrafiła patrzeć na ludzi, jak na zamknięte rozdziały. Po prostu nie umiała, tak bardzo zależało jej na relacjach, na sympatiach, słowach uznania, uśmiechach i chichotach.
- Miło mi, że o mnie nie zapomniałeś - powiedziała nieco zbyt szczerze, tak jak zbyt szczery był delikatny rumieniec i szerszy uśmiech, odznaczający twarz wyraźniejszymi dołeczkami. Nie kłamała wcale. Być zapamiętaną, tylko tego pragnęła... by ludzie nie odsuwali jej w czeluści, nie dbając wcale o te kilka rozdziałów, jakie do ich życia wniosła swoją osobą. Parsknęła śmiechem, biorąc jego słowa, jak żartobliwą uwagę, bo wierzyła, że tak wypada. - Naprawdę mam szczęście, że na ciebie wpadłam - pokiwała głową na boki, poprawiając włosy w nieco zbędnym geście. Powinna być może wycofać się z tego tonu, który niby był dowcipny, ale jednak zakrawał o flirt. Tylko, że nie potrafiła. Była taka prosta i słaba, a w obliczu atrakcyjnych mężczyzn, już całkowicie przegrywała. Mówiła sobie, że to tylko parę słów i uśmiechów, które podreperują jej pewność siebie, ta nie miała się najlepiej od lat. Taki rodzaj terapii, naładowania baterii, nie ma w tym nic złego. - Znając moje szczęście, to dogadasz się z nim nawet lepiej, jak ze mną - sama też zażartowała, wierząc, że to najlepsza możliwość. Skinęła też głową na znak, że nie ma problemu i zaraz ukucnęła na jedną nogę, by zająć się Philemonem. Lubiła dzieci, nawet bardzo. Kiedyś marzyła o własnej gromadzie, a potem... większość koleżanek, które miały własne, raczej nie chciały zostawić ich z Laurissą, wiedząc o tym, że... nie jest w pełni poczytalną osobą. Pracowała nad tym, zmieniła się, nie była już tak nieobliczalna, jak kiedyś, ale wciąż niesmak pozostał i pewnie dlatego większość czasu spędzała w otoczeniu roślin. Teraz więc też podała chłopcu dłoń, by podprowadzić go o trzy kroki dalej, bliżej kwiatów, na które zwróciła mu uwagę. Nawet więc nie zauważyła, ile czasu na rozmowie spędził Achilles. Wyglądał on na naprawdę zatroskanego, a słysząc jego słowa ożywiła się delikatnie. - Może ja mogłaby się nim zająć? - zapytała, nim pomyślała o tym, czy Chilly w ogóle chciałby zostawiać z nią dziecko. Oczy błyszczały więc jej przez moment i zaraz odrobine się zreflektowała. - No wiesz... kwiaciarnia to chyba fajne miejsce do zabawy, a oczywiście uważałabym na niego - bo teraz była odpowiedzialna, potrafiła zająć się zarówno sobą, jak i kimś innym, a przynajmniej czuła, że będzie na siłach to zrobić, tylko potrzebowała szansy i też... chyba chciała po prostu jakość zadbać o odbudowanie znajomości z Cosgrovem.

Achilles Cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Niepoprawne żarty i uprzejmości, którymi się wymieniali, mogły świadczyć o tym, że dla obojga to spotkanie jest równie przyjemne. Spoglądał na jej twarz i doszukiwał się wszystkich zmian, jakie zajść mogły podczas jego nieobecności. Zmiana fryzury, może nowe zmarszczki, ale Laurissa poza tym, że bez wątpienia wyglądała lepiej, nie zmieniła się wcale. Przyjął to z ulgą, której nie zamierzał poddawać żadnej analizie. Szczególnie nie teraz, gdy przy ich nogach dreptał Philemon, chociaż oboje, mimo że cały czas starali się wchodzić z chłopcem w interakcje, jednocześnie zdawali się go nie dostrzegać, w tych krótkich chwilach, gdy pozwalali sobie na odwoływanie się do ich znajomości.
Humor jego uległ zmianie po nieprzyjemnym telefonie. Momenty, w których wszystko szło nie po jego myśli, w ostatnim czasie było całkiem sporo i najwyraźniej też to spotkanie miało się tak zakończyć. Zdarzyło się jednak coś całkiem innego i w pierwszej chwili nie był pewien, czy Laurissa faktycznie złożyła mu taką propozycję, czy może umysł jego, tak licząc na podobną, sam pozwolił sobie na wytworzenie nierealnej projekcji. Widział jednak jej zawahanie, to, które przecież całkiem dobrze znał. Moment, w którym niby odwracała spojrzenie, ale cały czas kontrolnie zerkała, czekając na werdykt, jakby ten miał ją zniszczyć... a przecież pomoc, jaką mu oferowała, była dla niego nieoceniona. - Naprawdę mogłabyś to zrobić? - zapytał więc od razu, kompletnie nie myśląc o tym, że mogłaby nie być odpowiednią osobą do podobnego zadania. Być może należało podchodzić ostrożniej do takich sytuacji, dłużej ważyć jej rangę, ale nawet po kilku dniach namysłu, Achilles wiedział, że byłby gotowy Laurissie zaufać. Nie tylko w kwestii Philemona. - Życie mi ratujesz - teraz pewnym już było, że nie zamierzał odrzucać propozycji, która faktycznie była tym, czego teraz najbardziej potrzebował. Praca go nagliła i żałował, że nie miał więcej czasu, by podziękować, wyjaśnić cokolwiek. Tyle tylko, co dał jej numer, wspomnieli o adresach, obgadali jakieś najbardziej istotne sprawy, a potem wyjaśnił chłopcu, że ten powinien się słuchać cioci i być grzeczny. Jeszcze raz podziękował Hemingway, obiecując, że się nie spóźni, chociaż ona zapewniała, że nie powinien się niczym martwić. Nie martwił w zasadzie. Poza tym oboje zyskali powód do kolejnego spotkania, tym razem już nie tak niespodziewanego, mającego miejsce gdzieś na poboczu. Następnym razem oboje będą już bardziej przygotowani i zdawało się, że zarówno on, jak i ona, dobrze czują się z podobnym obrotem spraw.

Laurissa Hemingway

— koniec <3
ODPOWIEDZ