komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
To nawet nie mógł być pełnoprawny grób. Z Kościoła i nauk eschatologicznych miał zawsze najniższe stopnie, więc nie wiedział, z czym się je życie pozagrobowe, ale nie sądził, że Boga interesował ten strzępek krwi i kilka tkanek, które miały być jego dzieckiem. Właściwie nawet tutaj, na ziemskim podole ten temat tracił na atrakcyjności. Jasne, wciąż Lorry przeżywała żałobę i jej ból rozrywał mu wnętrzności, uruchamiając struny wrażliwości, o których Richard nie miał pojęcia; ale to mit, że ktokolwiek pamięta. Świat nie stanął w miejscu, dalej istniał i czasami gniewało go to tak bardzo, że zjawiał się tutaj. Nie, nie modlił się, po prostu przesiadywał z fajką, czując, że nawiązują więź.
Brzmiało to absurdalnie i zupełnie tak jak jeden z odlotów po kokainie, ale Dick lubił tę ciszę z tym kawałkiem trawy, który przykrył jego córeczkę. Nie musiał wówczas odpowiadać na niekończące pytania o przebieg jego terapii, o rozpieprzony związek, o pieniądze z konta starego. Mógł zwyczajnie przesiadywać pół dnia i mówić tylko to, co chciał. Niewiele, właściwie nic. Jeszcze tak naprawdę nie znalazł słów, którymi mógłby tę małą przekonać, że jest mu przykro. Może dlatego, że wciąż nie umiał znienawidzić kokainy za to, czym się przez nią stał. Mówili mu w szpitalu, że to długotrwały proces i trzeba być cierpliwym, ale ostatnio już zdążył się zachwiać, więc czuł się absolutnie przegrany.
Właśnie z tą myślą szedł przez cmentarz, szukając papierosów. Oczywiście zostawił w samochodzie, może to i lepiej, bo dymek szkodzi dzieciom. Tak przynajmniej czytał w mądrych książkach, które podrzucała mu Lorry, gdy już sobie wpadli jak w tym filmie Juno. Z tym, że nie wiedział, czy podobne zalecenia co do nikotyny dotyczą zamordowanych przez własnego ojca dzieci, ale wolał o tym nie myśleć, bo Dick… nienawidził siebie z całej mocy za to, co się stało tamtej nocy.
Tylko te słowa i gesty. Może tak było łatwiej? Odwracać kota ogonem? Przykrywać ironią to, czego nie mógł znieść bez zaciskania zębów? Nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań, więc po prostu zjawiał się tutaj, uzbrojony w ciszę i święty spokój.
Który dziś został zakłócony. Widział postać, która kładzie na grobie jego maleństwa jakieś badyle i odchodzi, więc instynktownie pobiegł za tą duszą, czując, że ta sprawność strażaka to jakiś mit. Zgrzał się niesamowicie i dopiero w ostatniej chwili zdołał pochwycić dłoń… czyje to były drobne palce? Dopiero teraz przyjrzał się dziewczynie, która wyglądała jak klasyczna Królewna Śnieżka i z całą pewnością nie miała niczego wspólnego z jego rodziną, a tak zakładał. Może się zwyczajnie pomyliła?
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów Richardowi zrobiło się głupio, a widok był tak niespotykany, że przypuszczał, iż dziewczę weźmie aparat i zacznie robić mu zdjęcia.
- Bo ja widziałem, że kładziesz kwiaty na moim grobie. Jesteś z rodziny? – bardzo składnie to zabrzmiało, ale nie dbał już o gramatykę, skoro ściskał jej dłoń i urządzał jakieś pościgi po cmentarzu, a jeszcze wcześniej zastanawiał, czy nikotyna szkodzi martwym dzieciom.
Potrzebował odpowiedzi, oby niedorzecznej, bo jeszcze wyjdzie, że robi z siebie debila za darmo. Właściwie do tego miał szczególne predyspozycje, więc nie powinno to go dziwić.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
11.

Na przestrzeni lat cmentarz zaskarbił sobie w oczach zarówno wiernych, jak i tych niewierzących, miano miejsca strasznego, takiego, które napawa lękiem i grozom, bo domem jest dla tych, których nie dotyczyły już ludzkie sprawy. Zabawne więc, że w całym miasteczku mało było miejsc, w których Divina czułaby się równie bezpiecznie, jak tutaj. Poświęcona ziemia chroniła od złego, a zmarli... zmarli nigdy nie uczynili jej krzywdy, a nie mogła tego samego powiedzieć o ludziach, którzy nadal oddychali i chodzili po tym świecie.
Powoli stawiała krok za krokiem, co chwilę krzywiąc się z bólu, którego jeszcze nie potrafiła ignorować. Rana była świeża, w końcu zaledwie zeszłej nocy o mało co nie utonęła, a jakaś niezidentyfikowana siła pocięła dotkliwie jej kończynę. Minęły godziny, a zdawało się, że to już lata w bólu fizycznym, ale i tym psychicznym. Marzyła jej się śmierć, skłamałaby mówiąc, że nie, ale nie mogła targnąć się na własne życie, bo podobnie jak myślała o śmierci, myślała też o zbawieniu, którego mogłaby nie dostąpić dopuszczając się samobójstwa. Wczoraj też zrozumiała, że nawet gdy marzy się końca, to ten i tak przeraża, jeśli nie nadchodzi nagle. Ona, walcząca o życie w ciemnej, morskiej toni miała aż za wiele czasu, by dotkliwie poczuć, jak jej dusza powoli opuszcza w agonii jej ciało, milimetr po milimetrze. Nawet teraz wydawało jej się, że czuła ten przeraźliwy chłód, który wówczas zdawał się wbijać lodowatymi ostrzami w jej ciało. Nie mogła jednak trwać w zawieszeniu. Przeżyła. To jeszcze nie był jej koniec, wciąż oddychała i musiała stale iść na przód, nikt na nią nie poczeka, nie zatrzyma świata, by wzięła parę oddechów. Dlatego też zamiast spędzić ten dzień w starej chacie i tak przyszła na dzisiejszą mszę, a chociaż noga błagała by ją oszczędzać, nie opuściła żadnego wciśnięcia pedałów podczas wygrywania wszelkich psalmów... nie pozwoliła sobie na żadną nieczystą nutę i ten ból, jak i wiele innych, których już doświadczyła, opatrzyła mianem własnej pokuty.
Zdecydowała się odwiedzić jeszcze grób matki, przeprosić, że jeszcze do niej nie dołączyła, obiecać, że wkrótce to nadejdzie, a nawet wykrzyczeć w myślach, jak tęskni i jak potrzebuje jakiegokolwiek znaku. Przecież stale czytało się o tych wszystkich objawieniach, więc dlaczego jej nie mogła ukazać się rodzicielka? Nie potrzebowała wiele, po prostu jakiegokolwiek wsparcia, nawet najmniejszego... dowodu na to, że nie jest sama. Tylko, że ten nie nadchodził... nigdy nic nie nadchodziło, bo koniec końców była ona i pusta. Bezkresna cisza w której tu przyszła i w której opuścić miała to miejsce. Zatrzymała się jeszcze przy kilku mogiłach, za ostatnią obierając tą maleńką, poświęconą dzieciątku, które trudy tego świata ominęły. Ktoś po nim na pewno okrutnie tu rozpaczał, a tym czasem gdy Divina kładła lichą chryzantemę na grobie, potrafiła myśleć jedynie o tym, że chętnie wymieniłoby się z tym maleństwem. Wszyscy na tym by skorzystali. Podniosła się już i ruszyła w swoim kierunku, nadal kuśtykając niezgrabnie, nieświadoma zagrożenia, jakie się do niej zbliżało, aż do momentu, w którym jakiś człowiek nie złapał jej za rękę. Spojrzała na niego, zastanawiając się czy może to jakiś zbir z Shadow, ale słowa mężczyzny wyraźnie wskazywały na to, że nie. Lęk, jeśli pojawił się w jej spojrzeniu, szybko z niego zniknął. Pozostawała wyprana z emocji twarz, która najczęściej jej towarzyszyła. Nie do końca rozumiała to wszystko.
- Pana grobie - powtórzyła powoli, przyglądając mu się tak, jakby chciała, żeby on sam zrozumiał, co chodziło jej po głowie. - Jeszcze pan żyje - dodała spokojnie, by następnie spojrzeć na swoją dłoń, nadal trwającą w jego uścisku, z którego mogłaby się oswobodzić, ale nie czuła potrzeby się szarpać. - Nie jestem z niczyjej rodziny - dodała jeszcze, nie podnosząc spojrzenia. Może popełniła błąd? Może nie powinna rościć sobie prawa do opłakiwania ludzi, których nawet nigdy nie znała? Stale powtarzała tę historię. - Przepraszam, nie chciałam sprawić problemów - Pochyliła jeszcze bardziej głową, a nawet barki, jakby w pokornym ukłonie, jak małe dziecko przyłapane na okropnym wykroczeniu, za które niechybnie czeka je kara.

Richard Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Gdyby tylko ktoś mógłby cofnąć czas. Zegarmistrz światła jednak odmierzał na tyle kapryśnie sekundy, że minęły już trzy miesiące i to wszystko nie okazało się wielkim żartem. Początkowo naprawdę tak myślał. Trafił na odwyk, więc dla wzmocnienia efektu jego terapii poinformowali go, że jego córka nie żyje i że to on jest sprawcą. Brutalne, racja, ale nader skuteczne, bo po czymś takim normalny człowiek nie wziąłby kokainy do nosa. Nie pomogły konwencjonalne metody, bo nie był mężczyzną, który upada na samo dno, prostytuując się dla nałogu, więc musieli zastosować inne. Naprawdę długi czas wierzył, że ona żyje w brzuchu Lorry i czeka aż tatuś będzie gotowy na jej przyjście.
A potem okazało się, że od początku mówili mu prawdę i jej już nie ma. Dziwne, że od razu nie skoczył z mostu ani niczego sobie nie zrobił, ale miał wrażenie, że to trochę tak jak z miłością ojca przed porodem. Jest na tyle abstrakcyjna i nieuchwytna, bo musi dojrzeć do momentu prawdziwej bliskości. Nie miał komfortu swojej partnerki, która miała wkrótce odczuć jej ruchy. Musiał wyobrazić sobie, że tam w środku jest dziecko… i potem, że go nie ma i leży zakopane w ziemi. Nawet tego ostatniego nie mógł być pewien, bo podczas pogrzebu siedział i spowiadał się terapeucie, że zawalił.
Teraz natomiast ścigał jakieś dziewczę, które ośmieliło się zrobić coś dobrego. Dopiero, gdy pochwycił ją, zauważył, że jest zraniona i może dlatego poczuł litość. A może dlatego, że cholera, Lorry wtedy też była taka spokojna, gdy ją uderzał? To wszystko powracało do niego jak nieznośny przypływ.
Zawsze myślał, że te są ciepłe i ożywcze, ale ten był absolutnie mroźny i paraliżujący. Setki małych igiełek wbijały się w jego ciało, przynosząc okrutny ból. Wiedział, że to poczucie winy, po prostu nigdy wcześniej go nie czuł w ten sposób. Może nawet w ogóle nie zmierzył się z tym pojęciem, a teraz nakazywało mu ono ucieczkę stąd.
Nie zasłużył na ten cmentarz, na rozmowy z duszyczką, na jakąkolwiek więź z przedwcześnie umarłym dzieckiem. Był tylko mordercą i na dodatek znęcał się teraz nad biedną dziewczyną, która chciała położyć jedynie pieprzoną chryzantemę!
Puścił jej dłoń, był bardzo zmieszany i blady, mogła myśleć, że zobaczył ducha i nie byłoby to stwierdzenie pozbawione racji. Z tym, że to jak w tych najpodlejszych horrorach o nawiedzonych miejscach – tym potworem okazywał się na końcu główny bohater. To on był intruzem, on budził grozę, więc pozostawało mu tylko skłonić głowę. Dziwne, że rzadko tak się zachowywał w stosunku do kogokolwiek, zupełnie jakby taktowna postawa dziewczyny uruchomiła w nim rzadkie pokłady szacunku. A może to brak kokainy, którą maskował wszystkie ubytki charakteru? Nie wiedział, ale założył ramiona na brzuch.
- Przepraszam, nie powinienem wyskakiwać tak na… panią – w końcu była zapewne sporo młodsza od niego. – Jestem, byłem, to grób mojego dziecka – wyjaśnił w końcu nieskładnie, czując, że już brakuje mu powietrza po wypowiedzeniu tych słów. – Nawet nie wiem, czy mam prawo tak mówić – przykucnął, jakoś źle czuł się z faktem, że chowała przed nim głowę, zupełnie jakby był kolonizatorem, a ona jakąś niewolnicą.
Może to i dobrze, że nie dotarły do niego żadne plotki na jej temat, bo stwierdziłby, że oboje są przeklęci. Z tym, że on w pełni na to zasłużył.
- To co pani robiła z tym grobem… To bardzo miłe. Nie wiedziałem, że można przynosić kwiaty, znaczy wiedziałem, ale ona miała cztery miesiące, na cholerę jej kwiaty? Powinienem jej kupić miśka? – i właśnie w ten sposób wpadał w spiralę niezręczności, czując, że istota, która wyglądała mu na anioła ma go serdecznie dość, ale i on dziś miał siebie dość, więc dlatego schował twarz w dłoniach.
Boże, jak on potrzebował kokainy. Tym razem by to wszystko przetrwać.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nie do końca rozumiała sytuację w której się znalazła, ale to nie było wielką przeszkodą. Niejednokrotnie przekonywała się, że o świecie wie zbyt mało, aby w nim funkcjonować, a mimo to nadal tutaj była, chociaż wbrew sobie, ale zgodnie z wiarą i oczekiwaniami stwórcy, bo przecież nikt więcej o to nie dbał. Mogła spróbować zbiec, wyrwać się i ruszyć przed siebie szaleńczym pędem, tylko, że nie było w niej nawet cienia takiej potrzeby. Może i nieznajomy obawiał się, że ją przeraził, ale stała tu i nawet z ręką zamkniętą w jego uścisku, nie widziała przed oczyma niczego przerażającego. Jedynie jednego zagubionego człowieka, który - nie trzeba było być specjalnie przenikliwym - nie radził sobie aktualnie z emocjami. Nie pospieszała go więc, nie niecierpliwiła się, pozwoliła by sam dokonał jakiś wyborów, zdenerwował się na nią, czy cokolwiek. Kiedy ją puścił uznała, że to nie czas na gniew, ale co mogła wiedzieć? Może to on się jej przestraszył? To było całkiem prawdopodobne i nie miałaby o to do niego pretensji. Jeśli do kogoś mogła je rościć, to do samej siebie. Niepotrzebnie kładła tą chryzantemę, nikt nie potrzebował wcale jej pamięci, wmawiała sobie, że opiekuje się grobami, może nawet zmarłymi, a tak naprawdę od samego początku jedyną porzuconą duszą w tym miejscu była ona sama.
- Przykro mi - frazes. Oczywiście, że frazes, ale to nie tak, że za tymi słowami nie stały prawdziwe emocje. Naprawdę było jej go żal. Rodzice nie powinni chować własnych dzieci, kiedyś gdzieś usłyszała te słowa, nie była pewna gdzie, ale w pełni się z nimi zgadzała. Nawet dla kogoś takiego jak ona, podobna sytuacja wydawała się nieludzko niesprawiedliwa. Jakby coś we wszechświecie zadziałało niepoprawnie. - Jeśli czuje się pan jej ojcem, to ma pan prawo tak mówić - powiedziała spokojnie. - Zbyt wiele jest dzieci, które nie mają rodziców, by te ich posiadające miały ich tracić z uwagi na niepewność - dodała ciszej, opinię, o którą nikt w zasadzie jej ani nie prosił, ani nie pytał. Zrobiła jednak kroczek w tył, wybita z rytmu, gdy nieoczekiwanie jej rozmówca klęknął. Sytuacja w której wyżej miała głowę od niego wprawiła ją w niezwykłe zakłopotanie, jakby robiła coś nieodpowiedniego i nie do końca wiedziała, jak się w tym odnaleźć. Chciała wycofać się jeszcze bardziej, ale wówczas padły słowa, których się nie spodziewała. Poczuła większe współczucie i przez moment wisiała tak między tym, co chciała, a co powinna, aż ostatecznie dała za wygraną i została, gdzie stała.
- A po co kwiaty innym zmarłym? - pozwoliła więc sobie na takie pytanie. - Miś przy pierwszym deszczu naciągnie wilgocią, ubrudzi się i zgnije. Będzie straszył - wyjaśniła spokojnie, podchodząc do tematu dość rzeczowo. Nie bała się tego. Rozmawianie o zmarłych i tematach około cmentarnych było dla niej codziennością. - Kwiaty są dobre... niosą ze sobą znaczenie, sugerują przywiązanie i to, że nadal pamiętamy - spojrzała na nagrobek, widząc na nim niepokojące liczby i wyryte personalia. - Ostatecznie jednak, to nie to co przyniesiemy się liczy... a z czym stąd odejdziemy - dodala w końcu słowa, które najbliższe były jej sercu. Nie ilość ozdób decyduje, czy osoba leżąca w danej mogile była kochana. To życie ziemskie mierzono dobrami doczesnymi... zmarli patrzyli na to inaczej.

Richard Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Gdyby miał głowę zajętą czymś innym niż ciągłe szukanie okoliczności, w którym ćpanie byłoby jeszcze społecznie akceptowalne – to znaczy organizowaniem imprez dla ludzi, którzy niewiele dla niego znaczyli – to pewnie zdawałby sprawę, że jest taka dziewczyna jak Divina. Że chodzą plotki o przeklętej istocie, którą wytykają palcami i która grywa na organach w kościele. Z tym, że po pierwsze, nie interesował się sprawami boskimi, a po drugie, w przeciwieństwie do swoich idiotycznych kolegów nigdy nie chciałby kogoś prześladować. Za wiele kosztowało go wychodzenie z okresu burzy i naporu, gdy wszyscy traktowali go jak trędowatego przez matkę. Na początku mu to przeszkadzało, potem nauczył się reagować pięścią na wszelkie docinki i szybko stał się z ofiary katem, ale przecież wmawiał sobie, że to samoobrona.
Pobicie ciężarnej dziewczyny to też była swoistego rodzaju defensywa, prawda? O dziwo, w tym wypadku trudno mu było o podobną hipokryzję. Wiedział, że zawalił i że teraz świadkiem upadku jest śliczna i eteryczna istota, która pokusiła się o położenie chryzantemy na nagrobku. Może była jedną z tych harcerek, które opiekowały się cudzymi grobami? Powinien jej zapłacić, na pewno.
- Dziękuję, ale naprawdę nie powinienem przyjmować kondolencji – mało brakowałoby, a przyznałby się jej, że taki z niego ojciec, że sprawił, że to dziecko leżało tutaj. Jeśli takich ojców potrzebowały dzieci, to nie miał pytań. Oczywiście, Dick zdawał sobie sprawę, że pewnie widzi go w lepszym świetle. Jako tego nieboraka, który stracił ukochaną i wyczekiwaną latorośl, a on przecież był mordercą. Nie miał lepszych określeń i jej słowa ostatecznie go dobiły, bo to wszystko wydawało się mu boleśnie śmieszne. Zupełnie jakby ktoś przypadkowo wykrzywił jego życie. Jako dziecko uwielbiał jeździć do gabinetu strachów i tam zazwyczaj zamykał się w pokoju pełnym luster. Minutami wpatrywał się w kolejne dziwne zwierciadła, które zmieniały go w kogoś niepodobnego do siebie. Właśnie tak czuł się teraz, ciągle w krzywym odbiciu dla każdego. Prawdę znał on i Lorry, reszta zapewne by go znienawidziła, gdyby wiedziała, więc zwyczajnie odgrywał rolę życia.
Dlaczego przy tej dziewczynie nie mógł?
Boże, kokaina przynajmniej znieczuliłaby go na tyle, że miałby to w nosie (dosłownie), a teraz klęczał jak jakiś bohater filmów, które teraz godzinami oglądał, tak że w jego żyłach przynajmniej miał prąd. Klęczał i należało nadmienić, dyskutował o misiach i ich zastosowaniu na cmentarzu.
- Nie znam się na tym – zastrzegł, by nie myślała, że to jakaś prowokacja, nie, on po prostu był idiotą przez większą część swojego życia. Podniósł głowę, by spojrzeć na nią ponownie. Nie był przekonany, że kwiaty to dobry pomysł, skoro mogły zwiędnąć i się rozpaść, ale nie znajdował żadnej opozycji do jej propozycji, więc zgodził się (chwilowo). – Ale właśnie wyobraziłem sobie misia po zmroku na cmentarzu i jestem pewien, że widziałem to w jakimś horrorze. Nie skończyło się to dobrze. I co ty stąd wynosisz? Właściwie… dlaczego przyniosłaś te badyle? Zapłacę ci za nie – stwierdził, siadając na ziemi i podrywając się z niej równie szybko.
W Australii nawet głupi wyskok tego typu mógłby kosztować go życie, więc wolał się zabezpieczyć po przygodzie z wężem. Wyciągnął do niej dłoń. – Jestem Richard, ale wszyscy mówią na mnie Dick. Nie bez powodu, właściwie – poinformował ją, gdyby zechciała się przywiązywać, ale na wiele nie liczył.
Był przecież nie bez powodu sam na tym cmentarzu.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Skinęła jedynie głową, nie drążąc już bardziej, nie upierając się przy swoim. Nigdy nie próbowała forsować własnych przekonań, z resztą tymi też nieczęsto się dzieliła, nawet nie przez to, że nie chciała, co nie miała ku temu sposobności. Wierzyła jednak, że tego człowieka i tak nie interesuje jej zdanie, a skoro tutaj przybył, to mimo wszystko w jakiś sposób chciał oddać hołd temu maleństwu, spoczywającemu pod ziemią. Gdyby jedna znała całą prawdę, czy spojrzałaby na niego inaczej? Czy widziałaby w nim potwora? Trudno zgadnąć, ale przecież sama Divina wierzyła, że jest odpowiedzialna za śmierć własnej matki, więc może znalazłaby jakąś nić porozumienia z tym człowiekiem?
- Rozumiem - nie uważała go za głupca, zadał jej pytanie, więc odpowiedziała. Wiele osób popełniało błąd i przynosiło na dziecięce groby maskotki. To znaczy błąd... to nie tak, że było to czymś złym, ale po pierwszym deszczu wyglądało raczej tragicznie. Nawet najbardziej uschnięte kwiaty prezentowały się lepiej. Chyba mężczyzna sam zrozumiał o co jej chodzi, jednak nim na to zareagowała, wyskoczył z oddawaniem pieniędzy, przez co zmieszała się niesamowicie. - To nie będzie konieczne - uniosła dłonie w obronnym geście. Kwiaciarka i tak sprzedała jej kwiaty taniej, bo były już podwiędłe i tylko one jej zostały. Na te okazałe, Divina nie mogła sobie pozwolić. Próbowała hodować niektóre przy domu, ale gdy tylko zaczynały kwitnąć, jakiś wandal w ramach żartu, rujnował jej ogródek. - Po prostu było mi szkoda małego dziecka, to dlatego - wyjaśniła, nie będąc w stanie znaleźć lepszej odpowiedzi na jego pytania. Sądziła nawet, że tutaj ich rozmowa dobiegnie końca, bo nieznajomy uzna ją za dziwaczkę i po prostu odejdzie, ale zamiast tego wyciągnął do niej dłoń. Kolejny gest, z którym Viny nie miała za często do czynienia. Speszyła się na moment, patrząc na zawieszoną w powietrzu dłoń zbyt długo, by nie było to dziwne. W końcu jednak niepewnie złapała za jego palce, chociaż jej dotyk był tak słaby, że mógł uchodzić za przewidzenie.
- Miło mi pana poznać, Richardzie - mogło to wydawać się przesadnie oficjalne, ale miała duży problem ze swobodą, jak i kolokwialnym stylem wypowiedzi. - Nazywam się Divina - dodała, a po chwili wahania otworzyła jeszcze raz usta. - Może być też Viny, tak... tak kilka osób... - zmarszczyła nos, bo kto właściwie? Mówiła tak do niej siostra Martha, ale ona już nie żyła. Mówił tak do niej Geordan, ale przepadł bez śladu. Czasem mawiał tak do niej ksiądz z plebani, ale poza nim? - wystarczy Divina - zreflektowała się więc, zła na siebie, że próbowała udawać przez chwilę kogoś, kim wcale nie jest. W przeciwieństwie do niego, w jej życiu nie było żadnych "wszystkich", którzy mogliby używać zdrobnienia. Z resztą, wśród licznych obelg, jakie słyszała, rzadko w ogóle pojawiało się jej imię.

Richard Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Może problem Richarda polegał na tym, że sam sobie projektował jakby zareagowali ludzie wokół niego i dlatego niewielu z nich zwierzał się z ogromnej traumy, jaką przeszedł. To nie było przecież do końca tak, że cierpiała tylko Lorry. On też stracił to dziecko i jednocześnie przeżywał codziennie okrutne wyrzuty sumienia, bo pamiętał, że odpowiada za jego śmierć. To był też jeden z bodźców, które pozwoliły mu w końcu wziąć się w garść i spróbować zafundować sobie odwyk na poważnie. Nie wierzył w istnienie żadnej instytucji Boga, ale miał nadzieję, że był jakiś kosmiczny plan, który popchnął go w stronę leczenia. Szkoda tylko, że musiał okrutnie użyć do tego istoty, która jeszcze nie zdążyła się uformować. Bardzo go to dręczyło i sprawiała, że błądził po cmentarzu, robiąc podobne głupstwa.
Był jednak na tyle rozsądny, by zauważyć, że dziewczyna jest zabiedzona i że pewnie kwiaty to dla niej duży koszt. On mógłby kupić nie takie bukiety i nie tak honorować to biedne dziecko, ale najwyraźniej na to nie było go stać. Poczuł, że coś w nim pęka, ale nadal zgrywał człowieka majętnego, który dzieli się tym co ma z najbiedniejszymi. Boże, to nawet w jego myślach brzmiało tak żałośnie, że miał ochotę złapać się za głowę.
- To pani nie wierzy, że to dziecko jest teraz szczęśliwe? – porzucił jednak temat pieniędzy, jakoś znajdzie sposób, żeby jej wręczyć w odpowiednim czasie, ale jej słowa wywołały u niego dziwny skurcz w okolicach gardła, może niżej, choć podejrzewał, że nie ma serca. – To prawda, że takie małe nieochrzczone dusze są w jakiejś otchłani czy coś? – i znowu skarcił się w myślach, bo skąd takie młode dziewczę miało wiedzieć. Ona tylko przemykała po cmentarzu jak zjawa, kulejąc przy okazji. Jej słowa jednak uderzyły go na tyle, że musiał zapomnieć, choć bał się przeraźliwie odpowiedzi. Jeśli zacznie tu częściej przychodzić, to strach naprawdę będzie przeglądać się w jego oczach. Starał się odsunąć te myśli od siebie i dość zdecydowanie potrząsnął jej dłoń, posyłając jej na kształt uśmiechu.
- Miło cię poznać, Viny – zauważył to zawahanie i stwierdził, że to lepiej pasuje do młodej i eterycznej dziewczyny. Divina brzmiała jak jakaś katechetka, a jak wcześniej już udowodnił, nie miał za dobrych skojarzeń z tą instytucją. – Dlaczego kulejesz? – zapytał bezczelnie i zupełnie bez przygotowania, ale skoro tak gawędzili sobie o jego zmarłym dziecku, rzeczach ostatecznych i przerażających zombie-miśkach, to chyba miał prawo powrócić do tych kwestii całkiem przyziemnych i prozaicznych.
Może ktoś robił jej krzywdę i powinien go dorwać? Albo przynajmniej nastraszyć? Nie wiedział, skąd się tu wzięła, ale na pewno coś mu nie grało i jego instynkt strażaka (słaby, ale zawsze) sugerował mu, że ta dziewczyna jest dziwna. Mógł odejść i pokręcić tylko głową, ale tak naprawdę chciał dla odmiany komuś pomóc czy chociaż wesprzeć go dobrym słowem, skoro przynosił tylko śmierć i potępienie.
Może gdyby Lorry to widziała, to wreszcie byłaby z niego dumna, ale przecież nie chciała go już znać i uszanował jej decyzję. Za to Divina stała tutaj i z nim rozmawiała, zapewne pod pewnymi warunkami (póki nie znała jego przeszłości), ale wciąż. Postanowił więc z tego skorzystać i przy okazji zaczął pielić grób z chwastów, które rosły jak szalone.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nawet gdyby się uparł, Divina nie byłaby w stanie wziąć od niego pieniędzy. Może nie wyglądała najlepiej, ale nie skarżyła się wcale, nie myślała o swoim losie, oceniając go jedynie przez pryzmat negatywów. Wówczas i tak już trudne życie, byłoby jeszcze trudniejsze do zniesienia. Gdyby wzięła pieniądze, to tak, jakby sama przez sobą pokazała, że nie daje rady, że faktycznie to dla niej za wiele, a wówczas... pewnie wmawianie sobie, że musi żyć, bo inaczej będzie potępiona przez wieki, pewnie nie byłoby wystarczające. Nie chodziło więc o żadną dumę, nie chodziło nawet o jakąś dobroć, to było wynikiem strachu. Bała się tego, jaki kolejny byłby jej krok, gdyby przyjęła tą niewielką kwotę. Zabawne, bo włócząc się po miejscach skrajnie niebezpiecznych, o porach, których ludzie woleli unikać, bez okazywania emocji, którymi normalne osoby emanowały, otoczenie musiało oceniać ją jako wyjątkowo odważną... tym czasem sama Divina wierzyła, że jeśli coś jest jej szczególnie bliskie, to właśnie uczucie strachu. Każdy oddech smakował lękiem, odkąd sięgała pamięcią.
- Leży na poświęconej ziemi - zauważyła, spoglądając na mogiłę. - Ksiądz tym samym przyjął je do Kościoła, Bóg będzie miał to na uwadze - mówiła tylko to, w co uparcie starała się wierzyć. W to, że życie jest niesprawiedliwe, ale po śmierci to przestaje mieć znaczenie, wszystkie krzywdy odchodzą w cień i wszystko ma sens, znacznie większy, niż tej pojmowany przez ludzkie życie. - Nie wiem jednak, czy jest szczęśliwe. Na pewno jest bezpieczne, nic mu nie zagraża, na pewno ma się dobrze, ale czy nie tęskni za rodzicami? Przyjdzie się nam kiedyś o tym przekonać - przyznała, bo sama miała podobne podejście. Jej matka leżała niedaleko, na tym samym cmentarzu i czy była szczęśliwa? Patrzyła na to, jak jej córka cierpi, ale równie dobrze mogła jej nienawidzić... zbyt przykre były to rozmyślania, więc zwykle Divina faktycznie skupiała się na tym, że przynajmniej jest bezpieczna.
- Zraniłam się w nogę - odpowiedziała na jego pytanie, odnośnie tego, że kulała. Rana była jeszcze świeża, więc dopiero zaczynała się goić pod opatrunkiem, ale Divina starała nie skupiać się na tym przesadnie. Ból nie był tak dotkliwy, gdy go ignorowała i nieszczególnie chciała o tym rozmawiać. Źle się poczuła, gdy mężczyzna zaczął pielić, a ona stała, górując nad nim. - Może panu pomogę? - zapytała, nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić. - Albo może już pójdę? Przeszkadzam panu - zauważyła, bo nie chciała się nikomu narzucać, ludzie zwykle nie życzyli sobie jej towarzystwa. Spotkanie młodej dziewczyny na cmentarzu też nie budziło dobrych skojarzeń.

Richard Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Dla takiej dziewczyny zapewne życie nie polegało na materialnych wartościach, ale dla Dicka cóż, światem rządził pieniądz. Podejrzewał, że nawet większość jego znajomości opierała się na rachunku zysków i strat, więc pragnął w jakiś sposób ją przekupić. W jakim celu? Może chciał z kimkolwiek porozmawiać, uzyskać rozgrzeszenie, a osoba na cmentarzu przypominała mu zjawiskowego ducha, więc chyba była bliska niebu. Tak sobie przynajmniej wykoncypował w swojej nie do końca mądrej główce, a że od wieków kwitło w Kościele kupczenie odpustami, to Remington postanowił iść za tradycją i pomóc osobie, którą wydawała się raz potrzebująca, a dwa związana na tyle tematem, żeby rozwiać wszelkie jego wątpliwości.
Skurwysyn z niego, jak zawsze chodziło o jego dobre samopoczucie.
- Czemu to księża o tym decydują? – zapytał nieco zbity z tropu jej słowami. Jego mama, ćpunka i hipiska przedstawiała inną wizję Boga niż ona, więc chciał się upewnić, że dobrze zrozumiał. – I nie sądzę, że mogłaby za mną tęsknić. Za jej mamą owszem – westchnął, bo i sam tęsknił za Lorry, ale to była jedna z najbardziej skomplikowanych relacji w jego życiu. Z tym, że przynajmniej nauczyła go jakiegoś poziomu wrażliwości w przypadku dziewczyn z uszkodzoną psychiką. Potrafił takie rozpoznawać i wiedział, że ta stojąca obok niego dziwna laska z cmentarza jest tego przykładem.
Może dlatego tylko skinął głową, gdy wspomniała o nodze. Pewnie kryło się za tym znacznie więcej, ale takiego poziomu zaufania nie zdobywa się w ciągu jednej rozmowy o martwych ludziach na cmentarzu. Gdyby nie była taka świętobliwa, to zaproponowałby jej nawet jakieś piwo, ale odczuwał w stosunku do niej dziwny respekt.
Rzadko się mu to zdarzało, więc skrzywił się teatralnie, gdy znowu nazwała go panem.
- Dick, po prostu – powtórzył i spojrzał na nią z dołu, ręce miał już całe w kolcach, więc nieco syknął z bólu, a z jego ust bardzo cicho wymsknęła się wiązanka przekleństw. Na pewno dotarło do niej tylko mruczenie, bo starał się ją nie przerazić. – Nawet tego nie potrafię zrobić dobrze! Jestem jakąś pieprzoną, popsutą zabawką – prychnął w końcu i zaczęły drzeć mu wargi. Nie, nie zamierzał płakać w towarzystwie Viny, ale po pierwsze, zamiast dłoni miał jakieś dziwne bąble, po drugie zaś nie kupił własnemu dziecku kwiatów i musiała o to zadbać jakaś dziewczyna, a po trzecie i najważniejsze, on je zabił, do cholery.
Gdy to do niego doszło, poczuł, że zaczyna mieć wilgotne policzki. Modlił się, by jednak okazało się, że pada deszcz, a nie on maże się jak mała beksa. Był dużym chłopcem, tylko niesamowicie zagubionym.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Zaskoczyło ją szczerze jego pytanie, uniosła przez nie na moment brew, ale nie uważała tego za obelgę. Chyba nawet przez chwilę jej spojrzenie ociepliło się, a po twarzy przemknął pełen zrozumienia, ale też nieszkodliwego pobłażania uśmiech. Oczywiście, jak to w przypadku Diviny, ten nie utrzymał się długo.
- A dlaczego to lekarze leczą, a sędziowie wydają wyroki za przewinienia? - zapytała więc wprost, nie udzielając mu jednoznacznej odpowiedzi. Tak skonstruowany był świat i to ludzie takim go uczynili. Każdy zawód, czy to z powołania, czy z wyuczonego fachu, wiązał się z pewną odpowiedzialnością, a tym samym możliwością decydowania w sferach przypisanych do profesji. - Jest pan dla siebie surowy... może zasłużenie, ale ostatecznie... każde dziecko pragnie po prostu rodzicielskiego ciepła - nie zamierzała się z nim kłócić, w końcu nie znała jego sytuacji. Nie chciała też forsować swoich decyzji, ale skoro tu był, to musiał żałować, a skoro żałował, to nie był całkowicie złym ojcem. Może nie należał do idealnych, może popełniał błędy, może te jego zasługiwały na karę, ale ostatecznie... w jego oczach Viny widziała coś na kształt skruchy i to jej wystarczało, aby go nie potępiać.
- Nie wiem, czy mi wypada... jest pan znacznie starszy - zauważyła, nieco zmieszana, bo rzadko kiedy ktoś proponował jej przejście na ty. Nie spodziewała się tego, chociaż oczywiście równocześnie, nigdy nie oczekiwała, aby ktoś ją tytułował panią. W żadnym stopniu nią nie była. Skrzywiła się delikatnie, słysząc przekleństwa. Nie przepadała za nimi niestety, sama nigdy nie przeklęła, bo zwyczajnie kojarzyło jej się to ze złymi momentami z życia. Chociaż nie planowała go upominać, co to, to nie, tym bardziej, że te ledwo przypominały słowa, tak cicho je wypowiedział. No, a już na pewno nie zamierzała tego robić, kiedy dotarło do niej, co się z nim dzieje. Była zaskoczona, przez moment po prostu patrzyła, jak obcy mężczyzna na jej oczach się łamie, a potem, niewiele myśląc zbliżyła się i nie dbając o swoją nogę, klęknęła na kolana obok, pewnie łapiąc za dłonie Richarda. - Proszę tak o sobie nie mówić - powiedziała spokojnie, oglądając pokaleczenia na męskich palcach. Przetarła kilka kropelek czerwonej cieczy, a następnie spojrzała na jego twarz, mokrą od łez i uniosła się nieco na kolanach, by tym razem dłoń położyć na czubku jego głowy, jakby wcale nie był od niej dużo starszy. - Wszystko, co popsute, można naprawić - zauważyła, gładząc jego włosy, ale zaraz cofnęła się, nie chcąc przesadnie zakłócać jego sfery osobistej. Opadła więc na skulone pod siebie nogi i bez cienia zawstydzenia, zajęła się grobem. - Pytanie tylko, czy podejmie pan tę próbę, czy pozwoli sobie na to, aby rozpacz zniszczyła pana do reszty - dodała, dając mu trochę intymności, nie patrząc na niego. - Proszę płakać, to pana oczyści - mruknęła, aby miał pewność, że to nic złego, że ona tego źle nie ocenia, że nie planuje tego piętnować i podkreślać. Sama płakała często. Płacz nieraz był jedynym, co chroniło przed szaleństwem.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
- Chyba niezbyt ufam księżom, nawet jeśli byłem ochrzczony, bo moja szalona matka chciała pokazać, że jesteśmy z normalnej rodziny – wyjaśnił na jednym wydechu, mówiąc o sobie znacznie więcej niż kiedykolwiek chciał. Powoli zaczynał podejrzewać, że faktycznie ta cała Divina jest jakąś wróżką, bo wyciągała z łatwością informacje z niego, a przecież nie należał do typów specjalnie dzielących się swoją przeszłością. Jasne, szarżował pustymi określeniami jak nałóg, odwyk czy kasa tatusia, ale to była zaledwie powierzchnia. Nigdy nie próbował wgryźć się głębiej w potwornie brudny świat człowieka, któremu odwaliło tak bardzo, że skopał osobę, którą kochał. Najgorsze, że większość ludzi nadal usprawiedliwiała go. Najbardziej obrzydliwe teksty zawierały w sobie tak puste stwierdzenia, że musiał jej nie kochać. Do cholery, był katem, a oni wszyscy usprawiedliwiali go zamiast wziąć go za ramię i wywalić ze swojego kółeczka adoracji.
Niestety właśnie świat działał tak, że tacy ludzie jak on byli na piedestale, a ta biedna dziewczyna musiała być prześladowana. Inaczej nie zachowywałaby się wobec niego z takim szacunkiem? Tak przynajmniej to odczytywał, ale specjalistą od ludzkich emocji nie był.
- Jestem starszy, ale wciąż jestem gówniarzem – mruknął, a potem jak przystało na dojrzałego i statecznego męża zaczął mazgaić się nad grobem jak przystało na dziecko, którym nadal był. Nigdy nie zmienił się z rozpieszczonego bachora z ogromnym funduszem powierniczym w odpowiedzialnego dorosłego.
Nie zamierzał jednak przekraczać jej granic i zachowywał dystans, choć trudno było mówić o jakimkolwiek, gdy po prostu głaskała go po włosach i na moment poczuł tę dziwną, niemalże matczyną opiekę, co samo w sobie było dziwne, bo pierwsze, była znacznie młodsza (jak zauważyła), a po drugie, nawet nie pamiętał jak takie coś może wyglądać. Jego matka najchętniej sprzedałaby go za działkę, gdyby ktoś przyjmował tak popsute dzieciaki za worek kokainy.
Niesamowite, że kilka lat później robił to samo.
Otarł łzy, zostawiając krwawe ślady na własnych policzkach i spojrzał na jej ruchy. Była w tym znacznie lepsza od niego. Najwyraźniej brak poczucia winy potrafi działać cuda z chwastami.
- Tylko widzisz… widzi pani, ja to dziecko zabiłem – tak, postanowił iść na całość i wyznać jej prawdę na cmentarzu, wtedy, gdy tak bezpiecznie debatowali sobie nad przebaczeniem. – I to nie jest żadna figura retoryczna – zastrzegł, by nie myślała, że mówi o psychice, o samospełniającej się przepowiedni czy czymś równie żałosnym.
Mówił o twardych faktach. On, Richard Remington zwyczajnie wytłukł to dziecko z łona matki, a tego nie można naprawić i musiała to wiedzieć najlepiej.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nie do końca wiedziała, jak miałaby skomentować jego słowa odnośnie chrztu, więc jak często w jej przypadku, przyjęła wypowiedź mężczyzny po prostu milczeniem. Skinęła tylko głową, na znak, że rozumie, chociaż... czy rozumiała? Ona ufała księżą, ale wiedziała, że mało jest takich osób i kompletnie nie miała z tym problemu. Sama w końcu nie ufała natomiast policjantom i w zasadzie, mało komu, jakby się nad tym dłużej zastanowić.
- Każdy dojrzewa w swoim tempie - pocieszyła go tym frazesem, znów nie wiedząc, cóż innego mogłaby mu powiedzieć. Niestety mimo wszystko jej zdolności w temacie konwersacji były raczej znikome. Słowa padające z jej ust rzadko kiedy brzmiały swobodnie, często natomiast były wręcz przerysowane. Mówiła z podniosłą manierą, ale czy można jej się dziwić? Życie przeleciało jej na słuchaniu awantur bądź kazań, ostatecznie poszła więc w lepszym, z możliwych kierunków.
Gładząc jego głowę, chyba właśnie chciała otoczyć go tą absurdalną matczyną opieką, której i ona nie poznała. Pamiętała natomiast, jak wiele razy, wylewając własne łzy, marzyła o czymś takim. Prostym kontakcie fizycznym, nawet nie przytuleniu, ale zwykłym dotknięciu głowy, czy ramienia. Ktoś, kto nie żył nigdy na uboczu, nie mogąc nawet złapać kogoś za dłoń, choćby przelotnie, nie mógł wiedzieć, jak tęsknić można za najbanalniejszą formą dotyku. Nie chodziło tu o bycie introwertykiem czy ekstrawertykiem... chodziło o to, by wiedzieć, że jeszcze się istnieje, nie tylko dla siebie, a dla innych... że nie jest się jedynie cieniem, mgłą, pyłem, który znika na wietrze i o którym nikt nie pamięta.
- Nie musi mnie pan tytułować - powinna pewnie zamilknąć, a może i zadrżeć na dźwięk jego słów, skupić się na wyznaniu, a nie tytule. To nie tak, że to, co powiedział Richard, nie zrobiło na niej wrażenia. Po prostu... poczuła się w tej chwili, jakby włożył w jej dłonie odpowiedzialność, jakby dopuścił ją do siebie, mimo, że nie znali się sami. Otrzymując od obcej osoby dar zaufania, tylko głupiec roztrząsałby usłyszane fakty. Zapłatą za odwagę nigdy nie powinna być stygmatyzacja... coś takiego wiąże ludziom usta i popycha ich do kłamstwa. Fakt jednak był taki, że było jej okrutnie ciężko, bo nie rozumiała, jak ma dokładnie to wszystko rozumieć, tym bardziej, że doprecyzował słowa wyraźnie. Westchnęła więc cichutko, nadal nie przerywając pracy, aż nie uznała, że warto byłoby na niego spojrzeć. - Więc jest pan winnym swych przewinień grzesznikiem. - podkreśliła te słowa, łapiąc z nim kontakt wzrokowy. Dała mu chwilę, aby się z nimi oswoił, aby ich brzmienie opadło między kamiennymi nagrobkami. Dopiero wówczas przechyliła delikatnie głowę. - A żałuje pan swoich czynów? - dodała, tym razem czekając na odpowiedź nieznajomego.

Dick Remington
ODPOWIEDZ