komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
- A niektórzy wcale – i znowu mogliby przerzucać się tego typu frazesami bez końca. Ona nie była przygotowana do rozmów z innymi, on ludzi zazwyczaj ignorował i jeśli już pochylał się nad nimi, by zabrać głos, to okazywało się, że przemawia z wyższego pułapu. Nie umiał odnaleźć się wśród normalnej, szarej masy społeczeństwa, bo większość problemów go po prostu nie dotyczyła. W dużej mierze chodziło o pieniądze, ale też o fakt, że większość ludzi jednak znacznie łatwiej odbierała pewne wydarzenia i potrafiła nazwać swoje uczucia.
Dla Dicka codziennością była kokaina, która wykrzywiała wszystko w rozmaitych kierunkach i sprawiała, że koniec końców pozostawał człowiekiem, który niczego tak naprawdę nie przeżywał. Narkotyki otępiały go, łagodziły, wprowadzały w strefę komfortu i dopiero ich brak potęgował obecnie tego typu sytuację.
Zamieniając go w płaczliwą łajzę.
Nie sądził, że tak wszystko się potoczy, że obca osoba będzie zmuszona do wysłuchiwania jego spowiedzi, ale ta cała Divina była dla niego na tyle zagadką, że po raz pierwszy od dawna nie bał się mówić i nie obawiał się również potępienia. Może dlatego, że ona nie znała matki jego dziecka, nie rozumiała jej bólu i przez to mogła poczuć jego. A może zwyczajnie terapia dawała jakieś efekty i zaczynał już uczęszczać na cmentarz i przyznawać się przed samym sobą, że bardzo zawinił i że wszystko, co zrobił, stanie się jego kamieniem skazańca.
Tym, który wiąże się ludziom u szyi, gdy wypycha się ich za burtę. Właśnie tak widział siebie na łożu śmierci i chyba ta wizja musiała go przerazić, bo zaczął mówić, a słowa zawisły między nimi jak strzelba Czechowa. Czy wystrzeli? Nie sądził, że taka kobieta jak ta w pędy pobiegnie go oskarżyć o morderstwo, ale mimo wszystko na pewno był lekkomyślnym gówniarzem.
- Dlaczego jest pani taka pokorna? – zadał więc na pewno odpowiednie pytanie, ale tylko to mu przyszło do głowy, gdy znowu próbowała się zrównać z grobami na tym cmentarzu pod względem statusu. Miał wrażenie, że jakby mogła, to by szorowała sobą podłogę i kompletnie tego nie rozumiał, bo wydawała się mu mądra, ładna i ciepła. Zwłaszcza, gdy przez chwilę głaskała go po głowie, a on zapomniał kim jest.
Dobre uczucie. Za to jej pytanie już nie należało do tych łatwych i z trudem spojrzał w jej oczy.
- To jest właśnie najgorsze. Są dni, gdy tęsknię za kokainą i przeklinam cały odwyk, a czasami nie potrafię sobie tego wybaczyć. Sądzi pani, że to ma jakieś znaczenie, skoro matka dziecka nadal nie chce mnie widzieć?

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Divina bynajmniej chciała się z nim kłócić. Zwykle po prostu tego nie robiła, dlatego też skinęła głową, nawet jeśli się z nim nie do końca zgadzała.
- Skoro pan tak uważa - no bo kim ona była, by głosić swoje racje? Niewiele wiedziała o świecie, swój własny ograniczając do lasu i terenów kościelnych. Nigdy nie była poza Lorne Bay, rzadko w ogóle wychodziła poza dzielnicę, w której mieszkała. Nie miała prawa nikogo upominać, czy nakłaniać do zmiany podejścia. Mogła jedynie od czasu do czasu coś od siebie dodać, jeśli znalazł się ktoś, kto chciał jej posłuchać.
Nie przeszkadzała jej rola spowiednika. W takich chwilach czuła się trochę bardziej ważna, niż na co dzień. Wiedziała, że to cmentarz wpływał tak na ludzi. Otwierali się tutaj, bo miejsce to większości kojarzyło się z żalem, a nad mogiłami prościej było pozwolić sobie na zadumę i słabość. Tak przynajmniej to rozumiała, chociaż nie brakowało też takich osób, które ze zniesmaczeniem omijały ją nawet tutaj. Nigdy nie była pewna, co ją spotka, gdy kogoś tu spotykała, ale wciąż na cmentarzu, jak i w kościele, czuła się najbezpieczniej.
- Wystarczy Divina - przypomniała mu grzecznie, gdy znów nazwał ją panią. Wcześniej tego nie robił, więc faktycznie nie chciała, aby czuł, że powinien korzystać z podobnych zwrotów. - Brama do świątyni Prawdy i Dobra jest niska. Wejdą tam tylko ci, którzy schylą głowę... Lubi pan Tołstoja? - uśmiechnęła się, chociaż nie był to najbardziej pozytywny z tego typu gestów. Nie wiedziała, co innego miałaby mu powiedzieć. Że jest pokorna, bo tylko tak może przetrwać? Że życie jej pokazało, że nie powinna się wychylać, że jeśli chce przetrwać, to musi znać swoje miejsce. Oczywiście nie planowała się tu żalić, nie od tego tu była. O wiele lepiej czuła się w roli osoby, która powinna słuchać.
- Oczywiście, że ma znaczenie - tego była pewna, chociaż potrzebowała chwili, by zrozumieć informacje, którymi się z nią podzielił. Więc był narkomanem. Nigdy wcześniej żadnego nie spotkała, a przynajmniej nie miała o tym pojęcia. - Dlaczego matka dziecka miałaby panu wybaczyć, skoro pan sam odmawia sobie przebaczenia? - przechyliła głowę do boku, patrząc na niego chwilę, a potem znów spojrzała na grób, dłonią strzepując kilka listków. - Każdy, kto żałuje, zasługuje na rozgrzeszenie. Gdyby tak nie było, nie bylibyśmy zdolni do grzechu - dodała ciszej, bo słowa te były znaczące i nie chciała, aby brzmiały jak wyrok, do którego nieznajomy miałby się dostosować. Wszystko zależało od jego własnego podejścia, ona mogła jedynie podpowiedzieć i zniknąć, gdy sytuacja tego wymagała.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nie do końca umiał sobie poradzić z takimi pokornymi i grzecznymi istotami, bo zawsze prędzej czy później robił coś, co sprawiało, że było im przykro. Może i ktoś taki jak Remington nie powinien się przejmować, kogo i w jakich okolicznościach zgniata w swojej wędrówce po duszę, ale o dziwo, miał jeszcze jakieś resztki sympatii i współczucia. Nie były to na pewno takie podkłady życzliwości, jakie okazywała mu Divina, ale starał się przynajmniej zachować przyzwoicie, a na człowieka, który zazwyczaj był znany ze swojej porywczości i bycia (jak ładnie określić zarozumiałego idiotę?) trudnym to było bardzo wiele.
Tak sobie przynajmniej wmawiał, bo co on mógł jej zaoferować? Widział, że za chętna do zwierzeń nie jest, raczej nie mógł pocieszyć ją pieniędzmi albo seksem jak te wszystkie jednorazowe panienki w swoim życiu, więc był w zupełnej kropce. Tacy ludzie jak on nie posiadali na tyle głębi, by zainteresować taką pozaziemską istotę. Może przynajmniej wygrywał na tym, że był w miarę świadomy swoich niedoskonałości, ale wciąż nie wystarczało mu pary, by sprawić, żeby oboje wynieśli z tego spotkania znacznie więcej.
Musiał przyznać, że ten cmentarz naprawdę działał na niego i śmiał podejrzewać nawet, że zasadzili tu jakieś specjalne zioła bądź opary z ciał działały w sposób narkotyczny, bo dawno nie był tak skupiony na sobie. Nie na tym co przyszło mu założyć, ile fajek wypalił bądź kogo zaliczył, ale na swoich emocjach, które buzowały w nim jak w wielkim kotle, do którego ta dziewczyna dokładała coś i mieszała bez końca.
- Nie mogę cię nazywać Diviną, gdy mi panujesz. Mam zaledwie po trzydziestce i chyba nadal jestem dzieckiem – westchnął. – Ty być pewnie powiedziała, że dzieckiem Bożym, co? – przewrócił oczami, ale nie było to wredne, po prostu ten jej cytat wytrącił go z równowagi. Przez chwilę nie mógł pojąć co węgierskie wino ma wspólnego z tymi słowami, ale wreszcie pokręcił głową. – W sensie okej, piłem, ale żeby się zachwycać to nie i zazwyczaj żadnej bramy tam nie było – pewnie za to była jakaś skomplikowana metafora, ale na razie żadna prawda się przed nim nie otwierała, on nawet chwastów nie umiał wyrywać.
Ciągle był zaskoczony faktem, że była jedną z niewielu osób, które po tym wszystkim chcą jeszcze z nim rozmawiać. Może dlatego, że był obcy i nie wpływał na jej los w ogóle, ale mimo wszystko posłał jej nieśmiały uśmiech, właśnie ten, przy którym normalnych dziewcząt miękły kolana, ale tym razem był on zupełnie szczery.
- Dobra z ciebie dziewczyna. Trochę jak ona – westchnął. – I dlatego obie powinniście trzymać się jak najdalej od takich skurwysynów jak ja – to był dla niego wyrok, ale zatrzymał jej dłoń na chwilę na grobie, zupełnie jakby miało połączyć ich jakieś ciche przymierze. – Dziękuję, Viny.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Dobrze więc się stało, że trafił akurat na Divinę, bo niezwykle trudno było sprawić jej przykrość. Głównie dlatego, że w życiu często z nią obcowała. Przezywano ją, popychano, wybijano jej okna, głoszono plotki na jej temat, kilka razy w przeszłości została pobita, parę razy ją okradziono i pewnie jeszcze długo by wymieniać. Nauczyło ją to jednak nie odczuwać przykrości przy każdej takiej sytuacji. W przeciwnym razie nie byłaby w stanie dalej ciągnąć swojego życia, a skończyć ze sobą, to jakby zaprzeczyć wszystkiemu, w co wierzyła. Owszem samobójstwo kusiło, czasem bardziej, czasem mniej, ale jeszcze oddychała.
- Zwykle ludzie nie mają problemu z brakiem równości - zauważyła całkiem trzeźwo, kiedy odmówił mówienie jej na ty. Nie czuła się dobrze z tytułem pani, którą przecież nie była, ale też można było jej w tej kwestii zarzucić pewną hipokryzję, na którą zasługiwała. - Jeśli zgodzę się mówić na ty do pana, przestanie mnie pan tytułować? - zapytała, przestępując ostrożnie z nogi na nogę. Wahała się. Nie zrozumiała też kompletnie, jak mógł pić Tołstoja, ale często nie rozumiała wielu kwestii, nie była przecież szczególnie dobrze wykształcona. - Każdy jest dzieckiem bożym... ale pan chyba jest niewierzący? - wolała się upewnić, bo po jego przewróconych oczach doszła do takiego wniosku. W jej głowie nie było żadnej nagany, jedynie ostrożna ciekawość. Ładny miał też uśmiech, wyglądał z nim przyjemniej, niż ze łzami w oczach, dobrze, że potrafił się jeszcze uśmiechać. Ulżyło jej z tą wiedzą, chociaż nie potrafiła odwzajemnić takich gestów. Tak przynajmniej sądziła, do momentu, w którym złapał jej dłoń. Spojrzała na niego zaskoczona, a potem kąciki ust same się uniosły, na kilka chwil zrzuciła z pleców ciężki bagaż, który zwykle dociążał ją w dół.
- Nie zrobiłam dla pana nic, za co należałoby mi dziękować - odpowiedziała, czując się dobrze z tym, jak ją nazwał. - Odpokutuje pan za swoje grzechy, to nigdy nie jest łatwe, ale widzę, że chce pan to zrobić - zapewniła go, nie komentując tego, że powinna trzymać się z dala. W jej życiu i bez tego mało kto występował. Zwykle była sama, stała na uboczu, miała te kilka wydartych rozmów, gdzieś między nagrobkami, gdzie ludziom i jej było po prostu łatwiej.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Gdyby tylko umiał postawić się w jej sytuacji, to zapewne by jej pomógł. Jakoś. To chyba było słowo klucz, bo gdy odmówiła przyjęcia pieniędzy, poczuł, że każda okazana jej troska mogłaby zostać przez nią uznana za obrazę, a przecież był jej wdzięczny. To w ogóle było niespotykane uczucie – ta przejmująca wdzięczność za to, że nikt go nie odrzucił po usłyszeniu prawdy. Zazwyczaj szarpał się z ludźmi i z życiem, a tu nareszcie mógł odpuścić. To było faktycznie lepsze niż samobójstwo, ale znając Dicka to pewnie wyżyłby się na kimś, a nie na sobie.
Był niestety potwornym egoistą, ale dziewczyna miała na niego ewidentnie dobry wpływ, choć nadal przypuszczał, że to po prostu duch jego dziecka błąkający się po cmentarzu – nawet to, że kulała potrafił wyjaśnić – więc to było jasne, że przyszła tutaj mu pomóc. Tak, czasami wierzył w takie pozaziemskie historie, choć przed kumplami wstydził się do tego przyznać.
- Chyba trafiłaś na bardzo złych ludzi – podsumował i kiwnął głową na jej propozycję. Nawet jego podwładni nie zwracali się do niego w ten sposób, a nie był osobą, którą podobne zabawy jarają. W ogóle dziwnie czuł się z takimi myślami w jej obecności, może faktycznie była jakimś niespotykanym wcześniej aniołem?
Musiał to porządnie rozważyć, jak i jej pytanie, które przeniosło go do czasów dzieciństwa, skażonych przez matkę i jej wieczne odwyki.
- Ochrzciła mnie moja ukochana mamusia w katolickim kościółku. Mój ojciec próbował to anulować za pomocą pieniędzy, ale ponoć się nie da? – upewnił się, coś pamiętał z nauki religii, na którą uczęszczał przed Pierwszą Komunią, ale potem Bóg i Dick rozjechali się w zupełnie innych kierunkach, zupełnie jak na scence w Szybkich i wściekłych, ale wątpił, czy Jezus umiał tak driftować. Na pewno jednak byłby z niego dumny, bo zamiast tak jak zawsze skarcić Bogu ducha winną (nomen omen) dziewczynę, po prostu trzymał jej dłoń i uśmiechali się do siebie.
Zupełnie jakby byli w jakiejś ukrytej kamerze czy czymś w tym rodzaju, ale dobrze było zrzucić jeden głaz ze swojej szyi, bo miał wrażenie, że nawet z jego paskudną i samolubną naturą to mogło doprowadzić w efekcie do autodestrukcji. Nie samobójstwa, ale jazdy z prochami bez trzymanki.
- Viny – powtórzył zaskoczony jej niekonsekwencją, przecież mieli sobie mówić po imieniu. – Czy spotkam cię kiedyś w jakiejś kwaterze tutaj? W sensie żywą, ale sadzącą kwiatki? – nie brzmiało to za dobrze i powinien się trzepnąć w łeb, ale może faktycznie dobrą duszą tego cmentarza?
Musiał wiedzieć i znaleźć sposób, by jej trochę pomóc, bo tak, zauważył, że uśmiechała się dopiero po raz pierwszy.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Jeśli miałoby mu to pomóc, mogła występować w roli ducha jego córki. W zasadzie czasem właśnie tak się tutaj czuła, jakby była przekaźnikiem, między tymi, których już nie ma, a tymi, którzy wciąż za nimi tęsknią. Na cmentarzu czuła się lepiej, niż gdziekolwiek indziej, bo poza tym terenem, zwykle nieszczególnie się liczyła, ludzie ją ignorowali bądź co gorsza, gnębili. Tu traktowali zwykle o wiele lepiej.
- Chyba łatwiej mi, gdy wierzę, że trafiam po prostu na zagubionych - przyznała swobodnie, bo nie chciała nikogo oskarżać, albo wmawiać sobie, że jeśli dłużej poszuka, to trafi na lepszych. Kiedyś była w niej siła do takiej wiary, ale za wiele razy się spaliła i teraz nie chciała narażać się na niepotrzebne rozczarowania.
- Można jedynie wystąpić z kościoła - odpowiedziała, chociaż wbrew temu, co mogło się zdawać, wcale nie była specjalistką w dziedzinie prawa kanonicznego. Ostatecznie skończyła jedynie tutejszą szkołę i to wcale nie z wybitnymi ocenami. Nie miała nigdy warunków do nauki, szczególnie gdy ojciec z ich domu urządzał melinę. - Tylko po co? - powinna podarować sobie osobiste uwagi, jednak ta była od niej silniejsza. Przechyliła głowę do boku, nie rozumiejąc decyzji ojca tego mężczyzny. - Jeśli pan nie wierzy, chrzest w niczym panu nie zaszkodzi, ale jeśli pan kiedyś uwierzy, jego brak może być przeszkodą - zauważyła, dzieląc się tym, jak ona to widzi, chociaż być może zagalopowała się za bardzo. Nie chciała nikogo przekonywać do własnych racji. Powinna była zawczasu ugryźć się w język, bo jak na siebie, za bardzo się rozgadała.
- Często można mnie tu znaleźć - zaskoczyło ją jego spotkanie. Zdarzało jej się z kimś porozmawiać na cmentarzu, ale nikt nie szukał w niej raczej źródła dłuższych znajomości. Miała wrażenie, że jest dobra na jednorazową spowiedź, zrzucenie z siebie ciężaru, a potem udawanie, że jej nie ma dwie alejki dalej, że ktoś, kto wie za dużo, wcale nie istnieje. Nigdy nie miała nikomu za złe, wierzyła, że ludzie tacy po prostu robili to, co było w ich sile, by poradzić sobie ze swoimi traumami. - Jestem organistką w kościele - wyjaśniła, by nie sądził, że bez powodu odwiedza cmentarz, chociaż zasadniczo tak to wyglądało. Spodziewała się też, bazując na jego podejściu do religii, że nie bywa na niedzielnych mszach, stąd jej słowa. - Odwiedzam też groby moich bliskich, chociaż te są dość rozsiane po cmentarzu - dodała, marszcząc delikatnie nos, bo trudno było wskazać konkretne miejsce. Najczęściej bywała przy pomniku matki, grób mężczyzny, który ją wychował, a z którym nie dzieliła nawet nazwiska, leżał pusty, symboliczny. Rybacy, którzy zginęli kilka lat temu również byli rozsiani po tym terenie i była jeszcze zakonnica, która nauczyła ją gry na organach... miała tu więcej bliskich, niż gdziekolwiek indziej, tylko tu nie czuła się samotna.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Czy był zagubiony? Uwielbiał pocieszać się myślą, że może przy akcjach za wiele nie czuł (poza swędem spalonych ciał, oczywiście), ale nie skrzywdziłby nikogo z czystą premedytacją. Gdyby był przytomny, to nigdy nie zrobiłby krzywdy swojemu nienarodzonemu dziecku i ta myśl trzymała go w ryzach, choć wcale nie była jakaś bardzo pocieszająca. Może i nie był klasycznym złym bohaterem, przed którym straszy się dzieci (tym wilkiem z bajki), ale i tak jego rachunek sumienia zdawał się krzyczeć, że zawinił. Najgorszym rodzajem winy, bo przecież nie mógł tego cofnąć. To zostawało w jego głowie i sprawiało, że oblewał się zimnym potem. Dopiero rozmowa z Diviną pokazała mu, że może najpierw powinien wybaczyć sobie i dać sobie (a może Lorry) czas, by to wszystko poukładać.
Tak naprawdę nie wierzył i chyba już nie chciał, by kiedykolwiek się z nim zeszła, ale nie pogardziłby jej wybaczeniem.
- Myślenie życzeniowe działa i spotykasz mnie, co? – nie mógł powstrzymać tego klasycznego żartu z arsenału Remingtona, ale przecież i tak przy niej wydawał się nawet sobie znośny, a to był już duży plus. Może dlatego nie bał się wdać z nią w dyskusje światopoglądowe, choć tych zazwyczaj unikał jak diabeł (nomen omen) święconej wody.
- Czyli że co? Na wszelki wypadek lepiej być ochrzczonym, bo to zawsze jakiś bonus? – parsknął. Wyobraził sobie swojego ojca i to jak mu tłumaczy całkiem nieudolnie, że dzięki temu sakramentowi zaoszczędzi na życiu wiecznym. Rozbawiło go na tyle, że nie zauważył jej zaskoczenia z powodu tak prostego pytania. Nie analizował dłużej ich znajomości. Po prostu Viny wywarła na nim ogromny wpływ i pragnął spróbować kontynuować tę niecodzienną koleżeńskość, nawet jeśli miała się ona opierać na tym, że czasami wpada odwiedzić groby. A właściwie jeden, bo poza córką nie miał tu nikogo. Rodzice jego ojca leżeli dumnie w którejś z cmentarnych alei Nowego Jorku, zaś jego matka nigdy mu nie zdradziła, kim byli jego dziadkowie z jej strony, więc żadnych więcej trupów nie miał w zanadrzu, choć dla Norwood mógł sobie jakiegoś kupić i sprowadzić tutaj.
Ewentualnie – wyjdzie taniej i bardziej humanitarnie – mógł po prostu zasiąść w pierwszej ławce na chórze, gdy będzie wygrywać swoje smęty. Nie przewidywał bowiem słuchania innego repertuaru w kościele.
- A co robisz w wolnych chwilach? Co lubisz robić? – bo dalej wydawało mu się to niecodzienne, by proponować kolejne spotkanie w kościele bądź na cmentarzu. Musiała być kimś więcej niż tylko organistką. Może jednak to on żył w bańce, gdzie ludzie w jej wieku (i jego również) wydawali masę pieniędzy, bawili się, a ona przecież wyglądała na tyle biednie, że być może nie miała dokąd pójść i się wyluzować. Nie miał niczego złego na myśli – ot, zwykła kawa, dobra książka, wszystko w ramach katolickiego i skromnego wychowania. – Masz tu sporo bliskich? – dopytał więc, próbując zakryć tę wpadkę z przymierzaniem Diviny do realnego świata.
Wydawało mu się, że z nim nie ma za wiele wspólnego.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nie odpowiedziała na jego pytanie, bo nie bardzo wiedziała, co mogłaby mu powiedzieć. Faktycznie w jej oczach był człowiekiem zagubionym, ale gdyby miała być szczera, to pewnie przyznałaby się, że częściej marzy o tym, by nikogo nie spotykać. Głównie przez to, że wierzy w swoje fatum, w to, że powinna trzymać się z daleka.
- Tak to dla mnie wygląda - w kwestii chrztu miała już swoje zdanie, którego się nie obawiała. Oczywiście ten stanowił osobisty wybór każdego, ale sama Viny nie rozumiała, co złego jest w przynależności do kościoła, to nie tak, że ten ściąga podatki od każdego, kogo w dzieciństwie pokropili święconą wodą.
Pytania zawsze dziwnie na nią wpływały, bo nie przywykła do odpowiadania na nie. Zwykle zadawano jej retoryczne i wulgarne, którym bliżej było do groźby, niż chęci zawiązania relacji. Poza tym... jak to co robiła w wolnych chwilach? Przestąpiła z nogi na nogę, czując pewną niezręczność, która jednak nie miała przeszkodzić jej w udzieleniu odpowiedzi.
- Nic poza tym, co pan widzi i już wie - znów odruchowo nazwała go panem, ale po prostu trudno było jej się przestawić. - Gram na organach dla przyjemności, albo pomagam na cmentarzu - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Czasem spacerowała też po lasach deszczowych, w poszukiwaniu śliwek Davidsona, a czasem wychodziła nad morze, by oglądać fale, które przybywały z horyzontu. Uważała jednak, że nie jest to zbyt ciekawe, aby o tym wspominać. Odruchowo rozejrzała się też dookoła, gdy zapytał o jej bliskich. Nie wstydziła się tego, nawet jeśli i o tym nie zwykła mówić.
- Trudno jednoznacznie odpowiedzieć - przyznała ze swobodną szczerością, w której nie było widać smutku czy trudności. - Z prawdziwej rodziny tylko mamę - wyjaśniła, próbując zliczyć wszystkich. - Jest tu jeszcze pusty grób ojczyma... grób zakonnicy, która przygarnęła mnie do kościoła i kilka grobów osób, którym jestem winna pamięć - wymieniła wszystkich, chociaż ostatnią grupę dodała dość ogólnie. Głównie byli to marynarze, których poznała na krótko przed ich śmiercią, ale też inne osoby, które odeszły i poza nią, mało kto o nich pamiętał.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Właściwie dobrze, że unikała powiedzenia mu prawdy, bo potwierdziłby swoje najgorsze przypuszczenie. Wyznanie przewinień jak na spowiedzi nigdy się opłacało, bo w efekcie i tak ludzie znikali z jego otoczenia. Owszem, przypuszczał, że i Divina rozwieje się we mgle prędzej czy później i pod koniec tego dnia nie będzie przekonany, czy była duchem czy realną osobą, ale dobrze było myśleć, że to nie jego wina.
Nawet jeśli jest niewierzącym debilem i nie potrafi sam się ogarnąć na tyle, by wybrać dla dziecka odpowiednie kwiatki. Powinien przemyśleć tę sprawę, zwłaszcza że jej mama udała się na poszukiwanie szczęścia gdzie indziej, więc został z tym grobem sam. Nie wyobrażał sobie przecież przyprowadzania tutaj kumpli i pokazywania ich, że tu znajdzie się miejsce pochówku jego dziecka.
- Z twojej perspektywy to wszystko wydaje się takie… lepsze. Masz chyba dar do tego – przyznał kolejny raz z nieśmiałym uśmiechem, bo jak inne dziewczyny powodowały u niego prędzej czy później palpitację serca z nerwów, tak ta brunetka o eterycznej urodzie wywoływała coś w rodzaju ulgi. Nie umiał tego do końca wytłumaczyć, ale to wydawało się jednym z tych milszych uczuć, a takie zawsze były na wagę złota.
Nawet jeśli z uporem maniaka robiła z niego pana. Na dłuższą metę nawet to było zabawne. Poczytywał to jako próbę obrony przed bliższą relacją, ale miała do tego prawo. Był osobą, która właśnie jej wyznała, że zabiła swoje dziecko przez skatowanie matki. To był niemalże cud, że chce z nim rozmawiać i że wciela te katolickie idee w swoje życie, podczas gdy większość raczej tylko nimi szafowała, a nie wynikało z tego nic dobrego.
- Nie wyobrażam sobie przyjemności wynikającej z odwiedzania cmentarzy – przyznał, ale nie oceniał jej, skoro była postacią z innej (nie Dicka) bajki, to musiała poruszać się we własnym świecie, a on go nie znał, więc wyzbył się wszelkiej krytyki. Przynajmniej raz w życiu. I chyba po raz pierwszy przyszło mu posłuchać takiej wyliczanki i nie skrzywić się w połowie. Gdyby to była czołówka jego ulubionego serialu, to zapewne by ją kapryśnie pominął, ale tak nie było, więc kiwnął głową.
- Dlaczego pusty? – za tym musiała kryć się historia i chyba niepotrzebnie ją drążył, ale był zbyt bezczelny i jeśli chciał znać odpowiedź, to naciskał na nią pytaniami, nie zastanawiając się, czy w ten sposób sprawi jej ból. Nie chciał, czuł się odpowiedzialny za to, by czuła się komfortowo, ale kwestia konwersacji to był temat na przyszłe sesje z psychoterapeutą. Te obecne na razie powstrzymywały go przed działką.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nie spodziewała się usłyszeć podobnego komplementu, nie wiedziała nawet, czy na niego zasługuje, jednak uśmiech mężczyzny uznała za naprawdę przyjemny widok. O wiele młodziej i lżej wyglądał teraz, niż wtedy, gdy łzy sączyły się z jego oczu, polikami zmierzając w dół po skórze. Czy rzeczywiście w jej ustach coś mogło wydawać się lepsze? Jeśli tak, to naprawdę ją to cieszyło, o niczym innym nie marzyła, jak o tym, by dodawać innym otuchy, nawet jeśli sama o prawdziwym szczęściu niewiele wiedziała.
- Może po prostu staram się patrzeć na niektóre sprawy przez pryzmat ich zalet? - spróbowała z tej strony, bo wycofanie nie pozwalało jej tak po prostu przyznać, że mogłaby w czymś być dobra. Zawstydzało ją to, nawet jeśli było jednocześnie niesamowicie przyjemnym uczuciem. Uśmiechnęła się jednak dopiero w chwili, w której mężczyzna wspomniał, że z odwiedzinami tego miejsca nie wiąże się przyjemność. Może nie był to uśmiech wybitny, ale na kilka sekund w jej oczach czaiło się nieco więcej emocji, ciepła, czegokolwiek, co świadczyło o tym, że żyła i czuła, jak każdy inny człowiek.
- Tytko tutaj jeszcze kogoś mam - odparła bez skrępowania, ani też cienia użalania się nad sobą. po prostu było to dość lekkie. - Mogę tu przyjść i porozmawiać o tym, co mi ciąży i nie obawiać się konsekwencji - dodała jeszcze, sama zaskoczona, że pozwalała sobie na taką szczerość. Nie, żeby zwykłe kłamała, po prostu najczęściej nie odzywała się wcale, nie pytana nigdy nie zdradzając nieistotnych faktów związanych z jej osobą.
Przez bliskie osoby uważała przede wszystkim matkę i zakonnicę, chociaż wiedziała, że ta druga nie byłaby pocieszona tym, że do grupy tej Divina nie zaliczyła ojczyma. Starała się być dobrą i wdzięczną córką, nie mówiła o nim źle, nie żaliła się, odwiedzała jego grób, modliła się do niego, ale... po prostu skłamałaby mówiąc, że bez niego nie było jej lżej. Oczywiście, jeśli o jej życiu można mówić lżej.
- Bo ciała nigdy nie znaleziono - wyjaśniła ponownie bez wahania, czy potrzeby znalezienia odpowiednich słów. Mówiła o tym lekko, nie jak o czymś, co powinno powodować traumę. - Dużo pił, najpewniej zjadły go krokodyle... mieszkam niedaleko rzeki - wyjaśniła, pewna, że tyle wystarczy, aby Richard zrozumiał. - Grób jest skromny, ale powinien go mieć, prawda? Chociaż tyle mogłam dla niego zrobić - zauważyła, wzrokiem przesuwając po pobliskich nagrobkach. Pan Reed nigdy nie był dla niej nawet namiastką prawdziwego ojca, z domu ich zrobił melinę, w której awanturom nie było końca. Zabierał jej wszystko co miała, nie stronił od agresji czy przemocy, a kiedy odszedł, zostawił ją z długami. Mimo to, jako córka... nawet jeśli niechętnie o sobie myślała w tych kategoriach, nie mogła tak po prostu się od niego odwrócić, zapomnieć o tym, że ktoś taki jak on żył.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
To nie była żadna wartość materialna, więc powinien zbyć ją wzruszeniem ramion, ale na tym cmentarzu działy się rzeczy niespotykane i Dick czuł się absolutnie oczarowany faktem, że można nadal być człowiekiem tak bezinteresownym i skupionym na drugim człowieku. Dla niego były to tego typu fantasmagorie jak podróże Guliwera bądź wioska smerfów, więc nic dziwnego, że Divina wydawała mu się postacią właśnie z takiej bajki.
- Jestem strażakiem. Dla mnie zaletą jest to, że ktoś umiera szybko od dymu czy uderzenia w samochód, a nie cierpi w szpitalu – przyznał, ale nie mógł opowiadać jej o tym, że zatracił gdzieś po drodze człowieczeństwo i stał się jednym z tych boleśnie obojętnych na los wykonawców swojej pracy. Zwłaszcza wtedy, gdy się uśmiechała i na moment wydawało się, że oboje łapią nić porozumienia, a to wydawało się Remingtonowi wcześniej niemożliwe, zwłaszcza gdy uciekała w popłochu przed nim i musiał ją gonić po tym cmentarzu.
Powoli jednak zaczynał rozumieć, że dziewczynę musiało spotkać w życiu sporo złego i nic dziwnego, że boi się obcych. Nie wszyscy najwyraźniej żyli w szklanej bańce jak Richard i choć jako strażak powinien zdawać sobie z tego sprawę, to w pracy zazwyczaj unikał dłuższego kontaktu z takimi ludźmi. Dla ich dobra – jego czarne poczucie humoru zapewne nie przyniosłoby niczego dobrego.
- Martwi ludzie cię nie rozczarują, co? Tylko pewnie trochę upierdliwym jest fakt, że nie odpowiadają – przynajmniej to jemu by przeszkadzało, bo przecież po każdej wizycie tutaj wracał jeszcze bardziej przybity faktem, że jego dziecko nigdy nie dorośnie do etapu mówienia i pewnie będzie jednym z tym pokracznych aniołków w nieznanej mu formie.
Duchowej. To on już wolał te wszystkie śmieszne duszki z Caspera.
Nie przerywał jednak już więcej jej historii, bo miał wrażenie, że nie opowiada jej każdemu, więc poczuł się na tyle wyjątkowy, że wysłuchał jej do końca.
- Masz jakieś wolne krokodyle? Mam macochę, którą mogłyby zjeść – odpowiedział w końcu, równie lekko, ale skorzystał z bliskiej odległości i położył jej rękę na ramieniu. Miało to jej zakomunikować w sposób niewerbalny, że jest mu przykro. Nie z powodu ojczyma (bo miał przeczucie, że był kawałem skurwysyna), ale z powodu tego co przeszła. I że mimo wszystko postawiła mu ten grób. On to by prędzej napluł i wywalił wszystkie jego rzeczy.
Może i jego nie przypominał meliny w dosłowny sposób, bo trudno o taką, gdy pieniądze płyną szerokim strumieniem, ale również nie wiedział, gdzie obecnie podziewa się jego matka. Może faktycznie też miała spotkanie z dzikim zwierzęciem, ale podejrzewał, że u niej raczej objawiało się to przypudrowanym noskiem.
- Przykro mi, że ci się tak potoczyło – dodał po prostu, maskując ten ponury żart i rozglądając się na boki, zawsze tak robił, gdy mówił coś szczerego i jednocześnie miłego. Tak rzadko mu się to zdarzało, że nie wychodziło mu to wcale naturalnie. – I jeśli uważasz, że to mu pomogło, to czemu nie? Teraz wypadałoby mieć kogoś, kto będzie ciebie wspierał – był ciekaw, czy ma kogokolwiek żywego czy może poza kościołem i cmentarzem nie funkcjonuje już wcale.
Co za biedna dziewczyna. A może z jego empatią wcale nie było tak źle?

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Pokiwała spokojnie głową na jego słowa, szanowała go, chociaż jednocześnie nieco zaskoczyło ją to, że był już kolejnym strażakiem z którym w ostatnim czasie miała do czynienia. Wcześniej niewielu ich znała, ze służb mundurowych miała styczność głównie z policją, ale z tą akurat nie dogadywała się zbyt dobrze. W zasadzie nie ufała im całkowicie i wierzyła, że działa to w dwie strony. Za każdym razem gdy działo się coś złego, gdy ktoś umierał i była w to zamieszana Divina, zdawali się patrzeć na nią, jak na przykrą konieczność. Nigdy nie pomogli jej pozbyć się łobuzów, którzy włamywali się do jej chaty lub ją dewastowali, aż w końcu Norwood przestała prosić o pomoc, rozumiejąc, że tej zwyczajnie i tak nie otrzyma.
- Nie przeszkadza mi to, ja sama nie jestem zbyt rozmowna - odpowiedziała lekko, jakby mówiła o pogodzie. Taka była prawda, nie oczekiwała odpowiedzi. Chciała jedynie nie czuć się gdzieś jak intruz, który tylko wadzi. Wystarczyło jej miejsce w którym nie musiała chować się po kątach w obawie, że jej obecność kogoś zgorszy. - Oni mnie nie rozczarują, ale ja ich wciąż mogę - dodała nieco ciszej, odwracając spojrzenie, które spoczęło gdzieś w przestrzeni.
Nie była najlepszym towarzyszem do żartów, więc w pierwszej chwili uniosła nieco brwi, dopiero po chwili rozumiejąc, że Richard wcale nie planuje morderstwa. Sklamalaby mówiąc, że jej nie ulżyło.
- Śmierć przez pożarcie musi być bolesna - naprawdę nie była dobra w rozmowy, a że nie wiedziała co innego mogłaby powiedzieć, podzieliła się z nim tą myślą. Mimo to chętnie chodziła nad rzekę, nie obawiając się konsekwecji, a może raczej pragnąć nieszczęśliwego wypadku, który skończyłby jej przykre życie. No, ale o tym mówić nie zamierzała, nie wypadało tego robić.
- Każdy nosi jakiś krzyż - odpowiedziała nieco zaskoczona tym, że było mu przykro, nie chciała go dołować ani obciążać za bardzo swoją historią. - Mam wiarę, ona daje mi dużo... Mam też cmentarz, organy w kościele... To nie tak, że nie mam niczego - nie wiedziała, czy próbuje przekonać jego czy może jednak siebie. Była zmęczona tym wszystkim, nie miała sił, ale nie skarżyła się. Musiała jakoś sobie radzić, zgodnie z zasadą, że Bóg nie doświadcza nikogo bardziej, niż w sposób, który dany człowiek może znieść. Ona znosiła. Nie zawsze z wysoko uniesioną głową, o dumnie nie wspominając, ale znosiła. Była tu, oddychała i jeszcze trzymała się na nogach.

Dick Remington
ODPOWIEDZ