28 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Były marynarz, który próbuje odnaleźć się w roli sternika, a gra w życie jeszcze nigdy nie była tak ciężka.
#2

Przychodzenie tutaj nie było dla niego ani trochę łatwe, ale robił to coraz częściej, powoli zyskiwał odwagę. Przez kilka pierwszych miesięcy po stracie brata nie mógł przekroczyć bramy cmentarza, za każdym razem się wycofywał. Może to przez jego ciągłe wyrzuty sumienia? Że nie było go tak długo z rodziną, że zatracił się w swoich problemach i przez kilkanaście tygodni nie dawał im żadnego znaku życia? Pracował nad tym i powoli wyzbywał się kolejnych negatywnych myśli, które w pewnym momencie uniemożliwiały mu normalne funkcjonowanie. Wiedział, że czasu nie wróci i jedyne, co może zrobić to po prostu żyć dalej i teraz spróbować być dla rodziny tym kim nie był przez ostatnie lata – dobrym synem i jeszcze lepszym Braciakiem. Oglądanie tego nagrobka było… bolesne, ale był to ból do którego się przyzwyczajał. Spojrzał po raz ostatni, westchnął i pełen zadumy ruszył uliczką ku wyjściu. Można by rzec, że odczuwał pewien rodzaju spokój, który zamienił się diametralnie w panikę, kiedy zobaczył kogoś, kogo… zupełnie się nie spodziewał. I nie, nie był to żaden duch ani zjawa. Przystanął na chwilę odwracając wzrok absolutnie nie wiedząc, jak powinien się zachować w takiej sytuacji. W końcu to cmentarz, nie wypadało podejść z uśmiechem na twarzy i głośnym „hej! jak dawno się nie widzieliśmy! cóż za spotkanie”, zwłaszcza do osoby którą zraniło się tak okropnie. No ale Julek wiedział, że nie może też przejść obojętnie, to nie byłoby eleganckie, choć przez chwile rozważał i tę opcję. Stał więc tak kilkanaście sekund, aż ich spojrzenia się spotkały i już nie było odwrotu. Głośno wypuścił powietrze i ruszył powoli w jej kierunku, krzywo się uśmiechając. To był zdecydowanie uśmiech typu „przepraszam, że żyję”. Stając przed nią nie chciał pokazywać tego, jak tak naprawdę bał się tego spotkania, tej rozmowy. -Hej, cześć, witaj – tak, był trochę niezdecydowany. Nie wiedział, co będzie odpowiednim przywitaniem, o ile któreś w ogóle było? -Trochę się nie widzieliśmy, co? – zagaił po chwili. Okazuje się, że przywitanie się było najmniejszym z problemów tej rozmowy. Jak ona w ogóle powinna przebiegać? Julien naprawdę w tym momencie czuł przeogromną ochotę uciec daleko stąd.

Rose Hepburn
niesamowity odkrywca
5IQ
weterynarz — Animal Welness Center
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani weterynarz, która poświęca swoje życie zwierzętom i oddaje im całe swoje serce po tym jak straciła serce do tańca wraz z utraconym dzieckiem pewnego przystojnego marynarza, który to niedawno znów zawitał do portu Lorne Bay
#3

Julien Macfarland

Rose odwiedzała to miejsce raz w miesiącu, by posprzątać płytę nagrobkową swojej nie narodzonej córki i przynieść jej świeże stokrotki, bo tak, gdy okazało się że poroniła to zrobiono badania podczas których stwierdzono że to dziewczynka, a ona nazwała ją zwyczajnie Daisy, bo wydawała się jej taka malutka i delikatna, niczym kwiat stokrotki. Potem był pogrzeb, niezwykle bolesny, wszystko zorganizowali jej rodzice, bo ona nie była w stanie. Wpatrywała się tylko w okno ze swojego pokoju, w stronę morza i myślami próbowała przywołać ojca jej utraconego dziecka. Nie zdążyła mu przekazać tej szczęśliwej nowiny, ba, rozstali się w kłótni i niezbyt ciekawych okolicznościach, a ona nie zdążyła mu powiedzieć dwóch najważniejszych rzeczy, które powinna powiedzieć już na samym początku. Pierwszą było "zostaniesz ojcem Julien, jestem w ciąży, będziemy rodzicami", a drugą "wiem że nie na to się umawialiśmy, ale zakochałam się w tobie, tak, kocham cię Julien czy tego chcesz czy nie". Może gdyby powiedziała choć jedno z tych zdań to wszystko potoczyłoby się inaczej? Niestety nikt z nas nie ma maszyny, która by cofnęła czas i pozwoliła nam naprawiać swoje błędy. I tak kobieta nie wiedziała kiedy Macfarland postanowi wrócić do Lorne Bay, a ona musiała nauczyć się żyć dalej mimo przykrej przeszłości. Odwiedzała jednak ich córkę na cmentarzu, pozostawiając za każdym razem kwiatki sugerujące jej imię wyryte na tablicy nagrobkowej oraz sprzątając grób. Tym razem jednak było inaczej, przyszła z kwiatami, oczywiście stokrotkami w długiej, białej sukience, ubrana nie wyzywająco, wręcz stosownie do tego miejsca, ale jednocześnie ten strój mówił "ruszyłam do przodu mimo tego że było ciężko". Minęła bramę cmentarną, skierowała swoje kroki w stronę grobu córki gdy nagle ujrzała stojącą tyłem postać, do tego znajomą postać. Tej postury, tego zapachu nigdy by nie zapomniała, w końcu ten mężczyzna był jej pierwszą miłością. Kwiatki wypadły jej z rąk, gdy stanęła jak wryta. Miała w tej chwili wrażenie, że oplotły ją korzenie drzew i że jest uwięziona w tym miejscu. Nie zamierzała jednak uciekać, była na to zbyt dojrzała po tym wszystkim co ją spotkało. Ale jak rozpocząć tę rozmowę? A może lepiej byłoby odwrócić się na pięcie i wyjść po cichu niezauważoną? Problem w tym, że nie była w stanie się ruszyć, nawet po to by pozbierać te biedne stokrotki rozsypane obok jej lewej strony. Wkrótce potem ich spojrzenia się spotkały, a szatynka na chwilę wstrzymała oddech. Tak, ten mężczyzna mimo upływu czasu nadal zapierał jej dech w piersiach. Co takiego zatem w sobie miał że tak na nią działał?
- Witaj. - odparła na powitanie decydując się na ostatnią formę powitalną ze wszystkich trzech, które powiedział w jej kierunku. Również odwzajemniła mu uśmiech, lecz wyrażał on pewnie zakłopotanie i niedowierzanie. Nie spodziewała się go spotkać po tylu latach i to w takim miejscu.
- Owszem, od naszego ostatniego spotkania minęły całe cztery lata. Na długo przypłynąłeś? - czy to tylko pech chciał że mężczyzna pojawił się tutaj właśnie w czwartą rocznicę śmierci ich córki? Jak Hepburn pomyślała że Daisy miałaby obecnie cztery lata... czy miałaby niebieskie oczy po swoim ojcu? Czy uśmiechałaby się tak jak Rose? Jaki miałaby kolor włosów? Czy pytałaby o tatę? Spojrzała w stronę nagrobku za mężczyzną.
- Słyszałam, przykro mi z powodu twojej straty. - odparła smutno, bo sama nie wie jakby sobie poradziła gdyby jej brat Luca umarł. Na szczęście z nim jest wszystko w porządku, ona straciła tylko cząstkę siebie i Juliena, a mianowicie ich córkę. Zrobiła krok w stronę mężczyzny, tak bardzo chciała ująć jego dłoń, dodać mu otuchy... tylko jak mu wyjaśni fakt, że był ojcem przez kilka miesięcy i nawet o tym nie wiedział? Gdy tylko ta myśl pojawiła się w jej głowie to zatrzymała się, może dystans był jak najbardziej wskazany w ich przypadku. W końcu nie widzieli się przez 4 lata, a rozstali się w kłótni.
happy halloween
nick
28 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Były marynarz, który próbuje odnaleźć się w roli sternika, a gra w życie jeszcze nigdy nie była tak ciężka.
Rzeczywiście Macfarland nie był świadom żadnej z tych rzeczy. Miłości, którą obdarzyła go Rose, ani tego że miałby zostać ojcem. Co do uczucia, mógł się właściwie wtedy już domyślać, że ich relacja robi się zdecydowanie bardziej poważna, aniżeli którekolwiek z nich założyłoby na samym początku znajomości. W tamtym momencie nie był chyba gotowy na żadne zaangażowanie, a przynajmniej tak mu się wydawało. Był za to pewien, że te kilka lat temu to woda była jego największą miłością dla której chciał poświęcić całe swoje życie, a Rose… była wspaniała i cudowna, ale nie mógł jej dać tego, czego wtedy potrzebowała i wymagała. Może nie zdążył jej pokochać? A może zawsze sobie wmawiał, że nie jest do tego ani trochę zdolny? A może był po prostu na tyle niedojrzały, że nie był w stanie się ani trochę zaangażować? Wiadomość o dziecku mogłaby wiele zmienić, ale niekoniecznie na lepsze. Zapewne Julien poczułby jakby, ktoś chciał mu odebrać całe jego życie, które miał spędzić na statku. Niewykluczone, że po czasie by się po prostu z tego cieszył, w końcu to nie było tak, że on nigdy nie chciał mieć swojej własnej rodziny. Miał po prostu świadomość, że póki spędza wiele miesięcy na rejsach zakładanie rodziny jest po prostu swego rodzaju udręką dla tej drugiej osoby. Ciągłe czekanie na jakąkolwiek wiadomość, znak życia potrafiło człowieka zmęczyć. Przecież widział, co działo się momentami z Rose, widział, co działo się z członkami jego rodziny… Teraz, po tych wszystkich traumatycznych wydarzeniach, nie wypływał, nie chciał nikogo na tą straszliwą męczarnie ponownie wysyłać, sam nie wiedział, czy chciałby znów to przeżywać. I choć momentami tęsknił za falami, za wschodami słońca, których nigdzie indziej nie był w stanie doświadczyć w ten niepowtarzalny sposób, wiedział że nie może ciągle żyć przeszłością i tego rozpamiętywać. Musiał przepracować naprawdę masę różnych spraw, musiał nauczyć żyć się na nowo i dopiero ewentualnie zastanowić się nad powrotem na morze. Właściwie to chciałby się na jakiś czas odciąć od tej zagmatwanej przeszłości, ale jak skoro właśnie spotkał jej namacalny pierwiastek… tutaj? To właśnie ona przypominała mu o tym, że karma wraca, a to jak potraktował jej osobę wróciło do niego ze zdwojoną siłą i uderzyło w najmniej spodziewanym momencie. Było mu głupio, nie wiedział nawet czego ona oczekuje od niego w tym momencie, jak powinien się zachować. Może po prostu powinien odejść, a może powinni wyjaśnić sobie kilka rzeczy, które z pewnością na nich wciąż wpływały? A może powinien dostać porządnie w twarz i wtedy ulżyłoby zarówno jej jak i jemu? Stał tak zupełnie bez większych emocji bijąc się z tymi wszystkimi myślami. W pierwszej chwili nawet nie dotarło do niego jej pytanie. Zresztą i tak nie wiedział, jak jej odpowiedzieć? Na długo? Siedział tu już jakiś czas, ale na ile tu pozostanie? Może jednak powinien znów uciec? -Um...no… w zasadzie to nie wiem, może, chyba nieco dłużej, tak. Może … zdecydowanie dłużej, nie wiem - wydukał właściwie średnio zrozumiale dla siebie samego, przymknął na chwile oczy i głośno wydmuchał powietrze. -Przepraszam, po prostu zupełnie się ciebie nie spodziewałem, zwłaszcza tutaj… - dodał po chwili, coby wyjaśnić nieco swoje wielkie zakłopotanie, choć czy było to potrzebne? Chyba wystarczająco się zbłaźnił i miał tego świadomość. Powinien teraz stać tak twardo, jak wtedy kiedy wszedł na pokład po ich ostatnim spotkaniu, a wyglądał co najmniej jakby ktoś go przemielił kilkukrotnie i jeszcze wypluł. Zdecydowanie nie chciał jej spotkać. To nie było coś na co był gotowy. -Tak. Dziękuję - odpowiedział nieco szorstko. O tym też nie chciał gadać, jeszcze nie teraz. Zresztą, jak miałby się przyznać, że nie rozmawiał z bratem długimi tygodniami przed jego śmiercią? I jak miałby jej wytłumaczyć, że się wtedy zakochał, a o ich relacji chciał trochę zapomnieć? Nie miał odwagi. Kiedy zobaczył, że nieco się zbliżyła zmieszał się jeszcze bardziej, a jego zakłopotanie po prostu wymalowało mu się na twarzy. -Jeju… nie mam pojęcia, jak zrobić to dobrze. Nie widzieliśmy się szmat czasu, jeszcze nasze pożegnanie było… sama wiesz. Powinienem przeprosić, ale wiem, że żadne słowa nie naprawią mojego zachowania. Nie musimy gadać, okej? Mogę się ulotnić i postaram ci się więcej nie wchodzić w drogę, wiem, że mnie nienawidzisz i … naprawdę, wszystko wiem - ale nie wiedział. Nie wiedział, że stoi obok grobu nienarodzonej córki, nie wiedział że tak naprawdę zranił ją bardziej niż przypuszczał, nie wiedział jak mocno złamał jej serce i opuścił w najgorszym momencie jej życia.
niesamowity odkrywca
5IQ
weterynarz — Animal Welness Center
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani weterynarz, która poświęca swoje życie zwierzętom i oddaje im całe swoje serce po tym jak straciła serce do tańca wraz z utraconym dzieckiem pewnego przystojnego marynarza, który to niedawno znów zawitał do portu Lorne Bay
Julien Macfarland

Na początku miał to być jedynie niewinny romans. Przecież wydawałoby się że Rose była świadoma tego, że Julien był marynarzem, więc mniej go było, a więcej nie było, bo spędzał czas na morzu albo odpoczywając w innym porcie. Czy też tam czekała na niego inna kobieta? Na początku się nad tym nie zastanawiała, cieszyła się każdą chwilą spędzoną z nim w Lorne Bay. Z czasem zauważyła, że coraz bardziej zaczyna jej zależeć i że czeka na niego za każdym razem gdy wypływał w morze. Gdy MacFarland przypływał, Rose niczym róża przepięknie rozkwitała, była sobą, uśmiech nie schodził z jej twarzy, była romantyczna, czuła, szczęśliwa. Gdy zaś jej marynarz odpływał róża więdła i gasła w oczach. Już nie bawiło jej nic, zaszywała się w książkach, jedynie wyrażając swoje emocje w tańcu, wierząc że gdy zrobi karierę tancerki to wraz z nim będzie podróżować po świecie statkiem przez niego prowadzonym, a mężczyzna będzie widział każdy jej występ w każdym zakątku świata. Często spoglądała wtedy w okno z widokiem na morze, wypatrując tej konkretnej łodzi, na którą go odprowadzała i gdzie mu machała na pożegnanie. Ostatnim razem mu nawet nie pomachała, była wręcz wściekła, bo ona chciała by wreszcie zrobiło się poważnie, miała dość związku na odległość, bo ta relacja stała się dla niej związkiem, a nie zwykłym romansem. Odeszła z portu zła na niego, a potem wyczekiwała przez miesiące, z rosnącym brzuchem, gdzie rozwijało się ich dziecko. Raz nawet napisała list i wysłała go w butelce w morze, licząc na to, że może kiedyś dotrze do Macfarlanda. Jeśli było pisane by dowiedział się o dziecku, zechciał go i do niej wrócił to na pewno by go dostał. Z czasem uznała, że to było potwornie głupie, bo to tylko Nicholas Sparks mógł to wymyślić, życie przecież pisało inne scenariusze. A potem ten wypadek, utrata ciąży i pasji, z którą tańczyła, a także zaprzestanie czekania na mężczyznę tak, jakby zakończył się jakiś rozdział w jej życiu. Teraz miała wrażenie jakby ten mur, który zbudowała przez te cztery lata nagle runął i sprawił ból, ten sam, który odczuwała podczas kłótni z nim, a także gdy dowiedziała się w szpitalu, że straciła dziecko, ich dziecko, jedyną cząstkę która pozostała jej po Julienie, jego wspomnienie i odbicie w oczkach i buźce małego dziecka. Już wcześniej widziała go w mieście, lecz uciekła wtedy niezauważona, niczym tchórz, bo nie była gotowa na konfrontację z nim. Wierzyła w to, że mężczyzna pojawił się na tydzień, góra dwa i znów wypłynie, a ona zobaczy go dopiero za kilka lat. Jednak został, musiał zostać, skoro spotkała go tutaj, na cmentarzu.
- I nie tęsknisz za morzem? - z jego wypowiedzi zrozumiała, że zostanie dłużej niż zwykle, czyli stracił pracę na statku, czy już go tam nie potrzebowali? A może doszło do jakiegoś zdarzenia, przez które miał awersję przed ponownym wejściem na pokład? Jest jeszcze trzecia opcja, że mężczyzna wreszcie dorósł do pobytu na lądzie, do założenia rodziny. Dlaczego nie był gotowy na to tych kilka lat temu, kiedy go potrzebowała? Kiedy była gotowa wyznać mu miłość i wychować wraz z nim ich dziecko?
- Jeśli mam być szczera to ja również nie sądziłam, że się spotkamy właśnie tutaj. Ale każde z nas ma tutaj swoich bliskich. - odparła, czując jakby suchość w gardle, musiała przełknąć ślinę. Spojrzała na nagrobek ich córki Daisy Hepburn, tak to była jedyna osoba która łączyła tę dwójkę. I nawet nie miała nazwiska ojca, bo nie zdążył jej go dać, nie wiedząc nawet o jej istnieniu.
- Wiesz że mimo tego, co się między nami wydarzyło kilka lat temu możesz zawsze ze mną porozmawiać? Kiedyś potrafiliśmy być dla siebie nie tylko kochankami, ale i również przyjaciółmi. - a kogoś takiego ona potrzebowała, tak wydawał jej się ideał mężczyzny, który będzie zarówno twoim przyjacielem, jak i kochankiem i partnerem. Słyszała że nie chciał o tym rozmawiać, chciała go jednocześnie zapewnić, że zawsze dla niego będzie mimo tego, że tak potwornie ją zranił. Czas podobno przecież leczy rany, a może oni powinni to wszystko zwyczajnie przegadać by wyleczyć swoje? Już miała otworzyć ponownie usta, lecz zamknęła je gdy usłyszała że mężczyzna wie. Zaskoczyło ją to wyznanie, bo niby skąd? Był u niej w domu, rozmawiał z jej rodzicami? Jeśli tak to by oznaczało że jednak widział ją wtedy w porcie. A może po prostu ją szukał? Jeżeli pojawił się na cmentarzu to czy właśnie po to by zobaczyć grób ich córki?
- Nie miałam z tobą żadnego kontaktu, dlatego nazwałam ją Daisy. Może nie zdążyłam jej tak naprawdę poznać, ale myślę że musiała być delikatna i drobniutka niczym małe stokrotki. - odparła, znów spoglądając na właściwą płytę nagrobkową, po czym minęła go i oczyściła ją z liści, które opadły z drzewa i zakryły nazwisko na płycie. Robiła to z taką delikatnością i czułością, jakby chciała ściągnąć okruchy z ciałka śpiącego dziecka, nie chcąc go jednocześnie zbudzić. Taka czułość byłaby właściwa dla matki.
happy halloween
nick
28 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Były marynarz, który próbuje odnaleźć się w roli sternika, a gra w życie jeszcze nigdy nie była tak ciężka.
Wydawać by się mogło, że wszystko między nimi było zawsze jasne. Relacja bez większych zobowiązań, nawet bez zbytniego przywiązywania się nawzajem. Julien może nawet liczył swego czasu, że wróci do Lorne, a Rose go poinformuje o tym, że się zakochała. Tyle, że nie w nim. Naprawdę chciał żeby była szczęśliwa, troszczył się o nią i martwił, ale mimo wszystko nie potrafił zdefiniować dokładnie swoich uczuć w jej kierunku. Nie była mu z pewnością obojętna, bo zdarzało mu się rozmyślać o jej osobie, ale łatwiej było po prostu uciec, gdy zaczęło się robić nieco bardziej poważnie aniżeli w ogóle powinno być. Nie miał pojęcia o tym, jak cierpiała. W pewnym momencie mógł się jedynie domyślać, że Rose przeżywa to zdecydowanie intensywniej. Ostatecznie stwierdził, że jest na niego tylko i wyłącznie wściekła, co był w stanie w stu procentach zrozumieć. Nie był dumny z tego, jak się zachował i jak ją potraktował, że nagle przestał się odzywać, zaczął całkowicie ignorować i wymazywać z pamięci ich relacje. Jemu przyszło to stosunkowo prosto. Zajął się pracą, swoimi obowiązkami i przede wszystkim wkrótce po tym, nową kobietą. Bywały jednak te momenty, kiedy brakowało mu Rose, jej bliskości, rozmów z nią. Czuł, że stracił przede wszystkim przyjaciółkę. Nie miał odwagi się do niej odezwać, nie miał świadomości, że ona na to czekała. Poza tym, w tamtym czasie nie czuł się ani trochę winny. Uważał, że od początku stawiał sprawę jasno, ona była świadoma jego trybu życia i tego, że nie ma zamiaru tego zmieniać w najbliższym czasie. Teraz nieco dojrzał do pewnych rzeczy, zaznał życia od innej strony, doświadczył kilku nieprzyjemnych spraw i po prostu zrozumiał, że nie zawsze był na tyle dobrym gościem, na ile chciał. Ale czy był gotowy na tą konfrontację? Ani trochę. Co prawda poukładał sobie wiele spraw w głowie, ale… na pewno nie ułożył sobie scenariusza tego spotkania. Mówią, że często te nieplanowane spotkania wychodzą najlepiej. Może i mają rację, ale sam Julek miał nieprawdopodobnie złe przeczucia. Choć patrzył na nią i wciąż nie dowierzał, że musiał ją spotkać tutaj, teraz… nie wiedząc jak się zachować i co powiedzieć, żeby znów nie wyjść na największego buca i egoistę. Jej spokój wcale nie ułatwiał tego zadania. Zdecydowanie wolałby, żeby się na niego wydarła, wyrzuciła wszystkie te skrywane emocje z siebie. Teraz nawet rozmowa o morzu była dla niego ciężka.
-To trochę bardziej skomplikowane. Na ten moment staram cieszyć się lądem… - nie chciał tłumaczyć, nie chciał opowiadać. To było jeszcze zbyt bolesne. Nie wiedział nawet czy wróci na jakikolwiek statek. Wiadomo, chciałby, ale na ten moment nie było to z pewnością dla niego wskazane. Życie go do tego zmusiło i musiał się z tym pogodzić. Bliscy na swój sposób cieszyli się z tego, że Julien był w pobliżu, ale zawsze pojawiała się ta wątpliwość, czy on się cieszy będąc obok nich, a nie gdzieś tam, dryfując po oceanie.
W odpowiedzi na jej słowa tylko cicho burknął. Nie chciał się rozdrabniać. Miał świadomość, że większość mieszkańców Lorne tutaj kogoś kiedyś pochowało, nie mógł się domyślić, że Rose mówi o ich dziecku.
-Tylko… ja chyba nie potrafię. Zresztą, nie oszukujmy się. Ty też masz do mnie wiele zastrzeżeń i wątpię, żebyś chciała jakiejkolwiek interakcji - odpowiedział zupełnie szczerze. Nie sądził, żeby w tym momencie potrafili ze sobą rozmawiać, jak dawniej. Nawet teraz czuł, że to wszystko było takie sztuczne i wymuszone. On nie lubił udawać, że jest okej, czuł się po prostu niezręcznie w tej sytuacji i naprawdę najchętniej by się ewakuował. Tylko po prostu nie wypadało.
Słysząc jej kolejne słowa zmarszczył czoło. Nie rozumiał. Nie wiedział o czym ona mówi. Dziecko? Ale czyje? Daisy? I co on miał z tym wszystkim wspólnego? Tak wiele pytań i tak mało odpowiedzi. Patrzył na nią mocno zdezorientowany. Z całych sił próbował połączyć kropki, tylko że ich było zbyt wiele.
-To znaczy, że… co? Przepraszam, ale naprawdę nie nadążam. Niemniej, jest mi bardzo przykro z powodu twojej straty. Z czasem będzie łatwiej - tak powtarzali jemu, że z czasem po prostu nauczy się z tym żyć, przyzwyczai się do bólu.
niesamowity odkrywca
5IQ
weterynarz — Animal Welness Center
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani weterynarz, która poświęca swoje życie zwierzętom i oddaje im całe swoje serce po tym jak straciła serce do tańca wraz z utraconym dzieckiem pewnego przystojnego marynarza, który to niedawno znów zawitał do portu Lorne Bay
Julien Macfarland

Owszem, oboje na początku jasno zarysowali to, jak będzie wyglądała ich znajomość. Zwykły romans, zero zobowiązań, czysta przyjemność. Oprócz tego mogli ze sobą porozmawiać o wszystkim i o niczym, zatem można by dodać tutaj przyjaźń, tylko że ona poczuła coś więcej. Coś, czego nie chciała czuć, bo nie taka była umowa, ale jednak przyszło to i nie chciało odejść. Przez pewien czas uważała, że to przejdzie, zwłaszcza jak Julien wypłynie w morze, czy tam ocean. Jednak nie przeszło, wtedy całkowicie gasła, umierając z tęsknoty i z trudem skupiając się na rzeczach ważnych. To uczucie po każdym jego powrocie i za dotykiem jego ramion, ust, czy słuchaniem tembru jego głosu jeszcze bardziej w niej narastało i przestała w końcu z nim walczyć, licząc na to że on też wkrótce poczuje do niej to samo. I za każdym razem czekała na niego. Przeraziła się prawdę mówiąc gdy zauważyła, że już drugi tydzień spóźnia się jej okres, zwłaszcza że zawsze miała regularne miesiączki. Test ciążowy jednoznacznie wskazał dwie kreski, a wizyta u ginekologa to potwierdziła. Nie wiedziała czy ma powiedzieć o tym Julienowi, a jeśli tak to jakimi słowami przekazać tę radosną nowinę, której to żadne z nich nie oczekiwało? Postanowiła zatem zacząć od wyznania mu uczuć, poproszenia by został na lądzie, a potem powiedzieć mu o ciąży. Jednak już od początku wszystko poszło nie tak, bo on nie potrafił odpowiedzieć że on również ją kocha. W ogóle to wolał uciec tchórz jeden, zamiast powiedzieć jej wprost, że nic do niej nie czuje, że dla niego to był tylko seks! Wtedy ona by mu wykrzyczała że jest z nim w ciąży i żeby wziął odpowiedzialność za to co zrobił, ale do tej wymiany zdań nie doszło. Potem wielokrotnie w głowie powtarzała ten scenariusz i zastanawiała się w którym momencie popełniła błąd? Może powinna zacząć od nowiny o ciąży? Teraz też nie była gotowa na to spotkanie, tym razem nie przygotowała sobie niczego w głowie, ani tym bardziej nie wiedziała co powiedzieć, skoro on już wszystko wiedział. Pytanie tylko, kto się wygadał i nie pozwolił im załatwić tego między sobą? Przyjrzała się mu po jego słowach. Nie wyglądał jakby miał protezę nogi, niczego mu nie ubyło, co zatem było aż tak skomplikowane?
- Miałeś wypadek na morzu, przez który nie będziesz mógł wrócić na statek? - jej oczy się zaszkliły zadając to pytanie, bo pytając o to, pytała o to czy utracił on bezpowrotnie swoje marzenia. Ona je utraciła wraz z utratą dziecka, choć co prawda mogłaby nadal tańczyć to już nie chciała, jej pasja umarła i leżała tutaj wraz z nagrobkiem jej córki. Ich córki.
- Przepraszam za moją bezpośredniość. - uznała że to byłoby dobre po słowach, jakie usłyszała od niego następnie. Zabolało ją to, bo ona w przeciwieństwie do niego wciąż gdzieś tam na dnie serca coś do niego czuła i chciałaby sobie z nim wszystko wyjaśnić. Tylko tak mogłaby ruszyć dalej, albo postarać się by tym razem ich relacja odżyła i z racji wcześniejszych doświadczeń by była dojrzalsza i pewniejsza. Jednak do tego trzeba było dwojga, a co zrobić gdy jedno chce, a drugie niekoniecznie? Jednak jego kolejne słowa sprawiły że krew się w niej wręcz zagotowała.
- Słucham?! Masz czelność mi mówić, że wiesz o wszystkim, a następnie wyrzekać się własnego dziecka?! Miło wiedzieć że dla ciebie to jest żadna strata! - wykrzyczała wreszcie, bo naprawdę wiele by zniosła, ale czegoś takiego nigdy. Okej, mógł jej nie kochać, ale nie może karać dziecka za to że mieli pecha i zaliczyli wpadkę. A to, że Daisy nie żyje wcale nie oznaczało że jej nie było. Nie wierzyła, że Macfarland stał się takim potworem.
happy halloween
nick
28 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Były marynarz, który próbuje odnaleźć się w roli sternika, a gra w życie jeszcze nigdy nie była tak ciężka.
Rose Hepburn

Sprawy uczuć nie należały nigdy do najprostszych, tym bardziej w przypadku Macfarlanda, który przez większość swojego życia twierdził, że chyba nie jest w stanie tak pokochać kogoś na stałe. Przelotne romanse, zauroczenia, związki – jak najbardziej. Kiedy miało dochodzić do jakiś głębszych relacji i bardziej wiążących zobowiązań po prostu zwiewał, bo nie chciał czuć się uwiązany. Był młody, chciał się wyszaleć, wybrał zupełnie inny tryb życia, przez naprawdę wiele lat nie widział u swego boku kobiety do której będzie chciał wracać, o którą będzie się stale troszczyć i za którą będzie właśnie usychał z tęsknoty. Z początku to w pełni akceptował, rozumiał że widocznie jest takim typem faceta, który nie został stworzony do założenia rodziny i bycia przykładnym mężem, ojcem. Mógł co najwyżej być przykładnym kochankiem, to mu się podobało. Stąd też ta reakcja w czasie rozmowy z Rose, wtedy w porcie, była zupełnie naturalna. W tamtej chwili nie czuł się do końca skurwielem, bo przecież żeby nie łamać jej serca absolutnie nigdy nie powiedział, że jej nie kocha. Zresztą, w tamtym momencie on nie był ani trochę świadom swoich uczuć, nie potrafił ich zdefiniować, opisać, nie chciał się w żaden sposób określać, to skomplikowałoby całą sytuację jeszcze bardziej. Później męczyły go ogromne wyrzuty sumienia, zrozumiał że zachował się jak tchórz, a dopiero kiedy prawdziwie się zakochał i to stracił… miał prawdziwy pogląd sytuacji. Pojął naprawdę wiele rzeczy, tylko że było już zdecydowanie za późno. W tamtym czasie, swojej ogromnej żałoby, często o niej myślał. Zastanawiał się, czy ona cierpiała dokładnie tak samo, jak on cierpi po stracie Estelle. Niejednokrotnie kwestionował jej uczucia wobec jego osoby, rozmyślał czy rzeczywiście mogła go aż tak pokochać, jak on pokochał kogoś innego. To był naprawdę zły czas dla niego i jego głowy. Z czasem rzeczywiście zaczął pojmować troszkę więcej, chciał to jakoś naprawić, ale mimo swojej rzekomej odwagi, był straszliwym tchórzem. Nie podejrzewał ile jeszcze kryło się w ich relacji spraw o których nie miał zielonego pojęcia. I ile zmieni się dzisiaj, znowu. Że znów oboje będą musieli przez to przechodzić, a on rozpocznie kolejną żałobę. Nie był na to gotowy, nikt by nie był…
Słysząc jej pytanie odwrócił wzrok. Nie miała prawa pytać. Nie chciał żeby pytała. Nie chciał odpowiadać. Poczuł nieopisaną suchość w gardle, chrząknął kilkukrotnie i … po prostu zamarł. Mógł wrócić, ale czy chciał? Na pewno nie był gotowy. I na pewno jeszcze nie chciał. Tęsknił za morzem, ale to bolało go za bardzo. Tak samo jak ta rozmowa i to pytanie. -Będę mógł wrócić, kiedyś – odpowiedział zachrypniętym głosem. Naprawdę w tym momencie czuł się tak źle, jak w momencie kiedy stracił dosłownie wszystko, kobietę, brata, pasję. Następnie tylko przytaknął, bo jeszcze nie do końca zdążył wrócić na odpowiednie tory, odżyły w nim te bolesne wspomnienia, z którymi myślał, że się jakoś uporał. W tym momencie odczuwał realny ból fizyczny, kłucie w klatce piersiowej, promieniujące we wszystkich kierunkach, zimny pot i znów to osłupienie z którego zdołała go wyrwać swoim krzykiem. Nie rozumiał. Czuł się jeszcze bardziej zagubiony, nieobecny. Nie chciał uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. -Rose… uspokój się. To jest dla mnie… nie wiem, nie rozumiem, okej? Nikogo się nie wyrzekam, bo… nie mam kogo? Przyszedłem na grób brata, niespodziewanie spotkałem ciebie, tyle. Wiem, że jesteś na mnie wściekła, że cię zostawiłem, nie potrafiłem inaczej i nie potrafię tego naprawić. Ale nie musisz… zachowywać się w ten sposób, to znaczy… nie wiem…. Nie rozumiem – czuł się głupi, wiedział że to co mówi nie ma najmniejszego sensu, ale jedyne czego chciał w tym momencie to uciec gdzieś i po prostu pobyć na chwilę sam ze swoimi myślami. Nie był w stanie połączyć kropek, a może nie chciał, żeby dotarło do niego, że stoi obok grobu swojego dziecka, o którym do tej pory nie wiedział.
niesamowity odkrywca
5IQ
weterynarz — Animal Welness Center
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani weterynarz, która poświęca swoje życie zwierzętom i oddaje im całe swoje serce po tym jak straciła serce do tańca wraz z utraconym dzieckiem pewnego przystojnego marynarza, który to niedawno znów zawitał do portu Lorne Bay
Julien Macfarland

Rose miała wrażenie że ogółem temat uczuć nie był mocną stroną żadnego mężczyzny. Tak jakby natura postanowiła sobie z nich zakpić i sprawić, że w sferze emocjonalnej i uczuciowej były ułomniejsi od kobiet, bo nie potrafili nigdy nazwać swoich uczuć, ani dać jakichkolwiek zapewnień, czego potrzebowały kobiety dla poczucia bezpieczeństwa. Czy Rose chciałaby wtedy usłyszeć "kocham cię"? Tak, z tym wyznaniem ze strony Macfarlanda byłoby jej znacznie łatwiej na niego czekać, bo jeśli kocha to jest wierny i za nią tęskni tak samo jak ona za nim. A skoro on nie potrafił się przed nią określić, to kim ona właściwie dla niego była? Koleżanką, przyjaciółką, kochanką, zabawką? On był dla niej ważny, choć wiadomo że trochę potrwało zanim się w tym fakcie zorientowała. Niby mówią że ludzie są zdolni do relacji bez zobowiązań, do romansu, ale zawsze któraś ze stron się zaangażuje. W tym wypadku to była ona tą zaangażowaną stroną, myślała że on również podziela jej uczucia, ale najwidoczniej wcale tak nie było. Wtedy nie rozumiała, bo jak można nie umieć określić swoich uczuć? Ona potrafiła, wiedziała co do niego czuje, potrafiła te uczucia nazwać nie tylko przyjaźnią i przywiązaniem, ale też i miłością. I potwornie ją to zraniło, że Julien wtedy nie potrafił powiedzieć jej nic, tylko wejść na statek i odpłynąć, zostawiając ją z milionem pytań bez odpowiedzi. Tak się zwyczajnie nie robiło nikomu, nie pozostawiało się drugiej strony bez odpowiedzi. Nie sądziła, że mężczyzna był aż tak niedojrzały emocjonalnie pod tym względem, jednak teraz uważała że to typowo męska cecha, bo jej brat również nie potrafił nazywać swoich uczuć. Wiedział że tamta dziewczyna go zraniła, ale nigdy nie potrafił się przyznać ani przed siostrą, ani pewnie przed samym sobą, że ją kochał. Najgorsze jest to że młodszy brat Hepburn uznał że skoro sam został skrzywdzony to teraz to on musi krzywdzić inne kobiety, a nie na tym to przecież polegało. Ona by nie była w stanie skrzywdzić żadnego mężczyzny, który by ją pokochał. No chyba że nie odwzajemniłaby jego uczuć, wtedy chcąc nie chcąc i tak by go skrzywdziła swoim odrzuceniem. Julien też ją skrzywdził, może nie odrzuceniem, ale nieodwzajemnieniem jej uczuć także i zostawieniem jej bez odpowiedzi. Czy kochała go tak jak on kochał Estelle? Można by te uczucia ze sobą porównać, w końcu jak kobieta kocha to całą sobą, czego owocem była ta oto istota, spoczywająca obecnie na cmentarzu. Widziała jego reakcję, wydawał się jej taki pogubiony w tym momencie, rozdarty wręcz między oceanem, a lądem. Ona była tak samo rozdarta za każdym razem gdy go żegnała, gdy on wypływał w morze, z którego mógł przecież nigdy nie wrócić. Ilu to marynarzy pokonał żywioł i Posejdon wezwał przed swoje oblicze?
- Rozumiem, a przynajmniej wydaje mi się że rozumiem. Nie chcesz o tym rozmawiać, ale wydarzyło się tam coś, przez co na razie nie chcesz wracać i czekasz aż czas uleczy rany. Akurat to doskonale rozumiem. - jednak czas nie zawsze uleczył rany i zasklepił je do końca. Jej ran nie zasklepił i nie była w stanie więcej wrócić na scenę. Nie wiedziała czy w ogóle jeszcze będzie na to gotowa kiedykolwiek. I dlatego nie mogła być pewna tego, czy mężczyzna wróci na morze, bo on sam tego nie wiedział. Jednak nie powiedziała mu tego, że jej czas nie uleczył, a rany choć wydawały się zabliźnione, otwierały się z ogromnym bólem. Musiała się uspokoić po tym wybuchu, dlatego przymknęła powieki, dotknęła dłonią czoła tuż nad zatokami, trochę naśladując pozę myśliciela. Było to lepsze od kręcenia się w kółko bo ją nosiło, a co by robiła kilka lat temu gdy się z nim kłóciła czy na niego zdenerwowała. Miała kompletny mętlik w głowie, bo on najpierw twierdził że wszystko wie, a potem zgrywał kogoś kto o niczym nie wiedział. Czy on robił w tej chwili z niej idiotkę i furiatkę? Musiała odetchnąć, wdech, wydech, nie otwieraj oczu, nie patrz na niego, wdech, wydech, powtórz, postaraj się nie wydrapać mu oczu, może to jakieś nieporozumienie... potrzebowała chwili by się uspokoić, a gdy już doszła do siebie na tyle, by nie rzucić się na niego z płaczem i pięściami, otworzyła oczy i zmusiła wręcz go, by również spojrzał na jej twarz. Teraz nie ucieknie, ona mu na to nie pozwoli. Nie tym razem.
- Nie wiem jaki masz w tym cel, ale kompletnie mieszasz mi w głowie. Najpierw mówisz że wiesz już o wszystkim, a chwilę potem zaprzeczasz. Nie wiem już kompletnie co wiesz, a czego nie wiesz, ale widzisz tamten grób? To jest grób twojej, naszej córki. Poroniłam ją w siódmym miesiącu ciąży. To o tym chciałam ci powiedzieć gdy wypływałeś, ale nie pozwoliłeś mi skończyć tego co zaczęłam, odwracając się do mnie tyłem i wchodząc na statek, a potem odpływając na kolejne lata. - wyznała mu wreszcie, bacznie obserwując jego reakcję. Czy będzie zaskoczony? Czy wręcz przeciwnie, nie okaże zaskoczenia, bo przecież o tym wie, tylko nią gra i manipuluje w tej chwili? Wskazała mu na grób Daisy, wiedział zatem że nie kłamała. Jak mogłaby go okłamać w tak ważnej kwestii?
- Od kiedy właściwie jesteś w Lorne Bay? - zapytała już później, chcąc odpowiedzieć sobie na pytanie czy to jego widziała wtedy na targu rybnym czy kogoś bardzo podobnego do jej pierwszej, wielkiej miłości.
happy halloween
nick
28 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Były marynarz, który próbuje odnaleźć się w roli sternika, a gra w życie jeszcze nigdy nie była tak ciężka.
Rose Hepburn

Uczuciowa ułomność, którą cechował się ten oto facet, w jego domniemaniu zrodziła się w nim przez ojca. To przykre, jak rodzice potrafią ukochać i jednocześnie skrzywdzić swoje własne dzieci. Jego ojciec skrzywdził całą rodzinę, a jego decyzje niesamowicie wpłynęły na osobę Juliena. Obwiniał go za bardzo wiele swoich wewnętrznych problemów i rozterek… między innymi tą niemożność do zobowiązań, brak umiejętności określenia swoich uczuć. Obawiał się, że może jest zbyt podobny do ojca, że też może kogoś kiedyś tak potężnie skrzywdzić, że może zostawić swoją rodzinę, więc logicznym rozwiązaniem i wyjściem z sytuacji była po prostu ucieczka przed jej założeniem, przed złożeniem jakiejkolwiek obietnicy, która w jakiś sposób uwiązałaby go do jakiejś osoby. I choć już niejednokrotnie słyszał, że przecież nie musi powielać błędów ojca, przecież nie musi dopuścić się zdrady (już nieważne czy z kobietą, czy z mężczyzną), to miał tą wewnętrzną blokadę. Było to poniekąd prostym rozwiązaniem, które nie ograniczało go w żadnym z aspektów życia. Mógł robić, co tylko chciał, podejmować decyzje bez patrzenia na kogokolwiek. Tylko ileż tak można żyć? Przecież to nie było tak, że nie pragnął rodziny, pewnego rodzaju ustatkowania i tej bliskości. Jedyne co go ograniczało to jego własna głowa i przekonania o swojej osobie. Rose co prawda wyzwoliła w nim pewne uczucia, ale to mimo wszystko nie było na tyle silne, by Julek podjął decyzję o porzuceniu zupełnie wszystkiego tylko dla niej. Może wiadomość o dziecku wzmocniłoby to uczucie, ale czy nie na chwilę? Czy nie byłoby to nieco wymuszone? Co by się stało, gdyby został? Czy dzięki temu uniknąłby tych wszystkich przykrych zdarzeń, które sprawiły, że naprawdę przez długi czas nie był sobą, a jedynie swoim własnym cieniem. Zresztą… do tej pory nie uporał się ze wszystkim tym, co go gnębiło i wprowadziło w ten przykry stan, a najwidoczniej życie chciało znów go sprawdzić i przetestować jego psychiczną siłę. Co prawda niedawno stwierdził, że przeżył już tyle, że nic nie jest w stanie go zniszczyć. Tylko nie przewidział w tym wszystkim śmierci dziecka… faktu że zjebał jako ojciec zanim w ogóle się nim rzeczywiście stał.
-Tak mówią. Że czas leczy rany. Gówno prawda. Po prostu trzeba się przyzwyczaić - mruknął zgodnie ze swoimi przekonaniami. Powtarzał to od naprawdę długiego czasu. Nie wierzył w to całe leczenie ran. Jego serce dalej było podziurawione, jakby ktoś potraktował je całym magazynkiem karabinu maszynowego. Po prostu się przyzwyczaił do bólu, który mu towarzyszył, nauczył się z tym żyć, wspominać o tym, ale mimo wszystko nie potrafił dalej swobodnie o tym porozmawiać. Może nigdy nie będzie potrafił. A może nawet nie będzie musiał, bo po prostu wróci na morze i zapomni o tym całym incydencie? Nie… to nie było możliwe w takiej formie. O tym nie dało się zapomnieć, choćby próbował z całych sił na milion różnych sposobów. Używki pomagały mu tylko na początku, później i one stały się dla niego wrogiem, nie ułatwiały ucieczki, a jedynie przywoływały jeszcze gorszy obraz minionych wydarzeń. Czy i tym razem będzie musiał znów uciekać w ten sposób? Czy w ogóle zdoła to wszystko przyjąć? W jego głowie rodziło się masakrycznie dużo pytań, których nawet nie chciał zadawać, bo po prostu bał się odpowiedzi. Tylko te jej kolejne słowa… były odpowiedzią właśnie na kilka z tych pytań. Nie chciał wiedzieć. Wiedział, że powinien wiedzieć, ale po prostu nie chciał. Czuł jak się zapada, ogromny ból w klatce, ciemny obraz. Co się z nim właściwie działo? I ta cholerna suchość w gardle. Nie chciała ustąpić, mimo że przełykał stale ślinę. Musiał sobie to poukładać w głowie. Naszej córki, słyszał to już szósty raz w swojej głowie. Nie chciał. Zakrył twarz dłonią, jakby to miało mu cokolwiek pomóc w tym momencie. Nie wiedział, ile tak stał, nie wiedział nawet czy to mu się nie przyśniło. No bo przecież była taka możliwość, co nie? Oczywiście, że była. To tylko koszmar. Tylko cholernie realistyczny. Nie miał pojęcia, ile tak stał i co się wokół niego działo. W końcu otworzył oczy patrząc na nią zupełnie zagubionym wzrokiem. Miał w głowie zupełną pustkę, nie miał pojęcia, co powiedzieć, co się mówi w takich momentach. Czy w ogóle podręcznik do savoir vivre przewiduje zachowania w takich sytuacjach? No chyba nie do końca…
-Ja… nie wiedziałem. Nie o tym. Po prostu… przepraszam… nie wiedziałem - powiedział niemalże niesłyszalnie. Naprawdę nie wiedział. I wolałby żeby tak pozostało. Nie miał pojęcia, jak się po tym pozbierać, jak to wszystko ogarnąć. Dręczyło go przeświadczenie, że ironicznie jego życie jest pełne śmierci. Na kolejne pytanie nie odpowiedział. Nie że celowo… nie. Po prostu, jakby go nie usłyszał. Jego mózg zupełnie go nie zakodował. W tym momencie nie był ani trochę zdatny do sensownej rozmowy. -To jest… strasznie dużo informacji. Jakby… nie umiem sobie jakoś tego uzmysłowić, wiesz? Czuję się złym człowiekiem… naprawdę. Nie wiem czy podjąłbym w tamtym momencie inną decyzję, ale chyba powinienem dowiedzieć się wcześniej, wiesz? Miałem prawo - powiedział w końcu. Czy miał właśnie do niej wyrzuty, że przez tyle czasu żył w nieświadomości? Poniekąd tak. Oczywiście, wypłynął, opuścił ją, ale mimo wszystko chyba powinien dowiedzieć się wcześniej…
niesamowity odkrywca
5IQ
weterynarz — Animal Welness Center
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani weterynarz, która poświęca swoje życie zwierzętom i oddaje im całe swoje serce po tym jak straciła serce do tańca wraz z utraconym dzieckiem pewnego przystojnego marynarza, który to niedawno znów zawitał do portu Lorne Bay
Julien Macfarland

To prawda, rodzice mają duży wpływ na to, jak zostaniemy ukształtowani, także pod względem emocjonalnym. Państwo Hepburn potrafili przekazać ważne wartości swoim dzieciom, takie jak między innymi miłość. W tej rodzinie nie było zdrad, nie było rozstań, nie było płaczu i walki o dzieci podczas rozwodu, nie było porzucenia, chociaż zdarzały się kłótnie, bo te zwykle zdarzają się w każdym małżeństwie, jak i w związku. Jako że jej rodzina pracowała w przemyśle filmowym to na pewno czyhało na nich wiele pokus, ale to nie złamało przysięgi małżeńskiej, a każda próba uwiedzenia małżonka czy małżonki przez osobę trzecią kończyło się fiaskiem dla tamtej osoby, a ich małżeństwo wzmacniało się coraz to bardziej. Rose marzyła by mieć obok kogoś, z kim wspólnie będzie tworzyła taką siłę, jak jej rodzice podczas swojego małżeństwa. Ostatecznie chyba gdzieś państwo Hepburn popełnili błąd, skoro ich syn po złamanym sercu postanowił bawić się uczuciami innych kobiet i nigdy się nie zakochać, a ich córka wpakowała się w relację bez zobowiązań, by następnie pokochać i jeszcze zaliczyć wpadkę i przede wszystkim zostać z tym samą. Rodzice byli gotowi jej pomóc wychować to dziecko, przyjaciel namawiał do aborcji, ale ona nie była w stanie pozwolić umrzeć temu rozwijającemu się w niej maleństwu, owocu jej miłości do Juliena, owocu ich romansu. Ucieszyła się nawet gdy dowiedziała się, że będzie to dziewczynka, była pewna że jak Macfarland przybije znów do portu, a ona wyjdzie z ich córeczką na rękach, wtedy mężczyzna na pewno zakocha się w niej, tak jak ona zakochała się w tej rosnącej fasolce na obrazie usg, która z każdym kolejnym badaniem przypominała już człowieka. Tak bardzo chciała wtedy by na badaniu był z nią Julien, a nie jej mama, ale nie miała przecież możliwości skontaktowania się z nim. Jego telefon wciąż był poza zasięgiem sieci, a list w butelce na pewno nigdy by nie dotarł. Jednocześnie nie chciała tracić swojej pasji, to przez nią straciła dziecko i dlatego wraz z utratą córki straciła miłość do tańca. Potem wrócił jej brat z Europy i dał jej sporo wsparcia, którego potrzebowała, ale najbardziej wtedy potrzebowała Juliena właśnie. On też stracił to dziecko, on by zrozumiał, wsparliby się nawzajem. Problem w tym, że mężczyzna wcale nie wrócił przez te miesiące do Lorne Bay, poza tym nie miała z nim szatynka kontaktu przez długie lata, tak że nawet straciła nadzieję na to czy on kiedykolwiek wróci. A jednak wrócił, był na cmentarzu, namieszał jej w głowie swoimi słowami i zobaczył pierwszy raz grób swojej córki. I przede wszystkim poznał prawdę o tym, że był ojcem, a o czym to Rose chciała mu powiedzieć od dawna. Na pewno nie chciała go zatrzymywać wtedy na siłę, wiedziała przecież jak ważne są dla człowieka marzenia i chęć ich spełnienia. Ale na pewno byłoby inaczej gdyby mężczyzna wtedy też odwzajemnił jej uczucia, gdyby z nią został i wychował to dziecko. A nawet gdyby poroniła to żeby ją wsparł i by wzięli ślub, może postarali się o następne? Albo już wtedy ich drogi by się rozeszły, w końcu nie byłoby elementu, który by ich łączył. Pod jednym względem miał on rację, czas wcale nie uleczył ran, można było się jedynie przyzwyczaić i pogodzić z tym, że dana część naszego życia należy już do przeszłości. Spojrzała w dół, wprost na nagrobek przed którym stała.
- Czasem mam wrażenie że mimo upływu tych pięciu lat już dawno ruszyłam do przodu, ale gdy pojawiam się tutaj i widzę ten nagrobek to wiem, że wcale tak się nie stało, a moje rany się nie zabliźniły. I pewnie nie zabliźnią się już nigdy. - wyznała, pierwszy raz od pogrzebu będąc od początku do końca szczerą. Obwiniała się owszem za to, że nie została w pełni matką, że mogła odpuścić pasję, przeczekać do rozwiązania, wrócić do niej po połogu. Była wtedy tylko głupią nastolatką. Widząc jego reakcję na jej słowa zrozumiała, że on wcale nie grał, nie oszukiwał jej. On naprawdę nie wiedział. To o czym mówił, gdy twierdził że on wszystko wie? Jednak nie mogła patrzeć, jak tak zakrywa swoją twarz, jak powoli się łamie. Tak bardzo chciała być jego wsparciem, że podeszła bliżej, ujęła jego dłonie i zabrała je z jego twarzy i trzymała je w swoich, patrząc wciąż mu w oczy, czując że w jej oczach wzbierają się łzy.
- Nie przepraszaj, miałeś prawo nie wiedzieć, to ja nie powinnam aż tak gwałtownie reagować, naskakiwać na ciebie, atakować cię. Ale powiedz mi proszę, o co ci chodziło, gdy twierdziłeś że o wszystkim wiesz? - zapytała, obejmując dłońmi jego twarz, w sensie kładąc je na policzkach mężczyzny. Tak bardzo chciała wiedzieć co on miał na myśli, za co on tak bardzo ją przepraszał. Tylko słysząc jego kolejne słowa poczuła, że tym razem to on ją atakował. Odsunęła się znów o dwa kroki do tyłu. Obwiniał ją, serio?
- Ale jak niby miałam cię o tym powiadomić? Miałam wskoczyć za tobą na statek i wykrzyczeć przy wszystkich "Julien, będziesz ojcem"? Chciałam powiedzieć ci wszystko po kolei, dlatego zaczęłam od wyznania ci swoich uczuć i prośby byś został, potem miałam powiedzieć że będziemy rodzicami, ale nie wysłuchałeś mnie do końca, tylko odrzuciłeś, co potwornie bolało. A potem wielokrotnie próbowałam się z tobą skontaktować, lecz twój telefon był wiecznie poza zasięgiem, w końcu przestałam to robić i czekałam aż wrócisz do Lorne Bay. Czego ode mnie oczekujesz, miałam wrzucić list w butelce i liczyć na to, że ona jakimś cudem do ciebie dotrze? Chyba sam w to nie wierzysz. - tym razem nie wytrzymała i pozwoliła na ujście swoim łzom, które zaczęły jej spływać po policzkach, tworząc ślady. Rozpłakała się, bo nie mogła już utrzymać dłużej swoich emocji w ryzach, potrzebowała takiego oczyszczenia się, wyznania mu wszystkiego. W końcu mówią że płacz jest oczyszczeniem dla tych załamanych.
happy halloween
nick
ODPOWIEDZ